Opowiadanie z serii Pięciolinia silnie inspirowane m.in. tą piosenką, szczególnie w tym wykonaniu. Inne informacje na dole :).
Treścią opowiadania jest miłość dwóch mężczyzn, jeśli ci to przeszkadza, nie czytaj. Dodatkowo pisała je kobieta, więc bierzcie poprawkę.
Treścią opowiadania jest miłość dwóch mężczyzn, jeśli ci to przeszkadza, nie czytaj. Dodatkowo pisała je kobieta, więc bierzcie poprawkę.
Cassie cisnęła gazetą na stół.
– Serio nie mają już o czym
pisać? – westchnęła, a ja rzuciłem okiem na nagłówek.
Eric Riegler wyśmiewa Katy
Perry!
Artykuł na pierwszą stronę, nie
ma co. W końcu wszystkich interesował Eric Riegler, nominowany do Złotego Globa
za swoją drugoplanową rolę w głupim dramacie, którego tytułu nawet nie chciałem
znać, autor… żadnej z piosenek ze swoich trzech platynowych płyt i gówniarz,
który wyleciał z liceum, więc zaciągnął się w reklamie płatków śniadaniowych.
Świat pokochał jego głos i wprost zalewał mnie nowinkami o nim, a ja miałem
kolesia serdecznie dość. Dlaczego? Bo geje z zasady nie lubią homofobów.
Podałem Cassie jej miskę płatków.
– Dzięki, Will – rzuciła i
zabrała się do jedzenia.
Cassie była dobrą przyjaciółką.
Nie zadawała dużo pytań, śmiała się ze mną z mojej gejozy i oglądaliśmy razem
wszystkie rodzaje filmów (oprócz pornograficznych, bo mieliśmy różne
preferencje) totalnie bez żenady. Miło nam się razem mieszkało, poza tymi
incydentami, kiedy jej nowi faceci brali mnie za kogoś więcej. Czasami trafiał
się taki, który nie chciał uwierzyć, że jestem gejem, no bo przecież nie
wyglądam i no bo nie da się być gejem, mieszkając z Cassie. Nie ukrywam,
dostrzegałem w niej pewne piękno (na pewno nie takie, jak oni), ale przysięgam,
przyszli kandydaci na wybranków serca mojej drogiej panny Blair, że żaden
narząd nie bije mi mocniej, kiedy przychodzi na śniadanie w za dużej koszulce z
Iron Manem. Bez stanika. Za to kiedy wy się zjawiacie na tym samym śniadaniu z
odkrytym torsem, chyba zwracam na to więcej uwagi niż Cassie. Ale nie narzekam,
róbcie tak dalej.
Ojciec mojej współlokatorki jest
bogatym producentem filmowym, więc wynajmuje jej wygodne mieszkanko, a może
raczej apartament w Westwood na czas studiów. Jednak Cassie nie dała się
przekonać co do porzucenia studenckiego życia w całości i dokooptowała sobie
przyjaciela geja. Ale jeszcze nie noszę apaszek i nie maluję paznokci, więc
plan trochę spalił na panewce.
Okej, wiem, strasznie się spinam
o tę całą gejozę, a na Boga, to przecież a) Stany Zjednoczone Ameryki, mogę już
leganie brać tu ślub z kim mi się żywnie podoba! b) Los Angeles, jedynym
wolniejszym (i nie chodzi tu o korki, tego nikt nie przebije) miastem na
świecie jest tylko Nowy Jork. Mogę tu być, kim chcę i nikt mnie nie będzie z
tego powodu prześladował ani nawet obgadywał.
No i jestem – gościem z
Kalifornii, wywalonym z koledżu, pracującym na nocną zmianę jako kelner w ultragwiazdorskim
klubie w Hollywood, definiującym cały swój charakter jako „bucowaty gej”, bo
naprawdę obnoszę się z tym strasznie. Przyczyna jest prosta – doskwiera mi to.
To nie tak, że nie lubię być gejem – lubię, bo mam całą gamę żartów, których
nie mógłbym wypowiedzieć, gdybym był hetero, a faceci są naprawdę fajni do
popatrzenia i tak dalej – ale a) czasem mam wrażenie, że łatwiej byłoby mi się
ustatkować i znaleźć tę jedną jedyną drugą połówkę, gdybym celował w dziewczyny
i b) złamano mi serce bardzo okrutnie na etapie odkrywania swojej prawdziwej
gejowskiej natury i mam defekt z tego powodu, ciężko mi się ufa facetom, którzy
twierdzą, że są otwarci i tolerancyjni. Nie mam nic przeciwko homofobom, którzy
się z tym nie kryją i nie są agresywni, byle tylko nie wchodzili mi w drogę i
nie wyjeżdżali ze swojego Texasu. Mam dużo przeciwko ludziom, którzy twierdzą,
że akceptują i kochają wszystkich, a tak naprawdę są pieprzonymi homofobami.
Jak Eric Riegler.
Hej, temat znowu zszedł na niego!
Nienawidzę Hollywood. Szczerze:
nienawidzę. To tak, jakby spytać nowojorczyka, co sądzi o Times Square. Daję
sobie palec uciąć, że nie był tam od pięciu lat – albo przynajmniej starał się
nie być. Różnica polega na tym, że nowojorczyk nie cierpi turystów, a ja nie
cierpię gwiazdeczek.
Bo to nawet nie są gwiazdy –
pewnie, że chciałbym spotkać Toma Cruise’a przechadzającego się pod palmami.
Ale to się nie stanie, bo mogę spotkać tylko jakieś domorosłe gwiazdeczki w
stylu Jennifer McDuffin. Słyszeliście kiedyś o Jennifer McDuffin? Ja też nie,
ale muszę jej służyć co najmniej tak, jakby miała na koncie trzy Oscary i lek
na raka. Bo tak się składa, że pracuję w klubie w Hollywood właśnie. I to
klubie, który stanowi istną mekkę dla nastolatek, które uciekły ze swojego
Tennessee albo innego Ohio i szukają tu spełnienia Americam Dream. Pewnie, że
da się to spełnić, ale nie czekając na Toma Cruise’a w klubie w Hollywood z
wielkim neonem i otwartym wejściem – wiadomo, że to pierwsze miejsce, jakiego
Tom Cruise i inny Brad Pitt będą unikać. Oni chodzą do klubów, do których żadna
dziewczynka z Ohio nie będzie miała wstępu. I przechadzają się pod palmami w
miejscach, gdzie nikt nie zwróci na nich uwagi.
Ale cóż mogę poradzić – przecież
nie będę wybrzydzał, skoro płacą nieźle, a z koledżu mnie wylali. Szkoda tylko,
że przez te cholerne korki zawsze się spóźniam.
– Na którą masz dzisiaj? –
zapytała beztrosko Cassie, przeglądając zdjęcia na Instagramie. Spiorunowałem
ją wzrokiem, bo zawsze miałem na tę samą godzinę.
– Ósmą? – odpowiedziałem, nie
wiedząc do końca, czy stwierdzam czy pytam. Cassie przytaknęła.
– I jak nastrój? Stresujesz się?
– W ogóle na mnie nie patrzyła, chyba smsowała.
– Niby czym? Pracuję tam od roku.
– Płatki nagle przestały mi smakować.
– Jak to czym? Macie dzisiaj
koncert!
Przytknęła mi do twarzy ekran
swojego smartfona. Obrazek był fioletowy i mienił mi się w oczach.
Przytrzymałem jej dłoń dla stabilizacji i nie bez trudu odczytałem: Eric Riegler, dziś wieczorem, Hollywood.
– To chyba jakiś żart –
powiedziałem to na głos, chociaż wcale nie zamierzałem. Cassie wydęła wargi.
– A ja bym chętnie posłuchała go
na żywo – przyznała, kiwając ochoczo głową jak jeden z tych piesków, które
obleśni tirowcy kładą przed szybą.
– Nie chodzi o niego –
odparowałem nieszczerze, rumieniąc się lekko. – O szefostwo! Dlaczego nikt nie uznał za stosowne, żeby
powiadomić mnie wcześniej, że mamy koncert?
– Bo często macie koncerty? –
zgadła Cassie, włączając Snapchata. – Will, słoneczko, przyznaj po prostu, że
masz jakiś okropny kompleks na punkcie tego chłopca.
Jak kochałem Cassie, tak chciałem
jej teraz po prostu dać w pysk.
– Nie mam żadnego kompleksu –
skłamałem, a policzki mi płonęły. – Idę się przejść. Nie wrócę dzisiaj, nie
zdążę.
Złapałem torbę i wyszedłem,
trzaskając drzwiami. Cassie nie powiedziała ani słowa.
Tak naprawdę nie chciałem się
przechadzać, bo byłem jedynym mieszkańcem LA, który nie lubił łazić po
pagórkach i w ogóle łazić, ale chciałem po prostu wyjść, zanim Cassie zacznie,
o zgrozo, zadawać pytania.
Słońce oczywiście waliło po
oczach jak oszalałe, na ulicy był korek, a smog unosił się nieustannie nad
głowami przechodniów – nie, to nie są chmury. Wszyscy na ulicy nosili ciemne
okulary i wszyscy byli posmarowani kremem z filtrem. Oczywiście oprócz mnie, bo
ja zawsze mam na sobie bluzę z kapturem, której nie zdejmę, choćbym pocił się
jak nornica.
Czy nornice się pocą?
Byłem naprawdę wściekły, ale nie
wiedziałem na co. Wściekłość potęgował fakt, że byłem wściekły na siebie za
bycie wściekłym. Przystanąłem i usiadłem na krawężniku, podwinąłem rękawy bluzy
i natychmiast poczułem na skórze palące słońce.
Eric Pieprzony Riegler.
Dlaczego całe moje życie kręciło się wokół niego? Naprawdę,
całe. Nawet siedząc na tym głupim krawężniku, miałem przed twarzą plakat
promujący ten cholerny koncert. I wiem, że jestem tylko kelnerem i do tego
właśnie wykorzystałem ostatni dzień urlopu, a szef mnie nie lubi (nikt mnie tam
w sumie nie lubi), ale mogli chociaż wysłać smsa. Cokolwiek. Żebym się nastawił
psychicznie.
