11.5.20

Drugi brzeg

Kiedy wracałam do domu, słońce już zachodziło. Na szczęście z lasku, w którym zbierałam jagody, nie było daleko do Rykowa, więc tym razem nie musiałam podświadomie bać się ataku wampirów – ani przechodzić niedaleko rwącej rzeki, wyznaczającej granicę naszej, stosunkowo bezpiecznej, części wioski.

Wampiry przychodziły szybko, zwinnie, nie siały chaosu. Noc dawała im osłonę przed ludzkim spojrzeniem, tak że mieszkańcy nawet nie wiedzieli, jak właściwie wyglądały. Ciszej niż brzmienie wiatru zakradały się do domu, mordowały często niemal bez śladu całe rodziny i domostwa, a następnie znikały w gęstym lesie. A przynajmniej tak to wyglądało, kiedy ludzie nie mieli jak się obronić.
Wręczyłam torbę pełną jagód Wanji, która podziękowała mi skinieniem głowy i szybko przesypała owoce do cedzaka. Kuchnia w domu Bogora, gdzie zawsze pachniało świerkiem i ziołami, znajdowała się na pierwszym piętrze – parter zajmowała kuźnia. Wanja zawsze zamykała okiennice, więc w jej królestwie panował półmrok, a światło wpadało jedynie przez szczeliny między deskami, z których zbudowano ściany domu. Z sufitu zwisały pęki suszonych ziół i grzybów, które jednak rzadko służyły do jedzenia, a częściej do zaklęć i eliksirów. Rozklekotane murowane palenisko w kącie zawsze przynajmniej się żarzyło, jeśli akurat nie buchało gorącym ogniem. Po przeciwnej stronie pomieszczenia stał toporny drewniany stół i cztery krzesła, każde w innym stylu. Bogor nie wierzył w obrusy, wierzył za to w rycie nożem po blacie.
Wanja też mieszkała z Bogorem, oddał jej mały pokoik sąsiadujący z kuchnią. Wiedziałam, że miała u niego dług, bo wykonał dla niej trudną operację korekty płci, nie biorąc w zamian pieniędzy – ale w sumie nie miałam pojęcia, czy podobało jej się mieszkanie i pracowanie u niego. Przypadek Wanji to też jedyna znana mi sytuacja, kiedy Bogor nie wziął pieniędzy za swoją pracę.
Nie zatrzymywałam się w kuchni na dłużej, bo nie lubiłam jeść, kiedy ktokolwiek inny się tam kręcił. Zresztą, miałam ważniejsze zadanie do wykonania, a ono nie mogło czekać. Księżyc już czaił się niemal za rogiem, a noc wcale nie była taka długa.
Zanim szedł na dyżur do kuźni, Bogor sprawdzał, czy siedzę w swoim pokoiku nad kuchnią. Mówił mi dobranoc, zakazywał schodzić na dół i znikał aż do rana. Tym razem nie było inaczej i gdy tylko usłyszałam jego ciężkie kroki na schodach, wyskoczyłam z pościeli. Na szczęście nie tak dawno Bogor, z powodu braku sił, zdjął ochronną barierę, która nie pozwala mi wychodzić z domu bez używania magii – mogłam więc znów wymykać się bez przeszkód. Z jedną nogą już za oknem, szybko sprawdziłam, czy miałam amulet ochronny na szyi. Wszystko było w porządku, więc mogłam ruszać w drogę. Korzystając z pomocy wielkiego drzewa rosnącego blisko okna, a także szczelin między deskami, sprawnie zeskoczyłam na ziemię. Miałam ze sobą zaczarowane lusterko, dzięki któremu wydawałam się niemal niewidzialna nie tylko dla ludzi i magów, ale też potencjalnych zagrożeń, które mogły czaić się w ciemności.
Do rzeki było dość daleko, bo z biegiem lat zabudowania Rykowa oddalały się coraz bardziej od drugiego brzegu, ale miałam wprawę. Doskonale wiedziałam, między którymi budynkami się skradać, kiedy przystanąć i kiedy wiatr wiał nie tak, jak powinien. Mogłam na spokojnie przedostać się nad rzekę i zostawić pakunek. Wracając, usłyszałam krzyki dochodzące z wioski i od razu rozpoznałam, co to oznaczało – tej nocy ktoś został zjedzony.
 Zanim wstało słońce, byłam z powrotem w łóżku. Bogor, jak prawie co noc, nie miał o niczym pojęcia, kiedy rano pojawił się na moim progu.
– Dzisiaj będziesz kuć – zapowiedział i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Szybko wciągnęłam przez głowę skórzany fartuch i nie zatrzymując się nawet na poranną toaletę, zbiegłam za nim po schodach. Nie musiałam upinać włosów, bo specjalnie z myślą o pracy przy magicznej kuźni, obcinałam je tuż za uszami, odkąd tylko pamiętałam.
Bogor by potężnym magiem. Od trzydziestu lat używał swoich czarów, aby wykuwać miecze, zbroje i amulety, które mogły odpędzić, powstrzymać lub zabić wampira. Był chyba pierwszą osobą w wiosce, która zaczęła produkcję przedmiotów mających chronić magów, a po tym, jak opuścili swój brzeg rzeki – także i ludzi. Uchodził za najlepszego i najdroższego kowala wśród magów.
Niestety, był też coraz starszy i nie miał komu przekazać swoich wiedzy i doświadczenia, nie mówiąc już o potężnym kowadle. Szkolił więc mnie, ale z wielką niechęcią i jeszcze większym ociąganiem.
Bogor nie był zbyt dobrym człowiekiem. To prawda, wykorzystywał swoje zdolności, aby zbroić mieszkańców Rykowa do walki z wampirami, ale potrafił też odesłać z kwitkiem każdego człowieka, którego nie było stać na jego usługi, nawet jeśli przyszedłby z urwaną nogą. Cały czas powtarzał, że magowie też muszą mieć co jeść, że nie jesteśmy nic dłużni ludziom, wręcz przeciwnie, to oni nam zawdzięczają wszystko, odkąd przyjęliśmy ich w opiekę – i tak dalej.
Tak naprawdę Bogor wyświadczał mi dużą przysługę, szkoląc mnie w magii ognia. Powinnam, jako kobieta, zajmować się zielarstwem, tymczasem mogłam chociaż popatrzeć sobie z bliska na kowadło, nawet jeśli niezbyt często wolno było mi go dotykać – Bogor nie pozwalał mi pracować wieczorem i w nocy. To wtedy większość ludzi panicznie oczekiwała naszej pomocy, a on mówił, że kobieta nie poradzi sobie w takiej sytuacji, skoro już w dzień ledwo sobie dawałam radę przy palenisku. Ale skąd mógł wiedzieć takie rzeczy?
– Mirta! – zawołał swoim grubym głosem, mimo że już spokojnie mieściłam się w jego polu widzenia.
Podał mi moździerz z kości zupełnie bez słowa, ale na szczęście wiedziałam, co mam robić. Starcie obsydianu na proch nie było najłatwiejsze, ale robiłam to już wielokrotnie, a do tego taka rutynowa magiczna czynność dobrze rozgrzewała przed właściwym kuciem.
Nie byłam pewna, czym magiczna kuźnia różniła się od zwykłej, bo nigdy nie widziałam takiej normalnej, ale miałam pewność, że ludzkie kowadło nie jest wielkości ołtarza w świątyni, a kowal nie recytował inkantacji w obcym języku.
