1.5.17

Teenage Dream

Opowiadanie z serii Pięciolinia silnie inspirowane m.in.  piosenką, szczególnie w tym wykonaniu. Inne informacje na dole :).

Treścią opowiadania jest miłość dwóch mężczyzn, jeśli ci to przeszkadza, nie czytaj. Dodatkowo pisała je kobieta, więc bierzcie poprawkę.

Cassie cisnęła gazetą na stół.
– Serio nie mają już o czym pisać? – westchnęła, a ja rzuciłem okiem na nagłówek.
Eric Riegler wyśmiewa Katy Perry!
Artykuł na pierwszą stronę, nie ma co. W końcu wszystkich interesował Eric Riegler, nominowany do Złotego Globa za swoją drugoplanową rolę w głupim dramacie, którego tytułu nawet nie chciałem znać, autor… żadnej z piosenek ze swoich trzech platynowych płyt i gówniarz, który wyleciał z liceum, więc zaciągnął się w reklamie płatków śniadaniowych. Świat pokochał jego głos i wprost zalewał mnie nowinkami o nim, a ja miałem kolesia serdecznie dość. Dlaczego? Bo geje z zasady nie lubią homofobów.
Podałem Cassie jej miskę płatków.
– Dzięki, Will – rzuciła i zabrała się do jedzenia.
Cassie była dobrą przyjaciółką. Nie zadawała dużo pytań, śmiała się ze mną z mojej gejozy i oglądaliśmy razem wszystkie rodzaje filmów (oprócz pornograficznych, bo mieliśmy różne preferencje) totalnie bez żenady. Miło nam się razem mieszkało, poza tymi incydentami, kiedy jej nowi faceci brali mnie za kogoś więcej. Czasami trafiał się taki, który nie chciał uwierzyć, że jestem gejem, no bo przecież nie wyglądam i no bo nie da się być gejem, mieszkając z Cassie. Nie ukrywam, dostrzegałem w niej pewne piękno (na pewno nie takie, jak oni), ale przysięgam, przyszli kandydaci na wybranków serca mojej drogiej panny Blair, że żaden narząd nie bije mi mocniej, kiedy przychodzi na śniadanie w za dużej koszulce z Iron Manem. Bez stanika. Za to kiedy wy się zjawiacie na tym samym śniadaniu z odkrytym torsem, chyba zwracam na to więcej uwagi niż Cassie. Ale nie narzekam, róbcie tak dalej.
Ojciec mojej współlokatorki jest bogatym producentem filmowym, więc wynajmuje jej wygodne mieszkanko, a może raczej apartament w Westwood na czas studiów. Jednak Cassie nie dała się przekonać co do porzucenia studenckiego życia w całości i dokooptowała sobie przyjaciela geja. Ale jeszcze nie noszę apaszek i nie maluję paznokci, więc plan trochę spalił na panewce.
Okej, wiem, strasznie się spinam o tę całą gejozę, a na Boga, to przecież a) Stany Zjednoczone Ameryki, mogę już leganie brać tu ślub z kim mi się żywnie podoba! b) Los Angeles, jedynym wolniejszym (i nie chodzi tu o korki, tego nikt nie przebije) miastem na świecie jest tylko Nowy Jork. Mogę tu być, kim chcę i nikt mnie nie będzie z tego powodu prześladował ani nawet obgadywał.
No i jestem – gościem z Kalifornii, wywalonym z koledżu, pracującym na nocną zmianę jako kelner w ultragwiazdorskim klubie w Hollywood, definiującym cały swój charakter jako „bucowaty gej”, bo naprawdę obnoszę się z tym strasznie. Przyczyna jest prosta – doskwiera mi to. To nie tak, że nie lubię być gejem – lubię, bo mam całą gamę żartów, których nie mógłbym wypowiedzieć, gdybym był hetero, a faceci są naprawdę fajni do popatrzenia i tak dalej – ale a) czasem mam wrażenie, że łatwiej byłoby mi się ustatkować i znaleźć tę jedną jedyną drugą połówkę, gdybym celował w dziewczyny i b) złamano mi serce bardzo okrutnie na etapie odkrywania swojej prawdziwej gejowskiej natury i mam defekt z tego powodu, ciężko mi się ufa facetom, którzy twierdzą, że są otwarci i tolerancyjni. Nie mam nic przeciwko homofobom, którzy się z tym nie kryją i nie są agresywni, byle tylko nie wchodzili mi w drogę i nie wyjeżdżali ze swojego Texasu. Mam dużo przeciwko ludziom, którzy twierdzą, że akceptują i kochają wszystkich, a tak naprawdę są pieprzonymi homofobami. Jak Eric Riegler.
Hej, temat znowu zszedł na niego!
Nienawidzę Hollywood. Szczerze: nienawidzę. To tak, jakby spytać nowojorczyka, co sądzi o Times Square. Daję sobie palec uciąć, że nie był tam od pięciu lat – albo przynajmniej starał się nie być. Różnica polega na tym, że nowojorczyk nie cierpi turystów, a ja nie cierpię gwiazdeczek.
Bo to nawet nie są gwiazdy – pewnie, że chciałbym spotkać Toma Cruise’a przechadzającego się pod palmami. Ale to się nie stanie, bo mogę spotkać tylko jakieś domorosłe gwiazdeczki w stylu Jennifer McDuffin. Słyszeliście kiedyś o Jennifer McDuffin? Ja też nie, ale muszę jej służyć co najmniej tak, jakby miała na koncie trzy Oscary i lek na raka. Bo tak się składa, że pracuję w klubie w Hollywood właśnie. I to klubie, który stanowi istną mekkę dla nastolatek, które uciekły ze swojego Tennessee albo innego Ohio i szukają tu spełnienia Americam Dream. Pewnie, że da się to spełnić, ale nie czekając na Toma Cruise’a w klubie w Hollywood z wielkim neonem i otwartym wejściem – wiadomo, że to pierwsze miejsce, jakiego Tom Cruise i inny Brad Pitt będą unikać. Oni chodzą do klubów, do których żadna dziewczynka z Ohio nie będzie miała wstępu. I przechadzają się pod palmami w miejscach, gdzie nikt nie zwróci na nich uwagi.
Ale cóż mogę poradzić – przecież nie będę wybrzydzał, skoro płacą nieźle, a z koledżu mnie wylali. Szkoda tylko, że przez te cholerne korki zawsze się spóźniam.
– Na którą masz dzisiaj? – zapytała beztrosko Cassie, przeglądając zdjęcia na Instagramie. Spiorunowałem ją wzrokiem, bo zawsze miałem na tę samą godzinę.
– Ósmą? – odpowiedziałem, nie wiedząc do końca, czy stwierdzam czy pytam. Cassie przytaknęła.
– I jak nastrój? Stresujesz się? – W ogóle na mnie nie patrzyła, chyba smsowała.
– Niby czym? Pracuję tam od roku. – Płatki nagle przestały mi smakować.
– Jak to czym? Macie dzisiaj koncert!
Przytknęła mi do twarzy ekran swojego smartfona. Obrazek był fioletowy i mienił mi się w oczach. Przytrzymałem jej dłoń dla stabilizacji i nie bez trudu odczytałem: Eric Riegler, dziś wieczorem, Hollywood.
– To chyba jakiś żart – powiedziałem to na głos, chociaż wcale nie zamierzałem. Cassie wydęła wargi.
– A ja bym chętnie posłuchała go na żywo – przyznała, kiwając ochoczo głową jak jeden z tych piesków, które obleśni tirowcy kładą przed szybą.
– Nie chodzi o niego – odparowałem nieszczerze, rumieniąc się lekko. – O szefostwo!  Dlaczego nikt nie uznał za stosowne, żeby powiadomić mnie wcześniej, że mamy koncert?
– Bo często macie koncerty? – zgadła Cassie, włączając Snapchata. – Will, słoneczko, przyznaj po prostu, że masz jakiś okropny kompleks na punkcie tego chłopca.
Jak kochałem Cassie, tak chciałem jej teraz po prostu dać w pysk.
– Nie mam żadnego kompleksu – skłamałem, a policzki mi płonęły. – Idę się przejść. Nie wrócę dzisiaj, nie zdążę.
Złapałem torbę i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Cassie nie powiedziała ani słowa.
Tak naprawdę nie chciałem się przechadzać, bo byłem jedynym mieszkańcem LA, który nie lubił łazić po pagórkach i w ogóle łazić, ale chciałem po prostu wyjść, zanim Cassie zacznie, o zgrozo, zadawać pytania.
Słońce oczywiście waliło po oczach jak oszalałe, na ulicy był korek, a smog unosił się nieustannie nad głowami przechodniów – nie, to nie są chmury. Wszyscy na ulicy nosili ciemne okulary i wszyscy byli posmarowani kremem z filtrem. Oczywiście oprócz mnie, bo ja zawsze mam na sobie bluzę z kapturem, której nie zdejmę, choćbym pocił się jak nornica.
Czy nornice się pocą?
Byłem naprawdę wściekły, ale nie wiedziałem na co. Wściekłość potęgował fakt, że byłem wściekły na siebie za bycie wściekłym. Przystanąłem i usiadłem na krawężniku, podwinąłem rękawy bluzy i natychmiast poczułem na skórze palące słońce.
Eric Pieprzony Riegler.
Dlaczego całe moje życie kręciło się wokół niego? Naprawdę, całe. Nawet siedząc na tym głupim krawężniku, miałem przed twarzą plakat promujący ten cholerny koncert. I wiem, że jestem tylko kelnerem i do tego właśnie wykorzystałem ostatni dzień urlopu, a szef mnie nie lubi (nikt mnie tam w sumie nie lubi), ale mogli chociaż wysłać smsa. Cokolwiek. Żebym się nastawił psychicznie.
Okej, wiem, dlaczego tego nie zrobili. Koncerty mamy zazwyczaj dwa czy trzy razy w tygodniu i nikt nie wie, że mam pieprzoną obsesję na punkcie Erica Rieglera.
Dobrze, że nikt mi nie czyta w myślach, bo muszę być cholerne męczący. Naprawdę mam fioła na punkcie nastoletniej gwiazdki pop – co najmniej jakbym miał dwa kucyki i dwanaście lat – i ustawiam swoje życie względem mojej niechęci wobec Bogu ducha winnego faceta. Znaczy, to jest, mam na myśli, jest winny i jest strasznym ciulem.
Tyle tylko że ja się przed sobą tym nie usprawiedliwiam– naprawdę męczę się we własnym towarzystwie. Chciałbym umieć odpuścić głupiej gwiazdeczce, ale nie potrafię.
Kiedy wszedłem do klubu (przez tylne drzwi, oczywiście), przywitała mnie tylko Neysa. Dogadujemy się przyzwoicie, ale nie sądzę, abyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi. Neysa jest dla mnie trochę zbyt wyzywająca, przy mojej szaromyszkowości trochę za bardzo krzyczy. Nie to, co Cassie, która jest przy mnie kolorowym kwiatem, a nie kulą dyskotekową.
Weszło mi się w poezję.
– Gotowa na wielki wieczór? – zagadałam koleżankę, która właśnie malowała sobie oczy, mimo że już wyglądały na pomalowane. W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Westchnąłem, wyjąłem z szafki swój fartuszek i poszedłem się przebrać.
Menedżer szalał na sali.
– TO JEST WYJĄTKOWY, EKSKLUZYWNY KONCERT, A NIE JAKAŚ BURDA W PRZYCZEPIE, WEŹCIE SIĘ W GARŚĆ – wrzeszczał na biednych technicznych.
– Siema, ekipo! – zawołałem ochoczo, chcąc rozładować atmosferę. – Co mam robić, kapitanie?
– Dobrze, że jesteś, ktoś musi zmienić etykiety nad barem – poinstruował mnie menedżer, nawet się nie odwróciwszy. Znów westchnąłem i zacząłem podmieniać karteczki z cenami. Oczywiście w czasie takiej imprezy ceny musiały być wyższe, przecież to nie tania speluna.
Zdzierstwo.

