Hugo wiedział, że to nie w porządku i nieodpowiednie. Nie
powinno tak być. Tak się nie robi. No ale przecież nie mogło się obyć bez
wpadki, bo nie nazywałby się Hugo Weasley.
Dobrze, był zakochany w swojej nauczycielce astronomii. Nie
chodził już na astronomię od trzech tygodni. Jakie to miało znaczenie?
Dla Lily najwidoczniej duże, bo dawała upust swoim emocjom, niemal
krzycząc na niego, stojąc u stóp schodów prowadzących do dormitorium. Jak
zwykle mówiła głośniej niż może trzeba by było i by wypadało, a ponieważ
przepełniała ją złość – piszczała jak zepsuty czajnik.
– Co ty sobie wyobrażasz w ogóle? – mówiła, a Hugo stał na
schodach i patrzył pustym wzrokiem. Nawet nie miał dokąd zwiać, chyba że z
powrotem na górę. – Wiesz, że możesz mieć poważne kłopoty? Nie możesz tak
zwiewać z zajęć jak i kiedy ci się podoba! W najlepszym wypadku zaraz
dostaniesz szlaban!
Hugo mruknął.
– A w ogóle to co ci odbiło, co? Dlaczego z tych lekcji
zwiewasz?
Spróbował przejść obok niej, ale zablokowała go kolanem.
– Przestaniesz w końcu? Jeszcze we wrześniu nie pozwoliłbyś
mi tak po sobie jeździć. Obudź się, Hugo. I odpowiedz.
Chłopak przepchnął się obok jej ramienia, a Lily, nawet się
nie odwróciwszy powiedziała tylko:
– I tak wiesz, że się dowiem. Lepiej powiedzieć mi wprost.
Hugo pokręcił głową i poszedł na kolację.
Nie można powiedzieć, że nie wyszedł ze swojej dziwnej
apatii. Mył się, ubierał, nawet golił regularnie. Czasem odrabiał zadania
domowe, częściej nie, czyli lepiej niż normalnie. Przytłaczało go za to
poczucie winy i unikał jak ognia profesor Riddle. Nie potrafił spojrzeć jej w
oczy. Na posiłki chodził, kiedy miał już pewność, że na pewno wyszła. Unikał
błoni w czasie jej wieczornego biegu. Nawet nie stawiał stopy w okolicach całej
wieży astronomicznej. Po prostu tego nie robił.
Panicznie bał się ewentualnej konfrontacji. Tyle że
jednocześnie zdawał sobie sprawę, że żadnej konfrontacji by nie było. To była
jego nauczycielka. Po prostu nie mógłby wytrzymać tego, że czułby się przy niej
nieswojo. Nie po tym, jak spędził tyle czasu z nią jak najlepszą przyjaciółką.
To było złe. Nieodpowiednie. Nawet się sobą brzydził.
W końcu jednak wszystko miało się nad nim zemścić, kiedy
dostał wezwanie do gabinetu dyrektora. Czekała go tam długa przemowa,
zawiedzione spojrzenie profesor McGonagall i szlaban. Codzienne polerowanie
trofeów. Aż do egzaminów.
Nie miał więc żadnego wyboru, tylko faktycznie każdego dnia
polerował trofea, które nie tylko następnego wieczora były tak samo brudne, ale
też zdawały się nie kończyć. Nigdy.
Oczywiście musiał też zacząć znowu chodzić na lekcje
astronomii. W teorii nie było z tym żadnego problemu. Profesor Riddle udawała,
że nie istniał, a on musiał tylko odbębnić tę godzinę. W praktyce każda lekcja
kosztowała go niebotyczne pokłady energii i wyzwala w nim emocje, o których nie
miał pojęcia i których w swoim apatycznym życiu nigdy wcześniej nie
doświadczył. Od tego momentu to już była tylko równia pochyła.
Wiosna została Hugo kompletnie załamanego. Na początku kwietnia
na ziemi co prawda wciąż leżał śnieg, a dzień kończył się szybciej niż zaczynał,
więc ogólna aura nie poprawiała chłopakowi nastroju. Nie motywowała go też do
nauki, pomimo pierwszych kwiatów i powoli wychylającej się spod białej czapy
trawy.
Jedyne, o czym potrafił myśleć, to ten tępy ból w klatce
piersiowej i wielki supeł w brzuchu za każdym razem, gdy chociażby pomyślał o
profesor Riddle. To nie były uczucia zwykle towarzyszące zadurzeniu, choć
trzeba przyznać, że serce faktycznie biło mu jak oszalałe i próbowało wyrwać
się z pierwsi tylko na jej widok, a dłonie pociły mu się z nerwów. Tylko gdzie
te motyle? Gdzie ekscytacja?
Poza tym wiódł całkiem spokojne życie. Nadal prowadził
dystrybucję mugolskich wynalazków, choć oczywiście rozdawał ich coraz mniej,
skoro nie dostawał nowego towaru. Kilka propozycji od dziadka Artura nie miało
raczej przyszłości. Świece zapłonowe nie okazały się takim hitem, jakiego
dziadek się spodziewał.
Być może Hugo miał niewielkie problemy z koncentracją i być
może obawiał się, że w ogóle nie zda owutemów (nadal zagadką pozostawało, jak
udało mu się z sumami), a babcia Molly i matka uduszą go przy pierwszej okazji.
W ogóle nie wiedział, jak spojrzy mamie w oczy w czasie przerwy świątecznej.
Zawsze był dla niej takim rozczarowaniem, a przynajmniej tak mu się wydawało –
nie mogło przecież być inaczej, prawda?
I wtedy ogarnęła go tak przemożna panika, że zrobił jedyną
rzecz, jaka przyszła mu do głowy – poszedł do Lily.
Była na niego śmiertelnie obrażona i nie odzywali się do
siebie od trzech tygodni, ale to była najbliższa mu osoba. Nie było innych opcji.
Musiał zaczął coś robić, a żeby cokolwiek robić, potrzebował Lily. Wszystko,
byle nie być samym.
Znalazł ją na błoniach. Stopiła zaklęciem śnieg przy brzegu
jeziora i rozłożyła się na ledwo zazielenionej trawie. Na oczach miała okulary
przeciwsłoneczne i opierała się na łokciach, wystawiając twarz do słabego
blasku słońca.
– Kogoż to widzą moje piękne oczy – powiedziała, lustrując
Hugo z góry na dół. – Przypuszczam, że poszedłeś po rozum do głowy i uznałeś,
że mnie potrzebujesz. Teraz. Po całym tym czasie.
– Przepraszam – tylko tyle był w stanie powiedzieć Hugo.
– Masz szczęście, że jestem na tyle wspaniałomyślna, aby
odłożyć tę awanturę na później i łaskawie wysłuchać najpierw, co masz mi wreszcie do powiedzenia. No, słucham. –
Usiadła i zdjęła okulary. Hugo westchnął.
– Nie zdam.
– Yhym – przytaknęła Lily.
– Nie wiem, co dalej z moim życiem.
– Żadna nowość.
– I jestem zakochany w profesor Riddle.
– Ach, wreszcie. To też wiedziałam, ale cieszę się, że mi
mówisz.
Hugo aż się cofnął z wrażenia.
– Że co? Jak to wiedziałam?
– To dosyć oczywiste, kiedy nie tak dokładnie prześledzi się
twoje tegoroczne humory, słońce. Ale nic nie szkodzi, mówiłam, że się dowiem.
– To dlaczego nic nie mówiłaś? – Hugo był szczerze zdumiony.
– Bo byś zaprzeczył? Czekałam, aż sam z tym do mnie
przyjdziesz, inaczej to kompletnie bez sensu. Ale jestem ciekawska, więc
dowiedziałam się na własną rękę.
Hugo tylko mruknął coś w odpowiedzi.
– Musisz to przełknąć, stary. Każdemu się zdarza. To nie
koniec świata.
Ale on nie potrafił tego przełknąć, nie umiał się otrząsnąć
i zapomnieć. Potrafił za to wrócić do życia. Powoli. Małymi kroczkami.
Przede wszystkim próbował radzić sobie ze swoimi nowymi
uczuciami, odcinając się od nich. Oczywistym następstwem tej decyzji było
przyłożenie się do nauki. Ba! Wręcz zatopienie w podręcznikach, otoczenie się
nimi z każdej strony i tak intensywne wkuwanie, że Hugo czuł się jak nowa
osoba.
Często zdarzały mu się bezsenne noce, kiedy nie potrafił
płakać i nie potrafił spać, więc powoli wsuwał stopy w kapcie i schodził do
pokoju wspólnego, gdzie spędzał kolejne długie godziny, kując. Wspomagał się
świecami i lumos, ale w sumie marzyła mu się mugolska lampka. Jak proste byłoby
wkuwanie po nocach…
Od czasu do czasu spotykał wtedy skrzaty domowe, które
przynosiły mu ochoczo herbatę lub słodkie przekąski, choć wcale ich nigdy o to
nie prosił.
Raz zszedł na dół i zauważył, że ktoś już kuje na kanapie
przy kominku, a pozostałe fotele miał zawalone podręcznikami i pergaminami.
– Eddie? – wydusił, ale na tyle cicho, że chłopak go nie
usłyszał. Usiadł więc przy przeciwległej ścianie i zatopił w swojej pracy.
Tamtej nocy żadne z nich się do siebie nie odezwało, ale
nocne spotkania zdarzały im się coraz częściej, im bliżej egzaminów było. A za
każdym razem Eddie robił coraz więcej wolnego miejsca obok siebie, a Hugo
siadał coraz bliżej. Kiedy w końcu usiedli razem, nie padli sobie w ramiona,
nie powiedzieli przepraszam i nie
zwierzyli się sobie z niczego. Po prostu Hugo wyciągnął do Eddiego paczkę
fasolek wszystkich smaków, a ten wziął od razu garść. I znowu byli
przyjaciółmi.
Nic więc dziwnego, że gdy błonia obsypały się już kwiatami,
a drzewa zaczynały powoli rodzić owoce, Hugo wyglądał na szczęśliwego. Przeżył
awanturę, którą zorganizował u Lily, odzyskał Eddiego i nawet chyba zda.
Wszystko było dobrze.
Poza tym że to wszystko wcale nie pomogło. Trochę łatwiej
było mu co prawda oderwać myśli od przytłaczającej burzy uczuć, która działa
się w jego wnętrzu i której kompletnie nie pojmował. Ale nadal był w kompletnej
rozsypce gdzieś tam, w środku. Po prostu nieźle to krył. A Lily Luna Potter
posiadała tę niesamowitą zdolność, że potrafiła przejrzeć wszystkie jego
fasady.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytała miękko, kiedy któregoś
ciepłego dnia leżeli razem nad brzegiem jeziora.
– Poczekam jeszcze do końca roku – przyznał. – Jak już nie
będę uczniem, wszystko będzie inaczej. A potem wrócę do domu, co nie? No. No i
tak… myślę, że tak uda mi się, no wiesz, otrząsnąć czy coś.
Lily przygryzła wargę, ale nie odważyła się podważyć decyzji
kuzyna. Musiała by tłumaczyć za dużo, a przecież są rzeczy, których Hugo wcale
nie musi wiedzieć.
W ten sposób rok zmierzał ku końcowi i dla wszystkich było
to wielkie przeżycie. Lily często wzruszała się, przechodząc korytarzami i
spacerując po błoniach. Eddie skupiał się jeszcze częściej niż wcześniej na
głupich żartach, chcąc, jak to ujął, „zostać zapamiętanym”. Często zakłócał też
przebieg posiłków, prezentując swoje piosenki hip-hopowe. Pech chciał, że, tak
jak Hugo, Eddie nie miał zbyt wiele talentu artystycznego. Co dziwne zaś,
profesor McGonnagall w ogóle to nie przeszkadzało.
Hugo zaś stał się… dziwny. Nadal był sobą. Rzucał głupimi
słownymi skojarzeniami, przekomarzał się z Lily i zaczął kosić niezłe galeony
na sprzedaży długopisów. Dalej był tak samo niepopularny, nieokrzesany, głośny
i dalej miał taki sam bałagan w dormitorium. Dalej nie zaopatrzył się w piżamę,
dalej trzymał buty na kanapie.
Często za to miewał chwilę, kiedy w ogóle nic nie mówił,
kiedy kompletnie wyłączał się z towarzystwa. Bardzo często można go było
spotkać na brzegu jeziora, kiedy po prostu wbijał wzrok w taflę wody. Być może
wypatrywał wielkiej kałamarnicy… a może nie.
Miewał bezsenne noce, co nigdy wcześniej mu się nie
zdarzało, miewał dni, kiedy był bardzo drażliwy i ogólnie sprawiał wrażenie,
jakby bardzo się czymś martwił. Co było dziwne. Hugo spędził siedemnaście lat
życia, będąc najbardziej wyluzowanym ziomkiem na świecie, nie pozwalając sobie
na przejęcie się niczym, bo wtedy musiałby zmierzyć się z całą falą nieprzyjemnych
uczuć – a nieprzyjemne uczucia to jedyne, czego nie lubił bardziej niż
obowiązków. Tak więc po tą luzacką powłoką kisiły się wszystkie te okropne
emocje, a teraz zaczynały wypływać.
I Boże, jak on sobie z nimi nie radził.
Wreszcie zaczął być prawdziwie zazdrosny o Rose. Wreszcie
poczuł się samotny, niekochany, zapomniany. Martwił się i denerwował i
stresował po raz pierwszy w życiu. Nie miał pojęcia, co z tym wszystkim robić.
Jak nie gryźć paznokci, jak nie rwać włosów, jak wyleczyć wory pod oczami?
Nie wszyscy to zauważali. Lily przestała go konfrontować,
zakładając, że wszystko jest już w miarę w porządku, a z Eddiem było dobrze,
więc po co to psuć? To nie taka relacja. Kochał Lily jak siostrę, ale czasem
wolałby, żeby myślała, zanim mówi. Z nikim innym nigdy nie był na tyle blisko,
aby im się zwierzać. No, może poza Rose. Ale ona jest Merlin wie gdzie i robi
Gryffindor wie co. Ważne rzeczy, w każdym razie.
Hugo potrzebował jednej osoby, która zauważała go jako Hugo,
nie syna Hermiony i Rona, nie brata Rose, nie kuzyna Albusa i Lily, nie kumpla
Eddiego Grossa. Tylko Hugo. Nawet bez Weasley. Osoby, która by w niego
uwierzyła i nie wyśmiała żadnego z jego lęków. Tak się zdarzyło przecież, że
Hugo poznał osobę, która idealnie do tego opisu pasowała. Szkoda tylko, że była
jego nauczycielką, a on był w niej bez pamięci zakochany.
Nie odezwał się do profesor Riddle od czasu, kiedy przestał
przychodzić do jej gabinetu, a ona ignorowała go w czasie lekcji. Nie było mu z
tym łatwo, bo za każdym razem, kiedy coś mu się udawało, miał ochotę pobiec z
tym do niej. Kiedy przydarzyło się coś zabawnego tylko jej chciał o tym
opowiadać. Kiedy sobie nie radził, chciał u niej szukać pocieszenia.
I tak cały, zakichany rok szkolny.
To było męczące, bolesne i mógł przysiąc, że za każdym
razem, kiedy łapał się na chęci pobiegnięcia do jej gabinetu, na chwilę
brakowało mu tchu z powodu tego tępego bólu w klatce piersiowej.
Cholerne uczucia. Jak to badziewie wyłączyć?
Najgorsze było to, że wiedział, co musi zrobić, żeby zamknąć
ten etap życia. Nie było możliwości, żeby tę konfrontację przeskoczyć, a jednak
obawiał się, że nie da rady.
Nie.
Był pewien, że nie da rady.
Egzaminy przybyły i jeszcze szybciej minęły i choć Hugo nie
dał rady nadrobić ponad sześciu lat obijania się, to przynajmniej czuł, że
jakoś zdał większość swoich egzaminów. To nie tak, że uważał, że będzie używał
wróżbiarstwa i transmutacji w swojej pracy zawodowej, prawda?
Zanim się obejrzał, kufry były już spakowane, a cały siódmy
rocznik balował na błoniach. Hugo tam nie było. Musiał zrobić jeszcze jedną
rzecz, choć dłonie mu się pociły, serce łomotało, a kolana trzęsły. Mimo to
zapukał do drzwi gabinetu profesor Riddle i usłyszał jej zdziwione zaproszenie,
żeby wejść.
Była co najmniej zaskoczona jego widokiem.
Nie dziwił się temu, musiał wyglądać okropnie. Przerażony do
granic możliwości, na pewno mokry z nerwów i przerażony.
– Dzień dobry – zaczął, na przemian zaciskając i otwierając
pięści. – Przyszedłem tylko podziękować za… no… wsparcie. I pomoc. I wszystko,
co pani dla mnie w tym roku zrobiła. To tyle.
– Za to mi płacą – odpowiedziała profesor Riddle z niemrawym
uśmiechem na ustach.
Hugo już zaczął wycofywać się z powrotem do drzwi, gdy nauczycielka
powiedziała coś jeszcze.
– Wierzę w ciebie, Hugo. Będą z ciebie ludzie.
Chłopak poczuł rosnącą górę w gardle i wiedząc, że teraz
albo nigdy, wyrzucił z siebie:
– Jestem w pani zakochany.
Profesor Riddle wypuściła z ręki kubek. Z brzękiem rozbił
się o ziemię. Przez chwilę patrzyła na niego oniemiała, aż w końcu zebrała się
z powrotem do kupy i powiedziała tylko:
– Myślę, że musisz już wyjść, Hugo. Na pewno masz jeszcze
coś do spakowania.
Weasley odwrócił się na pięcie i wybiegł z gabinetu. To nie
tak, że to łzy go zapiekły w oczach. To wcale nie tak, że wiedział, jak to
będzie, to wcale nie tak, że potrzebował tego, tylko żeby oczyścić się z tych
wrednych uczuć, to wcale…
To wszystko było nie tak.
A Hugo Weasley płakał chyba po raz pierwszy w życiu.
No! Nie będę ukrywać, trochę zardzewiałam. Tak, jest to taki dziwny przerywnik, bo nie chciałam tu ruszać wątków Lily ani zapełniać tego wydarzeniami, które będę chciała poruszyć przy okazji... wątków Lily.
Tak więc Hugo dostaje dużo opisów zachowań i przeżyć wewnętrznych i żadnych konkretów, niestety.
Taki eksperyment. Trzecia część na walentynki. Muszę trochę odrdzewieć, a nie ma lepszej metody niż moje next-genowe dzieci.
Jeśli ktoś jeszcze wpada czasem na tego bloga, to pozdrawiam was serdecznie i dajcie znać w komentarzu!
Ojej, już prawie zapomniałam jak lubię twoje opowiadania ❤️. Czytało się przemiło, na prawdę. Hugo jest taki sympatyczny i bardzo mu kibicuję. Strasznie się cieszę że piszesz i publikujesz ❤️. Czekam na walentynki, i w ogóle to na wszystko cokolwiek napiszesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam też!
<3333
UsuńNie masz nawet pojęcia, ile to dla mnie znaczy <3.
Daję znać! I bardzo się cieszę, że coś sie tu pojawiło c: Trzymam kciuki za powstawanie ciągu dalszego!
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńRównież daję znać i również trzymam kciuki! :D
OdpowiedzUsuńAw <3
UsuńPonad dwa tygodnie temu probowałam dodać tu komentarz, ale coś nie mogłam się zalogować...
OdpowiedzUsuńW każdym razie chciałam tylko napisać:
Późno, ale daję znać!
Bardzo przyjemny eksperyment, umilił mi dzień i przypomniał mi, jak uwielbiam Twoje opowiadania <3
Powodzenia w odrdzewianiu! Sama zardzewiałam od niepisania komentarzy na WD :o