Okej, wiem, dlaczego tego nie zrobili. Koncerty mamy
zazwyczaj dwa czy trzy razy w tygodniu i nikt nie wie, że mam pieprzoną obsesję
na punkcie Erica Rieglera.
Dobrze, że nikt mi nie czyta w myślach,
bo muszę być cholerne męczący. Naprawdę mam fioła na punkcie nastoletniej
gwiazdki pop – co najmniej jakbym miał dwa kucyki i dwanaście lat – i ustawiam
swoje życie względem mojej niechęci wobec Bogu ducha winnego faceta. Znaczy, to
jest, mam na myśli, jest winny i jest strasznym ciulem.
Tyle tylko że ja się przed sobą
tym nie usprawiedliwiam– naprawdę męczę się we własnym towarzystwie. Chciałbym
umieć odpuścić głupiej gwiazdeczce, ale nie potrafię.
Kiedy wszedłem do klubu (przez
tylne drzwi, oczywiście), przywitała mnie tylko Neysa. Dogadujemy się przyzwoicie,
ale nie sądzę, abyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi. Neysa jest dla mnie
trochę zbyt wyzywająca, przy mojej szaromyszkowości trochę za bardzo krzyczy.
Nie to, co Cassie, która jest przy mnie kolorowym kwiatem, a nie kulą
dyskotekową.
Weszło mi się w poezję.
– Gotowa na wielki wieczór? –
zagadałam koleżankę, która właśnie malowała sobie oczy, mimo że już wyglądały
na pomalowane. W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Westchnąłem, wyjąłem z
szafki swój fartuszek i poszedłem się przebrać.
Menedżer szalał na sali.
– TO JEST WYJĄTKOWY, EKSKLUZYWNY
KONCERT, A NIE JAKAŚ BURDA W PRZYCZEPIE, WEŹCIE SIĘ W GARŚĆ – wrzeszczał na biednych
technicznych.
– Siema, ekipo! – zawołałem
ochoczo, chcąc rozładować atmosferę. – Co mam robić, kapitanie?
– Dobrze, że jesteś, ktoś musi
zmienić etykiety nad barem – poinstruował mnie menedżer, nawet się nie
odwróciwszy. Znów westchnąłem i zacząłem podmieniać karteczki z cenami.
Oczywiście w czasie takiej imprezy ceny musiały być wyższe, przecież to nie tania speluna.
Zdzierstwo.
Na szczęście nie musiało mnie być
na koncercie. Nie wiem, czym się zasłużyłem, że Bóg podarował mi taką radość,
ale ominęła mnie przyjemność słuchania Erica Rieglera na żywo. Nadzwyczajny
fart.
Zamiast tego dyżurowałem w
szatni, bo nasz szatniarz się pochorował. Oczywiście, to fucha o wiele
łatwiejsza niż moja normalna praca, więc obdarowano mnie także niewątpliwą
przyjemnością sprzątania po imprezie. Nie narzekałem, bo wymiatam z miotłą
(haha). Wsadziłem w uszy słuchawki i pogrążyłem się w pracy.
I wtedy ktoś na mnie wpadł.
Delikatnie wyjąłem słuchawkę i
przybrawszy minę wyrażającą uprzejme zdumienie, podniosłem wzrok na moją
ofiarę. Menedżer we własnej osobie.
– Masz samochód? – niemal zawołał
wprost w moją twarz. Automatycznie skuliłem się w sobie, choć wcale nie
chciałem.
– Tak?
– Tutaj? – Menedżer wydawał się
naprawdę podekscytowany.
– Nie?
Wyraźnie czekał na moją odpowiedź,
więc dodałem:
– Pod domem. Ale mogę skoczyć.
Natychmiast tego pożałowałem. To
wcale nie było tak znowu niedaleko, żeby tak o sobie latać po samochód w środku
nocy, a potem tłuc się przez pół miasta, żeby podwieźć tyłek menedżera.
– Świetnie. Byle szybko! –
zawołał za mną, a ja niechętnie wbiłem się z powrotem w bluzę z kapturem i
wymaszerowałem z klubu.
Mojej propozycji pożałowałem
jeszcze bardziej, kiedy zaparkowałem pod klubem, a do mojego samochodu zmierzał
ktoś, kto na pewno nie był menedżerem, tylko wątłym chłopaczkiem w kapturze na
głowie i ciemnych okularach (o trzeciej w nocy – Los Angeles zmienia ludzi).
Rozglądał się nerwowo, ale szedł powoli, jakby silił się na naturalność.
Prychnąłem.
Kiedy wreszcie wygrał walkę z
klamką mojej wiekowej skody, przywitałem go ekstremalnie bucowatym tonem:
– Coś ty za jeden?
Koleś w ogóle na mnie nie
patrzył, kiedy odpowiadał:
– Eric Riegler, nie wiesz?
Krew mnie zalała.
– O nienienienienienienie –
odrobinę podniosłem głos. – Nie ma nawet takiej opcji, że będę robił za szofera
Erica Rieglera, możesz to sobie wybić z głowy i natychmiast wypieprzać z mojego
auta! Odmawiam!
Eric Riegler powoli zdjął okulary
przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie z wyższością. Poczułem się jak w jakimś
beznadziejnie tanim reality show.
– Twój klub miał mi zapewnić
bezpieczeństwo i prywatność, tymczasem pod drzwiami stoi pięć furgonetek
wypełnionych paparazzi. Jeśli wycieknie choć jedno moje zdjęcie z tej nocy,
skończy się to co najmniej pozwem i milionowymi stratami dla waszego klubu. A
ty stracisz pracę. Tylko stracisz pracę, jeśli będziesz mieć fart.
Zacisnąłem zęby i posłałem
Ericowi Rieglerowi zmęczone spojrzenie.
– Jesteś gnidą.
A ten tylko wzruszył ramionami.
– Wiem.
Powoli wyjechałem z podjazdu i zadałem
bardzo niezręczne pytanie:
– A więc dokąd to?
Podał mi adres i niechętnie
skinąłem głową. Znowu nie ten koniec miasta, na którym mi zależało!
Trasa minęła nam w całkowitej
ciszy. Zerkałem ukradkiem na moją gwiazdkę co jakiś czas, ale E. Riegler
zamienił się w kamienny posąg – odwrócił się do mnie plecami i wyglądał przez
okno, przez całą trasę nawet nie drgnąwszy. Z jakiegoś powodu mnie to
zdenerwowało.
Gdy byliśmy już niedaleko
rezydencji, gwałtowny ruch Erica Rieglera spowodował, że szarpnąłem kierownicą
i prawie wjechałem w palmę.
– Co do…? – mruknąłem, ale
gwiazdka mi przerwała:
– Szit, szit, jasny szlag by to
trafił, co oni tu, do cholery, robią?!
– Kto? – zapytałem, nie
rozumiejąc już za bardzo o tej porze.
– Kto, kto! Paparazzi – wycedził i założył z powrotem okulary. – Nie mogę tu
zostać.
– Pogięło cię? Nie będę cię tak
wozić całą noc jak debil.
Eric Riegler wzruszył ramionami.
– Weź mnie do siebie.
Zamurowało mnie.
– Co?
– Nie masz kanapy? – zapytał
kpiąco i narzucił kaptur na głowę. – Rano się zmywam.
– Nie mogę cię podrzucić do
hotelu?
– Nie, w hotelach pracują ludzie,
nie ufam ludziom, sprzątaczki lubią dzwonić do prasy.
– Pokojówki – wycedziłem i zawróciłem niedaleko furgonetki jakiejś
stacji telewizyjnej. Eric nienaturalnie wyglądał przez okno. – Czyli że niby mi
ufasz? – zapytałem po chwili, nie mogąc się powstrzymać i nawet nie starając
się ukryć kpiny w głosie.
Eric Riegler posłał mi zmęczone
spojrzenie.
– Jak wycieknie coś do gazet, to
wiem, gdzie szukać sprawcy, rozumiesz? W hotelu podejrzanych jest multum.
Wzruszyłem ramionami i wbiłem
wzrok w jezdnię. Skoda zacharczała. Znowu wyruszyliśmy w trasę i w końcu
wylądowaliśmy szczęśliwie przed moim wieżowcem.
– Jesteś studentem? – zapytał
Eric Riegler, a ja zacisnąłem zęby, żeby nie odwarknąć czegoś w stylu A co cię to obchodzi?, ale nie chciałem
zachowywać się jak naburmuszone dziecko.
– Nie. Już nie – przyznałem niechętnie.
Eric R. uniósł kącik ust w uśmiechu.
– No to mamy coś wspólnego.
Prychnąłem.
– O ile dobrze pamiętam, wywalili
cię z liceum, nie z koledżu.
Riegler zaśmiał się.
– Podejrzanie dużo o mnie wiesz,
jak na takiego hejtera, gejzergejozy48.
– Co?
Eric R. tylko się uśmiechnął i
wysiadł z samochodu. Niechętnie podążyłem za nim, trzaskając drzwiami. Wszedłem
do wieżowca, nie zawracając sobie głowy niepożądanym gościem.
Ale szedł za mną.
– Moja współlokatorka pewnie śpi,
jak ją obudzisz, to obaj zginiemy – ostrzegłem, zanim weszliśmy do mieszkania.
– Okej – Eric wzruszył ramionami.
Otworzyłem drzwi i nie zapalając
światła, sięgnąłem do szafy po koc. Rzuciłem nim w gościa i wskazałem mu palcem
kanapę w salonie.
– Wstaję rano i cię nie ma, tak?
– wyszeptałem.
Eric machnął ręką, zdjął
kopniakiem buty i rzucił się na kanapę. Dokopałem adidasy do ściany i zniknąłem
w swojej sypialni. Aż do rana tylko się wierciłem, nie mogąc zasnąć.