Na szczęście nie musiało mnie być na koncercie. Nie wiem, czym się zasłużyłem, że Bóg podarował mi taką radość, ale ominęła mnie przyjemność słuchania Erica Rieglera na żywo. Nadzwyczajny fart.
Zamiast tego dyżurowałem w szatni, bo nasz szatniarz się pochorował. Oczywiście, to fucha o wiele łatwiejsza niż moja normalna praca, więc obdarowano mnie także niewątpliwą przyjemnością sprzątania po imprezie. Nie narzekałem, bo wymiatam z miotłą (haha). Wsadziłem w uszy słuchawki i pogrążyłem się w pracy.
I wtedy ktoś na mnie wpadł.
Delikatnie wyjąłem słuchawkę i przybrawszy minę wyrażającą uprzejme zdumienie, podniosłem wzrok na moją ofiarę. Menedżer we własnej osobie.
– Masz samochód? – niemal zawołał wprost w moją twarz. Automatycznie skuliłem się w sobie, choć wcale nie chciałem.
– Tak?
– Tutaj? – Menedżer wydawał się naprawdę podekscytowany.
– Nie?
Wyraźnie czekał na moją odpowiedź, więc dodałem:
– Pod domem. Ale mogę skoczyć.
Natychmiast tego pożałowałem. To wcale nie było tak znowu niedaleko, żeby tak o sobie latać po samochód w środku nocy, a potem tłuc się przez pół miasta, żeby podwieźć tyłek menedżera.
– Świetnie. Byle szybko! – zawołał za mną, a ja niechętnie wbiłem się z powrotem w bluzę z kapturem i wymaszerowałem z klubu.

Mojej propozycji pożałowałem jeszcze bardziej, kiedy zaparkowałem pod klubem, a do mojego samochodu zmierzał ktoś, kto na pewno nie był menedżerem, tylko wątłym chłopaczkiem w kapturze na głowie i ciemnych okularach (o trzeciej w nocy – Los Angeles zmienia ludzi). Rozglądał się nerwowo, ale szedł powoli, jakby silił się na naturalność. Prychnąłem.
Kiedy wreszcie wygrał walkę z klamką mojej wiekowej skody, przywitałem go ekstremalnie bucowatym tonem:
– Coś ty za jeden?
Koleś w ogóle na mnie nie patrzył, kiedy odpowiadał:
– Eric Riegler, nie wiesz?
Krew mnie zalała.
– O nienienienienienienie – odrobinę podniosłem głos. – Nie ma nawet takiej opcji, że będę robił za szofera Erica Rieglera, możesz to sobie wybić z głowy i natychmiast wypieprzać z mojego auta! Odmawiam!
Eric Riegler powoli zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie z wyższością. Poczułem się jak w jakimś beznadziejnie tanim reality show.
– Twój klub miał mi zapewnić bezpieczeństwo i prywatność, tymczasem pod drzwiami stoi pięć furgonetek wypełnionych paparazzi. Jeśli wycieknie choć jedno moje zdjęcie z tej nocy, skończy się to co najmniej pozwem i milionowymi stratami dla waszego klubu. A ty stracisz pracę. Tylko stracisz pracę, jeśli będziesz mieć fart.
Zacisnąłem zęby i posłałem Ericowi Rieglerowi zmęczone spojrzenie.
– Jesteś gnidą.
A ten tylko wzruszył ramionami.
– Wiem.
Powoli wyjechałem z podjazdu i zadałem bardzo niezręczne pytanie:
– A więc dokąd to?
Podał mi adres i niechętnie skinąłem głową. Znowu nie ten koniec miasta, na którym mi zależało!
Trasa minęła nam w całkowitej ciszy. Zerkałem ukradkiem na moją gwiazdkę co jakiś czas, ale E. Riegler zamienił się w kamienny posąg – odwrócił się do mnie plecami i wyglądał przez okno, przez całą trasę nawet nie drgnąwszy. Z jakiegoś powodu mnie to zdenerwowało.
Gdy byliśmy już niedaleko rezydencji, gwałtowny ruch Erica Rieglera spowodował, że szarpnąłem kierownicą i prawie wjechałem w palmę.
– Co do…? – mruknąłem, ale gwiazdka mi przerwała:
– Szit, szit, jasny szlag by to trafił, co oni tu, do cholery, robią?!
– Kto? – zapytałem, nie rozumiejąc już za bardzo o tej porze.
– Kto, kto! Paparazzi – wycedził i założył z powrotem okulary. – Nie mogę tu zostać.
– Pogięło cię? Nie będę cię tak wozić całą noc jak debil.
Eric Riegler wzruszył ramionami.
– Weź mnie do siebie.
Zamurowało mnie.
– Co?
– Nie masz kanapy? – zapytał kpiąco i narzucił kaptur na głowę. – Rano się zmywam.
– Nie mogę cię podrzucić do hotelu?
– Nie, w hotelach pracują ludzie, nie ufam ludziom, sprzątaczki lubią dzwonić do prasy.
Pokojówki – wycedziłem i zawróciłem niedaleko furgonetki jakiejś stacji telewizyjnej. Eric nienaturalnie wyglądał przez okno. – Czyli że niby mi ufasz? – zapytałem po chwili, nie mogąc się powstrzymać i nawet nie starając się ukryć kpiny w głosie.
Eric Riegler posłał mi zmęczone spojrzenie.
– Jak wycieknie coś do gazet, to wiem, gdzie szukać sprawcy, rozumiesz? W hotelu podejrzanych jest multum.
Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w jezdnię. Skoda zacharczała. Znowu wyruszyliśmy w trasę i w końcu wylądowaliśmy szczęśliwie przed moim wieżowcem.
– Jesteś studentem? – zapytał Eric Riegler, a ja zacisnąłem zęby, żeby nie odwarknąć czegoś w stylu A co cię to obchodzi?, ale nie chciałem zachowywać się jak naburmuszone dziecko.
– Nie. Już nie – przyznałem niechętnie. Eric R. uniósł kącik ust w uśmiechu.
– No to mamy coś wspólnego.
Prychnąłem.
– O ile dobrze pamiętam, wywalili cię z liceum, nie z koledżu.
Riegler zaśmiał się.
– Podejrzanie dużo o mnie wiesz, jak na takiego hejtera, gejzergejozy48.
– Co?
Eric R. tylko się uśmiechnął i wysiadł z samochodu. Niechętnie podążyłem za nim, trzaskając drzwiami. Wszedłem do wieżowca, nie zawracając sobie głowy niepożądanym gościem.
Ale szedł za mną.
– Moja współlokatorka pewnie śpi, jak ją obudzisz, to obaj zginiemy – ostrzegłem, zanim weszliśmy do mieszkania.
– Okej – Eric wzruszył ramionami.
Otworzyłem drzwi i nie zapalając światła, sięgnąłem do szafy po koc. Rzuciłem nim w gościa i wskazałem mu palcem kanapę w salonie.
– Wstaję rano i cię nie ma, tak? – wyszeptałem.
Eric machnął ręką, zdjął kopniakiem buty i rzucił się na kanapę. Dokopałem adidasy do ściany i zniknąłem w swojej sypialni. Aż do rana tylko się wierciłem, nie mogąc zasnąć.
Kiedy pojawiłem się w kuchni, Cassie zaśmiewała się do łez, stojąc nad ekspresem i usiłując zaparzyć w nim kawę. Miała na sobie moją koszulkę z księżniczką Leią i bokserki.
Przy wyspie kuchennej siedziała jednak postać, której miałem nadzieję nie spotkać. Pierwszym, co zobaczyłem i natychmiast rozpoznałem, były zgarbiona sylwetka i krzywe ramiona Erica Rieglera.
Był piękny.
Nie myślcie sobie, że wtedy w tej kuchni trzasnął mnie grom z jasnego nieba i nagle zdałem sobie sprawę, że Eric Riegler to najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałem – nie, nigdy w życiu. Wiedziałem to, odkąd pierwszy raz zobaczyłem głupią reklamę płatków śniadaniowych. Po prostu nigdy wcześniej nie widziałem go na żywo – to jest, bez okularów przeciwsłonecznych i kaptura na głowie, i nie w środku nocy. Kiedyś oglądałem jego błękitne oczy, delikatną linię szczęki i sińce pod oczami aż do znudzenia, można powiedzieć, że znałem Erica Rieglera na pamięć.
Co chyba widać – poznałem go w końcu po skoliozie.
Gdyby ktoś pokazał mi zdjęcia kilkunastu różnych nosów, nawet identycznych w budowie, bez wahania potrafiłbym wskazać lekko zadarty i odrobinę krótki nos Erica Rieglera. Wskazówka: należy wypatrywać mikroskopijnego pieprzyka na lewym skrzydełku. Byłem pewien, że w pewnym okresie życia byłem w stanie nawet powiedzieć, ile włosów tworzy te jego krzaczaste brwi.
Kiedyś, dawno temu, w innym życiu sprzedałbym duszę za możliwość wplecenia rąk w jego falowane, ciemnoblond włosy. Po co je ściął? Naprawdę nie rozumiem.
Teraz miałem te włosy na wyciągnięcie ręki, ale tylko stałem jak sparaliżowany, wlepiając wzrok w mały pieprzyk na nosie, dopóki Cassie mnie nie zauważyła.
– Cześć, Will! Dlaczego mnie nie obudziłeś? Albo nie uprzedziłeś, że będziemy mieć gościa?
Puściła Ericowi oczko. Oderwałem wzrok od pieprzyka i wzruszyłem ramionami. Nie chciałem brać w tym udziału – naprawdę nie chciałem – ale mimo wszystko nie potrafiłem wrócić do swojego pokoju i olać sprawy, musiałem się dowiedzieć, co on tu do cholery robił. Więc takie dokładnie pytanie zadałem.
– Dzwonił mój menadżer – oznajmił beznamiętnym tonem i wziął od Cassie kubek kawy. Machnąłem rękami, ukazując w mój specyficzny sposób, że nie rozumiem.
– I co z tego? – Usiadłem obok niego i zabrałem Cassie jej kubek. Machnęła rękami tak samo jak ja.
– Nie mogę wrócić. Masz mnie tu przechować.
Zakrztusiłem się.
– CO? Nie ma mowy, mam pracę, zobowiązania! – wykrzyknąłem, kiedy już udało mi się uspokoić. Cassie zabrała mi kawę.
– Teraz twoja praca to ja. To już ustalone z twoim szefem. Dostaniesz pięć kafli, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Uniosłem brwi.
– A nie może cię odebrać twój ochroniarz i zabrać w jakieś bezpieczne miejsce?
Eric Riegler westchnął.
– Siedem kafli?
Zagotowałem się w środku.
– Nie chcę twoich śmierdzących pieniędzy, chcę po prostu, żebyś wyszedł przez te drzwi – wskazałem palcem w odpowiednim kierunku – i nigdy więcej nie właził butami w moje życie, dobra?
Eric R. uniósł brwi.
– Ja tam bym przechował wielką gwiazdę przez jedną noc za siedem kafli.
Cassie widziała, że mam ochotę dać chłopakowi w twarz, więc szybko wkroczyła do akcji.
– Hej, chłopaki, nie denerwujcie się tak. Will, nie psuj sobie opinii w robocie, przecież i tak już cienko tam przędziesz…
– Ale w moim rozkładzie obowiązków nie ma… – zacząłem, ale dziewczyna szybko mi przerwała.
– Nie ma tam też siedmiu kafli i zepsutej suszarki, którą odkupujesz mi od roku. Przemyśl to, Will – rzuciła i zniknęła w swojej sypialni.
Ja i Eric Riegler trwaliśmy w ciszy, nawet na siebie nie patrząc, dopóki Cassie nie wróciła.
– O rany, ile napięcia, można by je ciąć nożem – zauważyła, biorąc płaszcz z wieszaka. – Chłopcy, proszę się dogadać i nie boczyć. Eric, zostajesz, Will, stajesz na wysokości zadania. Wychodzę, a jak wrócę, to Will referuje mi, że dzień spędziliście w tęczy i skowronkach, okej?
Cassie posłała mi buziaka i wyszła, ściskając swoją torbę podróżną z Pokemonami.
– Gdzie ona wyszła? – Eric Riegler nadal na mnie nie patrzył.
– Co drugi weekend pływają z ojcem jachtem albo jakieś inne rzeczy, które robią bogate dzieciaki, ojcowie i macochy.
Pokiwał głową. Znów zapanowała cisza.
– Mogę się umyć? – zapytał w końcu Eric. Niechętnie westchnąłem i przyniosłem mu koszulkę z Chewbaccą, ręcznik i czystą bieliznę.
– Jeszcze czegoś potrzebujesz? Mydło jest w łazience, oczywiście – burknąłem, a gwiazdka bez słowa weszła do pomieszczenia. Prychnąłem.
Eric Riegler wyszedł spod prysznica ubrany w koszulkę z Chewbaccą i bokserki. Nie do końca wiedziałem, jak mam zareagować.
– Nie zamierzasz założyć spodni? – zapytałem w końcu.
– Masz z tym jakiś problem?
Uniosłem brwi. Miałem ochotę powiedzieć mu, jak wiele problemów z nim miałem. Nie chciało mi się jednak marnować energii na jałowe dyskusje.
– Tak. Ubierz się.
Niechętnie wrócił do łazienki, a ja walczyłem ze sobą, żeby nie odprowadzić go wzrokiem. Pojawił się przede mną z powrotem w swoich obcisłych jeansach. Stanął w drzwiach, wypiął biodro i oparł na nim dłoń.
– Szczęśliwy? – zapytał. Światło tańczyło wśród jeszcze wilgotnych, blond włosów Erica Rieglera.
– Szalenie – warknąłem i rzuciłem się na kanapę.
– Wiesz, że zazwyczaj nie noszę dwa razy tych samych rzeczy? A już szczególnie dwa dni z rzędu. Tak się musze poświęcać dla ciebie.
Nie zareagowałem, a Eric dołączył do mnie na kanapie. Spojrzał na t-shirt z Darthem Vaderem, który miałem na sobie.
– Czy wszystkie twoje koszulki są z Gwiezdnych wojen? – zapytał, mrużąc oczy.
– Nie, mam jeszcze dwie ze Star Treka.
Eric Riegler poruszył szczękami, jakby żuł i poznałem, że próbuje ukryć uśmiech.
– Miałem kiedyś twoją koszulkę. W sensie z twoją twarzą. Nosiłem na klacie twoją twarz, dasz wiarę? Stare dzieje. – Machnąłem ręką. Eric spojrzał na mnie spod rzęs.
– Dlaczego miałeś moją koszulkę?
Westchnąłem, ale nie było to westchnięcie spowodowane poirytowaniem. Uśmiechnąłem się.
– Kiedyś byłem wielkim fanem.
Eric zmarszczył brwi.
– Już nie jesteś?
– Ludzie się zmieniają – wymamrotałem i zapanowała cisza. Stukałem palcem w udo, podczas gdy Eric siedział z wydętymi ustami. – Może obejrzymy film?
Gwieździe nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razy doskoczył do półek z płytami i szybko przebierał po nich palcami.
Afera Thomasa Crowna z roku pańskiego dziewięćdziesiątego dziewiątego?
– To propozycja? Dawno tego nie oglądałem, ale lubię ten film.
– To nie propozycja, to szok. Nie uznaję remaków, rebootów i innych niepotrzebnych profanacji dzieł sztuki.
Uniosłem brwi.
– Lubię ten film – powtórzyłem i wzruszyłem ramionami.
– Bo możesz pogapić się na cycki Rene Russo? – zakpił Eric. Ciężko westchnąłem w głębi duszy.
– Raczej na tyłek Pierce’a Brosnana.
Mój gość odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie ciężkim wzrokiem. Po chwili wrócił do przeglądania płyt.
– Jestem gejem – powiedziałem zaczepnym tonem. Zero reakcji.
– Serio macie tu Mamma Mię? The Rocky Horror Picture Show? Grease? I co jeszcze? Ooo, Disney. Brawo, panie geju, iście stereotypowy gust. Gdzie trzymasz Diabeł ubiera się u Prady?
– Ta część regału jest Cassie – wyjaśniłem zimnym tonem. – Jeśli aż tak gryzie cię fakt oglądania filmu z gejem, to może już wyjdziesz?
Eric krzywo się uśmiechnął. Nie odpowiedział.
– Wybrałem – powiedział w końcu, ściskając kolorowe pudełko, które nie mogło pochodzić z mojej półki.
Randka z gwiazdą – przeczytałem, marszcząc brwi. – Wygląda naprawdę strasznie, co to jest?
Eric przeczytał opis z tyłu pudełka, a ja aż się skrzywiłem.
– Naprawdę, myślałem, że wybierzesz Amadeusza albo chociaż Avengers, a nie jakiś disney-szajs Cassie. Zawiodłeś mnie, Ericu Rieglerze.
Gwiazdor zmierzył mnie spojrzeniem.
– Racja, Amadeusz to mój ulubiony film, ale bez jaj, mogę obejrzeć raz coś z najniższej półki. Rozrywka nie musi zawsze być górnolotna.
– A jednak hejtujesz Aferę Thomasa Crowna – zauważyłem.
– To nie jest niskolotna rozrywka. Nieważne. To jaki jest twój ulubiony film?
Westchnąłem i odpowiedziałem, patrząc mu w oczy.
Siedem kobiet w różnym wieku. – Spodziewałem się, że nie ma pojęcia, co to za film, więc pospieszyłem z wyjaśnieniem. – To europejska krótkometrażówka o…
– Baletnicach i przemijaniu. Okej. Oglądamy Randkę z gwiazdą, coś bez spiny dobrze ci zrobi, mistrzu Jedi.
Spojrzałem na niego z uznaniem i mimo woli delikatnie się uśmiechnąłem. Wyjąłem pudełko z rąk Erica i włączyłem film.
– Ładnie tu macie – przyznał mój gość, rozglądając się po pokoju, kiedy rozbrzmiała piosenka tytułowa.
Podążyłem za jego wzrokiem. Nasze mieszkanie nie wydawało się przytłaczająco wielkie, ale wystarczające otwarte i jasne. Wszystko utrzymane było w bieli i jasnych, pastelowych barwach. Całość stanowiły dwie sypialnie, łazienka i duży pokój z aneksem kuchennym, wyspą i krzesłami, no i „kompleksem wypoczynkowym”. Wszystko idealnie ze sobą współgrało, a olbrzymie okno tylko potęgowało wrażenie oglądania katalogu, a nie prawdziwego mieszkania. Oczywiście, to lokum musiało kosztować majątek. Prawdopodobnie mógłbym za tę kwotę żyć do końca życia. Nie przesadzam. Mimo że miałem swoją zabałaganioną sypialnię, moim ulubionym fragmentem domu był właśnie ów kompleks wypoczynkowy, czyli wielki i nowoczesny telewizor z kinem domowym i kolekcją konsoli, beżowa kanapa, bubble chair, pierdyliard poduszek i ogromny regał biegnący dookoła odbiornika, a który zastawiliśmy płytami z filmami, muzyką i grami. Na tej sofie, otoczony futerkowymi poduszkami Cassie i moimi z tarczą Kapitana Ameryki i innymi popkulturowymi bzdetami, czułem się jak u siebie. Na tej kanapie przeżyłem najlepsze chwile w życiu i mówiąc idę do domu, miałem na myśli rzucę się na moją wielką sofę, wyjrzę przez okno i wszystko będzie w porządku.
A teraz zaprosiłem do swojego królestwa, zupełnie nieświadomie, Erica Rieglera, a w dodatku nie wiedziałem, że wcale nie będę miał ochoty go wypuszczać, nawet gdy skończymy oglądać ten bzdurny film, który do tej pory mógłbym znieść tylko z Cassie.
