Kiedy
wracałam do domu, słońce już zachodziło. Na szczęście z lasku, w którym
zbierałam jagody, nie było daleko do Rykowa, więc tym razem nie musiałam podświadomie
bać się ataku wampirów – ani przechodzić niedaleko rwącej rzeki, wyznaczającej
granicę naszej, stosunkowo bezpiecznej, części wioski.
Wampiry
przychodziły szybko, zwinnie, nie siały chaosu. Noc dawała im osłonę przed
ludzkim spojrzeniem, tak że mieszkańcy nawet nie wiedzieli, jak właściwie
wyglądały. Ciszej niż brzmienie wiatru zakradały się do domu, mordowały często
niemal bez śladu całe rodziny i domostwa, a następnie znikały w gęstym lesie. A
przynajmniej tak to wyglądało, kiedy ludzie nie mieli jak się obronić.
Wręczyłam
torbę pełną jagód Wanji, która podziękowała mi skinieniem głowy i szybko
przesypała owoce do cedzaka. Kuchnia w domu Bogora, gdzie zawsze pachniało
świerkiem i ziołami, znajdowała się na pierwszym piętrze – parter zajmowała
kuźnia. Wanja zawsze zamykała okiennice, więc w jej królestwie panował półmrok,
a światło wpadało jedynie przez szczeliny między deskami, z których zbudowano
ściany domu. Z sufitu zwisały pęki suszonych ziół i grzybów, które jednak
rzadko służyły do jedzenia, a częściej do zaklęć i eliksirów. Rozklekotane
murowane palenisko w kącie zawsze przynajmniej się żarzyło, jeśli akurat nie
buchało gorącym ogniem. Po przeciwnej stronie pomieszczenia stał toporny
drewniany stół i cztery krzesła, każde w innym stylu. Bogor nie wierzył w
obrusy, wierzył za to w rycie nożem po blacie.
Wanja
też mieszkała z Bogorem, oddał jej mały pokoik sąsiadujący z kuchnią.
Wiedziałam, że miała u niego dług, bo wykonał dla niej trudną operację korekty
płci, nie biorąc w zamian pieniędzy – ale w sumie nie miałam pojęcia, czy
podobało jej się mieszkanie i pracowanie u niego. Przypadek Wanji to też jedyna
znana mi sytuacja, kiedy Bogor nie wziął pieniędzy za swoją pracę.
Nie
zatrzymywałam się w kuchni na dłużej, bo nie lubiłam jeść, kiedy ktokolwiek
inny się tam kręcił. Zresztą, miałam ważniejsze zadanie do wykonania, a ono nie
mogło czekać. Księżyc już czaił się niemal za rogiem, a noc wcale nie była taka
długa.
Zanim
szedł na dyżur do kuźni, Bogor sprawdzał, czy siedzę w swoim pokoiku nad
kuchnią. Mówił mi dobranoc, zakazywał schodzić na dół i znikał aż do rana. Tym
razem nie było inaczej i gdy tylko usłyszałam jego ciężkie kroki na schodach,
wyskoczyłam z pościeli. Na szczęście nie tak dawno Bogor, z powodu braku sił,
zdjął ochronną barierę, która nie pozwala mi wychodzić z domu bez używania
magii – mogłam więc znów wymykać się bez przeszkód. Z jedną nogą już za oknem,
szybko sprawdziłam, czy miałam amulet ochronny na szyi. Wszystko było w
porządku, więc mogłam ruszać w drogę. Korzystając z pomocy wielkiego drzewa
rosnącego blisko okna, a także szczelin między deskami, sprawnie zeskoczyłam na
ziemię. Miałam ze sobą zaczarowane lusterko, dzięki któremu wydawałam się
niemal niewidzialna nie tylko dla ludzi i magów, ale też potencjalnych zagrożeń,
które mogły czaić się w ciemności.
Do rzeki
było dość daleko, bo z biegiem lat zabudowania Rykowa oddalały się coraz
bardziej od drugiego brzegu, ale miałam wprawę. Doskonale wiedziałam, między
którymi budynkami się skradać, kiedy przystanąć i kiedy wiatr wiał nie tak, jak
powinien. Mogłam na spokojnie przedostać się nad rzekę i zostawić pakunek.
Wracając, usłyszałam krzyki dochodzące z wioski i od razu rozpoznałam, co to
oznaczało – tej nocy ktoś został zjedzony.
Zanim wstało słońce, byłam z powrotem w łóżku.
Bogor, jak prawie co noc, nie miał o niczym pojęcia, kiedy rano pojawił się na
moim progu.
–
Dzisiaj będziesz kuć – zapowiedział i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.
Szybko wciągnęłam przez głowę skórzany fartuch i nie zatrzymując się nawet na
poranną toaletę, zbiegłam za nim po schodach. Nie musiałam upinać włosów, bo
specjalnie z myślą o pracy przy magicznej kuźni, obcinałam je tuż za uszami,
odkąd tylko pamiętałam.
Bogor by
potężnym magiem. Od trzydziestu lat używał swoich czarów, aby wykuwać miecze,
zbroje i amulety, które mogły odpędzić, powstrzymać lub zabić wampira. Był
chyba pierwszą osobą w wiosce, która zaczęła produkcję przedmiotów mających
chronić magów, a po tym, jak opuścili swój brzeg rzeki – także i ludzi.
Uchodził za najlepszego i najdroższego kowala wśród magów.
Niestety,
był też coraz starszy i nie miał komu przekazać swoich wiedzy i doświadczenia,
nie mówiąc już o potężnym kowadle. Szkolił więc mnie, ale z wielką niechęcią i
jeszcze większym ociąganiem.
Bogor
nie był zbyt dobrym człowiekiem. To prawda, wykorzystywał swoje zdolności, aby
zbroić mieszkańców Rykowa do walki z wampirami, ale potrafił też odesłać z
kwitkiem każdego człowieka, którego nie było stać na jego usługi, nawet jeśli
przyszedłby z urwaną nogą. Cały czas powtarzał, że magowie też muszą mieć co
jeść, że nie jesteśmy nic dłużni ludziom, wręcz przeciwnie, to oni nam
zawdzięczają wszystko, odkąd przyjęliśmy ich w opiekę – i tak dalej.
Tak
naprawdę Bogor wyświadczał mi dużą przysługę, szkoląc mnie w magii ognia.