Kiedy pojawiłem się w kuchni,
Cassie zaśmiewała się do łez, stojąc nad ekspresem i usiłując zaparzyć w nim
kawę. Miała na sobie moją koszulkę z księżniczką Leią i bokserki.
Przy wyspie kuchennej siedziała
jednak postać, której miałem nadzieję nie spotkać. Pierwszym, co zobaczyłem i
natychmiast rozpoznałem, były zgarbiona sylwetka i krzywe ramiona Erica Rieglera.
Był piękny.
Nie myślcie sobie, że wtedy w tej
kuchni trzasnął mnie grom z jasnego nieba i nagle zdałem sobie sprawę, że Eric Riegler
to najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałem – nie, nigdy w życiu.
Wiedziałem to, odkąd pierwszy raz zobaczyłem głupią reklamę płatków
śniadaniowych. Po prostu nigdy wcześniej nie widziałem go na żywo – to jest,
bez okularów przeciwsłonecznych i kaptura na głowie, i nie w środku nocy. Kiedyś
oglądałem jego błękitne oczy, delikatną linię szczęki i sińce pod oczami aż do
znudzenia, można powiedzieć, że znałem Erica Rieglera na pamięć.
Co chyba widać – poznałem go w
końcu po skoliozie.
Gdyby ktoś pokazał mi zdjęcia kilkunastu różnych nosów,
nawet identycznych w budowie, bez wahania potrafiłbym wskazać lekko zadarty i
odrobinę krótki nos Erica Rieglera. Wskazówka: należy wypatrywać
mikroskopijnego pieprzyka na lewym skrzydełku. Byłem pewien, że w pewnym
okresie życia byłem w stanie nawet powiedzieć, ile włosów tworzy te jego
krzaczaste brwi.
Kiedyś, dawno temu, w innym życiu sprzedałbym duszę za
możliwość wplecenia rąk w jego falowane, ciemnoblond włosy. Po co je ściął?
Naprawdę nie rozumiem.
Teraz miałem te włosy na wyciągnięcie ręki, ale tylko stałem
jak sparaliżowany, wlepiając wzrok w mały pieprzyk na nosie, dopóki Cassie mnie
nie zauważyła.
– Cześć, Will! Dlaczego mnie nie obudziłeś? Albo nie
uprzedziłeś, że będziemy mieć gościa?
Puściła Ericowi oczko. Oderwałem wzrok od pieprzyka i
wzruszyłem ramionami. Nie chciałem brać w tym udziału – naprawdę nie chciałem –
ale mimo wszystko nie potrafiłem wrócić do swojego pokoju i olać sprawy,
musiałem się dowiedzieć, co on tu do cholery robił. Więc takie dokładnie
pytanie zadałem.
– Dzwonił mój menadżer – oznajmił beznamiętnym tonem i wziął
od Cassie kubek kawy. Machnąłem rękami, ukazując w mój specyficzny sposób, że
nie rozumiem.
– I co z tego? – Usiadłem obok niego i zabrałem Cassie jej
kubek. Machnęła rękami tak samo jak ja.
– Nie mogę wrócić. Masz mnie tu przechować.
Zakrztusiłem się.
– CO? Nie ma mowy, mam pracę, zobowiązania! – wykrzyknąłem,
kiedy już udało mi się uspokoić. Cassie zabrała mi kawę.
– Teraz twoja praca to ja. To już ustalone z twoim szefem. Dostaniesz
pięć kafli, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Uniosłem brwi.
– A nie może cię odebrać twój ochroniarz i zabrać w jakieś
bezpieczne miejsce?
Eric Riegler westchnął.
– Siedem kafli?
Zagotowałem się w środku.
– Nie chcę twoich śmierdzących pieniędzy, chcę po prostu,
żebyś wyszedł przez te drzwi – wskazałem palcem w odpowiednim kierunku – i
nigdy więcej nie właził butami w moje życie, dobra?
Eric R. uniósł brwi.
– Ja tam bym przechował wielką gwiazdę przez jedną noc za
siedem kafli.
Cassie widziała, że mam ochotę dać chłopakowi w twarz, więc
szybko wkroczyła do akcji.
– Hej, chłopaki, nie denerwujcie się tak. Will, nie psuj
sobie opinii w robocie, przecież i tak już cienko tam przędziesz…
– Ale w moim rozkładzie obowiązków nie ma… – zacząłem, ale
dziewczyna szybko mi przerwała.
– Nie ma tam też siedmiu kafli i zepsutej suszarki, którą
odkupujesz mi od roku. Przemyśl to, Will – rzuciła i zniknęła w swojej
sypialni.
Ja i Eric Riegler trwaliśmy w ciszy, nawet na siebie nie
patrząc, dopóki Cassie nie wróciła.
– O rany, ile napięcia, można by je ciąć nożem – zauważyła,
biorąc płaszcz z wieszaka. – Chłopcy, proszę się dogadać i nie boczyć. Eric,
zostajesz, Will, stajesz na wysokości zadania. Wychodzę, a jak wrócę, to Will
referuje mi, że dzień spędziliście w tęczy i skowronkach, okej?
Cassie posłała mi buziaka i wyszła, ściskając swoją torbę
podróżną z Pokemonami.
– Gdzie ona wyszła? – Eric Riegler nadal na mnie nie
patrzył.
– Co drugi weekend pływają z ojcem jachtem albo jakieś inne
rzeczy, które robią bogate dzieciaki, ojcowie i macochy.
Pokiwał głową. Znów zapanowała cisza.
– Mogę się umyć? – zapytał w końcu Eric. Niechętnie
westchnąłem i przyniosłem mu koszulkę z Chewbaccą, ręcznik i czystą bieliznę.
– Jeszcze czegoś potrzebujesz? Mydło jest w łazience,
oczywiście – burknąłem, a gwiazdka bez słowa weszła do pomieszczenia.
Prychnąłem.
Eric Riegler wyszedł spod prysznica ubrany w koszulkę z
Chewbaccą i bokserki. Nie do końca wiedziałem, jak mam zareagować.
– Nie zamierzasz założyć spodni? – zapytałem w końcu.
– Masz z tym jakiś problem?
Uniosłem brwi. Miałem ochotę powiedzieć mu, jak wiele
problemów z nim miałem. Nie chciało mi się jednak marnować energii na jałowe
dyskusje.
– Tak. Ubierz się.
Niechętnie wrócił do łazienki, a ja walczyłem ze sobą, żeby
nie odprowadzić go wzrokiem. Pojawił się przede mną z powrotem w swoich
obcisłych jeansach. Stanął w drzwiach, wypiął biodro i oparł na nim dłoń.
– Szczęśliwy? – zapytał. Światło tańczyło wśród jeszcze
wilgotnych, blond włosów Erica Rieglera.
– Szalenie – warknąłem i rzuciłem się na kanapę.
– Wiesz, że zazwyczaj nie noszę dwa razy tych samych rzeczy?
A już szczególnie dwa dni z rzędu. Tak się musze poświęcać dla ciebie.
Nie zareagowałem, a Eric dołączył do mnie na kanapie.
Spojrzał na t-shirt z Darthem Vaderem, który miałem na sobie.
– Czy wszystkie twoje koszulki są z Gwiezdnych wojen? – zapytał, mrużąc oczy.
– Nie, mam jeszcze dwie ze Star Treka.
Eric Riegler poruszył szczękami, jakby żuł i poznałem, że
próbuje ukryć uśmiech.
– Miałem kiedyś twoją koszulkę. W sensie z twoją twarzą.
Nosiłem na klacie twoją twarz, dasz wiarę? Stare dzieje. – Machnąłem ręką. Eric
spojrzał na mnie spod rzęs.
– Dlaczego miałeś moją koszulkę?
Westchnąłem, ale nie było to westchnięcie spowodowane
poirytowaniem. Uśmiechnąłem się.
– Kiedyś byłem wielkim fanem.
Eric zmarszczył brwi.
– Już nie jesteś?
– Ludzie się zmieniają – wymamrotałem i zapanowała cisza.
Stukałem palcem w udo, podczas gdy Eric siedział z wydętymi ustami. – Może
obejrzymy film?
Gwieździe nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razy
doskoczył do półek z płytami i szybko przebierał po nich palcami.
– Afera Thomasa Crowna
z roku pańskiego dziewięćdziesiątego dziewiątego?
– To propozycja? Dawno tego nie oglądałem, ale lubię ten
film.
– To nie propozycja, to szok. Nie uznaję remaków, rebootów i
innych niepotrzebnych profanacji dzieł sztuki.
Uniosłem brwi.
– Lubię ten film – powtórzyłem i wzruszyłem ramionami.
– Bo możesz pogapić się na cycki Rene Russo? – zakpił Eric.
Ciężko westchnąłem w głębi duszy.
– Raczej na tyłek Pierce’a Brosnana.
Mój gość odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie ciężkim
wzrokiem. Po chwili wrócił do przeglądania płyt.
– Jestem gejem – powiedziałem zaczepnym tonem. Zero reakcji.
– Serio macie tu Mamma
Mię? The Rocky Horror Picture Show? Grease? I co jeszcze? Ooo, Disney. Brawo, panie geju, iście
stereotypowy gust. Gdzie trzymasz Diabeł
ubiera się u Prady?
– Ta część regału jest Cassie – wyjaśniłem zimnym tonem. –
Jeśli aż tak gryzie cię fakt oglądania filmu z gejem, to może już wyjdziesz?
Eric krzywo się uśmiechnął. Nie odpowiedział.
– Wybrałem – powiedział w końcu, ściskając kolorowe pudełko,
które nie mogło pochodzić z mojej półki.
– Randka z gwiazdą
– przeczytałem, marszcząc brwi. – Wygląda naprawdę strasznie, co to jest?
Eric przeczytał opis z tyłu pudełka, a ja aż się skrzywiłem.
– Naprawdę, myślałem, że wybierzesz Amadeusza albo chociaż Avengers,
a nie jakiś disney-szajs Cassie. Zawiodłeś mnie, Ericu Rieglerze.
Gwiazdor zmierzył mnie spojrzeniem.
– Racja, Amadeusz
to mój ulubiony film, ale bez jaj, mogę obejrzeć raz coś z najniższej półki.
Rozrywka nie musi zawsze być górnolotna.
– A jednak hejtujesz Aferę
Thomasa Crowna – zauważyłem.
– To nie jest niskolotna rozrywka. Nieważne. To jaki jest
twój ulubiony film?
Westchnąłem i odpowiedziałem, patrząc mu w oczy.
– Siedem kobiet w
różnym wieku. – Spodziewałem się, że nie ma pojęcia, co to za film, więc
pospieszyłem z wyjaśnieniem. – To europejska krótkometrażówka o…
– Baletnicach i przemijaniu. Okej. Oglądamy Randkę z gwiazdą, coś bez spiny dobrze
ci zrobi, mistrzu Jedi.
Spojrzałem na niego z uznaniem i mimo woli delikatnie się
uśmiechnąłem. Wyjąłem pudełko z rąk Erica i włączyłem film.
– Ładnie tu macie – przyznał mój gość, rozglądając się po
pokoju, kiedy rozbrzmiała piosenka tytułowa.
Podążyłem za jego wzrokiem. Nasze mieszkanie nie wydawało
się przytłaczająco wielkie, ale wystarczające otwarte i jasne. Wszystko
utrzymane było w bieli i jasnych, pastelowych barwach. Całość stanowiły dwie
sypialnie, łazienka i duży pokój z aneksem kuchennym, wyspą i krzesłami, no i
„kompleksem wypoczynkowym”. Wszystko idealnie ze sobą współgrało, a olbrzymie
okno tylko potęgowało wrażenie oglądania katalogu, a nie prawdziwego
mieszkania. Oczywiście, to lokum musiało kosztować majątek. Prawdopodobnie
mógłbym za tę kwotę żyć do końca życia. Nie przesadzam. Mimo że miałem swoją
zabałaganioną sypialnię, moim ulubionym fragmentem domu był właśnie ów kompleks
wypoczynkowy, czyli wielki i nowoczesny telewizor z kinem domowym i kolekcją
konsoli, beżowa kanapa, bubble chair, pierdyliard poduszek i ogromny regał
biegnący dookoła odbiornika, a który zastawiliśmy płytami z filmami, muzyką i
grami. Na tej sofie, otoczony futerkowymi poduszkami Cassie i moimi z tarczą
Kapitana Ameryki i innymi popkulturowymi bzdetami, czułem się jak u siebie. Na
tej kanapie przeżyłem najlepsze chwile w życiu i mówiąc idę do domu, miałem na myśli rzucę
się na moją wielką sofę, wyjrzę przez okno i wszystko będzie w porządku.
A teraz zaprosiłem do swojego królestwa, zupełnie
nieświadomie, Erica Rieglera, a w dodatku nie wiedziałem, że wcale nie będę
miał ochoty go wypuszczać, nawet gdy skończymy oglądać ten bzdurny film, który
do tej pory mógłbym znieść tylko z Cassie.
Po raz pierwszy wybuchłem śmiechem w jednej z pierwszych
scen, kiedy główna bohaterka i jej siostra kłócą się o idola tej drugiej.
Jessica, młodsza z nich i, jak się zapowiadało, przyszła dziewczyna gwiazdora,
wyraźnie pałała do niego niechęcią, a starsza dziewczyna miała na jego punkcie
obsesję. Eric chciał wiedzieć, co mnie rozbawiło.
– Identyfikuję się – przyznałem.
– Z którą? – dopytał gość, kryjąc uśmiech.
– Z obiema – odparłem, niczego nie wyjaśniając. Eric nie
naciskał.
Film oglądało nam się naprawdę przyjemnie. Raz po raz
wymienialiśmy się zgryźliwymi uwagami, a Eric krytykował albo pochwalał sposób
portretowania Hollywood. Szczególnie w pamięć zapadł mi moment, kiedy na
ekranie pojawiła się sławna dziewczyna gwiazdora, a Eric bez rugnięcia okiem rzucił:
– Ustawka.
Zapytałem, dlaczego tak sądzi.
– Proszę cię, połowa związków w show-biznesie to fejki. Na
przykład wszystkie moje.
– Nie gadaj. Znaczy, że…?
– Tak – przytaknął, zanim dokończyłem pytanie.
– I…?
– Tak. Wszystkie tak. Jeden wielki fejk.
Więcej nie drążyłem, ale pogrążyłem się w myślach. Aż do
momentu, kiedy gwiazdor z filmu zaproponował Jessice „pięć tysięcy za
przysługę”. Wybuchliśmy śmiechem.
– Więc wszyscy tak załatwiacie sprawy?
Eric tylko się zaśmiał.
– Okej, ten cały gwiazdorzyna totalnie nie umie się ukrywać
– zauważył mój gość, kiedy Christopher odnalazł się magicznie na Venice Beach.
Następnie wspólnie narzekaliśmy, że Los Angeles w ogóle nie
wygląda jak na tym filmie i podzieliliśmy się naszymi odczuciami odnośnie
miasta. Myślę, że właśnie wtedy nawiązała się między nami nić porozumienia.
– Słuchaj – powiedziałem, kiedy film nieuchronnie zbliżał
się do zakończenia. – Skoro mamy męczyć się ze sobą aż do rana, to nie chcę
spędzić tego dnia w atmosferze nienawiści. – Eric mruknął. – Mogę mieć swoje
powody, żeby cię nie znosić, a ty masz pewnie swoje, żeby aż namierzać moją
tożsamość i banować na forum, ale jutro o tej porze znowu nie będziemy się
znać, więc udawajmy, że jesteśmy przyjaciółmi, dobra? Najlepszymi kuplami. Na
jeden dzień.
– Byłeś naprawdę wrzodem na dupie, Will – powiedział Eric,
krzywo się uśmiechając. – Próbowaliśmy cię zbanować przez trzy tygodnie.
– Mój ówczesny kumpel był niezłym hackerem – przyznałem. –
Nie cofam żadnego mojego hejtu, ale wiesz, ludzie dorastają.
– Wiem – przyznał Eric. – Kumplu.
Uśmiechnąłem się.
Wiele razy tego dnia zapominałem, że mam przed sobą Erica Rieglera.
Kiedy w trakcie oglądania Nowej nadziei
wspólnie wykrzyknęliśmy Jak dawno?, a
Ben Kenobi odpowiedział nam Bardzo dawno,
czułem się, jakbym faktycznie rozmawiał z najlepszym przyjacielem. Śmianie się
z nim przychodziło mi zaskakująco łatwo w tych chwilach. Kiedy jeszcze? Na
przykład kiedy oglądaliśmy kompilacje smutnych scen na YouTube i musieliśmy pić
za każdym razem, kiedy zbierało nam się na płacz (przegrałem). Kiedy
postanowiliśmy obejrzeć cały sezon America’s
Next Top Model i za każdym razem, kiedy chcieliśmy udusić jedną z
uczestniczek, musieliśmy robić pompki (wygrałem). Kiedy graliśmy w
marry-fuck-kill z celebrytami. Albo prawdę czy wyzwanie. Jednym z wyzwań, które
zadałem Ericowi, było zadzwonienie do Harry’ego Stylesa i powiedzenie mu całej prawdy. Interpretacja dowolna.
– Halo?
– Harry? Sądzę, że okładki waszych albumów ssą, gratuluję
nauczenia się zapinania guzików koszuli, czekałem na to przez dobre trzy lata,
farmerze, gram właśnie w prawdę czy wyzwanie, więc wybacz, ale naprawdę sądzę,
że powinniście przeprosić cały świat albo przynajmniej Amerykę za Na Na Na, to nie powinno nigdy opuścić
Wielkiej Brytanii, a poza tym sądzę też, że jesteś najprzystojniejszym boy
banderem w historii, all the love,
nie zjedz mnie, do zobaczenia!
Od razu wyraził nadzieję, że to może nie Harry odebrał, ale
wątpił, że pomyliłby jego głos. Zemsta za to miała okazać się słodka. Najpierw
taktycznie wybierałem prawdę, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na pytanie o to, czy
posiadam jeszcze koszulkę z twarzą Erica, które powinno wzbudzić moje
podejrzenia. Kiedy wreszcie wydawało mi się, że mogę wybrać wyzwanie, mój gość
nakazał mi ów t-shirt odszukać i założyć.
– Wiesz, jak głęboko on jest zakopany? Będę szukać godzinę –
spróbowałem, mając nadzieję, że uda mi się przekonać go do zmiany zadania.
– Mamy czas – mruknął, strzepując z koszulki niewidoczne dla
mnie paproszki.
Westchnąłem i udałem się do mojego pokoju. Wcale nie miałem
ochoty rozgrzebywać rzeczy z najwyższej półki. Była symbolicznie nietknięta
jako alegoria mojej przeszłości. Nie miałem jednak wyboru i sięgnąłem po worek
na śmieci.
Razem z nim spadły na mnie trzy kartony, dwa koce i za małe
rolki. Raban przyciągnął Erica.
– Co za…?
Na moje nieszczęście na podłogę wysypała się zawartość
kartonów. Eric Riegler spoglądał na podłogę usłaną zdjęciami jego nastoletniej
twarzy, setkami wycinków z gazet, kartkami wyrwanymi z mojego pamiętnika, nawet
lalka na jego podobieństwo musiała wypaść z pudełka. Dla dopełnienia obrazu
tragedii, zabawka padła w przeszłości ofiarą moich morderczych zapędów, których
nie mogłem wyładować na prawdziwym Ericu, więc zmasakrowałem jego winylową
podobiznę.
W tamtej chwili chciałem umrzeć.
Niezręczna cisza była jeszcze gorsza do zniesienia niż ta,
zanim obejrzeliśmy Randkę z gwiazdą.
Nigdy w życiu nie odczuwałem takiego wstydu, kiedy stałem przed Erikiem Rieglerem,
trzymając rozdarty worek na śmieci, a między nami leżały setki moich nastoletnich
listów miłosnych zaadresowanych do nikogo innego, jak do Erica Rieglera.