Po raz pierwszy wybuchłem śmiechem w jednej z pierwszych scen, kiedy główna bohaterka i jej siostra kłócą się o idola tej drugiej. Jessica, młodsza z nich i, jak się zapowiadało, przyszła dziewczyna gwiazdora, wyraźnie pałała do niego niechęcią, a starsza dziewczyna miała na jego punkcie obsesję. Eric chciał wiedzieć, co mnie rozbawiło.
– Identyfikuję się – przyznałem.
– Z którą? – dopytał gość, kryjąc uśmiech.
– Z obiema – odparłem, niczego nie wyjaśniając. Eric nie naciskał.
Film oglądało nam się naprawdę przyjemnie. Raz po raz wymienialiśmy się zgryźliwymi uwagami, a Eric krytykował albo pochwalał sposób portretowania Hollywood. Szczególnie w pamięć zapadł mi moment, kiedy na ekranie pojawiła się sławna dziewczyna gwiazdora, a Eric bez rugnięcia okiem rzucił:
– Ustawka.
Zapytałem, dlaczego tak sądzi.
– Proszę cię, połowa związków w show-biznesie to fejki. Na przykład wszystkie moje.
– Nie gadaj. Znaczy, że…?
– Tak – przytaknął, zanim dokończyłem pytanie.
– I…?
– Tak. Wszystkie tak. Jeden wielki fejk.
Więcej nie drążyłem, ale pogrążyłem się w myślach. Aż do momentu, kiedy gwiazdor z filmu zaproponował Jessice „pięć tysięcy za przysługę”. Wybuchliśmy śmiechem.
– Więc wszyscy tak załatwiacie sprawy?
Eric tylko się zaśmiał.
– Okej, ten cały gwiazdorzyna totalnie nie umie się ukrywać – zauważył mój gość, kiedy Christopher odnalazł się magicznie na Venice Beach.
Następnie wspólnie narzekaliśmy, że Los Angeles w ogóle nie wygląda jak na tym filmie i podzieliliśmy się naszymi odczuciami odnośnie miasta. Myślę, że właśnie wtedy nawiązała się między nami nić porozumienia.
– Słuchaj – powiedziałem, kiedy film nieuchronnie zbliżał się do zakończenia. – Skoro mamy męczyć się ze sobą aż do rana, to nie chcę spędzić tego dnia w atmosferze nienawiści. – Eric mruknął. – Mogę mieć swoje powody, żeby cię nie znosić, a ty masz pewnie swoje, żeby aż namierzać moją tożsamość i banować na forum, ale jutro o tej porze znowu nie będziemy się znać, więc udawajmy, że jesteśmy przyjaciółmi, dobra? Najlepszymi kuplami. Na jeden dzień.
– Byłeś naprawdę wrzodem na dupie, Will – powiedział Eric, krzywo się uśmiechając. – Próbowaliśmy cię zbanować przez trzy tygodnie.
– Mój ówczesny kumpel był niezłym hackerem – przyznałem. – Nie cofam żadnego mojego hejtu, ale wiesz, ludzie dorastają.
– Wiem – przyznał Eric. – Kumplu.
Uśmiechnąłem się.
Wiele razy tego dnia zapominałem, że mam przed sobą Erica Rieglera. Kiedy w trakcie oglądania Nowej nadziei wspólnie wykrzyknęliśmy Jak dawno?, a Ben Kenobi odpowiedział nam Bardzo dawno, czułem się, jakbym faktycznie rozmawiał z najlepszym przyjacielem. Śmianie się z nim przychodziło mi zaskakująco łatwo w tych chwilach. Kiedy jeszcze? Na przykład kiedy oglądaliśmy kompilacje smutnych scen na YouTube i musieliśmy pić za każdym razem, kiedy zbierało nam się na płacz (przegrałem). Kiedy postanowiliśmy obejrzeć cały sezon America’s Next Top Model i za każdym razem, kiedy chcieliśmy udusić jedną z uczestniczek, musieliśmy robić pompki (wygrałem). Kiedy graliśmy w marry-fuck-kill z celebrytami. Albo prawdę czy wyzwanie. Jednym z wyzwań, które zadałem Ericowi, było zadzwonienie do Harry’ego Stylesa i powiedzenie mu całej prawdy. Interpretacja dowolna.
– Halo?
– Harry? Sądzę, że okładki waszych albumów ssą, gratuluję nauczenia się zapinania guzików koszuli, czekałem na to przez dobre trzy lata, farmerze, gram właśnie w prawdę czy wyzwanie, więc wybacz, ale naprawdę sądzę, że powinniście przeprosić cały świat albo przynajmniej Amerykę za Na Na Na, to nie powinno nigdy opuścić Wielkiej Brytanii, a poza tym sądzę też, że jesteś najprzystojniejszym boy banderem w historii, all the love, nie zjedz mnie, do zobaczenia!
Od razu wyraził nadzieję, że to może nie Harry odebrał, ale wątpił, że pomyliłby jego głos. Zemsta za to miała okazać się słodka. Najpierw taktycznie wybierałem prawdę, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na pytanie o to, czy posiadam jeszcze koszulkę z twarzą Erica, które powinno wzbudzić moje podejrzenia. Kiedy wreszcie wydawało mi się, że mogę wybrać wyzwanie, mój gość nakazał mi ów t-shirt odszukać i założyć.
– Wiesz, jak głęboko on jest zakopany? Będę szukać godzinę – spróbowałem, mając nadzieję, że uda mi się przekonać go do zmiany zadania.
– Mamy czas – mruknął, strzepując z koszulki niewidoczne dla mnie paproszki.
Westchnąłem i udałem się do mojego pokoju. Wcale nie miałem ochoty rozgrzebywać rzeczy z najwyższej półki. Była symbolicznie nietknięta jako alegoria mojej przeszłości. Nie miałem jednak wyboru i sięgnąłem po worek na śmieci.
Razem z nim spadły na mnie trzy kartony, dwa koce i za małe rolki. Raban przyciągnął Erica.
– Co za…?
Na moje nieszczęście na podłogę wysypała się zawartość kartonów. Eric Riegler spoglądał na podłogę usłaną zdjęciami jego nastoletniej twarzy, setkami wycinków z gazet, kartkami wyrwanymi z mojego pamiętnika, nawet lalka na jego podobieństwo musiała wypaść z pudełka. Dla dopełnienia obrazu tragedii, zabawka padła w przeszłości ofiarą moich morderczych zapędów, których nie mogłem wyładować na prawdziwym Ericu, więc zmasakrowałem jego winylową podobiznę.
W tamtej chwili chciałem umrzeć.
Niezręczna cisza była jeszcze gorsza do zniesienia niż ta, zanim obejrzeliśmy Randkę z gwiazdą. Nigdy w życiu nie odczuwałem takiego wstydu, kiedy stałem przed Erikiem Rieglerem, trzymając rozdarty worek na śmieci, a między nami leżały setki moich nastoletnich listów miłosnych zaadresowanych do nikogo innego, jak do Erica Rieglera.
Aha, no i ta nieszczęsna lalka.
Moje życie jest do dupy.
W końcu chłopak uklęknął i zaczął zbierać kartki, sprawiając wrażenie, jakby wcale nie interesowała go ich zawartość. Nie bez wahania dołączyłem do niego, raz po raz mamrocząc przeprosiny.
– Will – powiedział w końcu Eric, łapiąc mnie za przedramię. – Nic się nie stało. Przecież wiem, że mnie nie lubisz.
– To nieprawda – wyrwało mi się, a chłopak puścił moje ramię. Zbieraliśmy w milczeniu, aż w ręce Erica nie wpadły moje rolki z twarzą Jessego McCartneya.
– O! – zawołał, chwytając znalezisko w obie dłonie. – Naprawdę jeździłeś czymś takim?
Skrzywiłem się.
– Niestety. Nawet za nim nie przepadałem, ale były tanie, z wyprzedaży garażowej.
Potem Eric odgrywał scenki przy użyciu nieszczęsnych rolek, ale nawet to nie rozładowało napięcia, które zapanowało między nami.
Wróciliśmy do gry. Następne pytanie, jakie zadałem, a miałem je przygotowane od dawna, brzmiało:
– Czego wolałbyś mi nie mówić?
Skrzywił się i po krótkim namyśle odpowiedział:
– Że wiedziałem, jaki jest twój ulubiony film i tylko dlatego go obejrzałem.
Spojrzałem na niego zdumiony. Eric roześmiał się.
– Narobiłeś naprawdę sporo hałasu w internecie, więc przez ten czas, kiedy nie mogliśmy cię zbanować, dowiedzieliśmy się o tobie wszystkiego – i masz wielkiego farta, że cię nie pozwałem. Tak czy siak razu cię rozpoznałem.
– Jak? To było dawno temu.
– Ten rodzaj niechęci można wyczuć na kilometr. Nie każdy hejter robi ze mnie tarczę do rzutek. – Uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłem tego gestu. – Prawda czy wyzwanie?
Wybrałem wyzwanie. Kazał mi zrobić coś do jedzenia, co skończyło się wielką bitwą na mąkę, powrotem dobrego humoru i brakiem jedzenia, za to dużym bałaganem. Zaproponowałem zamówienie pizzy. Eric wyjrzał za okno i powiedział:
– Pójdźmy po nią.
– A paparazzi?
Riegler spojrzał mi w oczy.
– Srał ich pies.
Parsknąłem śmiechem i sięgnąłem po klucze.
– Zatem chodźmy.
Słońce już zaszło, a po ulicy kręciły się tylko szopy. Prawdopodobnie, bo ich nie widziałem. Nie miałem pojęcia, która mogła być godzina, ale musiało być późno, bo naprawdę nie widziałem żywej duszy.
– Prawda czy wyzwanie? – zapytałem, przerywając ciszę.
– Prawda – odpowiedział Eric, a ja usłyszałem jego krzywy uśmiech. Przez chwilę wahałem się, czy chcę psuć jego dobry nastrój tym pytaniem, ale musiałem wiedzieć. W tym czasie Eric z kimś smsował.
– Dlaczego chowasz się przed paparazzimi? Dlaczego aż tak bardzo ich unikasz, że chowasz się u przypadkowego kolesia?
Usłyszałem westchnięcie. Zagryzłem wargi.
– Menedżer kazał mi się schować, aby wyciszyć plotki, bo ostatnio bardzo szkodziły wizerunkowi, jaki dla mnie tworzą. Ale musiałem zagrać koncert, nie mogłem go tak po prostu odwołać. A potem wpadłem na ciebie i mnie uratowałeś.  
– Jakie plotki? – dopytałem. Musiałem się dowiedzieć.
– Sfotografowano mnie z dobrym kumplem i rozdmuchano to do gejowskiego romansu.
Zatrzymałem się. Za sobą miałem witrynę sklepu z elektroniką, widziałem niebieskie światła telewizorów z wystawy rozświetlające twarz uśmiechającego się do ekranów Erica. Odwróciłem się i zobaczyłem jeden z jego teledysków. Gwiazdor odezwał się jednak zupełnie bez związku z pytaniem.
– Nie chcę, żeby to się skończyło.
Nie odpowiedziałem.
– Will… Przy tobie pierwsza raz od czasów reklamy płatków śniadaniowych zapomniałem, że jestem gwiazdą.
– Ledwie mnie znasz.
– Nieprawda. To jest… bardzo możliwe, że w ogóle cię nie znam. Ale ty mnie znasz. Jak nikt inny. Nikomu innemu nie pokazałem się od tej strony od czasów podstawówki. Dla wszystkich jestem zepsutą gwiazdeczką, a ty biłeś się dzisiaj ze mną na mąkę jak z najlepszym kumplem.
– Eric…
– Will. Powiedz tylko słowo, a nie będziemy udawać i jutro nadal będziemy kumplami. Wyciągam do ciebie dłoń, po prostu… brakowało mi w życiu tego czegoś, co ty dałeś mi dzisiaj.
Milczałem.
– Wiem, że z jakiejś przyczyny żywisz do mnie serdeczną nienawiść. Pozwól mi to naprawić albo chociaż powiedz, dlaczego tak jest. Widziałem twoje kartony, wiem, że nie zawsze tak było. Co się zmieniło? Co zrobiłem?
Westchnąłem. Nie chciałem mu mówić.
– Naprawdę nie chcesz pozbyć się tej nienawiści? Daj mi chociaż szansę się wytłumaczyć. Nie wmówisz mi, że kupiłeś tę lalkę, żeby zrobić z niej voodoo, bo widziałem pieprzone listy miłosne i…
Wtedy wybuchłem.
– Właśnie! Właśnie w tym rzecz! Pieprzone listy miłosne, Eric. Jestem gejem. Przeliterować? GEJEM. Odkryłem to przez twoją głupią reklamę płatków śniadaniowych, byłeś pierwszym facetem, do którego kiedykolwiek coś poczułem, stałem się twoim największym fanem i byłem wdzięczny, że to właśnie w tobie się zakochałem, bo byłeś taki miły i w ogóle, kurwa mać.
– I?
– Nawet nie wmawiaj mi, że nie pamiętasz, jak powiedziałeś w wywiadzie na żywo, że gardzisz homoseksualistami i masz nadzieję, że nie są twoimi fanami. Nawet nie udawaj, że to nie miało miejsca. Eric, nienawidziłem cię wtedy, to dlatego założyłem hejterskie konto na twoim forum, dlatego zniszczyłem twoją lalkę, dlatego schowałem wszystko w kartony, dlatego, wszystko dlatego. Jednym pieprzonym zdaniem prawie zrujnowałeś mi życie. Nie masz pojęcia, przez co wtedy przechodziłem. Nikt nie wiedział, że jestem gejem, nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje, nikt nie wiedział, że potrzebuję pomocy. Wiedzieli tylko, że zniknęły wszystkie plakaty, a ja już nie lubię płatków śniadaniowych. Nienawidziłem cię.
Eric podszedł.
– To czas przeszły.
– Co?
– Cały czas mówisz w czasie przeszłym – zauważył. – Nienawidzisz mnie teraz, Will?
Prychnąłem.
– Raczej ty powinieneś mnie nienawidzić albo co najmniej porządnie mną gardzić, bo…
– Skończ już z tym pieprzeniem – przerwał mi, chwycił za koszulę i pocałował.
Przysięgam, że wtedy, przed tym sklepem z telewizorami, kiedy w tle grał jego najnowszy teledysk, a z nieba zaczynały spadać pierwsze krople deszczu, Eric Riegler, megasupergwiazda i bożyszcze nastolatek, zatwardziały homofob i kobieciarz pocałował mnie. Mnie, barmana bez wykształcenia. Płci męskiej.
Wiecie, o czym wtedy pomyślałem? Że powinienem założyć Tumblra i zrobić wpis z serii „Nie poddawajcie się”, żeby pocieszyć te wszystkie laski zakochane w Shawnie Mendesie. Czy kto tam teraz jest na topie. Z ręką na sercu: to właśnie była moja pierwsza myśl.
Moją drugą myślą było o Boże, kiedy deszcz rozpadał się na dobre, a Eric złapał moją dłoń i pobiegliśmy w dół ulicy. Naprawdę nie rozumiałem, co się dzieje i dopiero kiedy mokrzy, zasapani i roześmiani wpadliśmy do mieszkania, dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło. Uśmiech trochę zszedł mi z twarzy.
– Co się właściwie…? – wydukałem, ale Eric posłał mi gniewne spojrzenie.
– Mam się powtarzać?
– Ale dlaczego…?
Znowu mi przerwał.
– Naprawdę ciężko myślisz, Will – westchnął Eric i znowu mnie pocałował.
Więcej już nie pytałem. Po prostu zaakceptowałem to nowe, dziwne uczucie, które poeta pewnie nazwałby szczęściem albo odurzeniem. Albo oboma.
Jeśli ktokolwiek powiedziałby mi, że kiedykolwiek zasnę w objęciach Erica Rieglera, to najprawdopodobniej poszukałbym sobie nowego znajomego na to miejsce. Nie mam pojęcia, czy spaliśmy trzy godziny czy trzydzieści minut, ale obudziliśmy się, kiedy było wreszcie jasno. Wyplątałem się z ramion Erica i wstałem. Spojrzał na mnie zasapanym wzrokiem.
– Co teraz będzie? – zapytałem, krzyżując ręce na piersi.
Riegler wywrócił oczami.
– Czy nie możemy po prostu…?
– Cieszyć się chwilą? – zgadłem. – Jeśli nie zauważyłeś, to jestem gburowaty.
– Widzisz, już czytasz mi w myślach. – Eric uśmiechnął się, a kiedy moje spojrzenie nie złagodniało, dodał: – Zazwyczaj też jestem gburowaty.
Wymownie spojrzałem w sufit. Gwiazdor westchnął.
– O co mnie pytasz?
– Ja i ty… – zawahałem się. – To znaczy, czy to między nami, czy to istnieje? Nie bez powodu chowasz się przed gejowskimi plotkami, prawda? To jednorazowa przygoda czy…?
– Nie wiem – przyznał Eric. – Nie wiem nic. Praktycznie się nie znamy, mam album do wypromowania, nie mam pojęcia, czy to będzie miłość czy tylko zwariowałem. Nie chcę wciągać cię w piekło, które dzieje się za kulisami show biznesu.
Milczałem.
– Ale jeśli w jakikolwiek sposób cię to pocieszy, to zostaję tu na jeszcze jedną noc. To znaczy… chcę dać nam szansę, nawet pojutrze. A jeśli to wypali, nie bylibyśmy jedyną taką ukrywającą się parą w show biznesie.
Nie wnikałem, co miał na myśli, mówiąc taką, ale wywołało to we mnie nieprzyjemne wrażenie. Chwyciłem dłoń Erica i ścisnąłem ją. Nie chciałem się martwić na zapas. Chciałem tylko nigdy nie budzić się z tego snu.

Czy to był najlepszy dzień w moim życiu? Być może, nie będę tego ukrywać. Obejrzeliśmy kilka plotkarskich programów, śmiejąc się z celebrytów, i mecz tenisa, zamówiliśmy chińszczyznę i spróbowaliśmy upiec babeczki według tutorialu na YouTubie (wyszły paskudne, więc nakarmiliśmy nimi gołębie na balkonie – jeśli zaczną teraz przylatywać do nas w poszukiwaniu jedzenia, Cassie mnie zabije). Zachowywaliśmy się jak zupełnie normalni kumple, dużo śmialiśmy i wymienialiśmy naprawdę okropnymi żartami słownymi. Moglibyśmy uchodzić za zwykłych przyjaciół. Tak na pierwszy rzut oka. Moglibyśmy być spoko ziomkami, gdyby nie ręka przytrzymana odrobinę za długo, żeby to było naturalne, gdyby nie niby przypadkowe otarcie o ramię, gdyby nie ominięcie całego seta, bo jeden od drugiego nie mógł oderwać wzroku. Gdyby nie szybsze bicie serc, kiedy dłońmi Erica kroiłem truskawki. Gdyby nie, gdyby nie, gdyby nie…
Przez pół mojego życia przykryłem wszystko, co kiedykolwiek czułem do Erica Rielgera gorącą, nieustannie płonącą nienawiścią. Tamtego dnia to wszystko wreszcie znalazło swoje ujście na powierzchnię – jak wulkan albo gejzer. I oddałbym wszystko, co miałem, a czego nie było za wiele, żeby zatrzymać czas i móc nigdy nie odrywać wzroku od Erica Rieglera odrzucającego głowę do tyłu, zanim się zaśmieje. Albo wysuwającego odrobinę język, zanim coś ugryzie. W tamtej chwili wydawało mi się całkiem realne, abym zawsze czerwienił się jak burak, kiedy ten pacan odważył się mnie dotknąć – ale co ja tu będę mydlić oczy, to było cholernie przyjemne.
Gdyby nie to wszystko, pewnie moglibyśmy być kumplami.
I gdyby nie pamiętny wieczór, kiedy dotyk przestał być przypadkowy i niepozorny, bo – co tu dużo mówić – po całym dniu ziomowania byliśmy trochę spragnieni. Ach, ten wieczór, kiedy dłonie Erica Rieglera nie zawahały się, chwytając za mój pasek, kiedy Eric Riegler wyszeptał, że taki to będzie dopiero pierwszy raz i kiedy straciłem dziewictwo na pościeli w zgniłozielone paski.