Powinnam, jako kobieta, zajmować się zielarstwem, tymczasem mogłam chociaż
popatrzeć sobie z bliska na kowadło, nawet jeśli niezbyt często wolno było mi
go dotykać – Bogor nie pozwalał mi pracować wieczorem i w nocy. To wtedy
większość ludzi panicznie oczekiwała naszej pomocy, a on mówił, że kobieta nie
poradzi sobie w takiej sytuacji, skoro już w dzień ledwo sobie dawałam radę
przy palenisku. Ale skąd mógł wiedzieć takie rzeczy?
– Mirta!
– zawołał swoim grubym głosem, mimo że już spokojnie mieściłam się w jego polu
widzenia.
Podał mi
moździerz z kości zupełnie bez słowa, ale na szczęście wiedziałam, co mam
robić. Starcie obsydianu na proch nie było najłatwiejsze, ale robiłam to już wielokrotnie,
a do tego taka rutynowa magiczna czynność dobrze rozgrzewała przed właściwym
kuciem.
Nie
byłam pewna, czym magiczna kuźnia różniła się od zwykłej, bo nigdy nie
widziałam takiej normalnej, ale miałam pewność, że ludzkie kowadło nie jest
wielkości ołtarza w świątyni, a kowal nie recytował inkantacji w obcym języku.
Podałam
proszek obsydianowy Bogorowi, a on wrzucił go do płonącego ognia, który
momentalnie wzbił się pod sufit i zamigotał ciemną poświatą. Mag wyszeptał
inkantację początkową i zabrał się do pracy.
Kiedy
kuł, śpiewałam zaklęcia podtrzymujące płomień, ponieważ palenisko musi płonąć
przez cały proces wytwarzania miecza. Mieszałam też zioła i suszyłam je
oddechem, a Bogor nacierał nimi metal lub wrzucał je do ognia, aby nadać mu
inne właściwości. Dolewałam wody i dodawałam do niej róży, kiedy była potrzeba.
Do moich zadań należało też obwiązywanie rękojeści wyprawioną skórą.
Obserwowanie
Bogora przy pracy było bardziej magiczne niż sama magia, którą się parał.
Zmieniał się w zupełnie inną osobę, cierpliwą, delikatną, metodyczną i
opanowaną. Każdy ruch był przemyślany i nigdy nie wypowiadał ani słowa za dużo.
Kiedy pracowaliśmy razem w kuźni, czułam się przy Bogorze niemal bezpiecznie.
Gdy
miecz był już gotowy, wzięłam miskę soku z jagód i wypisałam nim znaki ochronne
na klindze, używając bardzo starego i bardzo cienkiego pędzelka. Litery
zalśniły, obwieszczając, że zaklęcie działa. Odsunęłam się od kowadła, a Bogor
uniósł miecz i, używając krawędzi, rozciął sobie skórę na dłoni. Klinga
natychmiast zaczęła wchłaniać sączącą się krew. Skóra wokół rany robiła się
sucha i ciemna.
– Za
magię zawsze trzeba zapłacić – pouczył mnie, tak jak za każdym razem. A potem
wygonił z kuźni. Też tak jak za każdym razem. Nie miałam pojęcia, do kogo
trafił miecz, ani nawet jakie dokładnie nadaliśmy mu właściwości. Sfrustrowana
poszłam nad rzekę, nie wiedząc, co mogłabym robić w wiosce. Nie znajdowałam
przyjemności w siedzeniu w karczmie ani plotkowaniu na kramie, a nad rzeką
mogłam za to patrzeć przed siebie i rozmyślać o świecie za lasem, który teraz
gęsto przykrywał drugi brzeg. Często zastanawiałam się, jak wyglądał, kiedy
jeszcze ludzie tam mieszkali. Zapewne stary most był wtedy bezpieczny do
użycia.
Mały
Dima bawił się przy brzegu. Wokół nie było nigdy nikogo, ale jego widywałam tu
często, jak szuka patykiem ślimaków w trawie albo rozgrzebuje rękami błoto.
Najwidoczniej jako jedyny mieszkaniec Rykowa nie bał się wartkiej wody.
– Hej,
Mirta – przywitał się, wypuszczając z rąk błotny placek. Skinęłam mu głową na
powitanie i usiadłam na trawie. – Co tu robisz? – zapytał kurtuazyjnie. Dobrze
wychowany, a jednak przychodził bawić się nad rzekę.
– Nie
wiem – odpowiedziałam. – Wolałabym tu nie być i nie musieć nic tu robić.
Dima
pokiwał głową, jakby mnie rozumiał, i zanurzył ręce w błocie aż po łokcie. Ale
wiedziałam, że wcale mnie nie rozumiał.
Gdy tej
nocy wślizgnęłam się do domu przez okno mojej sypialni, długo nie mogłam
zasnąć. Przejmująca tęsknota oplotła moje ciało i powoli podduszała, aż
brakowało tchu, a ja mogłam jedynie wypatrywać nienadchodzącego dnia, kiedy
mogłoby się to zmienić.
Następnego
dnia Bogor znów próbował wyrzucić mnie z kuźni, ale ja nie ruszyłam się z
miejsca.
– Co tu
jeszcze robisz? – zapytał, nie podnosząc nawet wzroku. – Nie jesteś już
potrzebna. Możesz pomóc Wanji czy cokolwiek wy, kobiety, robicie, kiedy nikt
was nie potrzebuje.
Przechyliłam
głowę w bok. Zanim byłam w stanie odezwać się na spokojnie, musiałam wziąć
głęboki oddech.
– Czy
mogę dzisiaj skorzystać z kuźni samodzielnie?
Ręce mi
się trzęsły, mimo że zacisnęłam je w pięści.
– Co,
kolejne lusterko? – zaśmiał się. Łysa głowa lśniła w świetle i wolałam
obserwować te refleksy niż patrzeć mu w oczy.
– Tak. –
Mój głos nie wyrażał żadnych emocji. Bogor nadal na mnie nie patrzył, ale
zarechotał głośno.
– Ech,
kobiety! – westchnął. – Nic tylko by się przeglądały, jakie to nie są śliczne!
A bierz sobie tę kuźnię, co mi tam! Tylko mi się poważnej roboty nie dotykaj.
Uśmiechnęłam
się, podziękowałam i pobiegłam na górę, do kuchni. Wanja piekła bułeczki, więc
cały dom wypełniał zapach ciasta – ale w kuchni nadal pachniało roślinami.
– Przepraszam,
potrzebuję werbeny – wypaliłam od progu i zaczęłam przebierać w ziołach
wiszących pod sufitem.