Aha, no i ta nieszczęsna lalka.
Moje życie jest do dupy.
W końcu chłopak uklęknął i zaczął zbierać kartki, sprawiając
wrażenie, jakby wcale nie interesowała go ich zawartość. Nie bez wahania
dołączyłem do niego, raz po raz mamrocząc przeprosiny.
– Will – powiedział w końcu Eric, łapiąc mnie za przedramię.
– Nic się nie stało. Przecież wiem, że mnie nie lubisz.
– To nieprawda – wyrwało mi się, a chłopak puścił moje ramię.
Zbieraliśmy w milczeniu, aż w ręce Erica nie wpadły moje rolki z twarzą Jessego
McCartneya.
– O! – zawołał, chwytając znalezisko w obie dłonie. –
Naprawdę jeździłeś czymś takim?
Skrzywiłem się.
– Niestety. Nawet za nim nie przepadałem, ale były tanie, z
wyprzedaży garażowej.
Potem Eric odgrywał scenki przy użyciu nieszczęsnych rolek,
ale nawet to nie rozładowało napięcia, które zapanowało między nami.
Wróciliśmy do gry. Następne pytanie, jakie zadałem, a miałem
je przygotowane od dawna, brzmiało:
– Czego wolałbyś mi nie mówić?
Skrzywił się i po krótkim namyśle odpowiedział:
– Że wiedziałem, jaki jest twój ulubiony film i tylko
dlatego go obejrzałem.
Spojrzałem na niego zdumiony. Eric roześmiał się.
– Narobiłeś naprawdę sporo hałasu w internecie, więc przez
ten czas, kiedy nie mogliśmy cię zbanować, dowiedzieliśmy się o tobie
wszystkiego – i masz wielkiego farta, że cię nie pozwałem. Tak czy siak razu
cię rozpoznałem.
– Jak? To było dawno temu.
– Ten rodzaj niechęci można wyczuć na kilometr. Nie każdy
hejter robi ze mnie tarczę do rzutek. – Uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłem
tego gestu. – Prawda czy wyzwanie?
Wybrałem wyzwanie. Kazał mi zrobić coś do jedzenia, co
skończyło się wielką bitwą na mąkę, powrotem dobrego humoru i brakiem jedzenia,
za to dużym bałaganem. Zaproponowałem zamówienie pizzy. Eric wyjrzał za okno i
powiedział:
– Pójdźmy po nią.
– A paparazzi?
Riegler spojrzał mi w oczy.
– Srał ich pies.
Parsknąłem śmiechem i sięgnąłem po klucze.
– Zatem chodźmy.
Słońce już zaszło, a po ulicy kręciły się tylko szopy.
Prawdopodobnie, bo ich nie widziałem. Nie miałem pojęcia, która mogła być
godzina, ale musiało być późno, bo naprawdę nie widziałem żywej duszy.
– Prawda czy wyzwanie? – zapytałem, przerywając ciszę.
– Prawda – odpowiedział Eric, a ja usłyszałem jego krzywy
uśmiech. Przez chwilę wahałem się, czy chcę psuć jego dobry nastrój tym
pytaniem, ale musiałem wiedzieć. W tym czasie Eric z kimś smsował.
– Dlaczego chowasz się przed paparazzimi? Dlaczego aż tak
bardzo ich unikasz, że chowasz się u przypadkowego kolesia?
Usłyszałem westchnięcie. Zagryzłem wargi.
– Menedżer kazał mi się schować, aby wyciszyć plotki, bo
ostatnio bardzo szkodziły wizerunkowi, jaki dla mnie tworzą. Ale musiałem
zagrać koncert, nie mogłem go tak po prostu odwołać. A potem wpadłem na ciebie i
mnie uratowałeś.
– Jakie plotki? – dopytałem. Musiałem się dowiedzieć.
– Sfotografowano mnie z dobrym kumplem i rozdmuchano to do
gejowskiego romansu.
Zatrzymałem się. Za sobą miałem witrynę sklepu z
elektroniką, widziałem niebieskie światła telewizorów z wystawy rozświetlające
twarz uśmiechającego się do ekranów Erica. Odwróciłem się i zobaczyłem jeden z
jego teledysków. Gwiazdor odezwał się jednak zupełnie bez związku z pytaniem.
– Nie chcę, żeby to się skończyło.
Nie odpowiedziałem.
– Will… Przy tobie pierwsza raz od czasów reklamy płatków
śniadaniowych zapomniałem, że jestem gwiazdą.
– Ledwie mnie znasz.
– Nieprawda. To jest… bardzo możliwe, że w ogóle cię nie
znam. Ale ty mnie znasz. Jak nikt inny. Nikomu innemu nie pokazałem się od tej
strony od czasów podstawówki. Dla wszystkich jestem zepsutą gwiazdeczką, a ty
biłeś się dzisiaj ze mną na mąkę jak z najlepszym kumplem.
– Eric…
– Will. Powiedz tylko słowo, a nie będziemy udawać i jutro
nadal będziemy kumplami. Wyciągam do ciebie dłoń, po prostu… brakowało mi w
życiu tego czegoś, co ty dałeś mi dzisiaj.
Milczałem.
– Wiem, że z jakiejś przyczyny żywisz do mnie serdeczną
nienawiść. Pozwól mi to naprawić albo chociaż powiedz, dlaczego tak jest.
Widziałem twoje kartony, wiem, że nie zawsze tak było. Co się zmieniło? Co
zrobiłem?
Westchnąłem. Nie chciałem mu mówić.
– Naprawdę nie chcesz pozbyć się tej nienawiści? Daj mi
chociaż szansę się wytłumaczyć. Nie wmówisz mi, że kupiłeś tę lalkę, żeby
zrobić z niej voodoo, bo widziałem pieprzone listy miłosne i…
Wtedy wybuchłem.
– Właśnie! Właśnie w tym rzecz! Pieprzone listy miłosne, Eric.
Jestem gejem. Przeliterować? GEJEM. Odkryłem to przez twoją głupią reklamę
płatków śniadaniowych, byłeś pierwszym facetem, do którego kiedykolwiek coś
poczułem, stałem się twoim największym fanem i byłem wdzięczny, że to właśnie w
tobie się zakochałem, bo byłeś taki miły i w ogóle, kurwa mać.
– I?
– Nawet nie wmawiaj mi, że nie pamiętasz, jak powiedziałeś w
wywiadzie na żywo, że gardzisz homoseksualistami i masz nadzieję, że nie są
twoimi fanami. Nawet nie udawaj, że to nie miało miejsca. Eric, nienawidziłem
cię wtedy, to dlatego założyłem hejterskie konto na twoim forum, dlatego
zniszczyłem twoją lalkę, dlatego schowałem wszystko w kartony, dlatego,
wszystko dlatego. Jednym pieprzonym zdaniem prawie zrujnowałeś mi życie. Nie
masz pojęcia, przez co wtedy przechodziłem. Nikt nie wiedział, że jestem gejem,
nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje, nikt nie wiedział, że potrzebuję
pomocy. Wiedzieli tylko, że zniknęły wszystkie plakaty, a ja już nie lubię
płatków śniadaniowych. Nienawidziłem cię.
Eric podszedł.
– To czas przeszły.
– Co?
– Cały czas mówisz w czasie przeszłym – zauważył. –
Nienawidzisz mnie teraz, Will?
Prychnąłem.
– Raczej ty powinieneś mnie nienawidzić albo co najmniej porządnie
mną gardzić, bo…
– Skończ już z tym pieprzeniem – przerwał mi, chwycił za
koszulę i pocałował.
Przysięgam, że wtedy, przed tym sklepem z telewizorami,
kiedy w tle grał jego najnowszy teledysk, a z nieba zaczynały spadać pierwsze
krople deszczu, Eric Riegler, megasupergwiazda i bożyszcze nastolatek,
zatwardziały homofob i kobieciarz pocałował mnie. Mnie, barmana bez
wykształcenia. Płci męskiej.
Wiecie, o czym wtedy pomyślałem? Że powinienem założyć
Tumblra i zrobić wpis z serii „Nie poddawajcie się”, żeby pocieszyć te
wszystkie laski zakochane w Shawnie Mendesie. Czy kto tam teraz jest na topie.
Z ręką na sercu: to właśnie była moja pierwsza myśl.
Moją drugą myślą było o
Boże, kiedy deszcz rozpadał się na dobre, a Eric złapał moją dłoń i
pobiegliśmy w dół ulicy. Naprawdę nie rozumiałem, co się dzieje i dopiero kiedy
mokrzy, zasapani i roześmiani wpadliśmy do mieszkania, dotarło do mnie, co się właśnie
wydarzyło. Uśmiech trochę zszedł mi z twarzy.
– Co się właściwie…? – wydukałem, ale Eric posłał mi gniewne
spojrzenie.
– Mam się powtarzać?
– Ale dlaczego…?
Znowu mi przerwał.
– Naprawdę ciężko myślisz, Will – westchnął Eric i znowu
mnie pocałował.
Więcej już nie pytałem. Po prostu zaakceptowałem to nowe,
dziwne uczucie, które poeta pewnie nazwałby szczęściem albo odurzeniem. Albo
oboma.
Jeśli ktokolwiek powiedziałby mi, że kiedykolwiek zasnę w
objęciach Erica Rieglera, to najprawdopodobniej poszukałbym sobie nowego
znajomego na to miejsce. Nie mam pojęcia, czy spaliśmy trzy godziny czy
trzydzieści minut, ale obudziliśmy się, kiedy było wreszcie jasno. Wyplątałem
się z ramion Erica i wstałem. Spojrzał na mnie zasapanym wzrokiem.
– Co teraz będzie? – zapytałem, krzyżując ręce na piersi.
Riegler wywrócił oczami.
– Czy nie możemy po prostu…?
– Cieszyć się chwilą? – zgadłem. – Jeśli nie zauważyłeś, to
jestem gburowaty.
– Widzisz, już czytasz mi w myślach. – Eric uśmiechnął się,
a kiedy moje spojrzenie nie złagodniało, dodał: – Zazwyczaj też jestem
gburowaty.
Wymownie spojrzałem w sufit. Gwiazdor westchnął.
– O co mnie pytasz?
– Ja i ty… – zawahałem się. – To znaczy, czy to między nami,
czy to istnieje? Nie bez powodu chowasz się przed gejowskimi plotkami, prawda?
To jednorazowa przygoda czy…?
– Nie wiem – przyznał Eric. – Nie wiem nic. Praktycznie się
nie znamy, mam album do wypromowania, nie mam pojęcia, czy to będzie miłość czy
tylko zwariowałem. Nie chcę wciągać cię w piekło, które dzieje się za kulisami
show biznesu.
Milczałem.
– Ale jeśli w jakikolwiek sposób cię to pocieszy, to zostaję
tu na jeszcze jedną noc. To znaczy… chcę dać nam szansę, nawet pojutrze. A
jeśli to wypali, nie bylibyśmy jedyną taką
ukrywającą się parą w show biznesie.
Nie wnikałem, co miał na myśli, mówiąc taką, ale wywołało to we mnie nieprzyjemne wrażenie. Chwyciłem dłoń
Erica i ścisnąłem ją. Nie chciałem się martwić na zapas. Chciałem tylko nigdy
nie budzić się z tego snu.
Czy to był najlepszy dzień w moim życiu? Być może, nie będę
tego ukrywać. Obejrzeliśmy kilka plotkarskich programów, śmiejąc się z celebrytów,
i mecz tenisa, zamówiliśmy chińszczyznę i spróbowaliśmy upiec babeczki według
tutorialu na YouTubie (wyszły paskudne, więc nakarmiliśmy nimi gołębie na
balkonie – jeśli zaczną teraz przylatywać do nas w poszukiwaniu jedzenia,
Cassie mnie zabije). Zachowywaliśmy się jak zupełnie normalni kumple, dużo
śmialiśmy i wymienialiśmy naprawdę okropnymi żartami słownymi. Moglibyśmy
uchodzić za zwykłych przyjaciół. Tak na pierwszy rzut oka. Moglibyśmy być spoko
ziomkami, gdyby nie ręka przytrzymana odrobinę za długo, żeby to było naturalne,
gdyby nie niby przypadkowe otarcie o ramię, gdyby nie ominięcie całego seta, bo
jeden od drugiego nie mógł oderwać wzroku. Gdyby nie szybsze bicie serc, kiedy
dłońmi Erica kroiłem truskawki. Gdyby nie, gdyby nie, gdyby nie…
Przez pół mojego życia przykryłem wszystko, co kiedykolwiek
czułem do Erica Rielgera gorącą, nieustannie płonącą nienawiścią. Tamtego dnia
to wszystko wreszcie znalazło swoje ujście na powierzchnię – jak wulkan albo
gejzer. I oddałbym wszystko, co miałem, a czego nie było za wiele, żeby zatrzymać
czas i móc nigdy nie odrywać wzroku od Erica Rieglera odrzucającego głowę do
tyłu, zanim się zaśmieje. Albo wysuwającego odrobinę język, zanim coś ugryzie. W
tamtej chwili wydawało mi się całkiem realne, abym zawsze czerwienił się jak
burak, kiedy ten pacan odważył się mnie dotknąć – ale co ja tu będę mydlić
oczy, to było cholernie przyjemne.
Gdyby nie to wszystko, pewnie moglibyśmy być kumplami.
I gdyby nie pamiętny wieczór, kiedy dotyk przestał być
przypadkowy i niepozorny, bo – co tu dużo mówić – po całym dniu ziomowania
byliśmy trochę spragnieni. Ach, ten wieczór, kiedy dłonie Erica Rieglera nie
zawahały się, chwytając za mój pasek, kiedy Eric Riegler wyszeptał, że taki to będzie dopiero pierwszy raz i
kiedy straciłem dziewictwo na pościeli w zgniłozielone paski.
Obudziłem się, jeszcze nie pamiętając, że nasz czas wspólny
dobiega końca. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale nie spojrzałem na zegarek. Byłem
obolały i odczuwałem jeszcze nie minioną noc wszystkimi zmysłami, ale
generalnie czułem się szczęśliwy i nie mogłem doczekać się nadchodzącego dnia.
Odwróciłem się i spostrzegłem, że druga połowa łóżka świeci pustką.
Na początku w ogóle się nie zmartwiłem, wstałem, podniosłem
swoje ubrania i wciągnąłem jakieś spodnie. Nie umknęło mojej uwadze, że Eric po
sobie posprzątał.
Zajrzałem w każdy kąt mieszkania i nie znalazłem żadnego
nastoletniego piosenkarza. Zalała mnie panika, ale nie dopuściłem jeszcze do
siebie żadnej pesymistycznej myśli. Zapytałem na recepcji i portier powiedział
mi tylko, że Eric miał mi do przekazania „Nie wiem”.
Poczułem się nie tylko zdradzony i wykorzystany, ale przede
wszystkim upokorzony. Zalały mnie wściekłość i żal. Wyszedłem z budynku i
włożyłem ciemne okulary, pierwszy raz od miliona lat. Bałem się, że zacznę płakać.
Niepotrzebnie, bo po dwóch minutach zaczął padać deszcz (jak wygodnie), więc
naciągnąłem kaptur na czoło i roześmiałem się. Cała ta scena była obrzydliwie
karykaturalna, ale nie poprawiło to mojego humoru na długo.
Ostatni raz tak się czułem, kiedy Eric Riegler złamał mi
serce po raz pierwszy. Pogrążyłem się w tym wspomnieniu i nawet nie zauważyłem,
kiedy przeszedłem obok pamiętnej witryny sklepu z elektroniką.
Wpadłem na kogoś. Wymamrotałem przeprosiny i ruszyłem dalej,
kiedy Nieznana Kosmiczna Siła kazała mi się odwrócić i prawie załamały się pode
mną kolana.
– Ty sukinsynu – powiedziałem, zdejmując okulary i wgapiając
się w pieprzoną skoliozę. Eric Riegler odwrócił się i spojrzał na mnie
zmęczonym wzrokiem. Sińce pod oczami miał jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj.
Milczał, więc nie mogłem tego przepuścić. – Nic mi, gnoju, nie powiesz?
Wiedziałem, że jesteś śmieciem, ale lubię się połudzić, że ludzie się
zmieniają. Jestem idiotą.
– Will… – Eric wyciągnął dłoń w moim kierunku, ale bogowie
raczą wiedzieć, co zamierzał zrobić.
– Pierdol się – powiedziałem i splunąłem. Generalnie gardzę
pluciem w miejscu publicznym, ale to była wyjątkowa sytuacja. Musiałem to
podkreślić. – Nie chcę cię znać. – Odwróciłem się i ruszyłem dalej, w duchu
mając nadzieję, że Eric mnie zatrzyma, ale znów zacząłem dusić w sobie wszelkie
pozytywne uczucia względem niego.
– Przepraszam – powiedział na tyle głośno, żebym usłyszał i
oczywiście zatrzymałem się, choć wcale nie powinienem, jak mi się tedy
wydawało. – Jestem ostatnim sukinsynem.
– Nie zaprzeczę – zauważyłem. – Często tak robisz? Podobało
ci się w nocy? Kogo następnego sobie weźmiesz na celownik?
– Nie rozumiesz – warknął Eric.
– Oświeć mnie – zakpiłem. – Byle szybko, bo bluza mi
przemaka.
– To były najwspanialsze dwa dni w moim życiu. Menedżer
wcale do mnie nie dzwonił, sam poprosiłem go, abym został, żeby przedłużyć ten
czas z tobą.
– Jasne. Wszystkim tak mówisz?
– Ale ja tak nie mogę. To… to jest za dużo dla mnie, ja… ja się brzydzę. Siebie. Brzydzę się
siebie. Nienawidzę siebie za to,
przytłacza mnie to, mam wyrzuty sumienia, Will. Obudziłem się, popatrzyłem na
ciebie i poczułem się jak towar z wadą fabryczną.
– Wydawało mi się, że romantyczne gadki wychodzą ci lepiej –
warknąłem. – Przynajmniej ostatnio poradziłeś sobie nieźle
– Will, przepraszam. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
Sprawiłeś, że byłem szczęśliwy, chociaż to tylko chwila. Ale… ale… chodzi o to – zabrakło mu słów.
– Co masz na myśli, Eric? Jak to się nazywa? Homoseksualizm? Gejoza? Penisy? – przeliterowałem. W głębi
duszy doskonale wiedziałem, o co Ericowi chodzi i jak się czuje – przeszedłem
przez to. Ale nikogo po drodze nie upokorzyłem tak, jak on mnie. W ogóle nikogo
nie upokorzyłem. – Byłoby okej, gdybym miał waginę? W takim razie przykro mi,
że nie wpasowuję się w twój światopogląd.
– Przepraszam – wydukał tylko. Deszcz zmoczył jego włosy i krople
skapywały z kosmyków i z czubka nosa. Wyglądał żałośnie w niebieskawym świetle
telewizorów. Miałem parszywą nadzieję, że płacze. O jak bardzo chciałem, żeby
krople deszczu mieszały się na tych bladych policzkach z gorzkimi łzami i to
bynajmniej nie samotnymi.
– Chyba jestem za dużym bucem, żeby ci wybaczyć – przyznałem
w końcu. – Prawdę mówiąc… w tym momencie żałuję, że cię w ogóle poznałem, bo
przechodzę przez to wszystko drugi raz. I wcale nie chcę ci wybaczyć. I mam
nadzieję, że ty sobie też nie wybaczysz.
– Will, nie mów tak – prawie wyszeptał Riegler.
– A co? Rani cię to? No to bardzo mi przykro, bo ja się
czuję wyśmienicie! Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Eric na chwilę wstrzymał oddech.
– Tylko tyle, że cię kocham. Ale nie jestem w stanie tego
zrobić. Nie teraz.
W tym momencie Eric Riegler Złamał Mi Serce Po Raz Trzeci.
– Gówno wiesz o miłości, nigdy byś mi czegoś takiego nie
zrobił, gdybyś mnie kochał. Nawet nie dotknąłbyś mnie palcem w takiej sytuacji.
Eric chyba już nie miał na to odpowiedzi.
– Jesteś pieprzonym bucem i egoistą. Brukowce wcale się co
do ciebie nie mylą. A teraz wybacz, ale idę wymazać z pamięci ostatnie
kilkadziesiąt godzin. Przyślę ci numer konta, wisisz mi czternaście tysięcy, bo
pierwsza noc gratis.
Wyminąłem go, ale złapał moją rękę, więc odwróciłem się
raptownie. I w tym momencie gdzieś po przeciwnej stronie ulicy błysnął flesz. I
jeszcze raz. I jeszcze. Eric zarzucił kaptur na głowę i ruszył chodnikiem, ale
po chwili został otoczony i straciłem go z oczu.
Wróciłem do domu. Zdjąłem pościel i miałem zamiar wyrzucić
ją przez okno, ale nie dałem rady, więc zostawiłem na środku salonu. Nie mogłem
zasnąć. Chwyciłem komórkę i sprawdziłem serwisy plotkarskie. Nasze rozmazane i
ciemne zdjęcie obiegło już najbardziej szmatławe pisma. Nic kompletnie nie było
na nim widać, równie dobrze mogli to być dowolni ludzie. Cztery na sześć gazet
podpisało mnie jako kobietę (aha), dwa pozostałe podawały, że jestem jego
gejowskim kochankiem z poprzednich plotek.
Zdałem sobie sprawę, że nawet nie mamy żadnego zdjęcia razem
oprócz tego. Żadnego śladu, że kiedykolwiek był w tym domu i kiedykolwiek
naprawdę z nim rozmawiałem. Zabolało.
Kilka godzin później szef wyrzucił mnie z pracy za pomocą
smsa. Dalej nie wstałem z łóżka i nie tylko nie zdziwiłem się tą wiadomością,
ale też kompletnie się nią nie przejąłem.
Myślałem o okropnym egoizmie Erica Rieglera. Potrzebował
mojego wybaczenia tylko po to, żeby poczuć się lepiej. Wściekłość tylko się we
mnie wzmogła.
Cassie wróciła i zastała mnie w łóżku, przykrytego
nieobleczoną kołdrą, ryczącego jak małe dziecko i wyrywającego kartki ze
starego notesu w całości poświęconego Ericowi Riedlerowi. Wtedy jeszcze nie
wiedziałem, że Eric Riedler Złamie Mi Serce Po Raz Czwarty.
Kiedy w końcu Cassie udało się przekonać mnie do wyjścia z
domu, doskonale zdawałem sobie sprawę, że w czasie mojego spaceru Eric Riegler
ma grać koncert w Rose Bowl Stadium w Pasadenie. Cassie nie pozwoliłaby mi go
obejrzeć, ale to było jego pierwsze publiczne wystąpienie od Naszego Incydentu.
Chciałem zobaczyć, jak będzie się zachowywał.
Ironicznie pamiętny sklep z elektroniką postanowił pokazywać
ten koncert na wszystkich telewizorach, więc wszedłem do środka. Tym razem
deszcz wyjątkowo nie padał, ale chciałem coś słyszeć.
Eric Riedler siedział przy fortepianie, a w ręce ściskał
czarny mikrofon.
– Ostatnio… ostatnio
powiedziałem coś okropnego o mojej koleżance po fachu, Katy Perry – mówił, a
tłum milczał. – A potem zrobiłem coś dużo gorszego. Myślę, że to dobry moment,
aby przeprosić was oboje. Katy, mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli
pozwolę sobie wykonać twój utwór. Twój świetny utwór. – Zrobił pauzę. – W., to
dla ciebie. Każde słowo jest prawdziwe. Nie proszę cię o wybaczenie, ale zapamiętam
nasz wspólny czas… jako coś wyjątkowego.
Zamknąłem oczy, ale to mnie nie uchroniło. Już po pierwszych
kilku nutach rozpoznałem Teenage Dream.
Nie otworzyłem oczu aż do pierwszego refrenu, kiedy głos Erica zaczął się
powoli załamywać. Starałem się nie skupiać na jego głosie. Bardzo chciałem się
nie skupiać na jego głosie, ale emocje przedostały się nawet przez mój mur.
Czułem, naprawdę słyszałem żal, jaki włożył w tę piosenkę.
Bardzo chciałem myśleć sobie wtedy, że nie na darmo dostał tę nagrodę za tamten
film, ale tak naprawdę myślałem sobie, że naprawdę było mu przykro i że
naprawdę chciał mnie na swój sposób przeprosić.
Przyszło mi też do głowy, że Eric Riegler nie tyle był
bucem, ile nieprzystosowaną do społeczeństwa maszyną rynku rozrywkowego. Nie
wiedziałem, że mogą kręcić mnie maszyny, ale tak się stało.
Stało się też coś o wiele straszniejszego – piosenka Katy
Perry znalazła drzwiczki do moich wnętrzności, wbiła nóż w mój żołądek,
przekręciła i jeszcze czerpała z tego sadystyczną radość. Nigdy nie byłem dobry
w identyfikowaniu emocji, ale wtedy wiedziałem na pewno, że było mi przykro.
Bardzo, bardzo przykro.
Jednocześnie poczułem też coś skrajnie dziwnego… mogę się
pokusić o nazwanie tego wdzięcznością, ale bogowie raczą wiedzieć, co się
działo w środku mnie.
Kiedy Eric Riegler zrobił pauzę po słowach I’m complete, wyszedłem. Nawet nie
dlatego że bałem się rozpłakać – a faktycznie zacząłem wyć jak bóbr po
przekroczeniu progu – ale to było dla mnie po prostu za dużo. Nie mogłem tego
słuchać, bo piosenka wywołała we mnie całą gamę totalnie niezidentyfikowanych
uczuć. Spojrzałem na witrynę i śpiewającego na ekranach dziesiątek telewizorów
Erica. Nie słyszałem ani słowa, ale znałem Teenage
Dream na pamięć. Nie wiem, czy to gra świateł, ale jego oczy zaszkliły się
na moment i wtedy odruchowo z frustracji, złości i bezsilności uderzyłem
pięścią w witrynę z całej siły. Zadrżała. Z mojego gardła wydostał się donośny
szloch.
Szybie oczywiście nic się nie stało, ale moja ręka odczuła
to spotkanie boleśnie.
Szybko oddaliłem się z miejsca zbrodni, cały czas rycząc,
zanim jakikolwiek pracownik zdążył powiązać mnie z drżeniem witryny. Kilka ulic
dalej usiadłem na krawężniku i wyjąłem telefon. Portale plotkarskie już
prześcigały się w podejrzeniach, kim jest Tajemnicza
W., ale nie ma zbyt wielu celebrytek o imieniu na W, więc szybko pokończyły im się opcje. Wszedłem na forum
oficjalnego fanklubu Erica Rieglera i zarejestrowałem się (moje stare konto
wciąż było zbanowane).
Autor: W.
Temat:
Teenage Dream
Treść: Chcę tylko
powiedzieć, że Eric Riegler to spełnienie mojego snu i że złamał paskudnie moje
serce kilkukrotnie i że chcąc nie chcąc odczuwam z tego powodu jakiś paskudny
rodzaj wdzięczności. Nie dlatego że mam zapędy masochistyczne, ale dlatego że
wyzwolił we mnie szczęście – chociaż na tak krótko. Wzbogacił mnie też o nową
mądrość – kiedy jakiś piosenkarz zaproponuje mi oglądanie Randki z gwiazdą, odmówię bez wahania.
Wtedy, kiedy wyłączyłem przeglądarkę, dotarła do mnie
kolejna paskudna prawda: to był ostateczny koniec mojej znajomości z Erikiem
Rieglerem, konie naszej wspólnej historii. Jakkolwiek krótka i bolesna by nie
była. Chciałem wierzyć, że wcale mnie nie wykorzystał, tylko po prostu nie
potrafiłem go uleczyć.
Albo to społeczeństwo nie pozwoliło mi na to.
Na tym krawężniku, kiedy wyłem jak wilk do księżyca, a
ludzie nawet na mnie nie patrzyli, Eric Riegler umarł. Nigdy więcej o nim nie
wspomniałem, nie spotkałem i umyślnie ignorowałem wszelkie wiadomości o nim.
Wraz z Erikiem umarło coś pięknego, łzy wyschły, i skończyła
się krótka i bolesna historia.
Włączyłem jeszcze raz przeglądarkę i zacząłem przeglądać
oferty pracy.
____________________
Wiecie, co to miała być Pięciolinia? Krótkie, góra 5-stronicowe opowiadania inspirowane piosenkami. Serio. Ale miałam wizję tej sceny z szybą i potem podorabiałam historie i, no.
Wyszedł mi materiał na powieść, skondensowany w 30 stron.
Miało być o wiele bardziej emocjonalnie i w ogóle, ale dobra, niech już tak będzie. Zamykam ten rozdział.
Silne wpływy: Randka z gwiazdą, Glee, Teenage Dream (głównie w wykonaniu z Glee, linki na górze były). Nie ukrywam, to taki Frankenstein tych trzech.
Co więcej, opowiadanie wyszło jakie wyszło, każdy widzi, ale żeby je napisać, śledziłam One Direction przez pięć miesięcy mojego życia. Obrosłam w olbrzymią wiedzę i może tego na pierwszy rzut oka nie widać, ale nie macie pojęcia, ile zdań by się tu nigdy nie znalazło, gdyby nie te kilka miesięcy (i nie, nie mam na myśli tylko rozmowy z Harrym). Tak więc wszystkich, którzy mówili, że to tylko wykręt i wstydzę się przyznać, że to lubię (widzieliście moją tablicę na facebooku? zdecydowanie się nie wstydzę - dzięki, Amela), serdecznie pozdrawiam i daję znać, że to nadal był research.
Opowiadanie z wielką dedykacją dla Agaty i Ameli i mnie z przeszłości - bo zapierałam się rękami i nogami, że nigdy nie napiszę celebrity. O Dramione też tak mówiłam.
To jedno z tych opek, które lepiej wyglądałoby jako film (albo pełnoprawna powieść) - byłoby widowiskowe i wyciskałoby łzy. Nie potrafiłam tego oddać na papierze - szczególnie, kiedy w połowie zorientowałam się, że mam do tego złego bohatera. Will się nie rozkleja (sorry, Agata, za to imię, ale przyznaj, że pasuje do niego), tylko myśli o jakichś pierdołach. Nie umiałam też wcisnąć wielu scen, które chciałam i ech, naczytałam się tyle teorii spiskowych i nic z tego nie wykorzystałam :(. Ale kiedy przekroczyłam 20 stron i byłam w lesie, uznałam, że trzeba się streszczać. Całość jest trzykrotnie dłuższa niż planowałam. (Zauważam, że ostatnio piszę same dłuugie rzeczy, może powoli dojrzewam do powieści).
Kolejne wyzwanie za mną. Wyszłam ze swojej strefy komfortu nie tylko dlatego że to opko celebrity, ale wierzcie lub nie, pierwszy raz w życiu wplotłam jakiś elementy erotyczne do opowiadania i zobrazowałam miłość inaczej niż moje anielskie wyidealizowane w stylu jakiegoś Petrarki. Nie jestem zadowolona, ale nikt mi nie powie, że nie podjęłam próby :). Spróbowałam napisać celebrity, przy którym nie zgrzytają zęby. Jeśli wam się podoba, to chwała! Jeśli nie, to spoko loko, to nie moja stylówa jednak :v.
____________________
Wiecie, co to miała być Pięciolinia? Krótkie, góra 5-stronicowe opowiadania inspirowane piosenkami. Serio. Ale miałam wizję tej sceny z szybą i potem podorabiałam historie i, no.
Wyszedł mi materiał na powieść, skondensowany w 30 stron.
Miało być o wiele bardziej emocjonalnie i w ogóle, ale dobra, niech już tak będzie. Zamykam ten rozdział.
Silne wpływy: Randka z gwiazdą, Glee, Teenage Dream (głównie w wykonaniu z Glee, linki na górze były). Nie ukrywam, to taki Frankenstein tych trzech.
Co więcej, opowiadanie wyszło jakie wyszło, każdy widzi, ale żeby je napisać, śledziłam One Direction przez pięć miesięcy mojego życia. Obrosłam w olbrzymią wiedzę i może tego na pierwszy rzut oka nie widać, ale nie macie pojęcia, ile zdań by się tu nigdy nie znalazło, gdyby nie te kilka miesięcy (i nie, nie mam na myśli tylko rozmowy z Harrym). Tak więc wszystkich, którzy mówili, że to tylko wykręt i wstydzę się przyznać, że to lubię (widzieliście moją tablicę na facebooku? zdecydowanie się nie wstydzę - dzięki, Amela), serdecznie pozdrawiam i daję znać, że to nadal był research.
Opowiadanie z wielką dedykacją dla Agaty i Ameli i mnie z przeszłości - bo zapierałam się rękami i nogami, że nigdy nie napiszę celebrity. O Dramione też tak mówiłam.
To jedno z tych opek, które lepiej wyglądałoby jako film (albo pełnoprawna powieść) - byłoby widowiskowe i wyciskałoby łzy. Nie potrafiłam tego oddać na papierze - szczególnie, kiedy w połowie zorientowałam się, że mam do tego złego bohatera. Will się nie rozkleja (sorry, Agata, za to imię, ale przyznaj, że pasuje do niego), tylko myśli o jakichś pierdołach. Nie umiałam też wcisnąć wielu scen, które chciałam i ech, naczytałam się tyle teorii spiskowych i nic z tego nie wykorzystałam :(. Ale kiedy przekroczyłam 20 stron i byłam w lesie, uznałam, że trzeba się streszczać. Całość jest trzykrotnie dłuższa niż planowałam. (Zauważam, że ostatnio piszę same dłuugie rzeczy, może powoli dojrzewam do powieści).
Kolejne wyzwanie za mną. Wyszłam ze swojej strefy komfortu nie tylko dlatego że to opko celebrity, ale wierzcie lub nie, pierwszy raz w życiu wplotłam jakiś elementy erotyczne do opowiadania i zobrazowałam miłość inaczej niż moje anielskie wyidealizowane w stylu jakiegoś Petrarki. Nie jestem zadowolona, ale nikt mi nie powie, że nie podjęłam próby :). Spróbowałam napisać celebrity, przy którym nie zgrzytają zęby. Jeśli wam się podoba, to chwała! Jeśli nie, to spoko loko, to nie moja stylówa jednak :v.
Amelia Chojnacka1 maja 2017 17:08
OdpowiedzUsuńNJSIBHDNLKJFBIHE CZEMU TO SIĘ W OGÓLE SKOŃCZYŁO BOŻE AKBFEHLVGNRKVJL PIĘKNE BŁAGAM O WIĘCEJ HOMO OPOWIADAŃ POZDRAWIAM Z MOJEGO TĘCZOWEGO ŚWIATA LARRY IS REAL ROZPŁAKAŁAM SIĘ NA TYM TEENAGE DREAM KUCAM CB ALA ZAPISZCZAŁAM, WIDZĄC "HARRY STYLES" POMOCY DZIĘKUJĘ ZA DEDYKACJĘ JESTEŚ WSPANIAŁA LOWE AŻ POOGLĄDAM TOP 30 ICONIC LARRY STYLINSON MOMENTS NA CO KOMU ZNAKI PRZESTANKOWE
Mam jeszcze jedną parę gejów w rękawie B).
Usuń#zdelegalizowaćznakiprzestankowe
#lowe
Co ty zrobiłaś Boże. Ala. Moje serce. Ała??? Przez cały proces pisania pozwalałas mi wierzyć, ze to miłość i tęcza, miłe lekkie opowiadanie i... AŁA? Było miłe, było lekkie i naprawdę, chociaż mam ochotę dać Willowi w pysk, to da się go lubić. No i faktycznie to okropne imię mu pasuje. Wybaczam. Swoją drogą przeszłam swoją gehennę z tą piosenką i teraz znów wraca pewnie XD
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze planujesz wyprodukować więcej takich opowiadań, masz moje błogosławieństwo i pełne wsparcie XD oby Larry dalej cię inspirował! W sumie Idk czy to Larry cię zainspirował XD
TO NIE PRZYPADEK, ŻE ALA I AŁA SĄ TAKIE PODOBNE :D.
UsuńNajpierw był pomysł, a potem w ramach riserczu zajęłam się Larrym :).
I JAK TO BYWA - CIESZY MNIE TWÓJ BÓL, MOŻE JEDNAK MI WYSZŁO ♡.
Dzięki za wybaczenie, więcej Willów i Jamesów nie będzie, spoko loko XD
Kocham to opowiadanie całym moim tęczowym serduszkiem. CZEMU TO JEST TAKIE DOBRE? JAKIM CUDEM SPRAWIŁAŚ, ŻE UWIELBIAM OPKO CELEBRITY?
OdpowiedzUsuńAww <3. TAKI BYŁ PLAN! Dzięki!
UsuńSKĄD WIEDZIAŁAM, ŻE ALA PISZE WSPANIAŁĄ GEJOZĘ? NIE WIEDZIAŁAM, ALE TERAZ JUŻ WIEM I CHCĘ WIĘCEJ!
OdpowiedzUsuńJa Cię pozwę za to.
Jak można pisać takie wspaniałe rzeczy? ;-;
W imieniu całej tęczy tego świata dziękuję za tę historię. I za jej zakończenie. Idealne, ryli.
Chciałabym napisać jakiś składny i fajny komć, ale nie umiem, ledwo się powstrzymuję od użycia nadmiaru kapsloka. ;W;
A Randka z gwiazdą jest wspaniała :'D
ALE NIE TAK BARDZO JAK WYCHODZENIE ZE STREFY KOMFORTU ALI KACZMAREK, WINCYJ, WINCYYYYYJ!
Będzie więcej gejozy, nawet takiej z happy endem B).
Usuń<333333333333
Życie jest takie piękne. TwT ♥
Usuń1:Już nigdy nie będę narzekać na mało postów na wd.
OdpowiedzUsuń2:Jak ja mam tu cokolwiek napisać sensownego, jak koleżanka wyżej idealnie wszystko ujęła?
3:TO JEDNA Z LEPIEJ NAPISANYCH SCEN EROTYCZNYCH JAKIE CZYTAŁAM.
4:Dziękuję za tak piękny początek maja ❤.
5:NADAL NIE DOTARŁO DO MNIE ŻE POKOCHAŁAM OPKO CELEBRITY.
6:Seria? Czy to znaczy ze będzie więcej? ❤❤❤❤❤
PRZECIEŻ TAM NIE MA SCENY EROTYCZNEJ XD.
UsuńDzięki!
Seria opowiadań inspirowanych piosenkami, czyli generalnie to może być wszystko.
Dzięki temu ze jest nie dopowiedziana jest najlepsza :D.
Usuńczy wychodzenie do głównej i wchodzenia w to opko w kółko ma sens i nabija wyświetlenia? bo zrobiłam tak bardzo dużo razy a ciągle nie wskoczyło w topkę :/
UsuńNaliczyło mi dzisiaj 41 odsłon, wuec jeszcze trochę brakuje, ale wkelkie dzieki za pomoc <3
UsuńW życiu nie myślałam, że przeczytam i polubię opko celebrity.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam od razu, jak opublikowałaś. Nie mogłam skomentować, bo byłam pod wrażeniem. I nie mogłam uwierzyć, że spodobało mi się opko celebrity. Brawa dla Ali.
Nie spodziewałam się takiego zakończenia. To boli.
I nie wiem, co pisać.
Udało ci się, bo w ogóle nie zgrzytałam zębami XD