Obudziłem się, jeszcze nie pamiętając, że nasz czas wspólny dobiega końca. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale nie spojrzałem na zegarek. Byłem obolały i odczuwałem jeszcze nie minioną noc wszystkimi zmysłami, ale generalnie czułem się szczęśliwy i nie mogłem doczekać się nadchodzącego dnia. Odwróciłem się i spostrzegłem, że druga połowa łóżka świeci pustką.
Na początku w ogóle się nie zmartwiłem, wstałem, podniosłem swoje ubrania i wciągnąłem jakieś spodnie. Nie umknęło mojej uwadze, że Eric po sobie posprzątał.
Zajrzałem w każdy kąt mieszkania i nie znalazłem żadnego nastoletniego piosenkarza. Zalała mnie panika, ale nie dopuściłem jeszcze do siebie żadnej pesymistycznej myśli. Zapytałem na recepcji i portier powiedział mi tylko, że Eric miał mi do przekazania „Nie wiem”.
Poczułem się nie tylko zdradzony i wykorzystany, ale przede wszystkim upokorzony. Zalały mnie wściekłość i żal. Wyszedłem z budynku i włożyłem ciemne okulary, pierwszy raz od miliona lat. Bałem się, że zacznę płakać. Niepotrzebnie, bo po dwóch minutach zaczął padać deszcz (jak wygodnie), więc naciągnąłem kaptur na czoło i roześmiałem się. Cała ta scena była obrzydliwie karykaturalna, ale nie poprawiło to mojego humoru na długo.
Ostatni raz tak się czułem, kiedy Eric Riegler złamał mi serce po raz pierwszy. Pogrążyłem się w tym wspomnieniu i nawet nie zauważyłem, kiedy przeszedłem obok pamiętnej witryny sklepu z elektroniką.
Wpadłem na kogoś. Wymamrotałem przeprosiny i ruszyłem dalej, kiedy Nieznana Kosmiczna Siła kazała mi się odwrócić i prawie załamały się pode mną kolana.
– Ty sukinsynu – powiedziałem, zdejmując okulary i wgapiając się w pieprzoną skoliozę. Eric Riegler odwrócił się i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Sińce pod oczami miał jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj. Milczał, więc nie mogłem tego przepuścić. – Nic mi, gnoju, nie powiesz? Wiedziałem, że jesteś śmieciem, ale lubię się połudzić, że ludzie się zmieniają. Jestem idiotą.
– Will… – Eric wyciągnął dłoń w moim kierunku, ale bogowie raczą wiedzieć, co zamierzał zrobić.
– Pierdol się – powiedziałem i splunąłem. Generalnie gardzę pluciem w miejscu publicznym, ale to była wyjątkowa sytuacja. Musiałem to podkreślić. – Nie chcę cię znać. – Odwróciłem się i ruszyłem dalej, w duchu mając nadzieję, że Eric mnie zatrzyma, ale znów zacząłem dusić w sobie wszelkie pozytywne uczucia względem niego.
– Przepraszam – powiedział na tyle głośno, żebym usłyszał i oczywiście zatrzymałem się, choć wcale nie powinienem, jak mi się tedy wydawało. – Jestem ostatnim sukinsynem.
– Nie zaprzeczę – zauważyłem. – Często tak robisz? Podobało ci się w nocy? Kogo następnego sobie weźmiesz na celownik?
– Nie rozumiesz – warknął Eric.
– Oświeć mnie – zakpiłem. – Byle szybko, bo bluza mi przemaka.
– To były najwspanialsze dwa dni w moim życiu. Menedżer wcale do mnie nie dzwonił, sam poprosiłem go, abym został, żeby przedłużyć ten czas z tobą.
– Jasne. Wszystkim tak mówisz?
– Ale ja tak nie mogę. To… to jest za dużo dla mnie, ja… ja się brzydzę. Siebie. Brzydzę się siebie. Nienawidzę siebie za to, przytłacza mnie to, mam wyrzuty sumienia, Will. Obudziłem się, popatrzyłem na ciebie i poczułem się jak towar z wadą fabryczną.
– Wydawało mi się, że romantyczne gadki wychodzą ci lepiej – warknąłem. – Przynajmniej ostatnio poradziłeś sobie nieźle
– Will, przepraszam. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Sprawiłeś, że byłem szczęśliwy, chociaż to tylko chwila. Ale… ale… chodzi o to ­– zabrakło mu słów.
– Co masz na myśli, Eric? Jak to się nazywa? Homoseksualizm? Gejoza? Penisy? – przeliterowałem. W głębi duszy doskonale wiedziałem, o co Ericowi chodzi i jak się czuje – przeszedłem przez to. Ale nikogo po drodze nie upokorzyłem tak, jak on mnie. W ogóle nikogo nie upokorzyłem. – Byłoby okej, gdybym miał waginę? W takim razie przykro mi, że nie wpasowuję się w twój światopogląd.
– Przepraszam – wydukał tylko. Deszcz zmoczył jego włosy i krople skapywały z kosmyków i z czubka nosa. Wyglądał żałośnie w niebieskawym świetle telewizorów. Miałem parszywą nadzieję, że płacze. O jak bardzo chciałem, żeby krople deszczu mieszały się na tych bladych policzkach z gorzkimi łzami i to bynajmniej nie samotnymi.
– Chyba jestem za dużym bucem, żeby ci wybaczyć – przyznałem w końcu. – Prawdę mówiąc… w tym momencie żałuję, że cię w ogóle poznałem, bo przechodzę przez to wszystko drugi raz. I wcale nie chcę ci wybaczyć. I mam nadzieję, że ty sobie też nie wybaczysz.
– Will, nie mów tak – prawie wyszeptał Riegler.
– A co? Rani cię to? No to bardzo mi przykro, bo ja się czuję wyśmienicie! Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Eric na chwilę wstrzymał oddech.
– Tylko tyle, że cię kocham. Ale nie jestem w stanie tego zrobić. Nie teraz.
W tym momencie Eric Riegler Złamał Mi Serce Po Raz Trzeci.
– Gówno wiesz o miłości, nigdy byś mi czegoś takiego nie zrobił, gdybyś mnie kochał. Nawet nie dotknąłbyś mnie palcem w takiej sytuacji.
Eric chyba już nie miał na to odpowiedzi.
– Jesteś pieprzonym bucem i egoistą. Brukowce wcale się co do ciebie nie mylą. A teraz wybacz, ale idę wymazać z pamięci ostatnie kilkadziesiąt godzin. Przyślę ci numer konta, wisisz mi czternaście tysięcy, bo pierwsza noc gratis.
Wyminąłem go, ale złapał moją rękę, więc odwróciłem się raptownie. I w tym momencie gdzieś po przeciwnej stronie ulicy błysnął flesz. I jeszcze raz. I jeszcze. Eric zarzucił kaptur na głowę i ruszył chodnikiem, ale po chwili został otoczony i straciłem go z oczu.
Wróciłem do domu. Zdjąłem pościel i miałem zamiar wyrzucić ją przez okno, ale nie dałem rady, więc zostawiłem na środku salonu. Nie mogłem zasnąć. Chwyciłem komórkę i sprawdziłem serwisy plotkarskie. Nasze rozmazane i ciemne zdjęcie obiegło już najbardziej szmatławe pisma. Nic kompletnie nie było na nim widać, równie dobrze mogli to być dowolni ludzie. Cztery na sześć gazet podpisało mnie jako kobietę (aha), dwa pozostałe podawały, że jestem jego gejowskim kochankiem z poprzednich plotek.
Zdałem sobie sprawę, że nawet nie mamy żadnego zdjęcia razem oprócz tego. Żadnego śladu, że kiedykolwiek był w tym domu i kiedykolwiek naprawdę z nim rozmawiałem. Zabolało.
Kilka godzin później szef wyrzucił mnie z pracy za pomocą smsa. Dalej nie wstałem z łóżka i nie tylko nie zdziwiłem się tą wiadomością, ale też kompletnie się nią nie przejąłem.
Myślałem o okropnym egoizmie Erica Rieglera. Potrzebował mojego wybaczenia tylko po to, żeby poczuć się lepiej. Wściekłość tylko się we mnie wzmogła.
Cassie wróciła i zastała mnie w łóżku, przykrytego nieobleczoną kołdrą, ryczącego jak małe dziecko i wyrywającego kartki ze starego notesu w całości poświęconego Ericowi Riedlerowi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Eric Riedler Złamie Mi Serce Po Raz Czwarty.

Kiedy w końcu Cassie udało się przekonać mnie do wyjścia z domu, doskonale zdawałem sobie sprawę, że w czasie mojego spaceru Eric Riegler ma grać koncert w Rose Bowl Stadium w Pasadenie. Cassie nie pozwoliłaby mi go obejrzeć, ale to było jego pierwsze publiczne wystąpienie od Naszego Incydentu. Chciałem zobaczyć, jak będzie się zachowywał.
Ironicznie pamiętny sklep z elektroniką postanowił pokazywać ten koncert na wszystkich telewizorach, więc wszedłem do środka. Tym razem deszcz wyjątkowo nie padał, ale chciałem coś słyszeć.
Eric Riedler siedział przy fortepianie, a w ręce ściskał czarny mikrofon.
 – Ostatnio… ostatnio powiedziałem coś okropnego o mojej koleżance po fachu, Katy Perry – mówił, a tłum milczał. – A potem zrobiłem coś dużo gorszego. Myślę, że to dobry moment, aby przeprosić was oboje. Katy, mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli pozwolę sobie wykonać twój utwór. Twój świetny utwór. – Zrobił pauzę. – W., to dla ciebie. Każde słowo jest prawdziwe. Nie proszę cię o wybaczenie, ale zapamiętam nasz wspólny czas… jako coś wyjątkowego.
Zamknąłem oczy, ale to mnie nie uchroniło. Już po pierwszych kilku nutach rozpoznałem Teenage Dream. Nie otworzyłem oczu aż do pierwszego refrenu, kiedy głos Erica zaczął się powoli załamywać. Starałem się nie skupiać na jego głosie. Bardzo chciałem się nie skupiać na jego głosie, ale emocje przedostały się nawet przez mój mur.
Czułem, naprawdę słyszałem żal, jaki włożył w tę piosenkę. Bardzo chciałem myśleć sobie wtedy, że nie na darmo dostał tę nagrodę za tamten film, ale tak naprawdę myślałem sobie, że naprawdę było mu przykro i że naprawdę chciał mnie na swój sposób przeprosić.
Przyszło mi też do głowy, że Eric Riegler nie tyle był bucem, ile nieprzystosowaną do społeczeństwa maszyną rynku rozrywkowego. Nie wiedziałem, że mogą kręcić mnie maszyny, ale tak się stało.
Stało się też coś o wiele straszniejszego – piosenka Katy Perry znalazła drzwiczki do moich wnętrzności, wbiła nóż w mój żołądek, przekręciła i jeszcze czerpała z tego sadystyczną radość. Nigdy nie byłem dobry w identyfikowaniu emocji, ale wtedy wiedziałem na pewno, że było mi przykro. Bardzo, bardzo przykro.
Jednocześnie poczułem też coś skrajnie dziwnego… mogę się pokusić o nazwanie tego wdzięcznością, ale bogowie raczą wiedzieć, co się działo w środku mnie.
Kiedy Eric Riegler zrobił pauzę po słowach I’m complete, wyszedłem. Nawet nie dlatego że bałem się rozpłakać – a faktycznie zacząłem wyć jak bóbr po przekroczeniu progu – ale to było dla mnie po prostu za dużo. Nie mogłem tego słuchać, bo piosenka wywołała we mnie całą gamę totalnie niezidentyfikowanych uczuć. Spojrzałem na witrynę i śpiewającego na ekranach dziesiątek telewizorów Erica. Nie słyszałem ani słowa, ale znałem Teenage Dream na pamięć. Nie wiem, czy to gra świateł, ale jego oczy zaszkliły się na moment i wtedy odruchowo z frustracji, złości i bezsilności uderzyłem pięścią w witrynę z całej siły. Zadrżała. Z mojego gardła wydostał się donośny szloch.
Szybie oczywiście nic się nie stało, ale moja ręka odczuła to spotkanie boleśnie.
Szybko oddaliłem się z miejsca zbrodni, cały czas rycząc, zanim jakikolwiek pracownik zdążył powiązać mnie z drżeniem witryny. Kilka ulic dalej usiadłem na krawężniku i wyjąłem telefon. Portale plotkarskie już prześcigały się w podejrzeniach, kim jest Tajemnicza W., ale nie ma zbyt wielu celebrytek o imieniu na W, więc szybko pokończyły im się opcje. Wszedłem na forum oficjalnego fanklubu Erica Rieglera i zarejestrowałem się (moje stare konto wciąż było zbanowane).
Autor: W.
Temat: Teenage Dream
Treść: Chcę tylko powiedzieć, że Eric Riegler to spełnienie mojego snu i że złamał paskudnie moje serce kilkukrotnie i że chcąc nie chcąc odczuwam z tego powodu jakiś paskudny rodzaj wdzięczności. Nie dlatego że mam zapędy masochistyczne, ale dlatego że wyzwolił we mnie szczęście – chociaż na tak krótko. Wzbogacił mnie też o nową mądrość – kiedy jakiś piosenkarz zaproponuje mi oglądanie Randki z gwiazdą, odmówię bez wahania.
Wtedy, kiedy wyłączyłem przeglądarkę, dotarła do mnie kolejna paskudna prawda: to był ostateczny koniec mojej znajomości z Erikiem Rieglerem, konie naszej wspólnej historii. Jakkolwiek krótka i bolesna by nie była. Chciałem wierzyć, że wcale mnie nie wykorzystał, tylko po prostu nie potrafiłem go uleczyć.
Albo to społeczeństwo nie pozwoliło mi na to.
Na tym krawężniku, kiedy wyłem jak wilk do księżyca, a ludzie nawet na mnie nie patrzyli, Eric Riegler umarł. Nigdy więcej o nim nie wspomniałem, nie spotkałem i umyślnie ignorowałem wszelkie wiadomości o nim.
Wraz z Erikiem umarło coś pięknego, łzy wyschły, i skończyła się krótka i bolesna historia.
Włączyłem jeszcze raz przeglądarkę i zacząłem przeglądać oferty pracy.


____________________
Wiecie, co to miała być Pięciolinia? Krótkie, góra 5-stronicowe opowiadania inspirowane piosenkami. Serio. Ale miałam wizję tej sceny z szybą i potem podorabiałam historie i, no.

Wyszedł mi materiał na powieść, skondensowany w 30 stron.

Miało być o wiele bardziej emocjonalnie i w ogóle, ale dobra, niech już tak będzie. Zamykam ten rozdział.

Silne wpływy: Randka z gwiazdą, Glee, Teenage Dream (głównie w wykonaniu z Glee, linki na górze były). Nie ukrywam, to taki Frankenstein tych trzech.

Co więcej, opowiadanie wyszło jakie wyszło, każdy widzi, ale żeby je napisać, śledziłam One Direction przez pięć miesięcy mojego życia. Obrosłam w olbrzymią wiedzę i może tego na pierwszy rzut oka nie widać, ale nie macie pojęcia, ile zdań by się tu nigdy nie znalazło, gdyby nie te kilka miesięcy (i nie, nie mam na myśli tylko rozmowy z Harrym). Tak więc wszystkich, którzy mówili, że to tylko wykręt i wstydzę się przyznać, że to lubię (widzieliście moją tablicę na facebooku? zdecydowanie się nie wstydzę - dzięki, Amela), serdecznie pozdrawiam i daję znać, że to nadal był research.

Opowiadanie z wielką dedykacją dla Agaty i Ameli i mnie z przeszłości - bo zapierałam się rękami i nogami, że nigdy nie napiszę celebrity. O Dramione też tak mówiłam.

To jedno z tych opek, które lepiej wyglądałoby jako film (albo pełnoprawna powieść) - byłoby widowiskowe i wyciskałoby łzy. Nie potrafiłam tego oddać na papierze - szczególnie, kiedy w połowie zorientowałam się, że mam do tego złego bohatera. Will się nie rozkleja (sorry, Agata, za to imię, ale przyznaj, że pasuje do niego), tylko myśli o jakichś pierdołach. Nie umiałam też wcisnąć wielu scen, które chciałam i ech, naczytałam się tyle teorii spiskowych i nic z tego nie wykorzystałam :(. Ale kiedy przekroczyłam 20 stron i byłam w lesie, uznałam, że trzeba się streszczać. Całość jest trzykrotnie dłuższa niż planowałam. (Zauważam, że ostatnio piszę same dłuugie rzeczy, może powoli dojrzewam do powieści).

Kolejne wyzwanie za mną. Wyszłam ze swojej strefy komfortu nie tylko dlatego że to opko celebrity, ale wierzcie lub nie, pierwszy raz w życiu wplotłam jakiś elementy erotyczne do opowiadania i zobrazowałam miłość inaczej niż moje anielskie wyidealizowane w stylu jakiegoś Petrarki. Nie jestem zadowolona, ale nikt mi nie powie, że nie podjęłam próby :). Spróbowałam napisać celebrity, przy którym nie zgrzytają zęby. Jeśli wam się podoba, to chwała! Jeśli nie, to spoko loko, to nie moja stylówa jednak :v.

15 komentarzy :

  1. Amelia Chojnacka1 maja 2017 17:08
    NJSIBHDNLKJFBIHE CZEMU TO SIĘ W OGÓLE SKOŃCZYŁO BOŻE AKBFEHLVGNRKVJL PIĘKNE BŁAGAM O WIĘCEJ HOMO OPOWIADAŃ POZDRAWIAM Z MOJEGO TĘCZOWEGO ŚWIATA LARRY IS REAL ROZPŁAKAŁAM SIĘ NA TYM TEENAGE DREAM KUCAM CB ALA ZAPISZCZAŁAM, WIDZĄC "HARRY STYLES" POMOCY DZIĘKUJĘ ZA DEDYKACJĘ JESTEŚ WSPANIAŁA LOWE AŻ POOGLĄDAM TOP 30 ICONIC LARRY STYLINSON MOMENTS NA CO KOMU ZNAKI PRZESTANKOWE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze jedną parę gejów w rękawie B).
      #zdelegalizowaćznakiprzestankowe
      #lowe

      Usuń
  2. Co ty zrobiłaś Boże. Ala. Moje serce. Ała??? Przez cały proces pisania pozwalałas mi wierzyć, ze to miłość i tęcza, miłe lekkie opowiadanie i... AŁA? Było miłe, było lekkie i naprawdę, chociaż mam ochotę dać Willowi w pysk, to da się go lubić. No i faktycznie to okropne imię mu pasuje. Wybaczam. Swoją drogą przeszłam swoją gehennę z tą piosenką i teraz znów wraca pewnie XD
    Cieszę się, ze planujesz wyprodukować więcej takich opowiadań, masz moje błogosławieństwo i pełne wsparcie XD oby Larry dalej cię inspirował! W sumie Idk czy to Larry cię zainspirował XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TO NIE PRZYPADEK, ŻE ALA I AŁA SĄ TAKIE PODOBNE :D.
      Najpierw był pomysł, a potem w ramach riserczu zajęłam się Larrym :).
      I JAK TO BYWA - CIESZY MNIE TWÓJ BÓL, MOŻE JEDNAK MI WYSZŁO ♡.
      Dzięki za wybaczenie, więcej Willów i Jamesów nie będzie, spoko loko XD

      Usuń
  3. Kocham to opowiadanie całym moim tęczowym serduszkiem. CZEMU TO JEST TAKIE DOBRE? JAKIM CUDEM SPRAWIŁAŚ, ŻE UWIELBIAM OPKO CELEBRITY?

    OdpowiedzUsuń
  4. SKĄD WIEDZIAŁAM, ŻE ALA PISZE WSPANIAŁĄ GEJOZĘ? NIE WIEDZIAŁAM, ALE TERAZ JUŻ WIEM I CHCĘ WIĘCEJ!
    Ja Cię pozwę za to.
    Jak można pisać takie wspaniałe rzeczy? ;-;
    W imieniu całej tęczy tego świata dziękuję za tę historię. I za jej zakończenie. Idealne, ryli.
    Chciałabym napisać jakiś składny i fajny komć, ale nie umiem, ledwo się powstrzymuję od użycia nadmiaru kapsloka. ;W;
    A Randka z gwiazdą jest wspaniała :'D




    ALE NIE TAK BARDZO JAK WYCHODZENIE ZE STREFY KOMFORTU ALI KACZMAREK, WINCYJ, WINCYYYYYJ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie więcej gejozy, nawet takiej z happy endem B).

      <333333333333

      Usuń
    2. Życie jest takie piękne. TwT ♥

      Usuń
  5. 1:Już nigdy nie będę narzekać na mało postów na wd.
    2:Jak ja mam tu cokolwiek napisać sensownego, jak koleżanka wyżej idealnie wszystko ujęła?
    3:TO JEDNA Z LEPIEJ NAPISANYCH SCEN EROTYCZNYCH JAKIE CZYTAŁAM.
    4:Dziękuję za tak piękny początek maja ❤.
    5:NADAL NIE DOTARŁO DO MNIE ŻE POKOCHAŁAM OPKO CELEBRITY.
    6:Seria? Czy to znaczy ze będzie więcej? ❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PRZECIEŻ TAM NIE MA SCENY EROTYCZNEJ XD.
      Dzięki!

      Seria opowiadań inspirowanych piosenkami, czyli generalnie to może być wszystko.

      Usuń
    2. Dzięki temu ze jest nie dopowiedziana jest najlepsza :D.

      Usuń
    3. czy wychodzenie do głównej i wchodzenia w to opko w kółko ma sens i nabija wyświetlenia? bo zrobiłam tak bardzo dużo razy a ciągle nie wskoczyło w topkę :/

      Usuń
    4. Naliczyło mi dzisiaj 41 odsłon, wuec jeszcze trochę brakuje, ale wkelkie dzieki za pomoc <3

      Usuń
  6. W życiu nie myślałam, że przeczytam i polubię opko celebrity.
    Przeczytałam od razu, jak opublikowałaś. Nie mogłam skomentować, bo byłam pod wrażeniem. I nie mogłam uwierzyć, że spodobało mi się opko celebrity. Brawa dla Ali.
    Nie spodziewałam się takiego zakończenia. To boli.
    I nie wiem, co pisać.
    Udało ci się, bo w ogóle nie zgrzytałam zębami XD

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka