Wróćmy do San
Francisco.
Wróćmy do hotelowych mydełek o zapachu lawendy, długich spacerów wieczorami i rankami, do kolacji w restauracjach – tych wykwintnych i tych, które ktoś już dawno powinien zamknąć. Wróćmy do pocałunków z widokiem na miasto i tańców do białego świtu, żeby potem iść spać, gdy już jest jasno i budzić się w półmroku, z widokiem na twoją twarz.
Wróćmy do
tłocznego wybrzeża i uroczych kramów na molo, gdzie zjedliśmy jednego loda na
pół, choć tak naprawdę twoje pół było zdecydowanie większe i w kącikach ust
zostały ci kawałki czekolady, które potem mogłam scałować.
Wróćmy do
przyjemnego wiosennego słońca, które delikatnie muska naszą skórę, do kapelusza
z szerokim rondem i niepotrzebnych okularów przeciwsłonecznych. Wróćmy do
śmiechu tak głośnego, że musimy uciekać przed spojrzeniami innych ludzi.
Zabierz mnie z
powrotem na oglądanie lwów morskich i spacer powrotny po krawężniku. Chcę znów
zachwiać się na krawędzi, żebyś mógł mnie złapać, zanim wpadnę pod samochód i
żebym znowu mogła poczuć twoją dłoń zaciskającą się na moim ramieniu. A potem
znowu pojedziemy tramwajem linowym w stronę Chinatown, do którego nie dotrzemy,
bo znajdziemy idealne miejsce na zdjęcie na tle zachodzącego słońca, mimo że do
zachodu jeszcze wiele godzin.
Zabierz mnie
do San Francisco.
Zabierz mnie
na most Golden Gate o wschodzie słońca, kiedy całe miasto przykrywa smog i możesz
narzekać, że nie widać żadnych mieniących się kolorów, ale to nieprawda, bo
twoje oczy zawsze mienią się kolorem bursztynu i nic innego mi nie trzeba.
Zabierz mnie
znowu na oglądanie kaczek i znów mów mi, że mnie kochasz, kiedy świadkami są
tylko drzewa. A potem wykrzykuj na środku ulicy, kiedy alkohol uderza do głowy,
a usłyszeć może nawet księżyc w pełni. Całuj mnie i przytulaj z myślą, że to
nieostatni raz i scałuj moje łzy szczęścia.
Wróćmy do San
Francisco. Do pościeli w zgniłozielone paski, do ostryg, których nadal nie
umiem jeść, do odcisków na stopach i do już letniej kawy, bo o niej
zapomniałam. Do rumieńców, przyspieszonych oddechów, do miękkiej skóry i wyznań
wypowiedzianych ledwie słyszalnym szeptem. Wróćmy do głośnego bicia serca i
mętliku w głowie, do szerokiego uśmiechu, głośnego śmiechu i gorących łez
wypalających ścieżki na mojej skórze.
Wróćmy.
Niekoniecznie do San Francisco.
O M G jakie to jest dobre. Aż mi serce mocniej zabiło czytając. Ten tekst ma w sobie 'to coś'. Wiem że ja zawsze piszę tu komentarze pełne zachwytu, więc pewnie nie jestem wiarygodna ale!!!!!!!!!!! Cudowny post Alicjo (Alu?), serio! Kocham twoją twórczość niesamowicie ❤️
OdpowiedzUsuńPoczułam się jakbym serio kiedyś była w tym mieście i strasznie mnie złapała nostalgia, gratulacje!
UsuńLove
Awww, dziękuję! Dziękuję bardzo! Nigdy nie byłam w San Francisco, wiec odbiorę to jako podwójny komplement!
UsuńMoże być i Alicja, i Ala, bez różnicy ;)