Przeczytaj poprawioną i rozszerzoną wersję opowiadania! E-book do pobrania tutaj.
__________________________________________________Mój towarzysz był już nieźle wstawiony. Nie miałem pojęcia, ile zdążył wypić, odkąd się do mnie dosiadł. Mamrotał i miał sporo problemów z utrzymaniem równowagi na krześle.
– Więc –
zaczął, podczas gdy barman znów mu dolał – powiedz mi, Jamesiku… Czym ty się
właściwie zajmujesz?
Westchnąłem.
Już pięć razy mu o tym mówiłem.
– Wybijam suki
– przypomniałem.
– Wiedźmy? –
dopytał, choć od ciemnych wieków średniowiecza nikt nie wierzył, że wiedźmy
istnieją.
– Nie –
odpowiedziałem, siląc się na miły ton. – Syreny.
Nie wiem, czy
mój kompan jakoś na to zareagował, bo ktoś inny klepnął mnie w ramię,
– Jesteś
łowcą? – spytał. Mężczyzna był wysoki,
łysy i barczysty. – Z kim polujesz?
– Z nikim –
warknąłem. – Jestem wolnym strzelcem.
Mężczyzna uśmiechnął
się z politowaniem.
– Chłopczyku,
samego cię zjedzą.
Tym razem to
ja się uśmiechnąłem.
– Przykro mi,
ale to moja osobista wojna.
Nieznajomy
pokiwał głową i wykonał dłońmi gest przypominający trzepotanie skrzydeł. Wśród
klanów łowieckich oznaczało to pokój.
Jego „nowa rodzina” nie będzie przeszkadzać mi w moich działaniach. Nie będą na
mnie dybać. Mogłem więc skupić się na zadaniu wybicia każdej jednej syreny, aż
do ostatniej łuski.
Podczas tego
spotkania zajmowałem się tym dopiero od kilku miesięcy i na koncie miałem
raptem kilka żyć – może trzy, jeśli liczyć to pierwsze. Nigdy nie traktowałem
moich działań jako zabójstw, nie myślałem o tym, że morduję, dopóki nie
zawlokłem do księcia tej biednej dziewczyny od Jima. Jako młokos miałam w
głowie tylko to, co sprawiło, że zostałem łowcą. Co sprawiło, że dobre
czterdzieści lat temu porzuciłem wygodne życie i świetlaną przyszłość,
decydując się na samotną egzystencję chowającego się po kątach szczura.
Zaczęło się od
tego, że byłem bardzo szanowanym młodym człowiekiem. Słyszano James Baxter, myślano Och, to ten przykładny młodzieniec. Nie
pochodziłem z dobrego domu, raczej z niższej warstwy społecznej, ale matka
zadbała o moją edukację. Zdolność czytania, a także rozległa wiedza z wielu
dziedzin zapewniły mi szybki awans społeczny. Pracowałem jako prywatny
nauczyciel dzieci z bogatych domów i łatwo się bogaciłem. W wieku dwudziestu
pięciu lat byłem już powszechnie szanowany, odpowiednio bogaty i zatrudniony.
Krótko: niezła partia. Niestety, sporo młodych dziewcząt obeszło się smakiem,
gdy poprosiłem pana Tandri o rękę jego córki, a on się zgodził.
Marie, moja
narzeczona, jak wierzyłem, była cudowna i szczerze się kochaliśmy. Codziennie
przed lekcjami i po skończonej pracy odwiedzałem ją w jej domu. Moja przyszła
teściowa zawsze witała mnie kawą i ciastem. Uwielbiała mnie. Miała wręcz fioła
na moim punkcie i wcale tego nie ukrywała.
Mimo
szlachetnego pochodzenia ojciec Marie był rybakiem. Niestety, miał też swoje
lata i nie był już na tyle silny, na ile wymagał tego jego zawód. Często
pomagałem mu w porcie – coś tam naprawiłem, coś nosiłem, coś sprzątałem.
Nabrałem przy tym sporo krzepy, a także zdobyłem doświadczenie w pracy na łodzi
i uznanie w oczach pana Tandri.
Mój koniec
zaczął się właśnie w porcie. Reling się odklejał, więc nakładałem klej (pan
Tandri twierdził, że za bardzo trzęsą mu się ręce do tego zadania), kiedy z
wody wynurzyła się kobieca głowa. Podskoczyłem na jej widok. Prawdziwie mnie
przeraziła i w pierwszej chwili nie mogłem wykrztusić słowa. Patrzyła na mnie,
więc w końcu udało mi się wydukać:
– Dzień dobry.
Z jakiegoś
powodu rozbawiło ją to. Ściągnąłem brwi.
– Słucham?
Znów
zachichotała.
– Potrzebuje
pani pomocy?
– Nie –
odpowiedziała słodziutkim tonem.
Zaczęła mnie
irytować i poczułem dezorientację, dlatego niekulturalnie odwróciłem się od
niej i udałem, że rozplątuję już rozplątaną sieć.
– Uroczy
jesteś – powiedziała, choć nie przeszliśmy na „ty”. Poczułem, że opiera się na
świeżo przyklejonym relingu. Zignorowałem ją. – Taki cichy i kulturalny…
Wciąż
milczałem.
– Wpadnę
jeszcze do ciebie.
– Do widzenia
– pożegnałem się.
Dokleiłem
reling, który poruszyła, wróciłem do domu Marie, zjadłem kawałek makowca. Nie
miałem jednak odwagi powiedzieć jej o kobiecie, więc tego nie zrobiłem.
Kilka dni
później znów mnie odwiedziła.
– Cześć,
słodziaku!
– Przepraszam
panią, ale pracuję, mogłaby pani dać mi spokój?
– Jesteś zbyt
kulturalny na rybaka – powiedziała, wpatrując się we mnie.
– Jestem
nauczycielem – przyznałem.
– To może
nauczysz mnie czegoś ciekawego?
Uniosła się,
kładąc dłonie na pomoście, na którym siedziałem. Szybko odwróciłem wzrok na
widok jej nagich piersi. Policzki mnie paliły. Zachichotała.
– Jaki
wstydliwy! Jestem Garra. – Wyciągnęła rękę w moją stronę, więc chwyciłem dłoń i
szybko musnąłem wargami powietrze tuż nad nią.
– James
Baxter, miło mi – skłamałem. Miałem nadzieję, że szybko zniknie.
Wtedy pojawiła
się Marie. Usłyszałem, jak wstrzymuje oddech za moimi plecami. Pomyślałem, że
widok mnie rozmawiającego z nagą, mokrą i obcą kobietą mógł nią wstrząsnąć.
Niestety, nie dlatego tak zareagowała.
– Ojej, James!
Czy to syrena?! – zawołała rozentuzjazmowana. Chciałem powiedzieć jej, żeby nie
była głupia i nie wymyślała, bo to jej najokropniejszy zwyczaj, jednak kobieta
– Garra – uśmiechnęła się i odezwała pierwsza.
– Tak –
potwierdziła przypuszczenie Marie i wyciągnęła z wody ociekającą płetwę.
Cofnąłem się nieco, a nawet więcej niż nieco, w szoku, bo wcześniej nie
przyszło mi nawet do głowy, że ta nieznajoma mogłaby być jakimś monstrum.
Przyznaję, dziwne miejsce i pora na kąpiel, ale nie mnie to oceniać. Byłem
dżentelmenem.
Wycofałem się,
a Marie aż podskoczyła z ekscytacji i rozpoczęła żywą rozmowę z syreną. Ja
tymczasem brałem głębokie wdechy za jej plecami i próbowałem poukładać sobie tę
sytuację. Moje wewnętrzne rozterki przerwał donośny plusk, z jakim zniknęła
Garra. Marie wpatrywała się w wodę bez słowa. Zamarła.
– Co się
stało? – zapytałem, nie nadążając za kobietami.
– Nie wiem, po
prostu sobie poszła – przyznała, nieco zaszokowana, Marie. Wiedziałem, że osoba
tak taktowna i dobrze wychowana, jak moja narzeczona, nie obraziła niczym
nieznajomej, dlatego nie mogłem pojąć sytuacji.
– Po prostu
niewychowany potwór – podsunąłem.
– Nie
rozumiem. Była taka przyjazna. O co chodzi?
Nie potrafiłem
odpowiedzieć, więc tylko objąłem ją ramieniem. Gdyby nie jej wybujała
wyobraźnia i ślepa wiara we wszystko, co znajdzie w balladach, pewnie nie
byłoby żadnego problemu, a tak musiała przeżyć zawód. Westchnąłem. Siedzieliśmy
tak chwilę, póki Marie nie wstała. Potem wróciliśmy do domu.
– Proszę,
James, zrób to dla mnie!
Siedzieliśmy
wieczorem przed kominkiem w domu państwa Tandri. Niestety, od kilku dni nie
mogliśmy się porozumieć w ważnej sprawie. Pierwszy raz wyrósł między nami
konflikt.
– Słońce –
zacząłem po raz kolejny. – Tłumaczyłem ci już tyle razy, że ja w to po prostu
nie wierzę.
– Ale przecież
widziałeś – upierała się.
– Widziałem
nagą kobietę i dziwny ogon, nic więcej.
Starałem się
myśleć trzeźwo. Na morzu czasem widzi się różne rzeczy, a poza tym to mógł być
po prostu wyjątkowo niegrzeczny dowcip. Marie wyraźnie oburzał ten tok
myślenia.
– Jak możesz
mieć tak ciasny umysł? – zapytała uniesionym głosem. – Jak możesz zaprzeczać,
patrząc mi w oczy?
– Kochanie,
postaraj się zastanowić… – spróbowałem znowu, ale szybko zostałem zagłuszony.
– James, jeśli
nie zamierzasz mi pomóc, to sama znajdę drogę. Nie będę się ciebie prosić.
Wstała,
obróciła się na pięcie i wyszła. Wołałem, ale nie chciała ze mną rozmawiać,
dlatego wygasiłem ogień i wróciłem do swojego domu. Nigdy wcześniej się nie
pokłóciliśmy. Czasem dawaliśmy sobie jasno do zrozumienia, że coś nam nie
odpowiada, ale unikaliśmy tematów, które mogły wywołać spór. To było dla nas
naturalne. Oboje marzyliśmy o spokojnym i szczęśliwym życiu, niczym więcej. Tak
mi się wydawało.
Następnego
dnia pracowałem do późnego popołudnia, a wieczorem nie miałem ochoty widzieć
się z Marie. Jednak moje plany wieczoru w samotności zostały pokrzyżowane przez
panią Tandri, która zapukała do moich drzwi. Jej siwe włosy były w nieładzie,
co nie pasowało do tej dystyngowanej starszej damy.
– Och – wyrwało
mi się, kiedy zobaczyłem ją na progu. – Dobry wieczór. Mogę jakoś pomóc?
Nigdy
wcześniej mnie nie odwiedzała, więc mój mózg od razu podsunął mi straszliwe
obrazy, które mogły spowodować jej wizytę w moim domu. Chciałem już zapytać,
czy u państwa Tandri wybuchł pożar, ale wtedy w końcu się odezwała.
– Właściwie
tak, James, potrzebuję pomocy. – Wzięła głęboki oddech. – Czy jest u ciebie
Marie?
Zdziwiłem się,
a serce podskoczyło mi do gardła.
– Nie –
odparłem. – Nie widziałem jej dzisiaj, dlaczego pani pyta?
– Wyszła
wczoraj wieczorem i wróciła dopiero rano. Dzisiaj znów zniknęła i zastanawiam
się, co się z nią dzieje. To nie przystoi młodej damie. Miałam nadzieję, że
jest z tobą, ale jeśli nie, to doprawdy nie wiem, co się dzieje.
– Może warto
ją spytać? – podsunąłem, siląc się na beztroski ton.
– Ona nie chce
ze mną rozmawiać – westchnęła pani Tandri. – Nie zechciałbyś nocować dzisiaj u
nas? Mógłbyś wypytać ją o wszystko, jeszcze zanim pójdziesz do pracy. Może
przed tobą się otworzy.
Skinąłem
głową, choć nie bardzo odpowiadał mi ten plan. Wątpiłem, aby Marie chciała
opowiadać mi o swoich nocnych schadzkach po tym, jak wyśmiałem jej prośby.
Przystałem jednak na ten plan ze względu na moją przyszłą teściową.
Po nocy
spędzonej na kanapie kręgosłup boleśnie dawał o sobie znać, ale szybko musiałem
o nim zapomnieć, kiedy w progu pojawiła się moja narzeczona. Jej złote włosy
były potargane, a zielone oczy podkrążone. Na mój widok cofnęła się, ale po
chwili opanowała szok i położyła sobie ręce na biodrach.
– No witam –
przywitała się. Skinąłem głową.
– Chcielibyśmy
wiedzieć – zacząłem ostrożnie – gdzie się podziewałaś.
– I? –
zapytała poirytowanym tonem. Nie poznawałem jej.
– I prosimy,
żebyś nam odpowiedziała.
– Mama cię
nasłała, tak? Powiedz jej, że byłam w porcie i puszczałam kaczki.
Po tych
słowach wmaszerowała na piętro. Usłyszałem, jak zamyka drzwi łazienki.
Przekazałem
wieści tak, jak prosiła, ale pani Tandri nie wyglądała na przekonaną, dlatego
zleciła mi jeszcze jedno zadanie.
– Przepraszam,
że cię tak wykorzystuję – zaczęła – ale jesteśmy już starszymi ludźmi i bardzo
martwimy się o Marie. Proszę, idź dzisiaj w nocy do portu i zobacz, co tam
robi.
Poszedłem. Tuż
po zachodzie zauważyłem, jak Marie siada na pomoście i wpatruje się w wodę w
dole. Po godzinie faktycznie zaczęła puszczać kaczki.
Tuż przed
świtem wróciłem do siebie, aby chwilę się zdrzemnąć i mimo że nie miałem tego
dnia żadnych lekcji, wstałem bardzo wcześnie i spotkałem się z rodzicami Marie.
Przekazałem im, co widziałem i bardzo ich to zszokowało. Jednocześnie byli jednak
dumni, że ich córka nie kłamała.
– Tylko czemu
to robi? – spytał pan Tandri. Mnie już nasuwała się odpowiedź, ale nie miałem
jeszcze odwagi powiedzieć tego na głos.
Zrobiłem to
dopiero, gdy któregoś dnia Marie nie wróciła rano do domu. Po południu ani
wieczorem także nie. Byliśmy przerażeni i już nie potrafiłem wmawiać sobie, że
to tylko moja wyobraźnia.
– Wydaje mi
się, że ona chciała znaleźć lagunę syren – powiedziałem w końcu. Po tym
wyznaniu trochę mi ulżyło. – Wydawało mi się to nieprawdopodobne, bo przecież
syreny nie istnieją, ale pokłóciliśmy się o to dzień przed jej pierwszym
zniknięciem. Prosiła mnie o pomoc, ale ja tylko próbowałem wybić jej to z
głowy. Przepraszam.
Poczułem łzy
napływające mi do oczu i spuściłem głowę, starając się ukryć to przed panem
Tandri. Boleśnie odczuwałem fakt, że najważniejsza w moim życiu osoba zginęła
bez śladu i to przeze mnie. Ciężko mi się oddychało. Czułem, że się pocę.
– Mylisz się –
odezwał się po krótkiej chwili ojciec Marie. – Syreny istnieją.
Uniosłem głowę
i utkwiłem w nim zdumione spojrzenie.
– Chodź, chcę
ci coś pokazać – powiedział, a ja posłusznie pomaszerowałem za nim.
Zaprowadził
mnie do piwnicy, gdzie znajdowały się drzwi do gabinetu, do którego nikt nigdy
nie wchodził. Nie pytałem dlaczego, myślałem, że to prywatna przestrzeń pana
Tandri. Nie pomyliłem się tak bardzo.
W progu
uderzył mnie zapach ryb. Na środku pokoju stał wielki stół, a na ścianie
naprzeciw drzwi wisiał wielki harpun. To wszystkie elementy wyposażenia, jakich
można by się spodziewać w gabinecie tak ułożonego człowieka. Wszystkie inne
ściany obwieszone były rysunkami syren. Jakieś przekroje, coś z anatomii,
niektóre wyjątkowo artystyczne. Na podłodze stał kufer pełen sieci, a stół
zastawiony został różnymi słoikami i fiolkami. Część z nich była pusta, ale
inne ktoś wypełnił różnymi substancjami – od łusek, przez włosy, po coś, co
wyglądało jak krew. Najdziwniejsza była jednak ogromna szklana gablota, w
której leżał syreni ogon. Na wpół rozkładający się syreni ogon.
– Co to jest?
– zapytałem słabym głosem. Kręciło mi się w głowie.
– Upolowałem
ją dawno temu – wyznał pan Tandri. – Fascynuje mnie. Badam te stworzenia, ale
niestety nie udało mi się dorwać następnej sztuki. Boję się, że niedługo ta
próbka będzie nadawała się tylko na śmietnik. Ludzką część musiałem wyrzucić
już kilka lat temu.
Zemdliło mnie
na myśl, że mój przyszły teść od nie wiadomo jak długo trzymał w piwnicy
zwłoki. Próbowałem powstrzymywać się od myślenia, że może jednak państwo Tandri
nie są tak ułożonymi ludźmi, jak mi się wydawało, co było bardzo trudnym
zadaniem.
Pan Tandri nagle
zaczął opowiadać mi o syrenach. Być może dlatego, że w zamyśleniu wpatrywałem
się w wyjątkowo ładny obraz olejny.
– To jest
płetwa odbytowa – wskazał na dziwną narośl z tyłu ogona, która wyglądała jak
tiul, przynajmniej na obrazie. – W każdym razie tak się taką płetwę nazywa u ryb.
W tych fałdach są pochowane kanaliki, którymi odprowadzane są produkty
przemiany materii. Trochę to inaczej działa niż u ludzi, bo przecież żyją pod
wodą – zachichotał, jakby potrzeby fizjologiczne syren były niesamowitą zabawą.
Miałem ochotę
zwymiotować, ale starałem się być uprzejmy mimo wszystko. Dżentelmen do końca,
dlatego uważnie słuchałem, co pan Tandri mówi.
– Wiesz, to
zabawne, że postrzegamy syreny albo jako łagodne baranki, albo jako krwiożercze
potwory, a tak naprawdę są czymś pomiędzy. Na pewno drapieżnikami, ale nie
słyszałem o przypadku polowania na ludzi, a przecież długo już żyję.
Znowu
zachichotał, odkaszlnął i kontynuował:
– Wiesz, że
syreny są jajożyworodne?
– Proszę pana
– spróbowałem mu przerwać.
– Ich
współżycie jest doprawdy fascynujące. Wszystko odbywa się przy tej płetwie
odbytowej, naprawdę.
– Przepraszam,
ale…
– Gdybym
upolował samca, na pewno wiedziałbym już wszystko. Gdzie, na Boga, skryłyście
się przede mną?
Utkwił
szklisty wzrok w szkicach na ścianie. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
– Czy to
dlatego jest pan rybakiem?
Machnął ręką.
– Ta, kiedyś
byłem bankierem.
Jego niedbały
ton i równie niedbałe słownictwo wbiły mnie w podłogę jeszcze bardziej niż dziwne
zachowanie. Myślałem, że stoję przed obcym człowiekiem.
– Dlaczego pan
mi to pokazuje? – spytałem.
Pan Tandri
przybliżył swoją twarz do mojej. Czułem jego cuchnący oddech i widziałem
dokładnie krople potu zatrzymane w zmarszczkach. Z tyłu dolnej szczęki
błyszczał złoty ząb.
– To
fascynujące stworzenia – wydyszał jak po długim biegu. – Ale jednak potwory i
trzeba je zlikwidować.
– A co z
Marie? – zapytałem, totalnie ogłupiały, bo przecież to o nią chodziło.
– Znajdzie się
pewnie przy okazji. – Wzruszył ramionami.
Zdębiałem. Nie
umiałem na to odpowiedzieć. Przeżyłem najdziwniejszą scenę w moim życiu, ale
mimo tego najbardziej wstrząsnął mną fakt, że mężczyzna stojący przede mną
wcale nie interesował się losem zaginionej córki. Pierwszy raz w życiu chciałem
komuś przyłożyć.
– Brzydzę się
panem – powiedziałem, siląc się na spokojny ton. Nie potrafiłem dłużej udawać
grzecznego chłopca. – Znajdę Marie, ale może być pan pewny, że zadbam o to,
żeby nigdy więcej jej pan nie ujrzał.
Po tych
słowach wyszedłem. Nie poszedł za mną. Nie gonił mnie. Miałem nadzieję, że po
prostu zostawiłem go w takim szoku, a nie że go to nie obchodziło. Musiało
obchodzić.
Poszukiwania zacząłem
od wypytywania w porcie, jednak nikt nic nie wiedział. Nikt jej podobno nie
widział, ale nie wszystkim dowierzałem, bo zachowywali się, jakbym był po
prostu natrętnym szczeniakiem. Zaczynałem się zastanawiać, czy to czasem nie
jakaś rybacka zmowa, bo przecież wielu z tych mężczyzn znałem z imienia. Jeśli
jednak z jakiegoś powodu mieliby się grupowo umówić, żeby mi nie pomagać, nie
mogłem nic na to poradzić.
Postanowiłem,
z braku lepszych pomysłów, przesiedzieć cała noc na pomoście tak, jak to
zrobiła wcześniej Marie. Nie wiem, czy liczyłem na boskie natchnienie czy może
na to, że znowu przyjdzie tam w nocy.
Jednak zamiast
mojej ukochanej, około północy pojawiła się Garra. Odruchowo odrobinę się
cofnąłem.
– Dzień dobry
– powiedziała, ale nie zareagowałem. Zrobiła naburmuszoną minę. – Szukasz
czegoś?
– Kogoś – odpowiedziałem
niechętnie. – Marie, mojej narzeczonej. Nie widziałaś jej?
Zmarszczyła
brwi.
– Kogo? –
zapytała. Wyglądała na zdumioną.
– Marie.
Blondynka. Rozmawiałyście co najmniej raz. Ostatnio często tu przychodziła,
szczególnie po zmroku.
Wpatrywała się
we mnie, jakby nie do końca rozumiała mój język. Wzbierało we mnie
poirytowanie.
– Potrafisz mi
pomóc?
– Siadywała na
pomoście? – spytała pod wpływem mojego natarczywego spojrzenia. Pokiwałem
głową. – Wczoraj widziałam ją mniej więcej o tej porze, jak odchodzi z jakimś
facetem w tamtą stronę. – Wskazała ręką w kierunku rynku.
– Jak wyglądał
ten mężczyzna? – zapytałem, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Garra
uśmiechnęła się półgębkiem i opisała nieznajomą mi osobę, która miała być
wysoka, szczupła, jasnowłosa, a jej policzek przecinała poszarpana blizna.
Podziękowałem i natychmiast ruszyłem we wskazanym przez nią wcześniej kierunku.
W nocy rynek
świecił pustkami. Dwoje bezdomnych dzieci leżało przy studni. Zastanowiłem się,
czy często tu bywają i uznałem, że mogą być niezłą pomocą. Szturchnąłem butem
starsze z nich, dziewczynkę.
– Byliście tu
wczoraj o tej porze? – zapytałem, gdy otworzyła oczy. Spojrzała na mnie
przerażona i wytrzeszczyła oczy. Nie odpowiedziała. Czułem narastające we mnie
poirytowanie. Kucnąłem przed nią i nachyliłem się nad jej twarzą. – Czy
byliście tu wczoraj o tej porze? – zapytałem powoli i dokładnie, wkładając w
słowa całą moją moc.
Dziewczynka
patrzyła na mnie bezradnie. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Zaczęła
szturchać swojego brata, ale to tylko wzmogło moją złość i złapałem ją mocno za
nadgarstki.
– Zadałem ci
pytanie, czego nie rozumiesz?! – wykrzyczałem jej w twarz. W jej oczach
pojawiły się łzy, bała się mnie. Hałas obudził jej młodszego brata.
– Co pan
robi?! – zapytał i spróbował oderwać moje palce od nadgarstków siostry. – Ona
nie słyszy, nie słyszy, proszę ją zostawić! – krzyczał chłopiec piskliwie.
Zaszokowany odsunąłem się trochę. Po policzkach dziewczynki płynęły łzy. – Już
dobrze, Gretel, już dobrze – mówił jej brat, gładząc ją po włosach.
Zmarszczyłem brwi, bo podobno miała nie słyszeć.
– Czy byliście
tu wczoraj w nocy? – zapytałem jeszcze raz, siląc się na spokój. Nie spodobały
mi się te dzieciaki. Chłopiec spojrzał na mnie gniewnie.
– Być może –
odpowiedział dumnie, unosząc brodę. Dziewczynka ocierała sobie oczy brudną
chustką. Ten widok wzbudził we mnie obrzydzenie. Sięgnąłem do kieszeni i
rzuciłem w chłopca złotą monetą.
– Czy to odświeży
ci pamięć? – zapytałem, nie mogąc się powstrzymać od wywrócenia oczami.
Chłopiec nawet nie spojrzał na monetę.
– Nie chcemy
twoich brudnych pieniędzy, szczurze – odparł dobitnie. Trochę zdziwił mnie
fakt, że nie chcą przyjąć zapłaty, ale jeszcze bardziej byłem wstrząśnięty tym,
że bezdomny, brudny gówniarz nazwał mnie szczurem.
– To czego
chcesz? – zapytałem po chwili. Dzieciak wyjął z obrzydliwego worka mały,
poobklejany błotem, metalowy garnuszek.
– Daj nam wody
ze studni. Dźwignia się zacięła, nie damy sobie z nią rady.
Nie prosił,
rozkazał. Moją twarz wykrzywił grymas. Okazało się, że dzieci nadętych bogaczy
są pokorniejsze od dwóch bezdomnych świrów. Chociaż może i miało to sens, skoro
najpewniej i tak świrusy zamarzną na tym rynku, kiedy tylko przyjdą mrozy.
Wyszarpnąłem
garnuszek z wyciągniętej ręki chłopca i ruszyłem do studni. Dźwignia faktycznie
się zacięła, ale po chwili napierania dałem sobie z nią radę. Woda z rynku
zawsze była zielona i śmierdząca, ale to chyba nie przeszkadzało moim chwilowym
sojusznikom. Opłukałem naczynie i napełniłem. Zapach wody wywoływał u mnie
odruch wymiotny. Podałem kubek chłopcu, a on przystawił siostrze do ust. Ta
jednak zacisnęła usta.
– No proszę,
Gretel – naciskał. Zastanawiałem się, czy ona go w jakiś sposób rozumie czy
może mówi do niej tylko dla zasady. – Hänsel prosi. Zrób to dla Hänsela.
Hänsel. Co za głupie imię.
W końcu jednak
udało mu się namówić Gretel i dziecko wypiło cały kubek. Dopiero teraz
zauważyłem na jej policzkach rumieńce i pot na czole. Zakasłała.
Czyli nie
wszyscy dotrwają do zimy.
– To byliście
tu wczoraj? – zapytałem wreszcie, gdy skończyła mi się cierpliwość. Dzieciak
spojrzał na mnie, jakby się nade mną litował.
– Oczywiście,
że byliście – odpowiedział bezczelnym tonem.
– To widzieliście
tu może drobną, młodą kobietę? Blondynka, zielone oczy.
Hänsel uraczył
mnie spojrzeniem mówiącym, że męczy go moja głupota.
– Wyobraź
sobie, że sporo się tu takich mija.
– Grzeczniej,
gówniarzu – warknąłem i odruchowo uniosłem dłoń, jakbym chciał go zdzielić.
Dziewczynka skuliła się za jego plecami. Chłopiec nie odwrócił wzroku, więc nie
opuszczając ręki, zadałem kolejne pytanie: – Czy szedł może z nią mężczyzna z
blizną na policzku? Jasnowłosy, wysoki?
– I kiedy by
to miało być? – spytał Hänsel z namysłem. Moje serce podskoczyło, czując
przywracaną we mnie nadzieję.
– Około
północy.
– Ktoś szedł,
ale kobieta maja kaptur na głowie, nie wiem, czy pasuje do twojego opisu,
szczurku.
– Dokąd się
udali? – zapytałem, próbując przemówić sobie do rozsądku, że nie ma jeszcze
czym się ekscytować. Nie zauważyłem, kiedy opuściłem dłoń.
– Poszli do
ratusza. – Wzruszył ramionami. Miałem ochotę go wyściskać, ale bałem się
pasożytów. Zamiast tego podniosłem monetę, którą wcześniej pogardził i
wcisnąłem mu w rękę.
– Kup leki dla
siostry – powiedziałem, kiedy spróbował na mnie nakrzyczeć. Natychmiast
zaniechał tego pomysłu.
Odszedłem do
domu.
Wstałem
jeszcze przed świtem i popędziłem do ratusza, mając nadzieję, że będę pierwszą
osobą czekającą w kolejce. Przeliczyłem się, bo ogonek ludzi ciągnął się już aż
za róg. Trochę mnie to zirytowało, bo byłem przekonany, że moja sprawa jest
najważniejsza.
Kiedy wreszcie
dostałem się do recepcji, słońce minęło już swój szczytowy punkt na niebie.
Dopadłem lady i wtedy do mnie dotarło, że nie wiem, co chcę powiedzieć.
– Tak,
słucham? – zapytała uprzejmie recepcjonistka.
– Moja
narzeczona zaginęła – wyrzuciłem z siebie gorączkowo.
– To proszę
udać się na komisariat – odpowiedziała niedbale, sięgając dzwonka, aby
zasygnalizować, że kolej na następnego interesanta. Złapałem ją za nadgarstek.
Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
– Widziano tu
wczoraj o północy kobietę, która mogła być nią. Szła z mężczyzną z blizną na
policzku.
– Proszę pana
– powiedziała stanowczo, starając się przywołać mój rozsądek. – Ratusz jest o
tej porze zamknięty. Zapewniam pana, że o północy już dawno byłam w swoim domu
i na pewno nikogo tu nie było. Oprócz myszy. – Posłała mi niemrawy uśmiech.
Wypuściłem jej nadgarstek. Zostałem zapędzony w kozi róg. Nie miałem już
żadnych innych tropów, co mogłem zrobić?
Poszedłem w
końcu na komisariat, ale tam powiedzieli mi, że Marie jest dorosła i na razie
nie mogą zbyt wiele zrobić, bo pewnie odeszła z własnej woli. Kto wymyślił to
chore prawo?
Nie mając już
żadnych opcji, wróciłem do portu i usiadłem na pomoście. Widziałem w wodzie
swoje odbicie – wory pod oczami, brudną twarz i potargane włosy. Nie poznawałem
siebie. Czy to sklejony błotem kosmyk włosów wpada mi do oka? Kim jesteś, osobo
z wody?
Wtedy
właśnie z głębin znowu wynurzyła się Garra. Jej postać mnie irytowała. Po co
przychodziła? Gdyby się nie pojawiła, nic by się nie stało. To wszystko jej
wina, wiedziałem to. Nie mogłem udowodnić, ale wiedziałem.
– Proszę,
zostaw mnie w spokoju – wydusiłem z siebie płaczliwym tonem. Nie chciałem tak
zabrzmieć, ale to było silniejsze ode mnie. Nie potrafiłem już odpowiednio się
kontrolować.
– Przypłynęłam
spytać – zaczęła słodko-smutnym tonem – czy twoja dziewczynka już się znalazła.
Spojrzała na
mnie wielkimi niebieskimi oczami. Były czyste jak bezchmurne, letnie niebo i
bardzo smutne. Nie potrafiłem jednak uwierzyć w ten smutek.
– Nie –
warknąłem w odpowiedzi, a Garra zrobiła urażoną minę. Odburknęła coś w
odpowiedzi i zniknęła pod wodą. Puściłem gniewnie kaczkę. Marzyłem o tym, żeby
zamknąć oczy i obudzić się w moim dawnym życiu – zanim pojawiły się… syreny.
Powiedziałem
to. Przyznałem, że istnieją.
Wzdrygnąłem
się. Musiałem się ogarnąć. Zszedłem na plażę i zacząłem wsłuchiwać się w dźwięki
fal. To dziwne, że nigdy nie słyszy się tego szumu. On po prostu jest gdzieś na
pograniczu świadomości, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Zupełnie jak na
wszystko, co dzieje się na dnie oceanu.
Wszedłem do
wody. Fale łagodnie obmywały moje łydki, w powietrzu unosił się zapach soli i
ryb. Mewa zanurkowała i porwała zbłąkaną rybę. Przysiadła na formacji skalnej
niedaleko, zjadła i odleciała, ale moje spojrzenie zastygło na kamieniach.
Jakaś kobieta
wylegiwała się w słońcu. Wiało dość mocno, jednak jej to chyba nie
przeszkadzało. Od pasa w dół była zanurzona w wodzie. Ruszyłem w jej kierunku,
nie zważając na mokre ubrania, które kleiły się do mojego ciała. Coś mnie
przyciągało do tej kobiety, coś nadnaturalnego kazało mi do niej podejść.
Dopiero będąc naprawdę blisko, zdałem sobie sprawę, co to takiego.
Ona śpiewała.
Cicho, niemal
pod nosem, w nieznanym mi języku. Była to jednak melodia tak słodka, tak
ukochana, że moja dusza nie była w stanie się jej oprzeć. Jak w transie
wspiąłem się na skałę, nie zważając na ostre krawędzie i pocięte palce. Otworzyła
oczy i spojrzała na mnie. Jej tęczówki miały nienaturalny, różowy kolor.
Uśmiechnęła się, jakby się mnie spodziewała.
– Witaj,
James.
Miała głos
anioła. Nawet, gdy mówiła, brzmiał jak słodka pieśń. Wyciągnęła rękę w moją
stronę, ale ja zawahałem się Zaczęła znów nucić tę melodię, która wniknęła we
wszystkie komórki mojego ciała, buzowała pod skórą, wznosiła włosy dęba.
Otuliła moje serce, uspokoiła i jakby wyszeptała do ucha: NIE BÓJ SIĘ.
Chwyciłem dłoń nieznajomej.
I nagle, w
jednej chwili, uścisk stał się żelazny, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech
ukazujący wszystkie ostre zęby. W tej samej chwili moje płuca zalała woda,
otoczyła mnie ciemność i straciłem grunt pod nogami i wszelkie inne oparcie.
A potem nie
było już nic.
Pustka.
Kiedy
otworzyłem oczy, pierwszym, co zobaczyłem, były różowe oczy anielicy. Jej twarz
znowu rozjaśnił uśmiech, jednak nie widziałem jej dokładnie, wydawała się
rozmyta. Gwałtownie usiadłem, a moje kusicielka raptownie się cofnęła.
– Kusicielka –
powiedziała, jakby smakowała każdą głoskę. Na dźwięk jej głosu przebiegł mnie
dreszcz. – Właśnie tak.
Nawet przez
myśl mi nie przeszło, żeby zastanowić się, skąd wiedziała, o czym myślę. Prawdę
mówiąc, przy niej nic mi nie przechodziło przez myśl.
Spróbowałem
przetrzeć oczy, ponieważ irytował mnie rozmyty obraz, jednak natrafiłem na
przeszkodzę – moją głowę otaczała jakaś dziwna błona – coś jak skrzyżowanie
bańki mydlanej z workiem. Zacząłem szarpać, jednak błona nie dała się przebić.
Ktoś położył mi dłonie na rękach próbując mnie uspokoić, jednak to nie była
kusicielka. Długie palce należały do Garry.
A ja
siedziałem na dnie oceanu.
Wtedy właśnie
to do mnie dotarło – kiedy niebieskooka Garra uciszała mnie i uspokajała, a
gdzieś niedaleko przepłynęła ryba.
O mój Boże.
Byłem nie
wiadomo jak głęboko, na dnie oceanu, oddychałem, a wokół mnie wesoło kręciły
się przeróżne morskie stwory. Widziałem je przez otwór jaskini. Tak. Siedziałem
w jaskini. To jakiś trop? Gdzie są jaskinie? Na dnie mamy małe jaskinie z
kieszeniami powietrznymi, ale tam jest sucho. Mnie tymczasem ewidentnie
otaczała woda. Nie czułem ciśnienia. Może jednak nie byłem aż tak głęboko, jak
mi się wydawało?
Garra łapała
kolorowe ryby do jakiegoś rodzaju pojemnika, a kusicielka przyglądała mi się
spod przeciwległej ściany.
– Wiedziałam,
że się nada – powiedziała do Garry, ale nie oderwała ode mnie wzroku. – Młody,
zdrowy i przystojny. Ideał.
Poczułem, że
się rumienię.
– Przepraszam
panie, ale… – Przerwał mi śmiech.
– Mów mi
Alyvja – rzuciła niemal niedbale.
– Alyvja. –
Jej imię smakowało jak narkotyk. Przez chwilę delektowałem się nim, aż ciszę
przerwało chrząknięcie Garry. Oprzytomniałem i spróbowałem skupić wzrok, jednak
ostre nadal wydawały się tylko oczy Alyvji. Dopadła mnie ochota na założenie
okularów, chociaż nigdy nie miałem problemów ze wzrokiem. Nagle wydało mi się,
że odzyskuję przytomność umysłu i zaczęła we mnie narastać panika. Czułem
przyspieszone bicie serca.
– Coś się
stało? – zapytała Alyvja zatroskanym tonem.
– Tak –
odpowiedziałem natychmiastowo. – Możecie mi powiedzieć… Co ja tu właściwie
robię?
Garra i Alyvja
popatrzyły po sobie zdumione. Zmarszczyły brwi.
– Sprowadziłam
cię tu – zaczęła powoli – dla naszej przywódczyni.
Nie
rozumiałem.
– Przepraszam,
ale muszę wracać, mam zadanie do wykonania – zerwałem się z dna, a błona
zafalowała przed moją twarzą. – Szukam Marie, Garro, przecież wiesz o tym.
Zacząłem
płynąć w stronę wyjścia z jaskini, ale jedna z syren złapała mnie za łokcie.
– Nie radzę ci
uciekać – wyszeptała mi do ucha moja kusicielka. – Jesteśmy drapieżnikami, mamy
przewagę. Jesteśmy szybsze, jesteśmy silniejsze, sprytniejsze, a przede
wszystkim – nagle jej twarz znalazła się tuż przy mojej – woda to nasz teren. –
Uśmiechnęła się. – Więc bądź tak miły i daj sobie spokój od razu.
Znów zaczęła
nucić, ale tym razem coś innego. Poczułem wiotczenie mięśni i znowu otoczyła
mnie ciemność.
Obudziłem się
poirytowany. Chciałem znowu rządzić samym sobą, a na razie czułem się jak
kukiełka miotana z kąta w kąt.
– Co się znowu
dzieje?! – wykrzyknąłem, podnosząc się. Znów leżałem w jaskini i znów widok
przesłaniała mi błona.
Ayvja
zachichotała. Grzebała w pojemniku pełnym rybek. Wyciągnęła jedną i wrzuciła do
ust. Wzdrygnąłem się.
– Jesteś moim
gościem, zachowuj się – usłyszałem i odwróciłem wzrok. U wylotu jaskini unosiła
się kolejna syrena. Jej twarz otulała chmura białych włosów, jednak to oczy tak
naprawdę przyciągały moją uwagę. Zarówno tęczówki, jak i źrenice miały odcień
śniegu. Być może w ogóle nie miała źrenic. Dziwnie to wyglądało. Zastanawiałem
się, czy nie jest czasem niewidoma.
– Nie jestem –
odpowiedziała na moje nieme pytanie. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, a
głos miała ostry i cierpki. Budziła we mnie niepokój. – Panuj nad swoimi
myślami, kontroluj się. Zakłócasz mi spokój swoimi prymitywnymi instynktami.
– Kim jesteś?
– zapytałem. Jej słowa mnie ubodły.
– Jestem
przywódczynią tutejszego stada i twoją właścicielką.
Zrobiłem
oburzoną minę. Przywódczyni uniosła kącik ust.
– Uspokój się,
nie pobędę nią długo, niedługo twój duch znowu będzie wolny.
– O ile nie
złapią go topielice gdzieś po drodze – dopowiedziała beztrosko Alyvja.
– Co macie na
myśli? – zapytałem, siląc się na spokój.
– Pożywimy się
tobą – zapowiedziała przywódczyni – a potem zabijemy.
Nie pozwoliłem
panice napłynąć. Nie pozwoliłem sobie na jakikolwiek objaw strachu. Wyczułem
zagrożenie i postanowiłem, że nie mogę pokazywać słabości, siedziałem więc
cicho. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Przywódczyni rozmawiała z Alyvją, ale
wyłapywałem tylko pojedyncze słowa, jak szkolenie,
przynęta, rybacy i ofiara. Nigdzie
w zasięgu wzroku nie było Garry. Po, jak mi się wydawało, kilku godzinach
przywódczymi opuściła jaskinię i Alyvja została ze mną sama. Wpatrywała się we
mnie tymi różowymi oczami i czesała włosy czymś, co ani trochę nie przypominało
szczotki. Znów nuciła. Poczułem, jak zamykają mi się oczy.
Słodka, słodka
melodia…
Dobranoc…
Nie. Nie. Nie
mogłem zasnąć. Zacisnąłem powieki. Przywołałem w pamięci podręcznik jednego z
moich uczniów. Jakie było ostatnie zadanie, które rozwiązywaliśmy?
Skupiłem się
na liczbach, na działaniach. Myślałem, że poświęcenie się matematyce pozwoli mi
oprzeć się piosence Alyvji.
Nieskromnie
przyznam, że to był fantastyczny pomysł.
W końcu zdałem
sobie sprawę, że melodia ucichła i ośmieliłem się otworzyć jedno oko. Nie
widziałem nikogo. Musiała być bardzo pewna siebie, skoro zostawiła mnie samego.
Ostrożnie podniosłem się z kamienia i podpłynąłem do wyjścia. Wyjrzałem i krew
zamarzła mi w żyłach.
Wszędzie
pływały syreny. Kręciły się w tę i we w tę jak mrówki w mrowisku. Coś nosiły,
coś mówiły, panował szum i zamieszanie. Pomyślałem, że w sumie dobrze się
składa. Może nie zauważą jednego mężczyzny, który akurat przypadkiem ma nogi. W
tym momencie jednak rozległ się dźwięk dęcia w róg lub konchę i wszystkie
stworzenia rozpierzchły się w popłochu. Uznałem, że to moja szansa i
wystrzeliłem z jaskini. Chciałem skryć w jakichś wielkich podwodnych drzewach,
które rosły naprzeciw wejścia do jaskini, a jakich nigdy wcześniej nie
widziałem, ale niestety mój plan przerwał ryk, który brzmiał jak zarzynany
słoń.
Zbliżał się do
mnie ogromny rekin. Był tak wielki, że mógłby żywić się wielorybami, a jego
doskonale widoczne w podmorskich ciemnościach zęby musiały osiągać rozmiary
domu. Zakląłem przeraźliwie i przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Nie
zdążyłbym już wrócić do jaskini, więc jedynym, co mi pozostało, było popędzenie
przed siebie. Przysięgam, że nigdy się tak szybko nie poruszałem, ale to i tak
było za wolno. Wielki potwór zbliżał się nieubłaganie.
– Uważaj! –
krzyknął ktoś za mną. Poczułem uderzenie i zostałem zepchnięty z mojego szlaku.
Wpadliśmy w drzewa – ja i mój wybawiciel.
A właściwie
wybawicielka.
Złote włosy.
Zielone oczy.
Twarz w
kształcie serca i zadarty nos.
Marie.
Poczułem, że
oczy wypływają mi z orbit i jednocześnie napływają łzami. Zakryłem sobie usta
dłonią, a drugą sięgnąłem do jej twarzy. Przejechałem kciukiem po policzku
Marie.
– O mój Boże –
wyszeptałem przez łzy. – Marie. Jesteś tu. Możemy wrócić do domu. O mój Boże.
Uśmiechnęła
się krzywo i oderwała moją dłoń od swojej twarzy.
– Jeśli o to
chodzi, James – zaczęła tonem, przez który włosy stanęły mi dęba – to ja nie
wracam. Nie mogę.
– Dlaczego? –
zapytałem, a krew zaczęła we mnie wrzeć. Tyle dla niej przeszedłem, a ona tak
po prostu mówi, że mnie zostawia.
– Widzisz… to
po prostu niemożliwe…
Pokazała na
swoje nogi, które pokrywała obrzydliwa oślizgła błona i kilka łusek. Z miejsca,
gdzie powinny kończyć się stopy, wyrastały dwie brudnożółte płetwy.
– Co to ma
być?
Zacisnąłem
zęby.
– Przemiana
już się rozpoczęła, nie mogę teraz wyjść na ląd, to skończy się śmiercią.
Oddychałem
głęboko. Co ona wygadywała?
– Kto ci to
zrobił? Znajdę i zabiję – zagroziłem, siląc się na spokój. Jakaś gałąź wbijała
mi się w plecy.
– Sama to
sobie zrobiłam, James. Ty nie rozumiesz. Ja się duszę na powierzchni, nie mogę
tam wrócić.
Jej oczy
zaszły łzami. Chciałem je otrzeć, ale się powstrzymałem. To coś, co unosiło się
przede mną, nie było Marie, nie było człowiekiem ani kobietą, którą kochałem.
– Duszę się
tlenem, duszę się ludźmi, duszę się ciastem mojej mamy, duszę się przykładnym
życiem i… – zawahała się – duszę się tobą, James.
– Słucham? –
wydukałem. Szok ściąłby mnie z nóg, gdybym stał.
– Zakochałam
się – wyznała, a z jej oczu popłynęły łzy, natychmiast rozpływające się w
wodzie. – Niestety, nie w tobie, James. Przepraszam. Wróć do domu i ułóż sobie
życie, na przykład z Rosalią…
– Rosaliną –
poprawiłem. Zamknąłem oczy, nie mogłem już jej słuchać.
– Nie mów tylko
nic moim rodzicom… Wiem, że ojciec trzyma w gabinecie zwłoki Vinasayi…
– Czyje?
– Syreny,
jednej z nas.
– Was? – nie
mogłem się oprzeć śmiechowi. – Wybacz mi, Marie – wycedziłem jej imię – ale nie
jesteś jedną z nich. Nie jesteś ani człowiekiem, ani potworem. Jesteś nikim,
Marie, nigdzie już nie pasujesz i jeśli myślisz, że kilka łusek sprawi, że
możesz stać się częścią tego stada, to się mylisz. Potwory nie mają uczuć i
możesz mi wierzyć, że nie włączą cię do swojej wspólnoty.
– Co ty
bredzisz? – Na jej policzki wstąpiły rumieńce wściekłości. – Garra wszystko
zaplanowała, wszystko mi powiedziała. Będziemy tu żyć i…
– Garra? –
zapytałem znów. – To Garra jest twoją
nową miłością? To dla Garry naraziłaś mnie na to wszystko?
Powoli
przybliżałem się do Marie, a ona cofała się przede mną.
– Naprawdę
myślisz, że ten potwór może kochać? I to kogoś takiego jak ty? Proszę cię, nie ośmieszaj się.
Usłyszałem
dźwięk konchy i wiedziałem już, że to rekin nadpływa.
– Uratowałam
cię! – wykrzyknęła Marie. – Jesteśmy kwita, dobra!
– Nie, nie
dobra! – zagrzmiałem. – Przysięgam ci, że to krwiożercze bestie i twoja droga
Garra zabije cię przy pierwszej lepszej okazji!
– Nic nie
wiesz!
Zauważyłem
błysk zębów w rozwartej paszczy rekina.
– Masz rację,
nie wiem. – Posłałem jej uśmiech. – Garra cię nie zabije. Ja to zrobię.
Chwyciłem ją
za włosy i odbiłem się od gałęzi gniewa. Jej wrzask ciągnął się za mną, dodając
mi sił. Wyrywała się i wierzgała, ale uparcie brnąłem do przodu. Kątem oka
zauważyłem Garrę ukrywającą się u wylotu mojej jaskini. Nie odważyła się
zbliżyć do potwora.
Tak zwana wielka miłość.
Rekin ryknął
jeszcze raz, a ja z całych sił rzuciłem ciałem Marie i nawet mimo oporu wody wpadła
do rozwartej paszczy. Potwór wyczuł obiad i zacisnął szczęki.
– Smacznego –
rzuciłem.
Chwilę
czekałem na atak, ale widocznie żadna z syren nie odważyła się zbliżyć.
I dobrze. To
jeszcze nie ta chwila, kiedy się nimi zajmę. Musiałem wrócić na powierzchnię i
odpowiednio się przygotować, ale wiedziałem, że wkrótce tu wrócę.
I wybiję te
suki. Co do jednej. Dopóki wystarczy mi sił.
Kurde.
_________________
AAAAA, NARESZCIE. DŻIZAS.
Są literówki i błędy i przepraszam za nie, ale zależało mi na dotrzymaniu terminu.
Jedyne, o co was proszę, to nie porównujcie tego do Lamentu, bo to inna historia, mająca wzbudzać inne uczucia i odnosić inny efekt, a przy tym opowiadać o czym innym. To część tego samego uniwersum, ale w pewnym sensie zupełnie osobny twór.
A teraz zaczynam pisać następne opko. Będzie w nim Jim i będzie można płakać, tak myślę :). Bo to się do płakania nie nadaje.
Aha, aha. Garra oznacza szpon właśnie, Alyvja wzięło się od ku narkotykom i Vinasaya to ponoć ruina po jakiemuś tam. No i Tandri to z tego, co pamiętam, ojciec miał być.
Rekin wzorowany na czymś takim, jak megalodon.
Aha, aha. Garra oznacza szpon właśnie, Alyvja wzięło się od ku narkotykom i Vinasaya to ponoć ruina po jakiemuś tam. No i Tandri to z tego, co pamiętam, ojciec miał być.
Rekin wzorowany na czymś takim, jak megalodon.
Pytanie: kogo bardziej chcecie ukamienować? Jamesa czy Marie?\
CHOCIAŻ RAZ UŚMIERCIŁAŚ KOGOŚ W PEŁNI SŁUSZNIE (pozdrowienia dla Jima {*}). MAM NADZIEJĘ, ŻE MARIE CIERPIAŁA TRAWIONA PRZEZ KWASY ŻOŁĄDKOWE TAK BARDZO JAK JAMES, KIEDY GO WYROLOWAŁA :))))
OdpowiedzUsuń+ James jest moim faworytem, takich ludzi nam trzeba, hhe
++ gniewne puszczanie kaczek ♥♥♥
+++ TO CHYBA MOJA ULUBIONA CZĘŚĆ, BO NAJWIĘCEJ PATOLOGII I GIGANTYCZNY REKIN, LUV, POLECAM I REKOMENDUJĘ
♥♥♥♥♥♥♥♥
Teraz trza czekać kolejne 12 lat na rozdział, ehhh
DZIĘKI, CHOCIAŻ JAMES CHYBA TROCHĘ PRZEGIĄŁ, WIESZ XD.
Usuń+ Jim teraz płacze w zaświatach :(
E, będzie szybciej teraz, tak myślę. Jak tylko wykminię narrację do następnego opka XD
CO ZA @#€%&*, cholerny dupek bez uczyć aaaaaa potwór debil idiota aaaa @#€%&*! Oczywiście że chcę udusić Jamesa. Zachowanie Marie można zrozumieć-zakochała się. Poświęciła COŚ dla miłości. Bardzo polubiłam tą postać :( James to po prostu dupek, jego nienawiść do świata syren wzbudza we mnie obrzydzenie. No i to on dobrał się do Sagary... Ugh. BOSKO CI TO WYSZŁO, NO BEZ KITU. WIĘCEJ POPROSZĘ ❤
OdpowiedzUsuńOn nie ma żadnej winy w sytuacji Sagary, po prostu wykonywał rozkaz. Jedynymi winnymi są tu książę i Nihan i przypominam, kto Sagarę niósł, kiedy nie mogła iść :D. James!
UsuńAle najbardziej podpadł mi zachowaniem względem dzieci :(.
Wchodzę sobie na bloggera a tam wyskakuje mi zbyt bajkowo. Dżizas. Boskie *^*
OdpowiedzUsuńFragment z chorym ojcem trzymającym zwłoki w swoim domu: MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE WYTŁUMACZYŁEŚ JAK ZAŁATWIAJĄ SIĘ SYRENKI, BO INACZEJ MIAŁBYŚ PROBLEM. TO NIE JEST NORMALNE. TO JEST ROZKŁADAJĄCE SIĘ LUDZKIE CIAŁO.
Fragment, w którym James był pod wodą: A teraz pewnie będzie czas na wielki powrót... NO MÓWIŁAM! MARIE. CO TY NIE POWIESZ? KTO BY SIĘ SPODZIEWAŁ, ŻE OKAŻESZ SIĘ SAMICĄ PSA? BIEDNY BAXTER.
Fragment, w którym James ją zabił: TAAAAK! WIDOWISKOWO! DOBRZE JEJ TAK. BOŻE, JAMES, UWIELBIAM CIĘ. DZIĘKUJĘ.
Ostatnie słowo: OMÓJBOŻE. TO. JEST. ŚWIETNE. KOCHAM CIĘ, JAMES.
Ukamienujmy Marie! Zraniła osobę, która ją kochała i szukała wszędzie, która oddała własnego, ciężko zarobionego pieniążka jakiemuś dzieciakowi, a nawet dała się porwać syrenie. Odeszła nic nie mówiąc, zniknęła ot tak! James to mój nowy ulubieniec (nawet, jeśli ta cała akcja z Lamentu to po części jego wina, ale zawsze możemy obwinić księcia, który chciał zgwałcić Sagarę, dupek jeden) ♥♥
:') <3.
UsuńOn nie myślał o Marie, kiedy dawał się porwać syrenie, więc z tym to tak ostrożnie :D.
Nie, to nie jest jego wina, został wynajęty, wykonał zadanie, koniec. Ale możecie mi wierzyć, że wyrzuty sumienia dręczyły go do końca życia (nie tak długo) i koszmary prześladowały do ostatniej nocy.
Uwaga, Ala, nadchodzi Królowa Nieogarniętych Komentarzy Vittoria di Angelo. Jak coś zrozumiesz z tego komentarza, to pójdę ci złożyć w ofierze nadprogramową paczkę toffifee (tak to się pisze?).
OdpowiedzUsuńAGHSBUSLDKOWMDHX. NIENAWIDZĘ JAMESA. UTOPIĆ GO. NIECH TAM ZGINIE.
Marie w sumie też chyba nie lubię, ale nie jestem w stanie na razie tego określić, bo... bo... nie, po prostu. Nie wiem, co o niej sądzić, tyle.
ALE MATKO, OJCIEC MARIE TO JAKIŚ PSYCHOL. Jego to dopiero nie lubię.
Geez, jak ty dobrze piszesz.
Chciałabym się dowiedzieć coś więcej o przywódczyni syrenków.
POTRZEBY FIZJOLOGICZNE WYJAŚNIONE! KOCHAM CIĘ ZA TO MOCNO.
Rekinek zasługuje na wspomnienie. Luv mocno.
NIE LUBIĘ JAMESA. DUPEK. PRZEZ NIEGO SAGARA ZOSTAŁA LUDZIEM. KURDE.
Będzie Jim! BĘDZIE JIM! Dżimdżimdżimdżim <3
Odpowiadając na pytanie, kogo chcę bardziej udusić: Garrę. Bo mam taki wymysł i dlatego. O.
To opko jest takie... takie... cudnezajefajnemocnokc.
12/10.
Czekam na Jima.
Nie umiem pisać komentarzy.
Kurde.
A wiesz ze ja zawsze czekam na twój komentarz? Są uroczo nie ogarnięte :D
UsuńMiło mi :D
UsuńKocham twoje komentarze :D.
UsuńW sumie za nikim z tego opka nie przepadam. A nie, Alyvja jest spoko, ale jej jest mało.
Będzie więcej o hierarchiach syrenek, ale nie konkretnie o tej przywódczyni. Ale one wszystkie są podobne, jak alfy w HTTYD.
Dzięki :') <3
...............co do....
OdpowiedzUsuńEkhem. Już wiem, jak syrenki robią kupę. Mogę umrzeć. *^*
A ukamienować... WSZYSTKICH, ABSOLUTNIE WSZYSTKICH, NIECH ZGINĄ, NIE LICZĄC TEJ W BIAŁYCH WŁOSACH I OCZACH, BO JEST ŁADNA. AWWW, KOCHAM BIAŁE OCZY I WŁOSY, AWWWWWW.
A Garra to zuo. Duże zuo. No i jej imię przypomina "garnek". Jak ktoś taki mógłby być fajny? :p
I szkoda mi tych dzieciaczków. Oby Gretel wyzdrowiała. >w<
I teraz pytanie. Czy Marie kochała (przed Garrą) Dżejmsa? No bo w końcu to ustawione małżeństwo było. A Dżejms się tak poświęcił. I zabić gnoja. ZA SAGARĘ! >wywiesza czarną flagę z czachą i w otoczeniu epickiej muzyki, z kamienną twarzą, wypływa na szerokie wody na tle zachodu słońca. Kiedy nikt nie patrzy, po kryjomu wbija szpilkę w laleczkę voodoo< *^*
*^*
*^*
*^*
*^*
*^*
*^*
*^*
Oj tak. " *^* " najlepiej oddaje moje uczucia po przeczytaniu. *^*
Chociaż przy końcówce moja mina wyglądała bardziej tak: O)_(O
Polać mi za kolejny bezsensowny komentarz. :'D
*polewa i wcina się na statek do Kasi*
UsuńJakby ktoś miał ci polać za każdy bezsensowny komentarz to z dwadzieścia razy zdążyłabyś się upić XD
UsuńKakaem? Chociaż... ja potrafię wszystko <w<
UsuńI tylko 20? Nie doceniasz mnie, Lociuś. :p
UsuńTo miłe uczucie, gdy przynajmniej częściowo trafisz w znaczenie imion syrenek <3
OdpowiedzUsuńŚwietne opko, fantastyczny pomysł i bardzo dobre wykonanie ^^
Błędy owszem, są, ale nie rzucają się w oczy :) Ogólnie: cudownie :D
Jedno, co mi się nie podoba (wybacz, taka moja subiektywna opinia :")) to imię głównego bohatera. Jim zawsze był dla mnie zdrobnieniem od imienia James, więc na początku myślałam, że chodzi o Jima. Na szczęście szybko się połapałam ;)
A, jeszcze jedno. Dzięki za nawiązanie. Uwielbiam "ukryte" nawiązania. Hansel i Gretel ♥
Mówiłam, że jesteś blisko :D.
UsuńDziękuję :D.
Wiem, że Jim to zdrobnienie od James, ale niestety Jim wykiełkował w mojej głowie jako Jim i Jimem dla mnie pozostanie, tak ma w akcie urodzenia, tak więc przepraszam za wszelkie niedogodności :(. Spędziłam naprawdę mnóstwo nocy na wymyślaniu dla niego jakiegoś innego imienia, ale się nie dał, skubany, został Jimem.
Lubię, jak ktoś wspomina o takich nawiązaniach i zabiegach <3.
CZEKAŁAM NA TO OPOWIADANIE PRZEZ KILKA OSTATNICH MIESIĘCY.
OdpowiedzUsuńDziwnie czytać coś, co mimo że jest "Lamentem", nie jest o Jimie i Sagarze. Ale szybko się wczułam, wciągnęłam i zakochałam.
To tak: każdego z nich po części rozumiem. Jamesa - bo przecież kochał Marie. Marie - bo każdy ma prawo do bycia sobą i miłości. Rozumiem nawet jej ojca - czasami jesteśmy czymś tak bardzo zafascynowani, że szalejemy (w takim razie czekam, aż w mojej piwnicy znajdą ołtarz poświęcony "Lamentowi", lol). Nikogo nie chcę ukamieniować,a ten pyskaty chłopak skradł moje serce <3. Zresztą całe opko też. Chyba nie polubię się z syrenami. Jeszcze Sagarę zniosłam, ale tych tu jakoś nie trawię. Przepraszam :|
Opowiadanie cudne!
Jedna piwnica Ci starczy? 0-0
UsuńMasz więcej zrozumienia dla moich postaci niż ja :D.
Usuń"Jeszcze Sagarę zniosłam" - wiesz, jak zranić człowieka </3
Ale nielubienie tych tu rozumiem całkowicie, są mało pocieszne.
Dzięki!
No przepraszam, argh, po prostu straszne z nich sukowate stworzonka XD
UsuńAle to o Sagarze miało znaczyć, że ją nawet polubiłam ://
Ała, trochę dziura w mózgu ;o to jedno z tych opowiadań w stylu "o, to chyba się zaraz stanie" "nie, to zbyt dziwne" a potem "onie to się dzieje!!".
OdpowiedzUsuńTo było... Mocne. Naprawdę mocne. Serio, nie wiem co powiedzieć, ale pomysł bardzo ciekawy. Szczerze mówiąc, fragment z rekinem nie uderzył mnie aż tak, jak to, że Garra stchórzyła, spisała na straty swoją wielką miłość i została w jaskini. Chociaż to może i lepiej. MArrie była ździebko irytująca ;-; Zdecydowanie wolę takie półzłe syreny, kojarzą mi się z faerie. Rozwiniesz wątek z łowcami? *^*
Dla mnie w rankingu najgorszego momentu dalej wygrywa rozmowa z dziećmi. Baxter to psychol :v.
UsuńZresztą oni wszyscy mają tam nierówno, zdecydowanie najbardziej patologiczne opko, jakie stworzyłam.
Ale dzięki, bo z komentarza wnioskuję, że efekt osiągnięty :D.
Raczej nie rozwinę, będą się tylko gdzieś w tle przewijać ewentualnie :<.
Wow. Moje serce bije za szybko.
OdpowiedzUsuńTo jest naprawdę dobre.
A końcówka? Wow.
Wow wow wow. Pieseł jest pod wrażeniem.
Cudo.
Myślałam, że on ją naprawdę kocha. A tu rekin.
Nie wiem jeszcze co napisać, ale chcę następną część przedpremierowo, proszę!
Chcę więcej syrenek, to będzie hit <3
Ps Miałam wybór iść dziś do skul na pierwsze lekcje, albo zostać. Zgadnij, co zrobiłam, żeby go przeczytać? 😁
(Spokojnie, niemiecki dopiero jutro)
/Endżi
*To przeczytać
UsuńPrzeczytałam to tydzień temu.
OdpowiedzUsuńKomentuję dopiero teraz.
Strasznie, ale to strasznie mi głupio.
Jak ja uwielbiam twój styl pisania, omg *.*
Naprawdę nie wiem, co myśleć o tym opku. Oprócz tego, że jest świetne ofc.
Szczerze? Jakoś nie polubiłam żadnego bohatera XD A to w sumie do mnie niepodobne. Tylko nie bierz tego do siebie! Nie lubię bohaterów, a nie ciebie czy całe opko ;) Nie no, James był okay. Naprawdę okay. Dopóki... no. Nie przesadził troszkę? Rozumiem, że był zły, ale tak od razu zabijać narzeczoną? Okay, Marie zachowała się tak sobie w stosunku do Jamesa. I w stosunku do rodziców (jej ojciec był jakimś świrem. Zwłoki? Serio? Trzymać ogon? Jeju. Straszne.). Zamieniła się w syrenę, zostawiła wszystkich i nie spodziewała się, że będą jej szukać? Mogłaby coś powiedzieć, żeby James nie tracił czasu na szukanie. I żeby nie znienawidził syren.
Nawet po tygodniu od pierwszego czytania nie mogę poskładać na spokojnie myśli. Piszę jakieś takie krótkie (i dziwne) zdania. Kurde.
A nie, w porządku była mama Marie - chyba najnormalniejsza osoba ze wszystkich :’)
« Jedyne, o co was proszę, to nie porównujcie tego do Lamentu, bo to inna historia, mająca wzbudzać inne uczucia i odnosić inny efekt, a przy tym opowiadać o czym innym. To część tego samego uniwersum, ale w pewnym sensie zupełnie osobny twór. » Luzik arbuzik, nie mam zamiaru tego porównywać do Lamentu. To zupełnie inna historia. Jedynie co te dwa opowiadania łączy, to syreny i James XD
« A teraz zaczynam pisać następne opko. Będzie w nim Jim i będzie można płakać, tak myślę :). » ASNCSKLNAOSICNAKMDCNOANCKSNXCZKMNXANC. NIE MAM NIC DO POWIEDZENIA. MUSZĘ JEDYNIE CZEKAĆ.
DOBRA, MAM COŚ DO POWIEDZENIA:
JIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIM <3
LOFFKI
JUŻ SIĘ OGARNIAM.
« Pytanie: kogo bardziej chcecie ukamienować? Jamesa czy Marie? » Marie nie ma sensu ukamienować, bo już nie żyje XD Uznaję więc, że została już ukarana. Zostaje James. W Lamencie jeszcze był w porządku, bo wykonywał swoje zadanie, ale tutaj to lekko przesadził. No. Czyli James.
Ukamienowałabym jeszcze Garrę, to wszystko przez nią. Absolutnie wszystko.
Końcówką mnie serio zaskoczyłaś.
BYŁ REKIN <3333333333
Nie spodziewałam się, że James to zrobi.
Ale zrobił.
A ja nie dowierzałam, więc przeczytała końcówkę jeszcze raz.
I zgadnij, co.
Tak, zrobił to.
:o <- tak wyglądała moja twarz
Opowiadanie cudowne, czekam na kolejne :D
Pozdrawiam :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCały dzień bazgrolę i bazgrolę te baletnice, i wyszły mi tylko dwa marne szkice. Teraz leży przede mną rysunek wydziaranej, bardziej rybiej niż ostatnio syrenki. Liczy sie jako fanart :P?
OdpowiedzUsuńJeśli to w jakiś sposób cię zainspirowało, to sziur :P. Dostałam już taką z łuskami na twarzy i z glonami zamiast włosów, tak więc rybie syrenki też przyjmuję XD
UsuńTa ma sztuczny biust, kolczyki, tatuaże i makijaż+glony we włosach i łuski na twarzy :')
Usuń#gdybypodwodąbyłysalonypiękności
sztuczny biust :CC?
UsuńBiedna syrenka, przecież one z natury mają biust idealny :<