Podałam proszek obsydianowy Bogorowi, a on wrzucił go do płonącego ognia, który momentalnie wzbił się pod sufit i zamigotał ciemną poświatą. Mag wyszeptał inkantację początkową i zabrał się do pracy.
Kiedy kuł, śpiewałam zaklęcia podtrzymujące płomień, ponieważ palenisko musi płonąć przez cały proces wytwarzania miecza. Mieszałam też zioła i suszyłam je oddechem, a Bogor nacierał nimi metal lub wrzucał je do ognia, aby nadać mu inne właściwości. Dolewałam wody i dodawałam do niej róży, kiedy była potrzeba. Do moich zadań należało też obwiązywanie rękojeści wyprawioną skórą.
Obserwowanie Bogora przy pracy było bardziej magiczne niż sama magia, którą się parał. Zmieniał się w zupełnie inną osobę, cierpliwą, delikatną, metodyczną i opanowaną. Każdy ruch był przemyślany i nigdy nie wypowiadał ani słowa za dużo. Kiedy pracowaliśmy razem w kuźni, czułam się przy Bogorze niemal bezpiecznie.
Gdy miecz był już gotowy, wzięłam miskę soku z jagód i wypisałam nim znaki ochronne na klindze, używając bardzo starego i bardzo cienkiego pędzelka. Litery zalśniły, obwieszczając, że zaklęcie działa. Odsunęłam się od kowadła, a Bogor uniósł miecz i, używając krawędzi, rozciął sobie skórę na dłoni. Klinga natychmiast zaczęła wchłaniać sączącą się krew. Skóra wokół rany robiła się sucha i ciemna.
– Za magię zawsze trzeba zapłacić – pouczył mnie, tak jak za każdym razem. A potem wygonił z kuźni. Też tak jak za każdym razem. Nie miałam pojęcia, do kogo trafił miecz, ani nawet jakie dokładnie nadaliśmy mu właściwości. Sfrustrowana poszłam nad rzekę, nie wiedząc, co mogłabym robić w wiosce. Nie znajdowałam przyjemności w siedzeniu w karczmie ani plotkowaniu na kramie, a nad rzeką mogłam za to patrzeć przed siebie i rozmyślać o świecie za lasem, który teraz gęsto przykrywał drugi brzeg. Często zastanawiałam się, jak wyglądał, kiedy jeszcze ludzie tam mieszkali. Zapewne stary most był wtedy bezpieczny do użycia.
Mały Dima bawił się przy brzegu. Wokół nie było nigdy nikogo, ale jego widywałam tu często, jak szuka patykiem ślimaków w trawie albo rozgrzebuje rękami błoto. Najwidoczniej jako jedyny mieszkaniec Rykowa nie bał się wartkiej wody.
– Hej, Mirta – przywitał się, wypuszczając z rąk błotny placek. Skinęłam mu głową na powitanie i usiadłam na trawie. – Co tu robisz? – zapytał kurtuazyjnie. Dobrze wychowany, a jednak przychodził bawić się nad rzekę.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Wolałabym tu nie być i nie musieć nic tu robić.
Dima pokiwał głową, jakby mnie rozumiał, i zanurzył ręce w błocie aż po łokcie. Ale wiedziałam, że wcale mnie nie rozumiał.
Gdy tej nocy wślizgnęłam się do domu przez okno mojej sypialni, długo nie mogłam zasnąć. Przejmująca tęsknota oplotła moje ciało i powoli podduszała, aż brakowało tchu, a ja mogłam jedynie wypatrywać nienadchodzącego dnia, kiedy mogłoby się to zmienić.
Następnego dnia Bogor znów próbował wyrzucić mnie z kuźni, ale ja nie ruszyłam się z miejsca.
– Co tu jeszcze robisz? – zapytał, nie podnosząc nawet wzroku. – Nie jesteś już potrzebna. Możesz pomóc Wanji czy cokolwiek wy, kobiety, robicie, kiedy nikt was nie potrzebuje.
Przechyliłam głowę w bok. Zanim byłam w stanie odezwać się na spokojnie, musiałam wziąć głęboki oddech.
– Czy mogę dzisiaj skorzystać z kuźni samodzielnie?
Ręce mi się trzęsły, mimo że zacisnęłam je w pięści.
– Co, kolejne lusterko? – zaśmiał się. Łysa głowa lśniła w świetle i wolałam obserwować te refleksy niż patrzeć mu w oczy.
– Tak. – Mój głos nie wyrażał żadnych emocji. Bogor nadal na mnie nie patrzył, ale zarechotał głośno.
– Ech, kobiety! – westchnął. – Nic tylko by się przeglądały, jakie to nie są śliczne! A bierz sobie tę kuźnię, co mi tam! Tylko mi się poważnej roboty nie dotykaj.
Uśmiechnęłam się, podziękowałam i pobiegłam na górę, do kuchni. Wanja piekła bułeczki, więc cały dom wypełniał zapach ciasta – ale w kuchni nadal pachniało roślinami.
– Przepraszam, potrzebuję werbeny – wypaliłam od progu i zaczęłam przebierać w ziołach wiszących pod sufitem.
– U drzwi wisi. Na co ci?
Odwróciłam się od razu i zauważyłam drobne fioletowe kwiatuszki, ususzone prawie na wiór. Dawno nieużywane.
– Będę kuć dzisiaj – odpowiadam niedbale na pytanie Wanji. Kucharka chichocze i rzucam jej poirytowane spojrzenie.
– Znowu jakie lustro, co? Po kiego ci to? Znajdź se lepi jakiego chopa.
Udałam, że nie dosłyszałam tej uwagi, ale prawdopodobnie za mocno trzasnęłam drzwiami. Próbowałam nie ściskać werbeny, ale nie mogłam opanować kotłującego się we mnie gniewu i czułam, jak łodyżki kruszą mi się w palcach. Stałam za zamkniętymi drzwiami, dopóki moje serce nie uspokoiło się dostatecznie. Miałam ochotę krzyknąć, ale nie byłoby nikogo, kto by mnie słyszał. Ani Wanja, ani Bogor, ani nawet klienci, którzy już musieli kotłować się na dole.
Zanim miałam wreszcie wolną kuźnię, minęła już pora obiadu, ale byłam przyzwyczajona do długiego czekania. Bogor zostawił po sobie wszystko brudne, czego normalnie nie robił, jeśli nie miałam przejąć po nim roboty. Próbowałam nie złościć się z tego powodu, ale frustracja sięgała zenitu. Musiałam się uspokoić, inaczej czary nie poszłyby dobrze. Przez kilka minut obserwowałam tańczący w powietrzu kurz i skupiałam się na swoim oddechu. Mój umysł powoli się oczyszczał i wreszcie mogłam przystąpić do pracy.
Zaczarowane lusterka nie miały nic wspólnego z prawdziwym kuciem magicznej broni – niepotrzebne były mi wielki młot ani kowadło wielkości stołu. Zamiast tego wyjęłam swoje lusterko, które nosiłam przy sobie, wychodząc w nocy, aby móc wzorować się na ozdobnej ramce przypominającej słońce. Chciałam, aby nowe lustro pasowało do starego stylem, ale przedstawiało księżyc w pełni. To miał być wyjątkowy przedmiot. Wyjęłam szkło powiększające, pęsetę i kombinerki, kamienie księżycowe i rubiny. Rozpaliłam niewielki płomień i pojedynczo wrzucałam do niego kwiaty werbeny. Lubiłam czarować. Lubiłam posiadać wyjątkową wiedzę i czuć moc przechodzącą przez palce.
Ale nie lubiłam za to płacić.         
Podwinęłam rękaw i jednym szybkim ruchem wsadziłam przedramię w ogień. Zacisnęłam wargi, żeby nie krzyknąć. To jeszcze tylko jedna blizna. Jedna z wielu, przyzwyczaiłam się.

Odkąd pamiętałam, wędrowałam w nocy. Być może zaczęłam dopiero po tym, jak atak wampira pozbawił mnie rodziców. Ciężko powiedzieć, bo niewiele pamiętałam sprzed tamtej chwili. Za to doskonale wiedziałam, że od tamtego dnia nie mogłam spędzić we własnym domu ani sekundy dłużej, niż było to konieczne. Noc w domu oznaczała wypatrywanie wroga w ciemnych kątach, panikę przy każdym szmerze wiatru i rozpamiętywanie tragicznej nocy. Nie byłam tam wcale bezpieczniejsza niż na zewnątrz, a zdecydowanie wolałabym zginąć w polu, otoczona drzewami i otulona światłem księżyca, niż w brudnej pościeli.
Chyba zawsze wędrowałam w nocy – i nie inaczej było każdej nocy spędzonej w domu Bogora. Upływały mi podobnie – na spacerach, na drzemkach w świetle księżyca, na brodzeniu boso w rzece. Było tylko kilka naprawdę wyjątkowych nocy – na lepsze lub na gorsze.
Wtedy, kiedy moje niedokończone księżycowe lusterko leżało na stole roboczym, a ja powolnym krokiem wracałam do wioski od strony rzeki, była zdecydowanie najgorsza. Wtedy, kiedy już z daleka widziałam jakiś dziwny popłoch przed domem. Wtedy, kiedy przynajmniej tuzin pochodni rozświetlał kuźnię i podwórko.
Wtedy, kiedy znaleziono ciało Bogora.
Rozpoznałam płacz Wanji. Głośno krzyczała na wieśniaków kotłujących się przy drzwiach. Przeciskałam się między ludźmi, a oni coś do mnie krzyczeli, szarpali mnie za ramiona, ale ja ich nie rozumiałam. Podejrzewałam, co musiało się stać, ale nie chciałam wierzyć, dopóki nie zobaczyłam.
Leżał na ziemi przy kowadle, a nad jego ciałem klęczał mag Jurg. Zakryłam twarz dłońmi, ale obraz desek podłogi przesiąkniętych krwią i zmasakrowanej twarzy Bogora miałam wypalony pod powiekami. Powietrze pachniało rdzą. Nie czułam żadnych łez napływających mi do oczu, tylko suchość w ustach i wykręcony żołądek. Nie wiedziałam, czy było mi przykro – na pewno było mi niedobrze. To nie był pierwszy członek rodziny, jakiego zobaczyłam martwego.
Ale zdecydowanie ostatni.
Mag Jurg podniósł się z ziemi. Na spodniach na wysokości kolan miał teraz czerwone plamy. Zobaczył mnie, ale zanim się odezwał, powolnym ruchem zdjął rękawiczki z rąk.
– Dobrze, że jesteś. – Milczałam. – Nie bój się, wszystko będzie dobrze. – Patrzył mi prosto w oczy, a ja nie uciekałam wzrokiem. – Powiedz mi tylko jedno, proszę… Ale nie kłam. – Delikatnie skinęłam głową, ale nie byłam pewna, czy to widział. – Powiedz mi… Dlaczego to zrobiłaś? Bo chyba wszyscy się zgodzimy, że to ty za tym stoisz, Mirto.
Miałam wrażenie, że grunt uciekał mi spod nóg. Przez chwilę, może kilka minut, a może kilka godzin, nie odpowiadałam. Nie ruszałam się, być może nawet nie oddychałam. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. To się nie mogło dziać naprawdę.
Kiedy w końcu się odezwałam, mój własny głos brzmiał mi obco, jakbym podsłuchiwała za drzwiami rozmowę, której nie powinnam była słyszeć, której nikt nie powinien był słuchać. Tymczasem za mną stało kilkanaście osób i wlepiało chciwie oczy w moje plecy. Mało im było rozlewu krwi?
– Nie mam… Ja nie mam z tym nic wspólnego. Naprawdę… nie mam pojęcia, co tu się stało.
Napięcie unoszące się w powietrzu uświadomiło mi, że na pewno nikt mi nie wierzył. Jurg zaczął zbliżać się do mnie. Jego komiczna peleryna wydawała się teraz przerażająca, kiedy powiewała za nim w rytmie kroków. Nadal się uśmiechał, a na ten widok wywracało mi się w żołądku. Zaczęłam się cofać.
– Nie… nie… Nie, nie, nie… – powtarzałam jak w transie. Tłum zablokował wyjście, byłam w pułapce. Jurg coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam, nie słyszałam jego słów. – Nie! Nie!
Zaczęłam przepychać się między ludźmi. Usiłowali mnie łapać, ale było ich za dużo, więc szarpali się głównie między sobą. Mimo tego czułam palce zaciskające się na moich ramionach i chwytające za ubranie. Wyrywałam się i napierałam, aż udało mi się wydostać z ich uścisku. Jurg wołał, żeby ktoś mnie złapał, nie pozwolił uciec, ale zanim ludzie zorientowali się, co się dzieje, ja już zdołałam zerwać się do biegu. Być może w ogóle nie słyszeli Jurga, nie rozumieli sytuacji, nie przetrawili, o co mnie oskarżał, bo zanim rzucili się w pościg albo wypuścili maga z domu, tracili mnie już z oczu.
Nogi same poniosły mnie nad rzekę. Uklękłam na brzegu i zanurzyłam dłonie w wodzie. Rzeka była rwąca i niebezpieczna jak zawsze. Przemyłam delikatnie twarz, aby się uspokoić.
Przez głowę przemknęła mi myśl, aby zawrócić, aby się wytłumaczyć, dowiedzieć, dlaczego Jurg pomyślał, że to ja. W jednej chwili naprawdę chciałam tak postąpić. Może byłoby to słuszne, może wtedy jeszcze bym się wybroniła z tej sytuacji. Nie byłam tylko pewna, czy faktycznie tego chciałam.
Ale kiedy zobaczyłam blask pochodni pojawiający się na ścieżce do wioski i nieubłaganie pędzący w moją stronę, zdecydowałam inaczej. Rozejrzałam się. Stary drewniany most był zdecydowanie za daleko, więc jeszcze raz zanurzyłam obie dłonie w wodzie i skoncentrowałam się, mimo burzy szalejącej wewnątrz mnie. Byłam dobra w opanowywaniu emocji. Robiłam to całe życie, ale nigdy nie potrzebowałam tego tak, jak wtedy.
Zamknęłam oczy i poprosiłam rzekę o pomoc. Poczułam moc przepływającą przez całe moje ciało, jak iskry pragnące wydostać się na zewnątrz. Płynęły od czubka głowy i pięt u stóp aż po koniuszki moich palców zanurzonych w wodzie, gdzie wreszcie znalazły ujście. Rzeka wysłuchała moich błagań. Na krótką chwilę jej prąd ustał, a wodę pokryła cienka warstwa lodu. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, przebiegłam na drugi brzeg. Gdy tylko postawiłam stopę na twardej ziemi, rzeka znów rozpoczęła swój szaleńczy bieg.
Nie oglądając się za siebie, wbiegłam na ścieżkę do lasu. Nie znałam drogi, ale liczyłam na to, że szlak zaprowadzi mnie sam – i nie myliłam się. Choć nie biegłam wcale długo, szybko opadałam z sił. Wydawało mi się, że może emocje mijającej nocy wreszcie mnie dopadają, ale gdy dawną wioskę ludzi miałam już na wyciągnięcie ręki, wreszcie zrozumiałam, co zrobiłam nie tak.
Upadając na kolana z wycieńczenia i obserwując usychającą skórę, dotarło do mnie, że przecież za magię zawsze trzeba zapłacić. A ja nigdy nie zapłaciłam rzece za pomoc.
Leniwie wschodzące słońce oświetliło mnie, gdy runęłam na plecy i wreszcie straciłam świadomość.

Spodziewałam się ciemności, tymczasem śniłam i to bardzo wyraźnie. Być może to był jeden z tych momentów, kiedy człowiekowi życie przelatuje przed oczami. Między snami a moim wspomnieniami nie było już żadnej granicy – śniły mi się moje nocne wędrówki, wszystkie szepty drzew, słodki smak wiatru i rosy i poranny chłód.
Śniłam o naszym pierwszym spotkaniu, o oczach, o niskim głosie, o niepewnym dotyku, od którego drżałam. Śniłam o paczkach, które zostawiałam nad rzeką, o każdej nieudanej próbie i o każdej chwili, kiedy chciałam krzyczeć z frustracji.
Ciepła, letnia noc. Mimo że miałam ze sobą ochronny amulet, wyszłam bez lusterka zwodzącego. Chciałam, żeby ten jeden raz wszyscy mnie słyszeli, kiedy krzyczałam z frustracji nad brzegiem rzeki. Klęczałam zwrócona w stronę drugiego brzegu i wrzeszczałam, aż bolało mnie gardło, wyrzucając z siebie wszystko, czego nienawidziłam w Rykowie. Łzy ciekły mi gęsto po twarzy, a moje krzyki przerywał co jakiś czas spazmatyczny szloch. Coś we mnie pękło i nie potrafiłam sama tego naprawić. Czułam przemożną potrzebę ucieczki, a nie mogłam nawet przekroczyć głupiej rzeki. Byłam w pułapce. Moje ciało było zamknięte w Rykowie, a umysł w moim ciele.
Być może spędziłabym tak całą noc, gdyby nie poruszenie na drugim brzegu. Niemal natychmiast przestałam krzyczeć, bo przerażenie zmroziło mi krew w żyłach. Niewiele było istot, które mogły poruszać się tam, po drugiej stronie rzeki.
W ciemności ujrzałam błyszczące oczy między krzakami. Nie byłam pewna, czy powinnam uciekać, czy lepiej pozostać w bezruchu. Ale nie mogło mi się nic stać, przecież miałam amulet.
Jednym zwinnym ruchem tajemnicza postać przedostała się przez rzekę. Nie wiedziałam jak, moje oczy nie były w stanie zarejestrować dokładnie ruchów istoty.
 – Nie bój się – powiedziała miękko. Głos dobiegał gdzieś z mojej prawej i słyszałam go wyraźnie, mimo szalejącej rzeki. Nie odwracałam głowy. Gdybym stała, kolana na pewno by się pode mną ugięły. – Nie chcę cię skrzywdzić.
Milczałam. Głos uwiązł mi w gardle, a ciało zastygło w bezruchu. W środku panikowałam.
– Co się stało? Słyszałam twój krzyk.
– Chyba wszyscy słyszeli – mruknęłam, odzyskując panowanie nad ciałem. Wbiłam wzrok w ziemię pod sobą i wczepione w nią palce.
– Ale nikt nie zareagował – zauważyła.
Odwróciłam się w jej stronę. Nie widziałam wyraźnie jej twarzy w świetle księżyca – tylko błyszczące oczy. Włosy miała splecione w warkocz i nosiła spodnie, tak jak ja.
– Nie skrzywdzę cię ani nie podejdę bliżej – zapowiedziała. – Zresztą, nie mogłabym, nosisz amulet.
Złapałam odruchowo wisiorek, który towarzyszył mi całe życie. Miał odstraszać demony i siły zła – jak mogłaby nie chcieć mnie skrzywdzić, a jednocześnie bać się amuletu?
– Jestem Waleria – przedstawiła się i usiadła na ziemi, krzyżując nogi. Cierpliwie czekała na odpowiedź.
– Mirta – wydusiłam w końcu z siebie i też usiadłam twarzą do niej.

Sen zmienił się. Choć liście opadły już z drzew, noc była całkiem przyjemna i wystarczyło otulić się szczelnie lekkim kocem, żeby nie zmarznąć. Opierałam się plecami o rozłożysty dąb, a Waleria siedziała naprzeciwko mnie, w bezpiecznej odległości.
– Chciałabym stąd uciec – przyznałam, wyrywając podeschłą jesienną trawę. – Nikogo tu nie lubię, jestem dziwadłem. Czuję się jak w klatce.
– Ja też chciałabym uciec – przytaknęła Waleria i nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały, ale odwróciłam wzrok, zawstydzona. – Chciałabym nie być… taka. – Wskazała dłońmi na całą siebie. – Mogłabym wtopić się w tłum… i w ogóle. Nas nie ma dużo, nie ma tłumów.
Chciałam wyciągnąć do niej dłoń, ale nie mogłaby jej złapać.
– Czy mogę ci zadać pytanie? – Waleria pokiwała głową, ale i tak przez chwilę się wahałam. – Czy ty, no wiesz… jesz ludzi?
Spojrzała mi w twarz wielkimi, ciemnymi oczami.
– Tak – przyznała. – Ale staram się ich wybierać ostrożnie.
Uśmiechnęłam się do niej.
– Znam kilkoro takich, których chętnie bym komuś oddała na pożarcie – zażartowałam. Waleria nie uśmiechnęła się.

Sen rozpłynął się w nicość i przyszedł następny. Ziemię skuł szron chrzęszczący pod nogami. Miałam na sobie ciężki płaszcz Bogora, dzięki któremu mogłam nie marznąć, ale był zdecydowanie niewygodny.
– Uwielbiam zimę – opowiadała Waleria. – Mogę wtedy delikatnie wyglądać z jaskiń czy chat i obserwować trochę świata w świetle słońca. Chciałabym umieć go namalować… albo w ogóle być w stanie malować, obserwować, jak światło pada na śnieg, jak oświetla zamarznięte gałęzie, jak wszystko błyszczy w słońcu. Chciałabym móc to oddać na płótnie, żeby nigdy nie stracić takiego widoku.
– Gdybym umiała malować, namalowałabym to dla ciebie jeszcze dziś.
– Chciałabym zrobić to sama – powiedziała cicho. – Wiesz, z natury. Przy okazji poczuć ciepło na skórze, wygrzać się… Poczuć, jak to jest być sobą w świetle dnia.
– Też bym bardzo tego chciała – przyznałam i wiedziałam, że Waleria doskonale rozumiała, że ja nie miałam na myśli malowania.

Następne wspomnienie. Odwilż. Buty kleiły się do mokrej papy, która chlupotała pod każdym krokiem. Nie miałyśmy jak usiąść, więc spacerowałyśmy, śmiejąc się z niedorzecznych odgłosów chodzenia w tych warunkach pogodowych. Waleria szła kilka metrów ode mnie i opowiadała o swoim klanie.
– Nie ma nas dużo, magowie wybili większość mojej rodziny. Mieszkamy w opuszczonej wiosce ludzi na drugim brzegu albo w jaskiniach w górach. Albo w norach w lesie. Gdziekolwiek będzie najmniej światła słońca.
Nie słyszałam jej dobrze, była za daleko. Nie mogłam przyglądać się jej twarzy. Irytacja wzbierała we mnie coraz bardziej z każdą chwilą, bo chciałam chłonąć każde słowo. Wreszcie się zatrzymałam. Po chwili Waleria też stanęła i spojrzała na mnie pytająco. Nie odpowiedziałam na jej nieme pytanie, tylko złapałam amulet na piersi i mocno pociągnęłam. Rzemyk pękł. Upuściłam naszyjnik na ziemię i podeszłam bliżej do Walerii. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja po raz pierwszy zauważyłam, że jest ode mnie wyższa o głowę.
Przez chwilę stałyśmy tak tylko, patrząc na siebie z bliska. Studiowałyśmy swoje twarze, a cisza nocy dźwięczała nam w uszach. Wreszcie Waleria uniosła rękę i dotknęła mojego policzka. Zimno jej dłoni wywołało u mnie dreszcz, ale nie odsunęłam się. Chciałam, by mogła mnie dotykać. Chciałam, by mnie dotykała. Objęłam ją delikatnie w pasie, ale nie patrzyłam jej w twarz. Czy mogłam tak zrobić? Czułam chłód jej ciała i zastanawiałam się, czy ona czuła ciepło mojego. Czy tak samo jak ja miała ochotę się w nim zatopić, być jeszcze bliżej, aż całkowicie by mnie wchłonęła?
Jej dłoń zsunęła się na mój podbródek. Delikatnie go uniosła i musiałam na nią spojrzeć. Coś dziwnego czaiło się w oczach Walerii i miałam wrażenie, że płonęły. Zbliżyła swoją twarz do mojej tak bardzo, że musiała czuć mój oddech i słyszeć bicie serca, krew szumiącą mi w uszach. Zamknęłam oczy.

Kolejny sen, kolejne wspomnienie. Gęsty śnieg osiadł na drzewach, choć kwiaty zaczęły już kwitnąć. Siedziałam przy stole w kuchni i patrzyłam w ogień gorejący w kominku, kiedy Bogor robił mi wymówki.
– Jeśli jeszcze raz złapię cię na włóczeniu się po nocy, to nie ręczę za siebie! – krzyczał. – Jesteś mi coś dłużna, wziąłem cię, wychowywałem, a ty tylko prosisz się o spotkanie z wampirem!
Miał rację, ale nie powiedziałam mu tego.
– Czego ty szukasz nad tą rzeką?! Rozumu?! W nocy powinnaś spać!
– Ty sam nie śpisz już z dziesięć lat.
Bogor zignorował mój wyrzut.
– Przysięgam, nie wypuszczę cię stąd, rzucę na dom zaklęcie!
– Jak to?! – oburzyłam się.
– Srak to, będziesz siedzieć tu zamknięta, uczyć się i wykonywać polecenia! Nie rozumiesz, że narażasz nas wszystkich?!
Wanja zapukała do drzwi, przerywając szał Bogora. Wpuścił ją, a ona bez słowa złapała się za garnki. Oburzona wstałam i wyszłam, jak zwykle tłumiąc w sobie emocje, ale tym razem pozbawiona mojego jedynego dla nich ujścia.
Zamknięta w budynku, strzeżona przez magiczną barierę, spędziłam noce studiując jedną z opasłych książek Bogora, do których nigdy nie zaglądał. Magia luster zawierała przepisy, z których mój opiekun chyba nigdy nie korzystał, a które wydawały mi się bardzo przydatne. Szczególnie moją uwagę zwróciły wszystkie magiczne lusterka, które niwelowały siłę zaklęć albo – co ucieszyło mnie jeszcze bardziej – siłę promieni słonecznych.
Przetestowałam je łatwo. Dzięki lusterkom mogłam wymykać się przez okno, nawet z magiczną barierą.
Na brzegu nie znalazłam Walerii, ale i tak zostawiłam dla niej paczkę z listem. Byłam pewna, że do niej trafi. Musiała.

Nie otworzyłam oczu od razu. Wybudzałam się falami, w jednej chwili bliżej rzeczywistości, potem znów wpadając w objęcia wspomnień. We śnie nie czułam bólu, raczej oddalałam się od niego, uciekałam w głąb, w ciemność. Dopiero gdy usłyszałam śpiew ptaków i poczułam kłucie w brzuchu, wiedziałam, że będę musiała się wybudzić.
W pomieszczeniu, w którym się obudziłam, było ciemno – dom musiał być murowany. Ktoś szczelnie zasłonił okna, tak więc światło księżyca wpadało jedynie przez szczelinę pod drzwiami.
Poczułam jakieś gorzkie w smaku zioła wypychające mi policzki, więc zaczęłam pluć. Na ten dźwięk zaraz przy moim boku pojawiła się, oczywiście, Waleria. Od razu spróbowałam się podnieść.
– Spokojnie, leż, robisz bałagan – skarciła mnie. Faktycznie, ręce i nogi miałam obłożone dużymi, grubymi liśćmi, które pospadały, gdy zaczęłam się podnosić. Waleria ułożyła mnie z powrotem na łóżku i zaczęła poprawiać opatrunek.
– Dziękuję – powiedziałam, nie umiejąc lepiej wyrazić, co czułam. Ani też za co konkretnie dziękuję. Waleria uśmiechnęła się.
– Masz szczęście, że cię znalazłam.
Tym razem to ja się uśmiechnęłam, ale mina szybko mi zrzedła, kiedy zobaczyłam wielkie wypalone plamy na dłoniach Walerii. Zauważyła moje nieme pytanie i szybko zacisnęła palce.
– Musiałam zdjąć ci amulet – wyjaśniła. – Na szczęście nie był taki silny, jak ten pierwszy i dość szybko odzyskałam siły, chyba już następnego dnia.
– Strasznie mi przykro, przepraszam – wyznałam szczerze. Chciałam powiedzieć więcej, ale nie potrafiłam.
– Nie szkodzi. – Waleria uśmiechnęła się delikatnie. – Są takie rzeczy, za które warto zapłacić nawet te wysokie ceny. Gdybym tego nie zrobiła… no wiesz, zginęłabyś.
Milczałam. Musiałam uciec spojrzeniem gdzieś w bok, nie potrafiłam znieść intensywności tych słów. Równie dobrze to Waleria mogła zginąć, próbując zdjąć amulet, a nie mogła wiedzieć, że przeżyje, podejmując tę decyzję. Obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę, a ta świadomość wisiała nade mną jak cień.
– Dostawałaś moje paczki? – przypomniało mi się nagle. – Próbowałam zrobić magiczne lusterko, które mogłoby pozwolić wyjść ci na zewnątrz w ciągu dnia…
– Tak, znalazłam kilka – przyznała. – Wszystkie wypróbowywałam, ale… niestety…
Nie musiała kończyć tego zdania. Rozumiałam – według Bogora też nie byłam zbyt utalentowanym magiem.
– Będę próbować dalej.
Waleria uśmiechnęła się i złożyła delikatny pocałunek na moim czole. Przeszedł mnie dreszcz.
– Gdzie byłaś? Czekałam na ciebie – wydusiła wreszcie, a po tonie głosu poznałam, że ta kwestia męczyła ją od dawna. Czy robiła mi wyrzut?
– Bogor zamknął mnie w domu zaklęciem – wytłumaczyłam. – Przepraszam, ale ściągnął je dopiero niedawno… A kiedy wymykałam się dzięki magii, ciebie nie było na brzegu… Nie mogłam też za bardzo ryzykować, bo Bogor… – urwałam i zakryłam usta dłonią. Lecznicze liście znowu pospadały. – O rany, Bogor nie żyje – przypomniałam sobie.
Waleria pokiwała głową.
– Wiem i przykro mi… ale może tak jest lepiej? – zasugerowała, a ja się zjeżyłam.
– Lepiej? – powtórzyłam jak echo. – Człowiek nie żyje, a ty mówisz, że tak jest lepiej?
– Cóż, sama mówiłaś, że chętnie byś się go pozbyła – przypomniała mi.
– Ale nie w ten sposób! Co się z tobą dzieje? Nigdy nie chciałaś zabijać ludzi!
– Ale to była konieczność.
Miałam wrażenie, że moje serce przestało bić i spadło do żołądka.
– Zabiłaś Bogora? – zapytałam powoli i szeptem, jakby ktoś mógł mnie słyszeć.
– Nie! – zaprzeczyła natychmiast Waleria i dodała ciszej: – Ale nie jestem do końca niewinna.
– Że co? – Nie wierzyłam własnym uszom. Waleria wykręcała palce.
– No wiesz, klan wymiera… także z głodu… próbowali się dowiedzieć, kto zbroi ludzi, a ja przecież wiedziałam… a przy okazji pomyślałam, że zrobię ci przysługę, przecież go nienawidziłaś, chciałaś uciec…
– Ale nie kosztem życia niewinnych ludzi! Co, jeśli cała wioska wymrze?!
Złość Walerii zaczęła być widoczna na twarzy. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
– Kto dał ci w ogóle prawo decydowania, że wasze życia są bardziej znaczące od naszych? Dlaczego to my mamy cierpieć, żebyście wy mogli żyć?!
Byłam zszokowana.
– Przecież starasz się nie zabijać.
– Ale muszę jakoś żyć! Jem tylko tyle, ile mi potrzeba do przetrwania, czego nie mogę powiedzieć o ludziach, mordujących zwierzęta tylko dla samej zabawy!
– To jest co innego! – zaooponowałam, choć nie byłam do końca pewna swojej racji.
– W czym leży wina lisa polującego na zająca, kiedy przymiera głodem?
– Lisy i zające nie potrafią wybierać między złem a dobrem – przypomniałam. – Nie mają moralności, są po prostu lisami!
– A może po prostu nie powinniśmy przyjmować kodeksu moralnego zająca za jedyny obowiązujący.
Oburzenie odebrało mi na moment mowę.
– Ale to był Bogor – przypomniałam. – Moja jedyna rodzina… I ze wszystkich istot, to ty skazałaś go na śmierć… Nie mam już nikogo! Nikogo! Jestem sama, całkiem sama! – Czułam, że wpadam w panikę i jak w amoku zaczęłam wygrzebywać się z pościeli.
– Masz mnie – przypomniała, wstając z łóżka. – Nikogo ci nie odebrałam, odcięłam cię od tej przeklętej wioski… Teraz możemy zostawić to wszystko i uciec bez wyrzutów sumienia. Myślałam, że mnie rozumiesz!
– Myślałam, że ty rozumiesz mnie! – krzyknęłam i też wstałam z łóżka. – To nie jest takie proste!
– Wierz mi, że gdybym mogła, to nie piłabym ludzi! Ale muszę, tak działa natura. Nie zmienię tego, kim jestem, a jeśli nie potrafisz tego zaakceptować, to co tu w ogóle robisz?!
Przypomniało mi się, jak znalazłam się w wiosce ludzi i złość uszła ze mnie prawie w jednej chwili.
– Nie chodzi o to, kim jesteś, Walerio. Tylko o to, co zrobiłaś.
– Broniłam swojej rodziny. Ty codziennie tworzysz broń służącą zabijaniu moich bliskich, a być może i mnie. W czym jesteś ode mnie lepsza? W czym?!
Łzy napłynęły mi do oczu i chyba pierwszy raz w życiu nie byłam w stanie ich odepchnąć. Mrugałam szybko, ale i tak płynęły.
– Miało być inaczej – powiedziałam cicho. – Myślałam, że chciałaś być inna…
– Chciałam być sobą – przyznała. – A nie tym, co ty sobie wyobrażasz jako mnie. Potrafię już pić ludzi tak, żeby ich nie zabijać. Wiedziałaś o tym? Nie! Bo tobie się wydaje, że byłabym szczęśliwa, żywiąc się jakimiś wiewiórkami. Tymczasem ty sobie swobodnie jesz nawet krowy.
– Wydawało mi się, że chciałaś być człowiekiem.
– Chciałam być sobą – powtórzyła. – Ja bym cię nigdy…
Nie dokończyła zdania i zamiast tego pokręciła tylko głową. Łzy ciekły mi po twarzy. Przez chwilę tylko patrzyłyśmy na siebie, aż w końcu zacisnęłam dłonie w pięści. Minęłam Walerię bez słowa i wyszłam z domu.
Kiedy dotarłam do wioski, świtało. Ale musiałam wiedzieć, musiałam porozmawiać z Wanją albo Jurgiem, musiałam spróbować przekazać im prawdę.
Przemykałam między domami jak cień, korzystając z moich lat wprawy w wymykaniu się i skradaniu. Na szczęście niewielu ludzi przebywało poza domami, więc prawdopodobnie nikt mnie nie zauważył, a na pewno nie rozpoznał.
Wokół kuźni nikt się nie kręcił, a drzwi były zamknięte – być może po raz pierwszy, odkąd Bogor się tu wprowadził. Nie widać było też żałobników. Nie byłam pewna, ile czasu byłam nieprzytomna, ale zdecydowanie dłużej niż zakładałam. Mimo wszystko wspięłam się na drzewo i wskoczyłam do swojego, być może już dawnego, pokoju.
Wszystkie moje rzeczy zniknęły. Pokój wyglądał, jakby nikt w nim nigdy nie mieszkał. Wszystkie ubrania, zapiski, książki, lusterka – wszystko zniknęło. Nawet pościel z łóżka. Poczułam się jak intruz we własnym domu – w jedynym domu, jaki kiedykolwiek znałam.
Ostrożnie zeszłam po schodach. Kuchnia była pusta, ale słyszałam kogoś w kuźni – nie chciałam przestraszyć tej osoby, ale też musiałam z kimś porozmawiać. Powoli stawiając kroki, modliłam się, aby to była Wanja i na szczęście moje prośby się spełniły. Sprzątała pracownię i zbierała rzeczy Bogora. Zastanawiałam się, co z nimi zrobi, ale nie było czasu na rozmyślania. Wzięłam głęboki wdech i zebrałam się w sobie.
Ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, Wanja zauważyła mnie na schodach.
– DEMON! DEMON! POMOCY!
– Nie, nie, Wanja, to ja! To ja, Mirta! Spokojnie! – próbowałam ją uspokoić, ale nie słuchała, machała rękami przed twarzą i zamykała oczy, krzycząc w niebogłosy. – Wanja, spokojnie!
– DEMON! MORDERCA! WIEDŹMA! NA POMOC!
Nie potrafiłam jej opanować. Machała tylko rękami i krzyczała, mając nadzieję na odgonienie mnie. Nieważne, że mieszkałyśmy razem od wieków, że właściwie mnie wychowywała – teraz byłam tylko demonem i mordercą. Miałam świadomość, że nie miałam za wiele czasu, zanim sąsiedzi zlecą się na pomoc. Nie poradziłabym sobie z tabunem ludzi – nie przemówiłabym im do rozumu.
Wtedy zdałam sobie sprawę. Kto by mi uwierzył? Jurg pewnie przejął już kuźnię, a był powszechnie szanowany, więc jeśli mówił, że to nie wampir, kto śmiałby w to wątpić. A ja? Ja miałam motyw i możliwości… Być może nawet gdybym powiedziała, że Bogora zabił wampir, Jurg obróciłby to tym bardziej przeciwko mnie – w końcu wygodnie nie było mnie w tym czasie w domu i wróciłam nagle, nie wiadomo po jakim czasie, bardzo dobrze poinformowana… Znalazłam się w potrzasku. Zrozumiałam, że popełniłam błąd. Znów musiałam uciekać.
Przez chwilę szukałam w pamięci choć jednej osoby, która mogłaby mi pomóc, która byłaby mi przyjazna, ale do głowy przyszedł mi tylko mały Dima. Poczułam chęć, by jednocześnie wybuchnąć śmiechem i zalać się łzami.
Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na Wanję i w oko wpadło mi moje księżycowe lusterko, jeszcze na stole roboczym. Zgarnęłam je jednym szybkim ruchem i wbiegłam na schody, nie oglądając się za siebie. Wymknęłam się przez okno i znów pobiegłam nad rzekę, ostatni raz w życiu.
Waleria czekała na mnie na drugim brzegu i gdy tylko znalazłam się dość blisko, przeskoczyła na moją stronę. To był ten moment, kiedy podświadomie wiedziałam, że dla odmiany muszę mówić – nie wolno było mi tego tak zostawić. Wiedziałam, że jeśli Waleria przyjęłaby mnie z powrotem, nasze życie nie byłoby łatwe, pewnie wymagałoby wielu poświęceń. Ale przecież są rzeczy, za które warto zapłacić nawet te wysokie ceny.
– Przepraszam. Masz rację. To znaczy, nie wiem, czy masz rację w kwestii lisów i zajęcy – uśmiechnęłam się słabo – ale masz rację w kwestii tego, że nie zmienisz tego, kim jesteś. Wcale nie chcę, żebyś się zmieniła, bo właśnie taką... – urwałam, nie znajdując odpowiednich słów. – Mam nadzieję, że nasze spotkanie tutaj oznacza, że jednak nie chcesz… – zawahałam się i znów nie skończyłam zdania. – Bo ja chcę być z tobą. I zrobiłam coś dla ciebie. – Wyciągnęłam księżycowe lusterko w stronę Walerii. – Może chociaż to zadziała. Nie chroni przed słońcem, ale powinnaś móc zobaczyć swoje odbicie. Chciałam, żebyś mogła przekonać się, jaka jesteś piękna. I że nic nie musi się zmieniać.
Waleria powoli wyciągnęła rękę po lusterko. Nasze palce zetknęły się, a mnie – jak zawsze – przeszedł dreszcz.

4 komentarze :

  1. Stęskniłam się!
    Mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Z jednej strony czuję się zaintrygowana tym światem, dobrze mi się to czytało i uwielbiam fantazy. Z drugiej strony mam wrażenie, że jest za krótkie? Jakby ta historia była rozpisana na krótką książkę, a nie opowiadanie. Na początku trochę trudno było połapać się w chronologii i snach. Nie miałam wystarczająco czasu żeby wczuć się w ten świat, poznać bohaterów. To chyba mój jedyny zarzut, bardzo chętnie bym przeczytała coś więcej w tym świecie, ten magiczny kowal mnie serio zainteresował :D. Szczególnie dobrze udało Ci się oddać klimat tego budynku, w szczególności kuchni, miałam ją przed oczami, razem z zapachem ziół.
    Podziwiam, że udało Ci się napisać taki fajny tekst w tym dziwnym czasie, wow! Jak zwykle czekam na wincyj, wincyj, wincyj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie tylko przez narrację osobową i dlatego że nie znam się na pisaniu, ale czytam sobie teraz od nowa Percego Jacksona i styl mocno skojarzył mi się z tym opowiadaniem, w pozytywnym sensie :) I chciałam jeszcze napisać w ramach przypomnienia, że zb i WD to dwa najcudowniejsze blogi na świecie i że jesteś świetna w pisaniu, i że bardzo czekam na wszystko co napiszesz i na Twój debiut wydawniczy i w ogóle miłość tęcza i cukierki❤️

      Usuń
  2. swietne opowiadanie! szkoda ze takie krotkie... czekam na wiecej twojej tworczosci, super sie czyta oba blogi :DD

    OdpowiedzUsuń
  3. Using VR in casino games will let you experience the gameplay of an actual casino, the place you play in opposition to actual individuals online. This 점보카지노 approach is still in its infancy, but applied sciences are sure to reshape the market. Firstly, we can’t deny that blackjack is straightforward to play. And its rules and gaming technique are simple to be taught as nicely.

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka