Przeczytaj poprawioną i rozszerzoną wersję opowiadania! E-book do pobrania tutaj.
__________________________________________________
[Włożyłam w to tak wiele pracy i tak długo nad tym siedziałam, że to prawdziwy zaszczyt móc Wam to teraz przedstawić w wersji ostatecznej. Historia tekstu, przemyślenia, ciekawostki i plany na następne kilka miesięcy - jak zawsze są na dole :)]
Książę krzyczał. Prawdopodobnie
powinienem słuchać go uważniej, ale hej – nic dla mnie nie zrobił przez
ostatnie dwadzieścia lat mojego życia, wręcz przeciwnie. Nie widziałem powodu,
żebym ja miał teraz robić coś dla niego.
Okej, był jeden powód.
Nazywają go stryczek za
niesubordynację.
Ale kto nie ryzykuje i tak dalej, a
ludzie morza lubią ryzyko.
Książę wynaturzał się właśnie o
tym, jak to nie można ufać nawet własnym poddanym i takie pierdoły. Bla, bla.
Zraniony monarcha. Chciałem wtrącić coś o tym, że może mnie pocałować w tyłek,
zamiast tak pieprzyć jak potłuczony, ale wyrzucał z siebie słowa z prędkością
karabinu (przy okazji opluł mnie trzy razy), więc dałem za wygraną.
– Musisz mi to teraz wynagrodzić –
oświadczył głosem obrażonego dziecka. Wywróciłem oczami. – Znajdziesz ją.
No ciekawe. Jak mam znaleźć
kobietę, którą widziałem pierwszy raz w życiu i to przez trzydzieści sekund?
Kurde, nie wiedziałem, że tam leży książę. Nie żeby to coś zmieniało – i
tak bym jej nie zatrzymał – ale co mnie obchodzi jakaś laska, która wyrzuca na
brzeg przypadkowego człowieka? Dla rybaka to chleb powszedni. Przynajmniej raz
w tygodniu znajduję jakiegoś kolesia na piasku. Nie omieszkałem powiedzieć o
tym księciu. Nie żeby go to obchodziło czy w ogóle raczył mnie wysłuchać.
Zaczaiłem, o co mu chodzi – chciał
się z typą hajtnąć. Droga wolna, krzyżyk na drogę, niech Bóg błogosławi. Może i
bym wpadł popatrzeć, jak wchodzą do kościoła. Nawet z odległości tych
dwudziestu metrów mogłem ogarnąć, że jest ładna, może nawet bardzo. Ale kurde.
Gościówa miała ogon.
O tym również nie omieszkałem
księciu powiedzieć. Zagroził mi, że wrzuci mnie do lochu na wytrzeźwienie.
– Syreny nie istnieją – powtarzał.
Kurde, wiem, jasne? Ale jedyne,
czemu ufam, to mój wzrok i instynkt. Oba bardzo głośno krzyczały: LASKA JEST
RYBĄ! Zresztą, jak inaczej wytłumaczyć, że wskoczyła do wody i tyle żem ją
widział? Powinna wypłynąć po powietrze czy coś? Instynkt podpowiadał: musi mieć
skrzela. No i zagadka rozwiązana. Szkoda, że rąbnięty książę był zbyt zajęty
konaniem, żeby to wszystko zauważyć.
– Jak wasza wysokość może
wytłumaczyć jej zniknięcie, skoro nie jest rybą? – spytałem, może trochę
bezczelnym tonem. Ale kurde. Typ mnie wkurzał. Książę machnął ręką.
– Może się utopiła? – spróbował
zgadnąć. Nigdy by się nie przyznał, że nie wiedział. Prychnąłem.
– Skoro nie żyje, to po kiego
czorta mam jej teraz szukać?
Udał, że nie słyszy. Gdyby nie to,
że byłem mu potrzebny, pewnie siedziałbym już w lochu za „nieodpowiedni
stosunek do miłościwie panującego”. Wziąłem głęboki wdech na uspokojenie i
palnąłem:
– Co dostanę w zamian?
Książę się roześmiał.
– Nie zabiję cię? – zaproponował, a
mnie to musiało wystarczyć.
W taki oto sposób wylądowałem na
mojej małej łódce, całkiem sam, na środku morza. I szukaj wiatru w polu. Mogłem
zwiać. Tylko dokąd? Szlag wie, czy ta woda się kiedyś gdzieś kończy. Chociaż
starzy wyjadacze powtarzają, że za ostatnią wyspą jest legowisko potworów,
przypuszczałem, że prędzej czy później będę musiał popłynąć daleko za wyspy.
Jeśli wróciłbym bez gówniary, powiesiliby mnie. Albo ukamieniowali.
Autentycznie.
Możecie uważać mnie za szczeniaka,
ale nie za debila. Przygotowałem się. Zwinąłem z książęcej biblioteki chyba
wszystkie książki o syrenach, bo on i tak nie umie czytać. Nie zbiednieje. Jak
zechce, to napiszą mu tysiąc nowych takich książek, tak więc nie miałem
wyrzutów sumienia, gdyby to kogoś interesowało.
Z tego, co wyczytałem, wynikało, że
syreny żyją nawet tysiąc lat. Nieźle. Znaczy, że miałem dużo czasu, bo tamta
wyglądała młodo. Oby tylko nie za młodo, bo ponoć dojrzewanie zajmuje im sto
pięćdziesiąt lat. A przynajmniej tak twierdzi jakiś dziadek z gęsim piórem.
Inny z kolei uważa, że syreny żyją daleko na zachodzie – tam, gdzie nie było
jeszcze żadnego człowieka. Uznałem to za nieprzydatne. Może miał trochę racji,
ale skoro młoda uratowała księciula, musiała być w okolicach brzegu, nie na
zachodnich wodach. Szkoda tylko, że nie ma zbyt wielu nadziei na to, że szybko
wróci. W końcu była widziana i mogła się spłoszyć.
Westchnąłem. Sprawa wyglądała
kompletnie beznadziejnie. Wcale nie chciało mi się uganiać za jakąś mityczną
syrenką. A może w tej fajce od starego Baxtera było coś więcej niż tytoń i
należało raczej przeczesać ląd? Nie, wolałem morze. Na morzu czułem się
pewniej, chociaż zdecydowanie nie powinienem.
Zarzuciłem sieci. Jakaś mała
beznadziejna cząstka mnie liczyła, że typa się w nią złapie, ale chyba nie była
aż taka głupia. Mogłem chociaż nałapać ostryg na kolację. Muszę przyznać, że
sytuacja całkiem mnie skonfundowała. Nie miałem zamiaru narażać karku dla laski
księciula. Mózg już mnie bolał od tej paranoi, więc oddałem się mojemu drugiemu
ulubionemu zajęciu – poszedłem spać.
Obudziłem się, bo wyczułem, że ktoś
na mnie patrzy. Na środku morza. Autentycznie.
– Podobno mnie szukasz –
powiedziała, a ja całkiem zbaraniałem. Tak, jak myślałem, była faktycznie
ładna, przynajmniej od pasa w górę. Miała długie, czarne włosy i dziwne oczy. W
dziwnym kolorze. Autentycznie. Nie umiałem go określić.
– No szukam – przyznałem od
niechcenia. – Może będziesz tak miła i przepłyniesz się ze mną tą łódką do tej
wielkiej chaty przy brzegu, żebym mógł wrócić do domu, zapalić fajkę i wziąć
zasłużony urlop?
Przyznajcie, że propozycja była nie
do odrzucenia.
– Nic z tego. – Pokręciła głową. –
Jak mnie wyjmiesz z wody, staną się rzeczy straszne.
Zrobiła komicznie poważną minę, a
ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Autentycznie.
– Okej, mogę cię też poholować…
Ale w tym momencie zostałem
ochlapany przez znikający w wodzie rybi ogon.
– …obok łódki.
Uderzyłem pięścią o burtę. Cholera.
Laska mi zwiała. Gdzie moja… nie wiem. Ogarniętość? Po co w ogóle z nią
rozmawiałem? Trzeba było zarzucić jej siatkę na twarz i mieć z głowy.
I prawie to zrobiłem, kiedy
spotkałem ją drugi raz. Akurat próbowałem coś złowić i nagle, ni stąd ni zowąd,
usłyszałem ten irytujący, wysoki głos:
– Zapomnij. Ryby tutaj nie są takie
głupie.
Bezczelnie opierała się o moją
łódkę. Czułem, jak krew się we mnie gotuje i wyszarpnąłem sieć z wody. Mogłem
to zrobić. Mogłem ją złapać, zaciągnąć do księcia i wieść dalej moje
beznadziejne życie. A jednak moja ręka zatrzymała się tuż nad jej twarzą. Miała
wielkie oczy – jak nimfa-uwodzicielka z jakiegoś obrazu. Błyszczały jak witraże
w kościele w samo południe i były pełne gorącej, morderczej wściekłości.
– No dalej – powiedziała zbyt
spokojnie. – Dlaczego nie wyciągniesz mnie z wody, ugrillujesz i zjesz jak
normalną rybę?
– Nie chcę cię ugrillować –
sprzeciwiłem się jak kretyn. Przyznaję, niestety, że zbiła mnie z tropu. –
Serio tak pomyślałaś?
Milczała, a ja odłożyłem sieć. Te
wielkie oczy wciąż były we mnie wlepione. Nawet teraz pamiętam, jak światło
dziwnie się w nich odbijało, a człowiek nie mógł oderwać od nich wzroku. Chyba
stąd się wzięły te wszystkie ostrzeżenia starych wilków morskich, żeby unikać
syren.
A ja, jak ostatni idiota, wszystkie
te ostrzeżenia zignorowałem.
– Słuchaj, lala – zacząłem totalnie
niezdarnie. – Księciunio chciałby się z tobą hajtnąć. Mieszka w wielkiej chacie
przy brzegu i w ogóle ocieka hajsem. Jak zobaczy, że masz ogon, prawdopodobnie
da za wygraną i być może wtedy wypuści mnie, żebym mógł sobie dalej szczęśliwie
nic nie robić. Takie mam zadanie. Więc bądź tak miła i nie utrudniaj, co?
– Nie zobaczy mojego ogona –
wyszeptała. Znowu robiła ze mnie kretyna. To irytujące.
– Dobra, jak nie chcesz po dobroci,
to może serio zarzucę ci tę siatkę na ten twój durny łeb i będzie po kłopocie,
dobra?
– Kretyn.
Odynie, jaka ona spostrzegawcza.
– A ja jestem Jim, miło poznać.
Wywróciłem oczami, a ona się
uśmiechnęła i od tego uśmiechu zrobiła się jeszcze ładniejsza.
– Sagara.
Uznałem to za jej imię. Dziwne, ale
imię. No ale ona cała była dziwna.
– Dobra, laleczko, słuchaj. Jak nie
chcesz się z księciem hajtać, to po prostu mu udowodnijmy, że jesteś rybą i… –
Nie dokończyłem. Przerwała mi.
– Kiedy wyciągniesz mnie z wody,
przestanę być rybą, kretynie. Ogon nie może wyschnąć.
Ou. Tego nie przewidziałem. Chwilę
zajęło mi zanalizowanie tego nowego faktu.
– Dobra, dobra. Możesz popłynąć
obok łódki, a ja ci skołuję jakieś fajne akwarium i rozejdziemy się w swoje
strony.
Autentycznie nie rozumiem, czemu
odrzucała wszystkie moje propozycje, ale i tym razem zamiast odpowiedzi
usłyszałem tylko chlupot wody, kiedy znikał jej ogon.
Ale następnego dnia znowu ją
zobaczyłem.
– Lala, masz okropny zwyczaj
odchodzenia bez pożegnania – wypaliłem, gdy tylko poczułem ten piekielny wzrok
na swoich plecach. Usłyszałem delikatny chichot.
– Masz, kretynie.
Ona z kolei, zamiast się przywitać,
postanowiła wrzucić mi na łódź sporą rybę, jakiej nigdy wcześniej nie
widziałem.
– Patrzyłam, jak się męczysz i
postanowiłam ci pomóc. – Wzruszyła ramionami. – Nie mogę pozwolić, żebyś padł z
głodu na mojej warcie.
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
– Wiesz co? Powiedz mi coś o sobie
– poprosiłem całkiem miłym tonem. To pytanie wyraźnie ją zdziwiło.
– Ale co?
– No wiesz, ile masz lat, co lubisz
i tak dalej. – Machnąłem ręką.
– Matko, nie pamiętam, kiedy
ostatnio ktoś mnie o to pytał. – Przeczesała dłonią włosy. – Coś chyba około
trzystu, ale nie jestem pewna.
– Chyba? – tym razem to ja się
zdziwiłem. – Co wy, lala, nie obchodzicie urodzin czy coś?
Na jej twarz wstąpiły wielkie
szkarłatne rumieńce.
– Obchodzimy.
– No to czemu ty nie obchodzisz?
Ale odpowiedział mi tylko plusk
wody. No cóż. Można i tak.
Wypatrzyłem gdzieś niedaleko małą
wysepkę i chociaż pierwsza zasada brzmi, żeby się nie daj Boże nie zatrzymywać
na tych małych zdradzieckich szatanach, postanowiłem tam na chwilę przystanąć.
A co. Zasady są chyba właśnie po to stworzone, tak? W każdym razie rozpaliłem
ognisko, zjadłem rybę i było bardzo miło.
Tylko bardzo, bardzo cicho.
Pamiętam, że tej nocy na niebie
widziałem miliony, dosłownie miliardy, gwiazd i to w najróżniejszych,
najbardziej pokręconych kolorach. Autentycznie. Przysięgam, że znalazłem nawet
kilka zielonych. Ale to nie dlatego zapamiętałem tę noc. Nie. Zrobiłem to,
ponieważ to były pierwsze z wielu godzin, kiedy każdy plusk wody wydawał się
być uderzeniem jej ogona o wodę i każdy dźwięk wiązał się z nią – kiedy
przeczesuje włosy, kiedy wzdycha i kiedy chichocze. Ale to wszystko był wiatr.
Albo ryby.
A co było najgorsze z tego
wszystkiego? Następnego dnia się nie pojawiła. I to tak strasznie mnie
zestresowało. Wmawiałem sobie, że chcę ją po prostu złapać, żeby mieć z głowy
tę misję i wrócić do mojego życia. Ale nie. Naprawdę. Tęskniłem za nią, co było
całkowicie irracjonalne. Jakiś głupi szatański głosik szeptał z tyłu głowy, że
gdybym chciał, już dawno bym ją złapał. I miał kurde rację. Miał, szarlatan,
rację. Byłem po prostu zbyt ślepy, żeby to zobaczyć. Tak więc moje chwilowe
zatrzymanie się zmieniło się w kilkudniowy pobyt, bo nie potrafiłem się zmusić,
żeby znowu wrócić na otwarty ocean. Nie chciałem być tam sam. Złowiłem kilka
rybek, a niedaleko wybiło małe źródełko, więc nie było tragicznie. Aż pewnego
wieczora, kiedy miałem ochotę tylko położyć się na piasku i nigdy więcej z
niego nie wstać, usłyszałem irytujący głos z protekcjonalną nutą i to było tak,
jakby ktoś zdjął z mojej klatki piersiowej wielki kamień, o którego istnieniu
zapomniałem, aż do momentu, gdy znowu mogłem swobodnie oddychać.
– Stęskniłeś się, kretynie?
Przypuszczam, że każdy normalny
człowiek byłby zirytowany ksywką „kretyn”, ale ja wtedy czułem się taki lekki i
taki wolny, że po prostu zacząłem się śmiać, a ona też zaczęła się śmiać z
kompletnie nieznanych mi przyczyn i to była miła chwila.
– Bardzo się stęskniłem –
przyznałem po chwili, trochę półżartem. – I miałem nadzieję, że przyniesiesz mi
rybę, bo te stąd nie nadają się na porządny posiłek.
Rzuciła mi tą rybą w twarz i
widziałem, że zaciska zęby, żeby się nie roześmiać.
– Mówiłam, że nie dam ci się
zagłodzić, póki cię pilnuję. – Prawie nie słyszałem tej protekcjonalnej nuty.
Była rozbawiona.
– Więc będziesz musiała mnie tu
żywić do końca życia, słońce – westchnąłem.
– Czemu? – zdziwiła się.
– Bo jak wrócę bez ślicznej lali,
które uratowała księciu tyłek, poślą mnie na stryczek, a nie spieszy mi się do
zostania ozdobą choinkową.
Zmarkotniała.
– Nie dam się wyciągnąć z wody.
– Wiem. Dlatego mam nadzieję, że
pozwolisz mi zostać na tej małej wysepce i będziesz mnie dokarmiać od czasu do
czasu.
Próbowałem być zabawny. No
naprawdę. Tylko że chyba zepsułem jej humor.
– To chyba zostaniemy tu razem, bo
ja tak jakby nie mogę wrócić do laguny. I to od jakichś dwustu lat. Miło jest
mieć w końcu towarzystwo, nie?
To ten moment, kiedy nie wiesz, czy
wypalić cisnące się na usta „wow”, bo totalnie nie spodziewałeś się, że się otworzy,
czy może jednak milczeć z grzeczności. Wybrałem to drugie. Tak, potrafię być
grzeczny.
– Wyrzucili mnie – zaczęła,
ponieważ milczałem – bo moja siostra wyszła na powierzchnię. Straciła ogon. A
ja jej na to pozwoliłam. Byłam jedyną osobą, która wiedziała, co planuje, ale
jej nie powstrzymałam. – Widziałem łzy w jej oczach.
– I to ma być powód? To chyba była
jej decyzja? – wypaliłem.
– Syreny dojrzewają wolniej. Kiedy
Sarayu straciła ogon, kiedy została człowiekiem, straciła też długowieczność.
Dla nas wasze siedemdziesiąt lat to jak okres przedszkolny. Praktycznie zabiłam
własną siostrę, rozumiesz? – Zdziwiłem się, że nie nazwała mnie kretynem, bo
tego nie wiedziałem.
Woda obmywała mi stopy, a ona
leżała tuż przy mnie. Rękami opierała się o piasek, a ja opierałem się chęci
złapania za jej dłoń.
– To nie twoja wina –
odpowiedziałem. – Nie powinnaś się tym zadręczać przez dwieście lat.
Ta kolosalna liczba prawie nie
przeszła mi przez gardło. Autentycznie.
– To było tylko dziecko. Ona
myślała, że jest już dorosła i może decydować, ale to nieprawda. Była
dzieckiem. Nawet nie wytłumaczyłam jej, że nie powinna wychodzić, że powinna
trzymać głowę w zimnej wodzie. Ale co ty możesz o tym wiedzieć – zakończyła
gniewnie i wyczułem, że próbuje się wycofać z powrotem do morza.
– O nie – zaoponowałem i złapałem
ją za ręce. – Nieładnie jest odchodzić bez pożegnania.
Uśmiech, który mi posłała, był
najpiękniejszym, jaki w życiu widziałem.
Żyliśmy tak dobry miesiąc:
mieszkałem na wyspie, piłem wodę, jadłem kokosy i pilnowałem łodzi, czekając,
aż zajdzie słońce, bo właśnie wtedy się pojawiała. Przynosiła mi rybę, nazywała
kretynem i nigdy nie podchodziła za blisko, żeby ogon zawsze był w wodzie.
Odchodziła, kiedy świtało, a ja dopiero wtedy rozpalałem ognisko, bo bałem się,
że przestraszy się ognia. Zasypiałem, gdy słońce było już wysoko na niebie.
Dużo rozmawialiśmy, bo właściwie
nie było zbyt wiele do roboty. Opowiadał mi o syrenich zwyczajach, o swojej
siostrze i o lagunie, ale bardzo rzadko o sobie. Czasem pytałem, bo coś mi nie
dawało spokoju, na przykład:
– W ogóle tęsknisz za laguną?
Ale bardzo rzadko otrzymywałem
odpowiedź. Mogłem spytać o ulubiony kolor (zielony) i o najlepsze miejsce do
łowienia (około dwóch mil morskich przed pierwszymi wyspami, ale trochę bardziej
na zachód), mogłem spytać, czemu jej siostra tak bardzo nie lubiła gupików
(jednego kiedyś przypadkowo połknęła i to wspomnienie z nią zostało), ale nie
mogłem pytać o uczucia i o relacje. Znaczy: formalnie mogłem, bo nikt mi nie
zakazywał. Ale nie miało to większego sensu, bo nie była nawet co liczyć na
odpowiedź. Dlatego często spędzałem poranki, patrząc w niebo albo w piasek,
jeśli słońce za mocno przygrzewało, zastanawiając się, co się między nimi
wydarzyło i kiedy ostatnio rozmawiała z kimś innym.
Raz widzieliśmy inną syrenę i to w
sumie była jedna z trzech niespodzianek podczas mojego życia na wyspie. Po
prostu na horyzoncie zobaczyliśmy, jak fale zakrywają jej płetwę i byłbym w
stanie przysiąc, że to mały wieloryb, ale ona stanowczo zaprzeczyła:
– Wieloryby tak nie błyszczą.
Syrena jak nic i to nawet wiem jaka.
Od tamtego incydentu co jakiś czas
napomykała, że powinienem się przenieść, że zostanie tu jest niebezpiecznie i
tak dalej. Odmawiałem, bo nikt nie miał mnie szukać, nikt nie odważyłby się zapuścić
tak daleko i w ogóle nie rozumiałem, dlaczego miałbym porzucać wygodne życie.
Widać było, że trochę ją to przygnębiło. Ciekawiłem się, kiedy ostatnio
widziała innego przedstawiciela swojego rodzaju. Tak, pytałem ją o samców i
tak, istnieją. Ale twierdzi, że to banda półgłówków.
Drugą niespodzianką był sztorm,
który kompletnie nie miał prawa zdarzyć się o tej porze roku, ale cóż – bogowie
czasem się wnerwiają. Wiatr okazał się być tak bezczelnym szarlatanem, że
prawie zgarnął moją łódź, ale na szczęście była dzielna i obroniła się, kiedy
pan nie potrafił. Co prawda wszystko, co było w środku, a czego nie
przywiązałem, utonęło, łącznie z książkami księcia, ale w sumie to olałem.
Zaginęła też moja sieć, którą widocznie niedostatecznie mocno przywiązałem, co
dziwne, bo przecież porządny marynarski węzeł wytrzyma wszystko. Mimo wszystko
kamień spadł mi z serca, kiedy nawet przy tej okropnej pogodzie pojawiła się na
brzegu po zmierzchu. I to cała i zdrowa.
To było dobre życie. Nie wiem, czy
miałbym coś przeciwko spędzeniu tak kilku lat, nawet jeśli taki tryb życia był
na maksa monotonny. Mógłbym zmieniać wyspę co kilka miesięcy. Niestety, nie
dane mi było wcielić ten plan w życie.
Trzecia i ostatnia niespodzianka
czyhała na nas w pewne piekielnie gorące popołudnie – gorętsze nawet niż
zazwyczaj o tej porze. Wszystko zaczęło się paprać, kiedy usłyszałem czyjeś
głosy. Nawet nie widziałem wcześniej szalupy przybijającej do mojej małej
wysepki. Zbierałem kokosy i miałem szczęście, że mnie nie zauważyli, chociaż w
sumie nie wiem, co w tym takiego szczęśliwego.
– No patrz, kurde, to łódka tego
małego, kurde. Jak nie, jak tak, kurde – dochodziło z brzegu. Rozpoznałem głos
rybaka z portu – starego Baxtera. – No kurde, patrz. Ognisko było niedawno,
kurde. No kurde, nie widzisz? Jeszcze, kurde, lekko ciepłe.
– Książę się ucieszy, jak mu
przyniesiemy zdrajcę do powieszenia – zarechotał drugi głos. Poczułem przemożną
potrzebę ucieczki. Ale nie było dokąd. Autentycznie.
Tak więc nie trzeba być geniuszem,
żeby się domyślić, że mnie złapali. Opierałem się. Naprawdę. Próbowałem ich tam
pozabijać, ale to było dwóch potężnych rybaków przeciwko mnie jednemu. Jestem,
niestety, przeciętnego wzrostu i siły mam tylko trochę więcej niż przeciętny
chłopak w moim wieku, tak więc nic dziwnego, że dwóch starych wyjadaczy dało mi
radę bez problemu. Po prostu związali mi ręce, posadzili na piasku i tak
czekaliśmy. Po kilku minutach dałem za wygraną.
– Na Odyna, na co my tu czekamy?
– Na twoją pięknisię, kurde –
odpowiedział stary Baxter. Serce mi stanęło, krew zamarzła, a mózg
przystopował.
– Kogo? – udałem głupa.
– Weź się, człowieku, nie
kompromituj. Miłościwy przysłał nas po rybcię, a że się nawinąłeś, to zwrócimy
zdrajcę księciu – wyjaśnił mi ten drugi.
– Nie wiem, o czym mówicie –
odparłem twardo, ale wiedziałem, że już przegrałem tę sprawę.
– Kurde, nie wnerwiaj mnie, młody.
– Stary posłał mi okropne spojrzenie. – Przypływa tu do ciebie codziennie
wieczorem, nie rób z nas durniów, kurde.
– Po co księciu syrena, do cholery?
– Próbowałem opanować drżenie mięśni. Nie wiem, czy byłem tak wściekły, tak
rozjuszony czy tak przestraszony.
– Bo może być człowiekiem – odparł
ten drugi i zapalił fajkę.
– Ale jak nas znaleźliście? – Nie
dawałem za wygraną.
– No cóż, nie tylko jedna syrenka
opuszcza czasem lagunę – westchnął drugi. Wstał i otrzepał spodnie. – Czas się
schować. Zaraz tu będzie.
I zawlekli mnie za drzewo.
Krzyczałem. Próbowałem ją ostrzec. Zarobiłem za to łopatą w łeb, ale Baxter
chyba nie chciał mnie specjalnie uszkodzić, bo obudziłem się akurat, żeby
zobaczyć scenę zarzucania jej siatki na głowę.
Wyskoczyłem zza drzewa i rzuciłem
się na tego drugiego, który próbował wyszarpnąć ją z wody. Ale byliśmy na
przegranej pozycji i nawet mimo kilkunastu ugryzień i kopniaków, trzech
desperackich wyskoków z łódki i dwóch prób mordu, dobiliśmy do stałego lądu. Na
horyzoncie górował pałac.
Podróży towarzyszyły silne mdłości
i przez chwilę bałem się, że dostałem choroby morskiej, co oznaczałoby totalną
katastrofę, a potem oprzytomniałem, że jestem kretynem i że zaraz oboje
zginiemy albo gorzej. Dlatego rzucałem się po tej głupiej łodzi i nawet nie
przejmowałem się zbytnio, czy ktokolwiek zginie, no ale nie udało się. Nawet z
krwawiącym ramieniem ten drugi uparcie wiosłował.
Wcześniej nie dała się wyciągnąć z
wody, więc holowali ją w siatce, ale teraz przy brzegu nie mogli być tacy
pobłażliwi. Po tym, jak mnie zakneblowali, nie mogłem już nawet na nich napluć,
ale próbowałem się wyrwać, kiedy krzyczała.
Jej ogon po prostu spłynął razem z
wodą. Jak lukier z ciastka. I nagle nie była już syreną, tylko jednocześnie
zagniewaną i zrozpaczoną, nagą dziewczyną.
Ten drugi pociągnął ją za włosy i
kazał iść, ale natychmiast opadła z powrotem na kolana. Chciał zmusić ją do
wstania, ale Baxter odtrącił jego rękę i wziął ją na ręce, mimo że przecież
mógłby być ojcem tego drugiego.
Młodszy kolega też nie próżnował i
pociągnął mnie po ziemi za koszulę. W żadnym razie nie zamierzałem ułatwić mu
zadania, gdyby ktoś pytał.
Tak dotarliśmy na zamek przed
zachmurzone lico miłościwego władcy, a to, co działo się potem, to najgorszy
okres mojego życia i trwał równo osiem dni. Jak wieczność.
Dzień pierwszy: książę nas sądzi i
z kompletnie nieznanej przyczyny okazuje mi łaskę. Mogę wrócić do mojego życia,
a ona ma poślubić tego dupka. Mam nadzieję, że mu zwieje, ale nie mogę z nią
nawet porozmawiać, bo bezceremonialnie mnie wywalają i dostaję zakaz wstępu do
pałacu. Świetnie.
Miotam się po mieście kompletnie
bez celu. Wszędzie jest cicho i pusto i autentycznie nie mam co ze sobą zrobić.
Unikam portu. Wieczór spędzam w barze.
Dzień drugi: całe miasto huczy, bo
książę wreszcie się żeni! A jego wybranka jest taka piękna! I wszystko toczy
się tak szybko! Rolnicy z tej okazji robią sobie wolne i wszyscy zalegają na
podwórzach albo w karczmach, pijani w trzy dupy. Gospodynie domowe plotkują,
stojąc w oknach i podśpiewują radosne piosenki. Miasto opanowuje dzisiaj
ewidentnie radosna aura. Chyba się nią duszę.
Nie wstępuję do baru, bo boję się
wysłuchiwania plotek. Od rana do późnej nocy po prostu siedzę na pomoście i
wpatruję się w ocean. Albo w niebo. Nie wiem.
Dzień trzeci: po raz pierwszy
próbuję wbić się do zamku. Walę we wrota i wrzeszczę na strażników, oni się
zaśmiewają, a ja płaczę. Wywalają mnie za bramę i leżę tam, aż robi się na tyle
ciemno, że nie widzę ręki przed twarzą. Wtedy wracam do domu.
Dzień czwarty: wesele. Nie dostałem
zaproszenia. Słyszę śpiewających i śmiejących się ludzi, muzykę. Na dziedzińcu
bawi się całe miasto. Jestem jedyną osobą w porcie. Puszczam kaczki.
Dzień piąty: nie wierzę, że tak mu
się poddała. Próbuję dostać się na zamek drugi raz. Tym razem straże
dostrzegają mnie z daleka i zgarniają, zanim zdołam choćby dotknąć wrót. Idę do
baru. Siedzę do rana.
Dzień szósty: miasto obiega
wiadomość, że para królewska będzie starać się o potomka. Poważnie rozważam
opcję wysadzenia zamku w powietrze. Zamiast tego spędzam dzień, wgapiając się w
sufit. Nie mogę patrzeć na wodę. Mam ochotę wymiotować. Staram się nie myśleć.
Dzień siódmy: poważnie rozważam
samobójstwo, po tym, jak ludzie na ulicy wytykają mnie palcami jak ostatniego
świra. Nie mam pojęcia kto i jaką plotkę rozpuścił, ale czuję się okropnie i to
od siedmiu dni i dochodzę do wniosku, że powrót do mojego dawnego życia to najgorsze,
co mogło mi się przytrafić.
Obserwuję zamkowe okna. W połowie
pozaciągane są zasłony. Nie pojawia się.
Dzień ósmy: najgorszy dzień mojego
życia.
Widzę ją. Widzę i nie wierzę we
własne szczęście, bo zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że jej nigdy więcej
nie zobaczę. Aż tu nagle! Jest! Smutna, zmęczona i przygnębiona.
– On mnie zmusił – mówi, a ja mam
ochotę albo się rozpłakać, albo ją przytulić. – Naprawdę, Jim. Powiedział, że
zabije cię, jeśli się nie zgodzę, ale to zachodzi coraz dalej i ja tak nie mogę
po prostu…
Płaczę.
– Jim, musiałam tu przyjść,
musiałam się z tobą zobaczyć, ale proszę, wyjedź stąd. Daleko. Błagam. On cię
nienawidzi i na pewno w końcu się ciebie pozbędzie.
Płacze.
– Więc odejdź – mówię całkowicie
spokojnie. Przeczesuje włosy. Są suche.
– Nie mogę, Jim, nie mogę. Jeśli
odejdę, on cię zabije, ukrzyżuje, ukamieniuje, poćwiartuje, ugotuje, nie wiem,
wszystko.
Łzy płyną po jej twarzy. Patrzę w
te dziwne oczy i myślę tylko o tym, jakie to piekielnie niesprawiedliwe, że są
takie smutne. Chcę coś powiedzieć. Wtedy otwierają się drzwi, wpada dwóch
strażników. Łapią ją za włosy i wywlekają z chaty. Płaczę. Krzyczę. Demoluję
wszystko, co mam. Siedzę pośród połamanych desek. Odliczam.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Do czego?
Cztery.
Pięć.
Sześć.
Nie wiem.
Siedem.
Osiem.
Dziewięć.
To pomaga.
Zaczynam od nowa.
Raz, dwa, trzy…
Jeszcze raz.
Cztery, pięć, sześć…
I tak w kółko.
I po którymś razie wstaję.
Wychodzę. Idę do portu. To niedaleko. Zdążyłem już przemyśleć całą sprawę.
Wiem, co robię. Wiem, co zrobię. Jak ją uwolnię. Znajduję łódź wielorybniczą i
biorę potężny harpun. Nie wiem, czy dam radę go wbić, ale im więcej
ciosów zadam, tym więcej bólu sprawię. Dobrze. Idę do zamku. Wdrapuję się na
klif i przeskakuję ogrodzenie w miejscu, gdzie nikt go nie pilnuje. Czemu
wcześniej na to nie wpadłem? Pewnie wtedy nie zdołałbym się tam wdrapać.
Brakowałoby mi motywacji. Szopa znajduje się dokładnie pod oknem jej komnaty.
Wiem, bo widzę ją przez szybę. Ona nie wie, że jestem na dole. Wydrapuję na
ścianie jej imię. Sagara. Nigdy go nie wypowiedziałem, więc robię to teraz.
Niczego nie żałuję. Staję pod ścianą. Widzę moje całe nędzne życie w pełnej
krasie i ostatnie półtora miesiąca. Najlepszy i najgorszy okres mojego życia.
I dzisiaj. Najlepszy i najgorszy
dzień mojego życia.
I tak się składa, że ostatni.
Wykrzykuję jej imię. Słyszy. Obraca
się w oknie, wali w szybę, krzyczy, ale jest już za późno, bo obserwuję
fontannę krwi, która wytryskuje z mojego brzucha i czuję, jak harpun wbija się
w moje wnętrzności. Przebija się przez drewnianą ścianę szopy i tak mnie
trzyma. Krztuszę się. Chyba krwią.
Sagara.
Dziękuję.
Niczego nie żałuję.
Z dumą prezentuję państwu moją własną wersję klasycznej Małej syrenki!
Aby mieć pełny obraz tej historii, warto przeczytać kontynuację, czyli (niby) tę samą historię oczami Sagary :). Proszę, to jest link! A tu kolejna część, yay :'). Część czwarta, piąta.
Aby mieć pełny obraz tej historii, warto przeczytać kontynuację, czyli (niby) tę samą historię oczami Sagary :). Proszę, to jest link! A tu kolejna część, yay :'). Część czwarta, piąta.
Na początek może coś o moich przygodach z syrenkami i tytule itd.
Lata temu chciałam napisać opowiadanie (oczywiście, bardziej w formie powieści) o miłości rybaka i syreny. Oczywiście, tych kilka stron, które napisałam, dalej mam i mogę Wam zdradzić, że syrenka miała go zdradzić, on miał stracić nogi na zawsze i generalnie było jakieś proroctwo, no bo jakżeby inaczej. Opko nazywało się Lament oceanu, występował w nim stary Backer, który przemienił się w starego Buxtera, notabene miłego staruszka, w przeciwieństwie do pierwowzoru, a syrena miała na imię Ayssa. Zaadaptowałam to imię na nick w jakichś grach internetowych.
Jak widzicie, nowe opko nazywa się tak samo i w sumie ma wiele wspólnego z pierwotną wersją, chociaż gdy pierwszy raz chciałam je napisać, totalnie zapomniałam o pierwszym Lamencie. Przypomniałam sobie, gdy szukałam tytułu. A właśnie. Tytuł.
Zacznijcie się przyzwyczajać, że uwielbiam napakowywać je znaczeniami. W tym wypadku sagara to według Google ocean po jawajsku.
Co bardziej spostrzegawczy mogli zauważyć hashtag otwarte, co oznacza, że powstanie coś w tym świecie. I to nawet więcej niż coś, bo całe sześć opowiadań (w tym to jedno, które jest jakby kontynuacją), które ładnie oprawię w obrazki i opublikuję w formie amatorskiego ebooka. Obiecuję.
Jak zawsze, czegoś mi brakuje w tym tekście, ale jestem zadowolona z efektu końcowego. Nawet jeśli w praniu wyszło, że Jim nie mógł podsłuchać wyznania Sagary o tym, że jest zmuszana do obcowania z księciem, w wyniku czego strzelił sobie w łeb, bo nie miała komu o tym powiedzieć, a on nie miał wstępu na zamek i nie miał broni palnej. No. Harpun też się nadaje.
A właśnie: oto piosenka, przy której mi się bardzo miło to pisało: łapcie. A to mój na szybko sklecony filmik do opowiadania, jak lubicie, to polecam - klik.
Ale się naprodukowałam. Ale dawno mnie tu nie było, więc mam nadzieję, ze mnie rozgrzeszycie!
Nie przeczytałam - wrócę do domu, przeczytam, skomentuję jeszcze raz. c:
OdpowiedzUsuńAle Twoje uwagi na końcu - tak.
Nie myślałaś może nad wydaniem zbioru opowiadań? No wiesz, w wersji papierowej, pełen profesjonalizm. XD
Myślałam :). Ale za wysokie progi na moje nogi i wolałabym wydawać po mojemu, a nie z wydawnictwem :/
UsuńMoją opinię znasz, wiesz, że to uwielbiam i kocham mocno Jima *-* Czekam na kontynuację syrenek ;) Powodzenia ♥
OdpowiedzUsuń*-*
OdpowiedzUsuńWystarczą te dwa znaki plus jedno pytanie, na które nigdy nie znajduję odpowiedzi w syrenkowych historiach: JAK TE SYRENY W OGÓLE SIUSIAJĄ? ALBO KUPKAJĄ? W ten oto sposób Kasia zepsuła system i cały klimat tego wspaniałego, cudownego, pięknego, syrenkowego, fantastycznego, [milenium później, ludzie nie używają już papieru] długiego, symbolicznego opowiadania.
Od dzisiaj zostajesz moją boginią. Czcić Cię będę jako Wielką Alicję, Patronkę ............., której atrybutami są:.........................., a świętym zwerzęciem jest...... (Wpisz w wykropkowane miejsca to co chcesz xD)
Też kocham symbolikę w opkach ♥ Gorzej, jeśli chcesz nazwać jakąś wyjątkowo nielubianą osobę, wpisujesz w Translata 'debil' i wychodzi Ci.... 'idiot' LUB 'morionem' xD
Rozumiem, że każde "kurde" rybaków miało być bardziej niewłaściwym słowem.... xD
A Jim ma chyba problem ze słowem 'autentycznie'....
A Sagara jest świetna.
Szkoda tylko, że nie wyjaśniłaś, jak te syreny siusiają..... (Nie no, co ja mam z tymi potrzebami fizjologicznymi, wiem już czemu wszyscy w klasie mówią, że jestem dziwna...... xD)
I ♥ TWOJE OPOWIADANIA (ale moje i tak >nie są Kasiu, nie wmawiaj sobie< są lepsze! *skromnośc*)
Podejmuję się tego wyzwania i obiecuję wyjaśnić w którymś z syrenkowych opek, jak syreny załatwiają swoje potrzeby fizjlogiczne B|.
UsuńMiałam właśnie taki problem z tym "oceanem", że mi wszędzie po prostu "ocean" wyskakiwał. Jawajski królem języków XD.
W sumie "kurde" miało być "kurde", ale interpretacja dowolna XD. Jim ma wiele problemów, jeśli chodzi o wypowiadanie się i "autentycznie" jest właśnie jednym z nich :). Tak miało być XD.
Dziękuję ślicznie <3. Niesamowicie miło się czyta takie komentarze :D
Wiem, że tak miało być, po prostu lubię, kiedy bohaterowie mają coś co ich wyróżnia, jak choćby sposób mówienia :D
UsuńI nie jestem pewna, ale czy "wilki morskie" nie wyrażają się raczej "na trójząb Neptuna!", "a niech cię kraby zjedzą!". (Wtf, co ja piszę......)
Ja? MIŁA? Powiedz to komuś kto mnie zna, a Cię wyśmieję. Nie, Kasia jest miła tylko w Internetach, lizusozstwo level up xD
(No ok, atrybut bańka mydlana, wielofunkcyjność, ale co ze świętym zwierzęciem? I kogo jesteś patronką? Człowiek musi wiedzieć, w co wierzy xD)
Jako że moją opinię już znasz, wyrażę się ponownie w dwóch słowach: CUDOWNE kskjznznabagzuzjmxnzbshajzjxnzmmz.
OdpowiedzUsuńTo tyle, pozdrawiam i czekam na wersję syreny *-*
Endżi
Zauroczyło mnie to *-*
OdpowiedzUsuńAle to tak, jakbym nic nie powiedziała. Chociaż gdybym użyła słowa "miłość" wyszłabym na jakiegoś psychola. A już i tak nim jestem, patrząc na to, że według mnie najlepszą sceną w całym opowiadaniu, którą szczerze uwielbiam jest śmierć Jima, końcówka. Jestem trochę psychiczna i bardzo lubię sceny śmierci (nie mówiąc już o krwi, torturach i trupach) O.o A Twoja mnie niesamowicie uwiodła ♥
Pozdrawiam i czekam na kontynuację!
Nie powiem że masz talent bo wiem że tego nie lubisz. ALE KURCZĘ CO ZA WARSZTAT, CZY CO TAM INNEGO!!! Jak zwykle niesamowite. Nawet nie bardzo wiem co napisać. Autentycznie. Czekam na ciąg dalszy i przepraszam że ten komentarz jest totalnie nieskładny, ale piszę to w absolutnym zachwycie nad Twoimi umiejętnościami. A jak ja się zachwycam to nie myślę.
OdpowiedzUsuńOjejejej ♡. Dziękuję! Autentycznie XD!
UsuńPrzez Ciebie kiedy słyszę gdzieś "autentycznie" to mi się od razu kojarzy z "Lamentem" XD
UsuńKocham Cię
OdpowiedzUsuńAutentycznie.
UsuńPłakłem
UsuńJim nie umieraj
UsuńAle kochasz mnie czy Jima XD?
Usuń<3
ojejuu urzekło mnie, bardzo miło się czytało <3
OdpowiedzUsuńMam takie wrażenie, że to było ze strony Jima zdecydowanie okrutne i samolubne, że zabił się na oczach Sagary, znielubiłam gościa :/ I nie wiem czy to było zamierzone, ale on wyraża się jakoś tak bardzo współcześnie, nie pasuje mi to do ogólnego klimatu. No i jeszcze jedno, zwyczajny rybak potrafi czytać, a książę nie? Coś tu nie gra. Ale poza tym miód, maliny i orzeszki. Uwielbiam Twój styl pisania i czekam na ciąg dalszy :3
OdpowiedzUsuńMasz prawo tak to widzieć, takie święte prawo czytelnika, ale czuję się w obowiązku porzucenia alternatywy :).
UsuńCo do języka - a kto powiedział, że to dawne czasy? Bo książę? Bo rolnicy? Bo karczma? Bo rybak? Równie dobrze mogłaby to być Anglia. Gdyby nie fakt, że ktoś może nie umieć czytać :). Dla mnie ten świat to osobny byt. Hybryda tego, co kiedyś i tego, co teraz. Wzorowanie się na średniowieczu jest zbyt banalne ;).
A analfabetyzm wśród koronowanych głów był bardzo częstym zjawiskiem. Jak któryś umiał pisać, to automatycznie był z tych lepszych monarchów. Mojemu księciu nie zależało na nauce, bo jest ponad to. A Jimowi zależało, więc znalazł nauczyciela. I tyle, zagadka rozwiązana.
Co do śmierci - on tego tak nie widział. On jej dawał do zrozumienia, że robi to dla niej. Nie wiedział, że tam będzie - no skąd? Ale lepiej, że to zobaczyła i że wiedziała, że to dla niej i że ta informacja w ogóle miała szansę do niej dotrzeć.
Ja to widzę tak. I dla mnie wszystko gra :).
Dzięki za odpowiedź :) Ze średniowieczem skojarzyło mi się głównie to myślenie, że nie wiadomo co jest za wyspami, może gniazdo potworów. Ale może po prostu za dużo myślę stereotypami i czepiam się nie istotnego :P
UsuńChciałabym żebyśmy się dobrze zrozumiały, opowiadanie bardzo mi się podoba i jestem w stanie zrozumieć zachowania Jima. Uważam tylko, że to było okrutne, bo ona starała się go chronić, prawda? A on zabił się pod jej oknem, więc całe jej poświęcenie poszło tak jakby na marne i co gorsza ona była tego świadkiem. To nie jest wada tekstu, po prostu mnie to ruszyło i musiałam sobie o tym pogadać, wybacz jeśli poprzedni komentarz wskazywał na coś innego.
Chociaż lubię twoje opowiadanie i styl pisania to średnio mi się podoba. W sensie lubię w nim wszystko oprócz wykreowania głównego bohatera.
OdpowiedzUsuńNie zrozum mnie źle, nie zamierzam przesadnie krytykować, zwłaszcza, że to jest pewnie lepsze niż wszystko co w życiu napisałam. Ale stwierdziłam, że może Cię obejdzie ta uwaga, a jak nie to po prostu ją wyrzucisz, bo możesz ;D
Generalnie chodzi mi o to, że mam wrażenie, że jakoś brak w wykreowaniu tego Jima jakiejś konsekwencji. W sensie po pierwsze na początku na podstawie jego narracji na początku myślałam, że jest starszym, prostym chamem. A potem okazuje się, że jest (przynajmniej częściowo) wykształconym, bezczelnym młodzieńcem. Wiem, że to twoja postać i robisz z nią co chcesz, ale na tyle na ile go poznałam podczas tego opowiadania, to wyobrażałabym sobie bardziej, że nie popełni samobójstwa, tylko raczej da się zabić strażnikom/księciu/komukolwiek innemu robiąc coś głupiego/heroicznego/odważego. I jak Malinowa Feno, uważam, że to było samolubne, chociaż rozumiem twój punkt widzenia i absolutnie się tego nie czepiam, ani nie krytykuję zamysłu ;)
To chyba tyle, pomysł mi się podoba, Sagara mi się podoba, świat mi się podoba. Klimat jest osom, tytuł jest osom i w ogóle wszystko mega. Tylko bardzo nie lubię kiedy główny bohater mi zgrzyta. Zawsze możesz mi po prostu odpisać, że jestem głupia i mam wszy i zignorować ten komentarz ;)
Generalnie, to on się najzwyczajniej w świecie zmienił. Zmienia się jego język i sposób postrzegania świata.
UsuńJim? Heroicznego? Chyba znamy innego Jima.
Starszym? Mam nadzieję, że chodziło o strasznym, bo pierwsze zdanie podrzuca wskazówkę, co do jego wieku. Można ją różnie interpretować, ale podrzuca.
Dziękuję za ten komentarz.
Szczerze mówiąc pomyślałam, że "20 lat życia" odnosi się do czasu jego np. służby, ale przyznam, że czytałam to jak byłam już bardzo zmęczona, więc może to dlatego ;)
UsuńKurczę, nie chcę napisać czegoś, czego naprawdę nie myślę, ale trochę mi trudno ubrać w słowa to co myślę o Jimie :D Trochę brakowało mi takiego typowo młodzieńczego, wewnętrznego buntu, w sensie jak np. w "Fałszywym księciu", kiedy Sage niby jest posłuszny, a jednocześnie tak widocznie ma wszystkich w dupie, że aż się chce z tego śmiać. I chociaż on i Jim różnią się w dosyć wyraźny sposób, to myślę, że to jest podobny typ człowieka ;)
Co do heroicznego zachowania, to bardziej chodziło mi o to, że zrobiłby coś totalnie szalonego :D Ale może jakoś po prostu źle wczytałam się w jego psychikę i stąd moje wszystkie wąty ;)
A tak nie do końca na temat, to chciałam napisać, że naprawdę spodobał mi się klimat! Chłonę go całą sobą!
Nieziemskie. Niesamowite. "Dziękuję. Niczego nie żałuję" - kocham.
OdpowiedzUsuń"Opowiadał mi o syrenich zwyczajach, o swojej siostrze i o lagunie, ale bardzo rzadko o sobie." - tu literówka. "OpowiadałA", ale to drobnostka.
"– Bo jak wrócę bez ślicznej lali, które uratowała księciu tyłek, poślą mnie na stryczek, a nie spieszy mi się do zostania ozdobą choinkową." - też literówka. "która" zamiast "które".
Ogólnie: nie mam słów. Opowiadanie świetne, baaaardzo podoba mi się Twój styl pisania i czekam na perspektywę Sagary. Weny! ^^
Wow, nieźle. Serio, podoba mi się. Zwłaszcza pomysł na opowiadanie.
OdpowiedzUsuńW ogóle twoje prace są niezłe.
Ja sama piszę od niedawna, ale i tak zapraszam:
http://wlasnawersjateczy.blogspot.com/?m=1
Nemo
Żeby nie było, że reklamuję czy coś - natknęłam się na to przypadkiem i pomyślałam o tobie :-) Jeśli byłabyś zainteresowana wydaniem któregoś ze swoich opowiadań w celach charytatywnych, link: https://www.facebook.com/Kochasz-To-pisz-1639484706339868/
OdpowiedzUsuń(Ja w tym udziału nie biorę, wspólnego nic z tym nie mam, jestem tylko wierną czytelniczką :"))
Ogólnie, to ten cały projekt jest bardzo niedopracowany :/
UsuńWooow... to jest... niesamowite! Co z tego, że zachciało mi się pić? Co z tego, że w połowie czytania poczułem wszechmocną chęć wskoczenia do ubikacji? To mnie tak pochłonęło, że musiałem przeczytać do końca za wszelką cenę, aby dowiedzieć się, jak ta historia miłosna się zakończy. Niewiarygodne, naprawdę. Nie mam się czego przyczepić. Wszystko jest w tym tekście wybitne. Jakbym czytał opowiadanie jakiejś zawodowej pisarki. Po prostu wooow :o
OdpowiedzUsuńTekst się czytało płynnie i nic w nim nie męczyło. Klimat bardzo ciekawy - połączyłaś jakby scenerie baśni, z dzisiejszymi zachowaniami ludzkimi (język) oraz szczyptą drastyczności pod koniec, która mnie osobiście zaskoczyła (cały tekst pięknie baśniowo, a tu nagle bach! - fontanna krwi :D). Gratuluję. Taką ciekawą powieść ciężko znaleźć na blogach :)
Tylko dwa błędy rzuciły mi się w oczy, które można poprawić w mniej, niż w minutę (wybacz, nie chcę mi się szukać, bo jestem śmierdzącym leniem :p). Jeden błąd, to literówka, a drugi to niepotrzebne "się", gdyż już jedne tam było. Hmmm... jeszcze chwilkę może poświęcę na poszukiwaniach tych zgryzot tekstu po napisaniu komentarza.
Jak pod koniec tekstu znalazłem informacje, że napisałaś to samo oczami Sagary, to pomyślałem: jessssst! Jeszcze raz wczuję się w ten klimat!!!
Idem czytać. Zobaczymy jak będzie z tą kontynuacją :D
Przyznam się, że ten komentarz przywrócił mi wiarę w czytelników i wiarę we mnie. Ogromnie ci za niego dziękuję, wydrukuję sobie i przykleję w magicznym zeszycie (robię tak co jakiś czas z najfajniejszymi komentarzami).
UsuńLiterówki to chyba już mój znak rozpoznawczy, nigdy nie umiem wyłapać wszystkich, ale opowiadania z tego uniwersum przejdą jeszcze gruntowną korektę w swoim czasie :).
Jeszcze raz dziękuję <3
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńO kurde.
OdpowiedzUsuńMusisz wiedzieć, że nigdy, ale to nigdy nie piszę tego słowa. W dodatku rzadko mówię "kurde".
Ale, kurde, to jest fantastyczne!
Autentycznie.
Autentycznie fantastyczne, kurde!
Czytałam to przedwczoraj wieczorem (a raczej wczorwczoraj w nocy, whatever). Skończyłam gdzieś o północy. I co zrobiłam? Nie, nie poszłam spać. Przeczytałam jeszcze raz, zachwycając się każdym zdaniem i każdym wyrazem. Autentycznie. No i na dodatek nie mogłam zasnąć, bo ciągle o tym myślałam. Co się stało z Sagarą? Co by było gdyby Jim się nie zabił? itp. itd. Alicjo, przytoczę teraz ostatnie słowa (myśli?) Jima: "Dziękuję.
Niczego nie żałuję."
Wczoraj rano przeczytałam "Ocean lamentuje" (później skomentuję, a przynajmniej mam taką nadzieję) i niedawno "Szpony głebin". Mogłabyś się zapytać w takim razie, dlaczego dopiero teraz komentuję? Musiałam wszystko przemyśleć i poukładać sobie w głowie. Chciałam, żeby ten komentarz był sensowny i miał ręce i nogi. Coś czuję, że i tak tak nie będzie, trudno.
Jestem normalnie wyczulona na wszelkie błędy i literówki (chociaż mi też się zdarzają, to przecież normalne XD #głupiperfekcjonizm), ale tutaj mi naprawdę nie przeszkadzają. Autentycznie. Lament Oceanu (patrz, nawet sam tytuł jest piękny) jest tak piękny i cudowny, że błędy mam kurde gdzieś.
Kocham ten tytuł, kocham Jima i Sagarę, kocham to uniwersum, kocham to opko, kocham twój styl pisania, kocham przyjemność czytania tego, kocham... Mogłabym tak dłuuugo wymieniać. Żeby skrócić: kocham cię Alu! Autentycznie.
Rany, dlaczego ja tego wcześniej nie przeczytałam?
A może to i dobrze, bo teraz są trzy opka o syrenkach. Przeczytałam wszystkie, ale na pewno przeczytam jeszcze raz XD Rzadko to robię. W sensie raczej nie lubię czytać dwa razy tego samego w krótkim odstępie czasowym - szczególnie w internecie na blogach. Ale, kurde, złamałaś system. Autentycznie.
Nie wiem, czy nie przesadzam z tym "autentycznie". Nie jestem przecież Jimem. Po prostu się wyczułam. Autentycznie. XD
*c.d., bo nie zmieściłam się w limicie znaków*
UsuńChciałam podkreślić cudowność tej cudowności, jaką jest Lament Oceanu. Chciałam napisać wartościowy komentarz. Takie cudo powinno mieć miliony mega super ekstra komentarzy! Staram się, ale mam wrażenie, że nijak nie potrafię pokazać tego, co czuję i myślę. Pod twoimi postami na WD mam często trudności z napisaniem komentarza, ale to dlatego, że wyczerpujesz tematy i świetnie piszesz. Tutaj jest inaczej (ale tu też świetnie piszesz, żeby nie było żadnych nieporozumień). To chyba jest dla mnie najtrudniejszy komentarz do napisania.
"Włożyłam w to tak wiele pracy i tak długo nad tym siedziałam, że to prawdziwy zaszczyt móc Wam to teraz przedstawić w wersji ostatecznej." A dla mnie to jest zaszczyt czytać i komentować. Chociaż moim zdaniem zasługuje na lepszy komentarz...
Jeszcze nie skomentowałam tak naprawdę koncówki! Jeju, zaskoczyłaś mnie. Serio. Coś podejrzewałam, że umrze, ale nie że się zabije! I to jeszcze na oczach Sagary. To było piękne i tragiczne zarazem. I bolało. Tragiczna piękność. Nadal boli.
Nawet nie wiem, co już pisać. Chciałam, żeby to było poukładane, a wyszedł chaos XD Wszystko jest bez ładu i składu, a miało być tak pięknie :/
"Zacznijcie się przyzwyczajać, że uwielbiam napakowywać je znaczeniami. W tym wypadku sagara to według Google ocean po jawajsku" Uwielbiam, kiedy coś ma znaczenie. Szczególnie imiona i tytuły. Więc jak najbardziej mogę się przyzwyczaić ;)
"Co bardziej spostrzegawczy mogli zauważyć hashtag otwarte, co oznacza, że powstanie coś w tym świecie. I to nawet więcej niż coś, bo całe sześć opowiadań (w tym to jedno, które jest jakby kontynuacją), które ładnie oprawię w obrazki i opublikuję w formie amatorskiego ebooka. Obiecuję." OMG, czyli oprócz tych trzech opowiadań, będą jeszcze trzy? OMG <3 Czekam na spełnienia obietnicy odnośnie twojego amatorskiego ebooka!
Naprawdę już nie wiem, co pisać, a nie wyczerpałam tematu. Kurde. Brak słów. Autentycznie.
Tak na zakończenie: to jest chyba najdłuższy komentarz, jaki kiedykolwiek napisałam :')
Pozdrawiam
*ja*
O kurde, takiego długiego komentarza jeszcze chyba nigdy nie dostałam :D. Dzięęękuuuuujęęęę <3
Usuń"Co się stało z Sagarą?" Zapraszam do wyczekiwania epilogu "Sto lat później" :D
"Co by było gdyby Jim się nie zabił?" Sagara byłaby uwięziona w zamku aż do narodzin syna księcia albo by się zabiła czy coś. W każdym razie - nie byłoby dobrze.
Czekam na kolejne komcie!
A ja autentycznie kocham fajne komentarze! Dzięki jeszcze raz :D
"Rany, dlaczego ja tego wcześniej nie przeczytałam?" TEŻ SIĘ ZASTANAWIAM, NO NIE.
On się musiał zabić na oczach Sagary, bo gdyby umarł gdzieś indziej, ona nie wiedziałaby, że zginął i że nic jej już nie trzyma w zamku. Gdyby uciekła, książę zabiłby Jima, dlatego siedziała w zamku. Kiedy Jim się zabił, podarował jej wolność. Musiała to widzieć, żeby "wiadomość" miała okazję do niej dotrzeć, dlatego bolą mnie oskarżenia ludzi wyżej, że Jim był samolubem :(. Dlaczego?
"OMG, czyli oprócz tych trzech opowiadań, będą jeszcze trzy?" Będą, nawet tytuły już są w zakładce "Serie" :D. Jedno z tych trzech to będzie epilog, drugiego gdzieś wypaplałam tematykę, o ile dobrze pamiętam, a trzecie (czyli to, co teraz piszę, poplątałam tę numerację) to moja słodka tajemnica :).
Dziękuję jeszcze raz <33. Poprawiłaś mi humor na najbliższy tydzień :D.
#więcejtakichkomentarzypoproszę
Proszę <333
OdpowiedzUsuńWiedziałm, że on to robi dla niej. Jim na pewno nie zachował się samolubnie - wręcz przeciwnie! Ale i tak jego śmierć mnie boli :'(
Cieszę się, że ci poprawiłam humor ^^
#postaramsięwięcejtakichkomentarzypisać
Eh, kobieto :/ Ty mi życie zrujnowałaś właśnie... Biedny Jim...
OdpowiedzUsuńSama również tworzę (chociaż mniej, nie mam motywacji), więc powiem ci, że naprawdę świetnie piszesz. Będę tutaj częściej zaglądać. Ale, PLZZZZ, nie pisz opowiadań takich jak to, bo potem będę smutać. :((
HALO DLACZEGO TU NIE MA MOJEGO KOMENTARZA, JAKIM CUDEM TO SIĘ STAŁO, OBOZEOBOZE.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie. Po przeczytaniu Wrzasków i Szeptów czuję, że rozumiem więcej :P. Jedyne co jest smutne to to, że myślałam, że to opowiadanie jest smutne. Jednak jak na syrenkowe standardy-nie. Jak to się stało, że Lament jest najbardziej radosny?
Nie zgodzę się, że nie jest smutne, ale wyszło w końcu na to, że Lament to happy end do Wrzasków :P.
Usuń(napisałam to w komentarzu pod Wrzaskami)