– U
drzwi wisi. Na co ci?
Odwróciłam
się od razu i zauważyłam drobne fioletowe kwiatuszki, ususzone prawie na wiór.
Dawno nieużywane.
– Będę
kuć dzisiaj – odpowiadam niedbale na pytanie Wanji. Kucharka chichocze i rzucam
jej poirytowane spojrzenie.
– Znowu
jakie lustro, co? Po kiego ci to? Znajdź se lepi jakiego chopa.
Udałam,
że nie dosłyszałam tej uwagi, ale prawdopodobnie za mocno trzasnęłam drzwiami.
Próbowałam nie ściskać werbeny, ale nie mogłam opanować kotłującego się we mnie
gniewu i czułam, jak łodyżki kruszą mi się w palcach. Stałam za zamkniętymi
drzwiami, dopóki moje serce nie uspokoiło się dostatecznie. Miałam ochotę
krzyknąć, ale nie byłoby nikogo, kto by mnie słyszał. Ani Wanja, ani Bogor, ani
nawet klienci, którzy już musieli kotłować się na dole.
Zanim
miałam wreszcie wolną kuźnię, minęła już pora obiadu, ale byłam przyzwyczajona
do długiego czekania. Bogor zostawił po sobie wszystko brudne, czego normalnie
nie robił, jeśli nie miałam przejąć po nim roboty. Próbowałam nie złościć się z
tego powodu, ale frustracja sięgała zenitu. Musiałam się uspokoić, inaczej
czary nie poszłyby dobrze. Przez kilka minut obserwowałam tańczący w powietrzu
kurz i skupiałam się na swoim oddechu. Mój umysł powoli się oczyszczał i
wreszcie mogłam przystąpić do pracy.
Zaczarowane
lusterka nie miały nic wspólnego z prawdziwym kuciem magicznej broni –
niepotrzebne były mi wielki młot ani kowadło wielkości stołu. Zamiast tego
wyjęłam swoje lusterko, które nosiłam przy sobie, wychodząc w nocy, aby móc
wzorować się na ozdobnej ramce przypominającej słońce. Chciałam, aby nowe
lustro pasowało do starego stylem, ale przedstawiało księżyc w pełni. To miał
być wyjątkowy przedmiot. Wyjęłam szkło powiększające, pęsetę i kombinerki, kamienie
księżycowe i rubiny. Rozpaliłam niewielki płomień i pojedynczo wrzucałam do
niego kwiaty werbeny. Lubiłam czarować. Lubiłam posiadać wyjątkową wiedzę i
czuć moc przechodzącą przez palce.
Ale nie lubiłam za to płacić.
Podwinęłam
rękaw i jednym szybkim ruchem wsadziłam przedramię w ogień. Zacisnęłam wargi,
żeby nie krzyknąć. To jeszcze tylko jedna blizna. Jedna z wielu, przyzwyczaiłam
się.
Odkąd
pamiętałam, wędrowałam w nocy. Być może zaczęłam dopiero po tym, jak atak
wampira pozbawił mnie rodziców. Ciężko powiedzieć, bo niewiele pamiętałam
sprzed tamtej chwili. Za to doskonale wiedziałam, że od tamtego dnia nie mogłam
spędzić we własnym domu ani sekundy dłużej, niż było to konieczne. Noc w domu
oznaczała wypatrywanie wroga w ciemnych kątach, panikę przy każdym szmerze
wiatru i rozpamiętywanie tragicznej nocy. Nie byłam tam wcale bezpieczniejsza
niż na zewnątrz, a zdecydowanie wolałabym zginąć w polu, otoczona drzewami i
otulona światłem księżyca, niż w brudnej pościeli.
Chyba
zawsze wędrowałam w nocy – i nie inaczej było każdej nocy spędzonej w domu
Bogora. Upływały mi podobnie – na spacerach, na drzemkach w świetle księżyca,
na brodzeniu boso w rzece. Było tylko kilka naprawdę wyjątkowych nocy – na
lepsze lub na gorsze.
Wtedy,
kiedy moje niedokończone księżycowe lusterko leżało na stole roboczym, a ja
powolnym krokiem wracałam do wioski od strony rzeki, była zdecydowanie
najgorsza. Wtedy, kiedy już z daleka widziałam jakiś dziwny popłoch przed
domem. Wtedy, kiedy przynajmniej tuzin pochodni rozświetlał kuźnię i podwórko.
Wtedy,
kiedy znaleziono ciało Bogora.
Rozpoznałam
płacz Wanji. Głośno krzyczała na wieśniaków kotłujących się przy drzwiach.
Przeciskałam się między ludźmi, a oni coś do mnie krzyczeli, szarpali mnie za
ramiona, ale ja ich nie rozumiałam. Podejrzewałam, co musiało się stać, ale nie
chciałam wierzyć, dopóki nie zobaczyłam.
Leżał na
ziemi przy kowadle, a nad jego ciałem klęczał mag Jurg. Zakryłam twarz dłońmi,
ale obraz desek podłogi przesiąkniętych krwią i zmasakrowanej twarzy Bogora
miałam wypalony pod powiekami. Powietrze pachniało rdzą. Nie czułam żadnych łez
napływających mi do oczu, tylko suchość w ustach i wykręcony żołądek. Nie wiedziałam,
czy było mi przykro – na pewno było mi niedobrze. To nie był pierwszy członek
rodziny, jakiego zobaczyłam martwego.
Ale
zdecydowanie ostatni.
Mag Jurg
podniósł się z ziemi. Na spodniach na wysokości kolan miał teraz czerwone
plamy. Zobaczył mnie, ale zanim się odezwał, powolnym ruchem zdjął rękawiczki z
rąk.
–
Dobrze, że jesteś. – Milczałam. – Nie bój się, wszystko będzie dobrze. –
Patrzył mi prosto w oczy, a ja nie uciekałam wzrokiem. – Powiedz mi tylko
jedno, proszę… Ale nie kłam. – Delikatnie skinęłam głową, ale nie byłam pewna,
czy to widział. – Powiedz mi… Dlaczego to zrobiłaś? Bo chyba wszyscy się
zgodzimy, że to ty za tym stoisz, Mirto.
Miałam
wrażenie, że grunt uciekał mi spod nóg. Przez chwilę, może kilka minut, a może
kilka godzin, nie odpowiadałam. Nie ruszałam się, być może nawet nie
oddychałam. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. To się nie mogło dziać naprawdę.
Kiedy w
końcu się odezwałam, mój własny głos brzmiał mi obco, jakbym podsłuchiwała za
drzwiami rozmowę, której nie powinnam była słyszeć, której nikt nie powinien
był słuchać. Tymczasem za mną stało kilkanaście osób i wlepiało chciwie oczy w
moje plecy. Mało im było rozlewu krwi?
– Nie
mam… Ja nie mam z tym nic wspólnego. Naprawdę… nie mam pojęcia, co tu się
stało.
Napięcie
unoszące się w powietrzu uświadomiło mi, że na pewno nikt mi nie wierzył. Jurg
zaczął zbliżać się do mnie. Jego komiczna peleryna wydawała się teraz
przerażająca, kiedy powiewała za nim w rytmie kroków. Nadal się uśmiechał, a na
ten widok wywracało mi się w żołądku. Zaczęłam się cofać.
– Nie…
nie… Nie, nie, nie… – powtarzałam jak w transie. Tłum zablokował wyjście, byłam
w pułapce. Jurg coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam, nie słyszałam jego słów.
– Nie! Nie!
Zaczęłam
przepychać się między ludźmi. Usiłowali mnie łapać, ale było ich za dużo, więc szarpali
się głównie między sobą. Mimo tego czułam palce zaciskające się na moich
ramionach i chwytające za ubranie. Wyrywałam się i napierałam, aż udało mi się
wydostać z ich uścisku. Jurg wołał, żeby ktoś mnie złapał, nie pozwolił uciec,
ale zanim ludzie zorientowali się, co się dzieje, ja już zdołałam zerwać się do
biegu. Być może w ogóle nie słyszeli Jurga, nie rozumieli sytuacji, nie przetrawili,
o co mnie oskarżał, bo zanim rzucili się w pościg albo wypuścili maga z domu,
tracili mnie już z oczu.
Nogi
same poniosły mnie nad rzekę. Uklękłam na brzegu i zanurzyłam dłonie w wodzie.
Rzeka była rwąca i niebezpieczna jak zawsze. Przemyłam delikatnie twarz, aby
się uspokoić.
Przez
głowę przemknęła mi myśl, aby zawrócić, aby się wytłumaczyć, dowiedzieć,
dlaczego Jurg pomyślał, że to ja. W jednej chwili naprawdę chciałam tak
postąpić. Może byłoby to słuszne, może wtedy jeszcze bym się wybroniła z tej
sytuacji. Nie byłam tylko pewna, czy faktycznie tego chciałam.
Ale
kiedy zobaczyłam blask pochodni pojawiający się na ścieżce do wioski i
nieubłaganie pędzący w moją stronę, zdecydowałam inaczej. Rozejrzałam się.
Stary drewniany most był zdecydowanie za daleko, więc jeszcze raz zanurzyłam
obie dłonie w wodzie i skoncentrowałam się, mimo burzy szalejącej wewnątrz
mnie. Byłam dobra w opanowywaniu emocji. Robiłam to całe życie, ale nigdy nie
potrzebowałam tego tak, jak wtedy.
Zamknęłam
oczy i poprosiłam rzekę o pomoc. Poczułam moc przepływającą przez całe moje
ciało, jak iskry pragnące wydostać się na zewnątrz. Płynęły od czubka głowy i
pięt u stóp aż po koniuszki moich palców zanurzonych w wodzie, gdzie wreszcie
znalazły ujście. Rzeka wysłuchała moich błagań. Na krótką chwilę jej prąd
ustał, a wodę pokryła cienka warstwa lodu. Nie zastanawiając się ani chwili
dłużej, przebiegłam na drugi brzeg. Gdy tylko postawiłam stopę na twardej
ziemi, rzeka znów rozpoczęła swój szaleńczy bieg.
Nie
oglądając się za siebie, wbiegłam na ścieżkę do lasu. Nie znałam drogi, ale
liczyłam na to, że szlak zaprowadzi mnie sam – i nie myliłam się. Choć nie biegłam
wcale długo, szybko opadałam z sił. Wydawało mi się, że może emocje mijającej
nocy wreszcie mnie dopadają, ale gdy dawną wioskę ludzi miałam już na
wyciągnięcie ręki, wreszcie zrozumiałam, co zrobiłam nie tak.
Upadając
na kolana z wycieńczenia i obserwując usychającą skórę, dotarło do mnie, że przecież
za magię zawsze trzeba zapłacić. A ja nigdy nie zapłaciłam rzece za pomoc.
Leniwie
wschodzące słońce oświetliło mnie, gdy runęłam na plecy i wreszcie straciłam
świadomość.
Spodziewałam
się ciemności, tymczasem śniłam i to bardzo wyraźnie. Być może to był jeden z
tych momentów, kiedy człowiekowi życie przelatuje przed oczami. Między snami a
moim wspomnieniami nie było już żadnej granicy – śniły mi się moje nocne
wędrówki, wszystkie szepty drzew, słodki smak wiatru i rosy i poranny chłód.
Śniłam o
naszym pierwszym spotkaniu, o oczach, o niskim głosie, o niepewnym dotyku, od
którego drżałam. Śniłam o paczkach, które zostawiałam nad rzeką, o każdej
nieudanej próbie i o każdej chwili, kiedy chciałam krzyczeć z frustracji.
Ciepła,
letnia noc. Mimo że miałam ze sobą ochronny amulet, wyszłam bez lusterka
zwodzącego. Chciałam, żeby ten jeden raz wszyscy mnie słyszeli, kiedy
krzyczałam z frustracji nad brzegiem rzeki. Klęczałam zwrócona w stronę
drugiego brzegu i wrzeszczałam, aż bolało mnie gardło, wyrzucając z siebie
wszystko, czego nienawidziłam w Rykowie. Łzy ciekły mi gęsto po twarzy, a moje
krzyki przerywał co jakiś czas spazmatyczny szloch. Coś we mnie pękło i nie
potrafiłam sama tego naprawić. Czułam przemożną potrzebę ucieczki, a nie mogłam
nawet przekroczyć głupiej rzeki. Byłam w pułapce. Moje ciało było zamknięte w
Rykowie, a umysł w moim ciele.
Być może
spędziłabym tak całą noc, gdyby nie poruszenie na drugim brzegu. Niemal
natychmiast przestałam krzyczeć, bo przerażenie zmroziło mi krew w żyłach.
Niewiele było istot, które mogły poruszać się tam, po drugiej stronie rzeki.
W
ciemności ujrzałam błyszczące oczy między krzakami. Nie byłam pewna, czy powinnam
uciekać, czy lepiej pozostać w bezruchu. Ale nie mogło mi się nic stać,
przecież miałam amulet.
Jednym
zwinnym ruchem tajemnicza postać przedostała się przez rzekę. Nie wiedziałam
jak, moje oczy nie były w stanie zarejestrować dokładnie ruchów istoty.
– Nie bój się – powiedziała miękko. Głos
dobiegał gdzieś z mojej prawej i słyszałam go wyraźnie, mimo szalejącej rzeki.
Nie odwracałam głowy. Gdybym stała, kolana na pewno by się pode mną ugięły. –
Nie chcę cię skrzywdzić.
Milczałam.
Głos uwiązł mi w gardle, a ciało zastygło w bezruchu. W środku panikowałam.
– Co się
stało? Słyszałam twój krzyk.
– Chyba
wszyscy słyszeli – mruknęłam, odzyskując panowanie nad ciałem. Wbiłam wzrok w
ziemię pod sobą i wczepione w nią palce.
– Ale
nikt nie zareagował – zauważyła.
Odwróciłam
się w jej stronę. Nie widziałam wyraźnie jej twarzy w świetle księżyca – tylko
błyszczące oczy. Włosy miała splecione w warkocz i nosiła spodnie, tak jak ja.
– Nie
skrzywdzę cię ani nie podejdę bliżej – zapowiedziała. – Zresztą, nie mogłabym,
nosisz amulet.
Złapałam
odruchowo wisiorek, który towarzyszył mi całe życie. Miał odstraszać demony i
siły zła – jak mogłaby nie chcieć mnie skrzywdzić, a jednocześnie bać się
amuletu?
– Jestem
Waleria – przedstawiła się i usiadła na ziemi, krzyżując nogi. Cierpliwie
czekała na odpowiedź.
– Mirta
– wydusiłam w końcu z siebie i też usiadłam twarzą do niej.
Sen
zmienił się. Choć liście opadły już z drzew, noc była całkiem przyjemna i
wystarczyło otulić się szczelnie lekkim kocem, żeby nie zmarznąć. Opierałam się
plecami o rozłożysty dąb, a Waleria siedziała naprzeciwko mnie, w bezpiecznej
odległości.
–
Chciałabym stąd uciec – przyznałam, wyrywając podeschłą jesienną trawę. – Nikogo
tu nie lubię, jestem dziwadłem. Czuję się jak w klatce.
– Ja też
chciałabym uciec – przytaknęła Waleria i nasze spojrzenia na moment się
skrzyżowały, ale odwróciłam wzrok, zawstydzona. – Chciałabym nie być… taka.
– Wskazała dłońmi na całą siebie. – Mogłabym wtopić się w tłum… i w ogóle. Nas
nie ma dużo, nie ma tłumów.
Chciałam
wyciągnąć do niej dłoń, ale nie mogłaby jej złapać.
– Czy
mogę ci zadać pytanie? – Waleria pokiwała głową, ale i tak przez chwilę się wahałam.
– Czy ty, no wiesz… jesz ludzi?
Spojrzała
mi w twarz wielkimi, ciemnymi oczami.
– Tak –
przyznała. – Ale staram się ich wybierać ostrożnie.
Uśmiechnęłam
się do niej.
– Znam
kilkoro takich, których chętnie bym komuś oddała na pożarcie – zażartowałam.
Waleria nie uśmiechnęła się.
Sen
rozpłynął się w nicość i przyszedł następny. Ziemię skuł szron chrzęszczący pod
nogami. Miałam na sobie ciężki płaszcz Bogora, dzięki któremu mogłam nie
marznąć, ale był zdecydowanie niewygodny.
–
Uwielbiam zimę – opowiadała Waleria. – Mogę wtedy delikatnie wyglądać z jaskiń
czy chat i obserwować trochę świata w świetle słońca. Chciałabym umieć go
namalować… albo w ogóle być w stanie malować, obserwować, jak światło pada na
śnieg, jak oświetla zamarznięte gałęzie, jak wszystko błyszczy w słońcu. Chciałabym
móc to oddać na płótnie, żeby nigdy nie stracić takiego widoku.
– Gdybym
umiała malować, namalowałabym to dla ciebie jeszcze dziś.
–
Chciałabym zrobić to sama – powiedziała cicho. – Wiesz, z natury. Przy okazji
poczuć ciepło na skórze, wygrzać się… Poczuć, jak to jest być sobą w świetle
dnia.
– Też
bym bardzo tego chciała – przyznałam i wiedziałam, że Waleria doskonale rozumiała,
że ja nie miałam na myśli malowania.
Następne
wspomnienie. Odwilż. Buty kleiły się do mokrej papy, która chlupotała pod każdym
krokiem. Nie miałyśmy jak usiąść, więc spacerowałyśmy, śmiejąc się z
niedorzecznych odgłosów chodzenia w tych warunkach pogodowych. Waleria szła
kilka metrów ode mnie i opowiadała o swoim klanie.
– Nie ma
nas dużo, magowie wybili większość mojej rodziny. Mieszkamy w opuszczonej
wiosce ludzi na drugim brzegu albo w jaskiniach w górach. Albo w norach w
lesie. Gdziekolwiek będzie najmniej światła słońca.
Nie
słyszałam jej dobrze, była za daleko. Nie mogłam przyglądać się jej twarzy.
Irytacja wzbierała we mnie coraz bardziej z każdą chwilą, bo chciałam chłonąć
każde słowo. Wreszcie się zatrzymałam. Po chwili Waleria też stanęła i
spojrzała na mnie pytająco. Nie odpowiedziałam na jej nieme pytanie, tylko
złapałam amulet na piersi i mocno pociągnęłam. Rzemyk pękł. Upuściłam naszyjnik
na ziemię i podeszłam bliżej do Walerii. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi
oczami, a ja po raz pierwszy zauważyłam, że jest ode mnie wyższa o głowę.
Przez
chwilę stałyśmy tak tylko, patrząc na siebie z bliska. Studiowałyśmy swoje
twarze, a cisza nocy dźwięczała nam w uszach. Wreszcie Waleria uniosła rękę i
dotknęła mojego policzka. Zimno jej dłoni wywołało u mnie dreszcz, ale nie
odsunęłam się. Chciałam, by mogła mnie dotykać. Chciałam, by mnie dotykała.
Objęłam ją delikatnie w pasie, ale nie patrzyłam jej w twarz. Czy mogłam tak
zrobić? Czułam chłód jej ciała i zastanawiałam się, czy ona czuła ciepło
mojego. Czy tak samo jak ja miała ochotę się w nim zatopić, być jeszcze bliżej,
aż całkowicie by mnie wchłonęła?
Jej dłoń
zsunęła się na mój podbródek. Delikatnie go uniosła i musiałam na nią spojrzeć.
Coś dziwnego czaiło się w oczach Walerii i miałam wrażenie, że płonęły.
Zbliżyła swoją twarz do mojej tak bardzo, że musiała czuć mój oddech i słyszeć
bicie serca, krew szumiącą mi w uszach. Zamknęłam oczy.
Kolejny
sen, kolejne wspomnienie. Gęsty śnieg osiadł na drzewach, choć kwiaty zaczęły
już kwitnąć. Siedziałam przy stole w kuchni i patrzyłam w ogień gorejący w
kominku, kiedy Bogor robił mi wymówki.
– Jeśli
jeszcze raz złapię cię na włóczeniu się po nocy, to nie ręczę za siebie! –
krzyczał. – Jesteś mi coś dłużna, wziąłem cię, wychowywałem, a ty tylko prosisz
się o spotkanie z wampirem!
Miał
rację, ale nie powiedziałam mu tego.
– Czego
ty szukasz nad tą rzeką?! Rozumu?! W nocy powinnaś spać!
– Ty sam
nie śpisz już z dziesięć lat.
Bogor
zignorował mój wyrzut.
– Przysięgam,
nie wypuszczę cię stąd, rzucę na dom zaklęcie!
– Jak
to?! – oburzyłam się.
– Srak
to, będziesz siedzieć tu zamknięta, uczyć się i wykonywać polecenia! Nie
rozumiesz, że narażasz nas wszystkich?!
Wanja
zapukała do drzwi, przerywając szał Bogora. Wpuścił ją, a ona bez słowa złapała
się za garnki. Oburzona wstałam i wyszłam, jak zwykle tłumiąc w sobie emocje,
ale tym razem pozbawiona mojego jedynego dla nich ujścia.
Zamknięta
w budynku, strzeżona przez magiczną barierę, spędziłam noce studiując jedną z
opasłych książek Bogora, do których nigdy nie zaglądał. Magia luster
zawierała przepisy, z których mój opiekun chyba nigdy nie korzystał, a które
wydawały mi się bardzo przydatne. Szczególnie moją uwagę zwróciły wszystkie
magiczne lusterka, które niwelowały siłę zaklęć albo – co ucieszyło mnie
jeszcze bardziej – siłę promieni słonecznych.
Przetestowałam
je łatwo. Dzięki lusterkom mogłam wymykać się przez okno, nawet z magiczną
barierą.
Na
brzegu nie znalazłam Walerii, ale i tak zostawiłam dla niej paczkę z listem.
Byłam pewna, że do niej trafi. Musiała.
Nie
otworzyłam oczu od razu. Wybudzałam się falami, w jednej chwili bliżej
rzeczywistości, potem znów wpadając w objęcia wspomnień. We śnie nie czułam
bólu, raczej oddalałam się od niego, uciekałam w głąb, w ciemność. Dopiero gdy
usłyszałam śpiew ptaków i poczułam kłucie w brzuchu, wiedziałam, że będę
musiała się wybudzić.
W
pomieszczeniu, w którym się obudziłam, było ciemno – dom musiał być murowany. Ktoś
szczelnie zasłonił okna, tak więc światło księżyca wpadało jedynie przez
szczelinę pod drzwiami.
Poczułam
jakieś gorzkie w smaku zioła wypychające mi policzki, więc zaczęłam pluć. Na
ten dźwięk zaraz przy moim boku pojawiła się, oczywiście, Waleria. Od razu
spróbowałam się podnieść.
–
Spokojnie, leż, robisz bałagan – skarciła mnie. Faktycznie, ręce i nogi miałam
obłożone dużymi, grubymi liśćmi, które pospadały, gdy zaczęłam się podnosić.
Waleria ułożyła mnie z powrotem na łóżku i zaczęła poprawiać opatrunek.
–
Dziękuję – powiedziałam, nie umiejąc lepiej wyrazić, co czułam. Ani też za co
konkretnie dziękuję. Waleria uśmiechnęła się.
– Masz
szczęście, że cię znalazłam.
Tym
razem to ja się uśmiechnęłam, ale mina szybko mi zrzedła, kiedy zobaczyłam
wielkie wypalone plamy na dłoniach Walerii. Zauważyła moje nieme pytanie i
szybko zacisnęła palce.
–
Musiałam zdjąć ci amulet – wyjaśniła. – Na szczęście nie był taki silny, jak
ten pierwszy i dość szybko odzyskałam siły, chyba już następnego dnia.
–
Strasznie mi przykro, przepraszam – wyznałam szczerze. Chciałam powiedzieć
więcej, ale nie potrafiłam.
– Nie
szkodzi. – Waleria uśmiechnęła się delikatnie. – Są takie rzeczy, za które
warto zapłacić nawet te wysokie ceny. Gdybym tego nie zrobiła… no wiesz,
zginęłabyś.
Milczałam.
Musiałam uciec spojrzeniem gdzieś w bok, nie potrafiłam znieść intensywności
tych słów. Równie dobrze to Waleria mogła zginąć, próbując zdjąć amulet, a nie
mogła wiedzieć, że przeżyje, podejmując tę decyzję. Obie zdawałyśmy sobie z
tego sprawę, a ta świadomość wisiała nade mną jak cień.
– Dostawałaś
moje paczki? – przypomniało mi się nagle. – Próbowałam zrobić magiczne lusterko,
które mogłoby pozwolić wyjść ci na zewnątrz w ciągu dnia…
– Tak,
znalazłam kilka – przyznała. – Wszystkie wypróbowywałam, ale… niestety…
Nie
musiała kończyć tego zdania. Rozumiałam – według Bogora też nie byłam zbyt
utalentowanym magiem.
– Będę
próbować dalej.
Waleria
uśmiechnęła się i złożyła delikatny pocałunek na moim czole. Przeszedł mnie
dreszcz.
– Gdzie
byłaś? Czekałam na ciebie – wydusiła wreszcie, a po tonie głosu poznałam, że ta
kwestia męczyła ją od dawna. Czy robiła mi wyrzut?
– Bogor
zamknął mnie w domu zaklęciem – wytłumaczyłam. – Przepraszam, ale ściągnął je
dopiero niedawno… A kiedy wymykałam się dzięki magii, ciebie nie było na
brzegu… Nie mogłam też za bardzo ryzykować, bo Bogor… – urwałam i zakryłam usta
dłonią. Lecznicze liście znowu pospadały. – O rany, Bogor nie żyje –
przypomniałam sobie.
Waleria
pokiwała głową.
– Wiem i
przykro mi… ale może tak jest lepiej? – zasugerowała, a ja się zjeżyłam.
–
Lepiej? – powtórzyłam jak echo. – Człowiek nie żyje, a ty mówisz, że tak jest
lepiej?
– Cóż,
sama mówiłaś, że chętnie byś się go pozbyła – przypomniała mi.
– Ale
nie w ten sposób! Co się z tobą dzieje? Nigdy nie chciałaś zabijać ludzi!
– Ale to
była konieczność.
Miałam
wrażenie, że moje serce przestało bić i spadło do żołądka.
–
Zabiłaś Bogora? – zapytałam powoli i szeptem, jakby ktoś mógł mnie słyszeć.
– Nie! –
zaprzeczyła natychmiast Waleria i dodała ciszej: – Ale nie jestem do końca
niewinna.
– Że co?
– Nie wierzyłam własnym uszom. Waleria wykręcała palce.
– No
wiesz, klan wymiera… także z głodu… próbowali się dowiedzieć, kto zbroi ludzi,
a ja przecież wiedziałam… a przy okazji pomyślałam, że zrobię ci przysługę,
przecież go nienawidziłaś, chciałaś uciec…
– Ale
nie kosztem życia niewinnych ludzi! Co, jeśli cała wioska wymrze?!
Złość
Walerii zaczęła być widoczna na twarzy. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
– Kto
dał ci w ogóle prawo decydowania, że wasze życia są bardziej znaczące od
naszych? Dlaczego to my mamy cierpieć, żebyście wy mogli żyć?!
Byłam
zszokowana.
–
Przecież starasz się nie zabijać.
– Ale
muszę jakoś żyć! Jem tylko tyle, ile mi potrzeba do przetrwania, czego nie mogę
powiedzieć o ludziach, mordujących zwierzęta tylko dla samej zabawy!
– To
jest co innego! – zaooponowałam, choć nie byłam do końca pewna swojej racji.
– W czym
leży wina lisa polującego na zająca, kiedy przymiera głodem?
– Lisy i
zające nie potrafią wybierać między złem a dobrem – przypomniałam. – Nie mają
moralności, są po prostu lisami!
– A może
po prostu nie powinniśmy przyjmować kodeksu moralnego zająca za jedyny obowiązujący.
Oburzenie
odebrało mi na moment mowę.
– Ale to
był Bogor – przypomniałam. – Moja jedyna rodzina… I ze wszystkich istot, to ty
skazałaś go na śmierć… Nie mam już nikogo! Nikogo! Jestem sama, całkiem sama! –
Czułam, że wpadam w panikę i jak w amoku zaczęłam wygrzebywać się z pościeli.
– Masz
mnie – przypomniała, wstając z łóżka. – Nikogo ci nie odebrałam, odcięłam cię
od tej przeklętej wioski… Teraz możemy zostawić to wszystko i uciec bez
wyrzutów sumienia. Myślałam, że mnie rozumiesz!
–
Myślałam, że ty rozumiesz mnie! – krzyknęłam i też wstałam z łóżka. – To nie
jest takie proste!
– Wierz
mi, że gdybym mogła, to nie piłabym ludzi! Ale muszę, tak działa natura. Nie
zmienię tego, kim jestem, a jeśli nie potrafisz tego zaakceptować, to co tu w
ogóle robisz?!
Przypomniało
mi się, jak znalazłam się w wiosce ludzi i złość uszła ze mnie prawie w jednej
chwili.
– Nie
chodzi o to, kim jesteś, Walerio. Tylko o to, co zrobiłaś.
–
Broniłam swojej rodziny. Ty codziennie tworzysz broń służącą zabijaniu moich
bliskich, a być może i mnie. W czym jesteś ode mnie lepsza? W czym?!
Łzy
napłynęły mi do oczu i chyba pierwszy raz w życiu nie byłam w stanie ich
odepchnąć. Mrugałam szybko, ale i tak płynęły.
– Miało
być inaczej – powiedziałam cicho. – Myślałam, że chciałaś być inna…
–
Chciałam być sobą – przyznała. – A nie tym, co ty sobie wyobrażasz jako mnie.
Potrafię już pić ludzi tak, żeby ich nie zabijać. Wiedziałaś o tym? Nie! Bo
tobie się wydaje, że byłabym szczęśliwa, żywiąc się jakimiś wiewiórkami.
Tymczasem ty sobie swobodnie jesz nawet krowy.
–
Wydawało mi się, że chciałaś być człowiekiem.
–
Chciałam być sobą – powtórzyła. – Ja bym cię nigdy…
Nie
dokończyła zdania i zamiast tego pokręciła tylko głową. Łzy ciekły mi po
twarzy. Przez chwilę tylko patrzyłyśmy na siebie, aż w końcu zacisnęłam dłonie
w pięści. Minęłam Walerię bez słowa i wyszłam z domu.
Kiedy
dotarłam do wioski, świtało. Ale musiałam wiedzieć, musiałam porozmawiać z
Wanją albo Jurgiem, musiałam spróbować przekazać im prawdę.
Przemykałam
między domami jak cień, korzystając z moich lat wprawy w wymykaniu się i
skradaniu. Na szczęście niewielu ludzi przebywało poza domami, więc
prawdopodobnie nikt mnie nie zauważył, a na pewno nie rozpoznał.
Wokół
kuźni nikt się nie kręcił, a drzwi były zamknięte – być może po raz pierwszy,
odkąd Bogor się tu wprowadził. Nie widać było też żałobników. Nie byłam pewna,
ile czasu byłam nieprzytomna, ale zdecydowanie dłużej niż zakładałam. Mimo
wszystko wspięłam się na drzewo i wskoczyłam do swojego, być może już dawnego,
pokoju.
Wszystkie
moje rzeczy zniknęły. Pokój wyglądał, jakby nikt w nim nigdy nie mieszkał.
Wszystkie ubrania, zapiski, książki, lusterka – wszystko zniknęło. Nawet
pościel z łóżka. Poczułam się jak intruz we własnym domu – w jedynym domu, jaki
kiedykolwiek znałam.
Ostrożnie
zeszłam po schodach. Kuchnia była pusta, ale słyszałam kogoś w kuźni – nie
chciałam przestraszyć tej osoby, ale też musiałam z kimś porozmawiać. Powoli
stawiając kroki, modliłam się, aby to była Wanja i na szczęście moje prośby się
spełniły. Sprzątała pracownię i zbierała rzeczy Bogora. Zastanawiałam się, co z
nimi zrobi, ale nie było czasu na rozmyślania. Wzięłam głęboki wdech i zebrałam
się w sobie.
Ale
zanim zdążyłam coś powiedzieć, Wanja zauważyła mnie na schodach.
– DEMON!
DEMON! POMOCY!
– Nie,
nie, Wanja, to ja! To ja, Mirta! Spokojnie! – próbowałam ją uspokoić, ale nie
słuchała, machała rękami przed twarzą i zamykała oczy, krzycząc w niebogłosy. –
Wanja, spokojnie!
– DEMON!
MORDERCA! WIEDŹMA! NA POMOC!
Nie
potrafiłam jej opanować. Machała tylko rękami i krzyczała, mając nadzieję na
odgonienie mnie. Nieważne, że mieszkałyśmy razem od wieków, że właściwie mnie
wychowywała – teraz byłam tylko demonem i mordercą. Miałam świadomość, że nie
miałam za wiele czasu, zanim sąsiedzi zlecą się na pomoc. Nie poradziłabym
sobie z tabunem ludzi – nie przemówiłabym im do rozumu.
Wtedy
zdałam sobie sprawę. Kto by mi uwierzył? Jurg pewnie przejął już kuźnię, a był
powszechnie szanowany, więc jeśli mówił, że to nie wampir, kto śmiałby w to
wątpić. A ja? Ja miałam motyw i możliwości… Być może nawet gdybym powiedziała,
że Bogora zabił wampir, Jurg obróciłby to tym bardziej przeciwko mnie – w końcu
wygodnie nie było mnie w tym czasie w domu i wróciłam nagle, nie wiadomo po
jakim czasie, bardzo dobrze poinformowana… Znalazłam się w potrzasku.
Zrozumiałam, że popełniłam błąd. Znów musiałam uciekać.
Przez
chwilę szukałam w pamięci choć jednej osoby, która mogłaby mi pomóc, która
byłaby mi przyjazna, ale do głowy przyszedł mi tylko mały Dima. Poczułam chęć,
by jednocześnie wybuchnąć śmiechem i zalać się łzami.
Rzuciłam
jeszcze jedno spojrzenie na Wanję i w oko wpadło mi moje księżycowe lusterko,
jeszcze na stole roboczym. Zgarnęłam je jednym szybkim ruchem i wbiegłam na
schody, nie oglądając się za siebie. Wymknęłam się przez okno i znów pobiegłam
nad rzekę, ostatni raz w życiu.
Waleria
czekała na mnie na drugim brzegu i gdy tylko znalazłam się dość blisko,
przeskoczyła na moją stronę. To był ten moment, kiedy podświadomie wiedziałam,
że dla odmiany muszę mówić – nie wolno było mi tego tak zostawić. Wiedziałam,
że jeśli Waleria przyjęłaby mnie z powrotem, nasze życie nie byłoby łatwe,
pewnie wymagałoby wielu poświęceń. Ale przecież są rzeczy, za które warto
zapłacić nawet te wysokie ceny.
– Przepraszam.
Masz rację. To znaczy, nie wiem, czy masz rację w kwestii lisów i zajęcy –
uśmiechnęłam się słabo – ale masz rację w kwestii tego, że nie zmienisz tego,
kim jesteś. Wcale nie chcę, żebyś się zmieniła, bo właśnie taką... – urwałam,
nie znajdując odpowiednich słów. – Mam nadzieję, że nasze spotkanie tutaj
oznacza, że jednak nie chcesz… – zawahałam się i znów nie skończyłam zdania. –
Bo ja chcę być z tobą. I zrobiłam coś dla ciebie. – Wyciągnęłam księżycowe
lusterko w stronę Walerii. – Może chociaż to zadziała. Nie chroni przed
słońcem, ale powinnaś móc zobaczyć swoje odbicie. Chciałam, żebyś mogła
przekonać się, jaka jesteś piękna. I że nic nie musi się zmieniać.
Waleria
powoli wyciągnęła rękę po lusterko. Nasze palce zetknęły się, a mnie – jak
zawsze – przeszedł dreszcz.
Stęskniłam się!
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Z jednej strony czuję się zaintrygowana tym światem, dobrze mi się to czytało i uwielbiam fantazy. Z drugiej strony mam wrażenie, że jest za krótkie? Jakby ta historia była rozpisana na krótką książkę, a nie opowiadanie. Na początku trochę trudno było połapać się w chronologii i snach. Nie miałam wystarczająco czasu żeby wczuć się w ten świat, poznać bohaterów. To chyba mój jedyny zarzut, bardzo chętnie bym przeczytała coś więcej w tym świecie, ten magiczny kowal mnie serio zainteresował :D. Szczególnie dobrze udało Ci się oddać klimat tego budynku, w szczególności kuchni, miałam ją przed oczami, razem z zapachem ziół.
Podziwiam, że udało Ci się napisać taki fajny tekst w tym dziwnym czasie, wow! Jak zwykle czekam na wincyj, wincyj, wincyj!
To pewnie tylko przez narrację osobową i dlatego że nie znam się na pisaniu, ale czytam sobie teraz od nowa Percego Jacksona i styl mocno skojarzył mi się z tym opowiadaniem, w pozytywnym sensie :) I chciałam jeszcze napisać w ramach przypomnienia, że zb i WD to dwa najcudowniejsze blogi na świecie i że jesteś świetna w pisaniu, i że bardzo czekam na wszystko co napiszesz i na Twój debiut wydawniczy i w ogóle miłość tęcza i cukierki❤️
Usuńswietne opowiadanie! szkoda ze takie krotkie... czekam na wiecej twojej tworczosci, super sie czyta oba blogi :DD
OdpowiedzUsuńUsing VR in casino games will let you experience the gameplay of an actual casino, the place you play in opposition to actual individuals online. This 점보카지노 approach is still in its infancy, but applied sciences are sure to reshape the market. Firstly, we can’t deny that blackjack is straightforward to play. And its rules and gaming technique are simple to be taught as nicely.
OdpowiedzUsuń