#1: Wielka Tajemnica Albusa Severusa
Poprzedni rok
szkolny był najlepszym w całym krótkim, czternastoletnim życiu Albusa Severusa
Pottera. Niedziwne więc, że rozpaczał na samą myśl, jak wiele szczegółów z tego
pięknego roku umknęło mu przez – tak, właśnie – wadę wzroku. Po burzliwej
kłótni z matką, która nie mogła uwierzyć, że naprawdę ukrywał to przez tyle
lat, wyposażony w piekielnie niemodne, prostokątne okulary, wreszcie widział
swój ukochany zamek w pełnej ostrości.
A jednak,
kiedy razem z masą jednakowo ubranych uczniów wypłynął z Wielkiej Sali, po raz
pierwszy pomyślał, że Hogwart nie jest wcale tak idealny, jak mogłoby się wydawać.
Nie, był pewien, że coś w tym zamku jest stanowczo nieidealne, czuł to głęboko
pod skórą, a towarzyszyło temu uczucie gnębiwtrysków bzyczących gdzieś w
żyłach. Nie potrafił jednak rozgryźć, co może być tą wielką wadą Hogwartu. Niesamowicie
frustrujące.
– Co
rzuciłaś?! – usłyszał gdzieś niedaleko głos swojej kuzynki Rose Weasley.
Rozmawiała o czymś z ich wspólną przyjaciółką Laurel Vernal, ale widocznie nie
mogły się zrozumieć przez otaczającą ich wrzawę.
–
Wróżbiarstwo! – powtórzyła Laurel, łapiąc Rose za ramię, bo znikająca w
podziemiach bezwładna masa Puchonów i Ślizgonów niemal zassała ją i pociągnęła
za sobą. Kiedy ruszyli w górę schodów, zrobiło się odrobinę ciszej i luźniej. –
Uznałam, że to kompletnie nie dla mnie, wiesz? Same bzdury.
– A mówiłam ci
to już rok temu – odparła Rose z przekąsem, jak zwykle mając rację. Uwielbiała
mieć rację. Albus skrzywił się odrobinę.
– Mówiłam,
mówiłam – powtórzyła jak echo Laurel. – Dobrze wiesz, że muszę się sama
przekonać. Zresztą, Evangeline Wood jest wielką fanką wróżbiarstwa…
– Kto?
– Evangeline
Wood, nowy kapitan drużyny Krukonów – wyjaśniła spokojnie Laurel, a Rose
machnęła ręką, dając do zrozumienia, że wszystko, co ma związek z rozgrywkami
domów (łącznie z ludźmi, wyjątek: Scorpius Malfoy i James Potter), jest poza
kręgiem jej zainteresowań.
– I co z nią?
Nie ona jedna lubi wróżbiarstwo – mruknęła Rose, robiąc tę swoją minę I tak wyjdzie na moje. Laurel
westchnęła.
– Czy ciebie w
ogóle nie interesują ludzie dookoła?
– Nie bardzo,
wiesz? – przyznała Rose, wzruszając ramionami.
– W każdym
razie to chyba najbardziej rozsądna osoba, jaką znam…
– Mam
nadzieję, że to o mnie – powiedzieli chórem Rose i Albus, a Laurel parsknęła
śmiechem.
– Przepraszam,
Rose, ale… – nie dokończyła i znowu zaczęła się śmiać. Albus uśmiechnął się pod
nosem.
– A co to niby
ma znaczyć? – spytała Rose, udając oburzenie. – Jestem skrajnie rozsądna.
– I jesteś Weasley – przypomniał Albus.
– Tak, jak
twoja mama – odparowała Rose. Albus odwrócił się do niej i przystanął. Ludzie
zaczęli ich wyprzedzać, mrucząc coś do siebie.
– Tak –
przyznał Albus. – Dlatego wiem, co mówię.
Laurel znowu
się zaśmiała.
Usłyszeli
sapanie gdzieś za sobą.
– Przepraszam
– wyseplenił, połykając łapczywie powietrze, Riley Roger. – Wessali mnie
Ślizgoni!
Rose poklepała
go po plecach i cała czwórka zaczęła z powrotem wdrapywać się na wieżę
Gryffindoru. Schody były już opustoszałe. Gdzieś z tyłu słyszeli tylko wesoło
paplające Lily Potter i jej koleżankę Glam Evans.
Hogwart
właśnie budził się do życia po dwumiesięcznej przerwie. A gdzieś w tej masie
jednakowych szat uczniowskich znajdował się Albus Severus, dręczony okropnym
swędzeniem pod skórą.
Może to naprawdę gnębiwtrysk? zapytał
samego siebie. Ale nie dał się przekonać.
***
Kiedy Albus
pojawił się spóźniony następnego dnia rano na śniadaniu, odprowadzał go tłumek
zdziwionych spojrzeń. Czuł je na swoich plecach nawet, gdy usiadł już przy
stole Gryffindoru.
– Ziom –
zagadnął Hugo Weasley, siedzący pomiędzy swoją siostrą Rose a kumplem Eddiem
Grossem. – Gdzie twoja szata?
– Uuu –
usłyszał Lily, mówiącą jak zwykle nieco za głośno. – Al się buntuje!
– Nie buntuję
się – odparł niemrawo Albus, wciąż
jeszcze porządnie zaspany. Pociągnął za sznurek swojej bluzy z kapturem. –
Chyba mnie szata uczuliła.
Rose
przyjrzała mu się z dziwną mieszaniną troski i rozbawienia.
– Taka szata
nie może uczulać – zauważyła, wbijając widelec w coś podejrzanego na swoim
talerzu. – Może powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego?
Albus podrapał
się po ręce i nic nie mówiąc, zabrał się za jedzenie.
– Wy,
dziewczyny, lubicie tam chodzić, nie? – odezwał się niespodziewanie Eddie,
machając głupkowato głową.
– Gdzie? –
zapytała Laurel, zanim Rose zdążyła się odezwać.
– Do skrzydła
szpitalnego – odpowiedzieli chórem Eddie i Hugo i przybili głośno piątkę.
– Nie rozumiem
– przyznała Rose. Jej policzki nieco poróżowiały. Nie lubiła nie rozumieć.
– Pan Tie jest
bardzo mrau w tym kitlu, nie? – kontynuował Eddie, oblizując z mlaskiem palce.
– Widzę, że
się orientujesz – wtrąciła się Lily. – Może po to chodzisz do skrzydła
szpitalnego trzy razy w tygodniu? Żeby obczaić tyłek pielęgniarza?
Twarz Eddiego
przybrała niezdrowy odcień purpury. Już nic nie powiedział.
Do Wielkiej
Sali wpadł zdyszany Riley. Ze zdumieniem zauważył, że stół Gryfonów jest pełny.
– Ziom, musisz
się ogarnąć – oznajmił Hugo, machając dziwnie rękoma. Razem ze Eddiem wstali i
wolnym krokiem opuścili Wielką Salę, kiwając się śmiesznie na boki. Riley niespiesznie
zajął ich miejsce.
– Oni mają rację,
Riley – powiedziała Laurel z wyraźną troską w głosie. – Musisz przestać się
spóźniać, to aż niezdrowe.
Chłopak tylko
mruknął coś w odpowiedzi i zaczął nakładać sobie furę jedzenia. Jadł szybko,
mając świadomość, że prawdopodobnie i tak jest już spóźniony.
– Hej, Al –
zaczął Riley po chwili, plując dookoła jajkami. – Będziesz się przebierać?
– Albus uznał,
że szata powoduje u niego reakcję alergiczną – wyjaśniła Rose, kiwając powoli
głową. – Chociaż wie, że to nie ma sensu.
Albus rzucił
jej mordercze spojrzenie, drapiąc się po policzku.
– Ej, a nie
myślisz – zaczęła Lily konspiracyjnym tonem – że to, wiesz… jakieś przeczucie?
Ostrzeżenie?
– Niby przed
czym? – Laurel wybałuszyła na nią oczy.
– Nie wiem…
Tiara śpiewała wczoraj o zjednoczeniu… i jedności… – Niezręczną ciszę, która
miała w tym momencie zapaść, psuła chichocząca Rose.
– Przepraszam
– powiedziała, ale nie przestała się śmiać.
– Lily, Tiara
co roku śpiewa o tym samym – powiedział w końcu Albus i również nieznacznie
uśmiechnął się pod nosem. Siostra machnęła ręką.
– Ale to się
składa w logiczną całość!
– Wcale nie –
powiedział Riley, ocierając usta wierzchem dłoni. Laurel skrzywiła się na ten
widok.
– Kiedy
zdejmują ci aparat? – zapytała, a Riley w odpowiedzi zaprezentował cały rząd
okutych zębów.
– Na Boże
Narodzenie – przyznał w końcu, wyraźnie zadowolony, że to tak niedługo.
– W każdym
razie – zaczęła znów Lily przesadnie głośnym tonem – nie wiem jak wy, ale ja w
ramach zjednoczenia zamierzam kandydować do drużyny quidditcha.
Rose posłała
jej zdziwione spojrzenie, Albus uśmiechnął się półgębkiem, Riley otworzył usta
ze zdumienia, a Laurel wyglądała na uprzejmie zainteresowaną. Zanim jednak
ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, podszedł do nich profesor Longbottom z planami
zajęć.
– Albus, mam
nadzieję, że zabrałeś z domu szatę? – zagadnął wesoło, a Potter spłonął
rumieńcem.
***
Pierwszą
lekcją Albusa było mugoloznastwo. Gryfonów połączono ze Ślizgonami, którzy
tradycyjnie już objawili się jako trio nieco zagubionych osób (bliźniaki Flint
i Amanda Pierce) oraz Scorpius. Malfoy zajął miejsce obok Albusa, którego w
zeszłym roku Riley opuścił na rzecz Diamond Thomas o bardzo równych zębach.
Kłótnia o to nie trwała jednak długo, bo Al nie potrafił opanować śmiechu,
kiedy Rileyowi z emocji zaczęła lecieć krew z nosa. Później Potter miał okropne
wyrzuty sumienia, ale Roger przyznał, że wolał ten śmiech od kłótni.
– Cześć –
przywitał się Scorpius i zmierzył Albusa spojrzeniem.
– Cześć, cześć
– odpowiedział roztargnionym tonem i podrapał się po głowie.
– Ej, gdzie
twoja…?
– Szata? –
dokończył zirytowany Albus. Odpowiadał na to pytanie już piąty raz. – Jestem
pewny, że mam na nią jakąś paskudną alergię.
– Nie masz
żadnych krost – zauważył przebiegle Malfoy, a Al posłał mu zmęczone spojrzenie.
– Naprawdę aż tak cię swędzi? Może idź do skrzydła szpitalnego?
W tym momencie
wszedł profesor Brown i ucichły wszelkie rozmowy.
– Witam w
nowym roku szkolnym – zaczął. – Sumy coraz bliżej – przypomniał i rozejrzał się
po sali. Klasa wydała zgodny jęk. – Mamy coraz mniej czasu, więc nie będziemy
go tracić na czcze gadanie. Dzisiaj system edukacji brytyjskich mugoli. Mam
nadzieję, że panna Pierce pod koniec lekcji sprawnie odpowie na nasze pytania.
Zlustrował
Ślizgonkę spojrzeniem, a ta niechętnie odłożyła szminkę do kosmetyczki.
– Otwórzcie
podręczniki na stronie dwunastej. Przeanalizujemy tabelkę i wykres zajęć
dodatkowych. Albus, gdzie twoja szata?
Amanda
zachichotała.
***
– Obalam twoją
teorię z alergią – oświadczył Scorpius po skończonej lekcji.
– Mówisz? – Al
podrapał się po brodzie.
– Przez całą
lekcję się nie drapałeś, dopiero teraz. A to drapanie nie wygląda mi na
alergiczne.
Albus
westchnął i zarzucił sobie torbę na ramię.
– Masz rację.
To było coś innego. Lily jednak miała trochę racji.
– Co?
– Nic, nic… –
Albus zasępił się.
– Ej, coś ty
taki markotny?
– Myślę.
– Aha –
Scorpius nie bardzo wiedział, jak pociągnąć dalej rozmowę. Przez chwilę
panowała cisza. – Czekajcie na mnie po lekcjach pod salą od numerologii, dobra?
– Jasne –
mruknął Al w odpowiedzi, ale Malfoy już się odłączył.
Scorpius,
minąwszy załamanie korytarza, westchnął. Spojrzał jeszcze raz na swój plan
lekcji. Nie było tak źle. Dwie godziny eliksirów z Puchonami, gdzie Dean King
wybawi go od konieczności przebywania z Nottem i Higgsem, opieka nad magicznymi
stworzeniami z całym Gangiem, historia magii, zielarstwo… zaklęcia z Rose… I
trening quidditcha. Nie spóźnij się dopisał
Crage Zabini przy okienku z treningiem. Scorpiusa przebiegły ciarki. Co
powiedziałby ojciec, gdyby wiedział, że spadkobierca Dworu Malfoyów boi się
Crage’a Zabiniego? Scorpius westchnął, wepchnął plan do kieszeni i ruszył dalej
w kierunku lochów.
***
Albus rzucił
Rose zdawkowe Czekajcie na Scorpiusa
i wbiegł na schody. Laurel parsknęła śmiechem, gdy nagle zmieniły kierunek,
więc Al musiał wrócić, przebiec obok przyjaciół i skorzystać ze schodów po
drugiej stronie korytarza.
– Już się nie
drapał – zauważyła Rose, skubiąc wystającą nitkę szaty.
– Myślisz, że
to serio alergia? – Laurel wyglądała na naprawdę zmartwioną.
– Niemożliwe –
zaprzeczyła kategorycznie przyjaciółka i temat ucichł. Stali w ciszy dobrą
minutę.
– Myślę, że
Lily ma trochę racji – odezwał się wreszcie Riley. – To jakieś przeczucie, może
niekoniecznie zagrożenie. Ale coś go dręczy. Wspomnisz moje słowa, Weasley.
Rose pokazała mu
język, a Riley uśmiechnął się w odpowiedzi.
Znów zapanowała
cisza. Masy uczniów przechodziły im przed twarzami, ale żaden z nich nie
wyglądał jak Scorpius Malfoy. Rose zaczynała się niecierpliwić.
– Gdzie on
jest, do wrzeszczącej mandragory?! – zawołała, czerwieniejąc.
– Nie ma –
odparł bystrze Riley.
– Coś go na
pewno zatrzymało – dodała Laurel.
Rose nie
wyglądała na przekonaną. Nie lubiła stać bezczynnie. Gniew szybko jednak jej
przeszedł, kiedy po trzech minutach złości i pomstowań na schodach objawił się
Scorpius Malfoy. Z krwawiącą i opuchniętą wargą.
– Merlinie
przenajukochańszy – wymamrotała Rose i w trzech krokach znalazła się u boku
Malfoya. – Coś ty znowu narobił?!
– Zawsze moja
wina, co, Weasley? – uśmiechnął się niemrawo i natychmiast skrzywił z bólu. –
Sorki za spóźnienie, ale myślę, że powinienem jeszcze…
– Odwiedzić
skrzydło szpitalne – dopowiedziała Laurel, której udało się doskoczyć do Rose,
ciągnąc za sobą Rileya. – Zaprowadzę…
– Nie – ucięła
Rose. – Idźcie znaleźć Ala.
Palcem
przejechała po wardze Malfoya. Wyglądała naprawdę niedobrze. Laurel nawet nie
zamierzała się sprzeczać, nie żeby Rose miała jej posłuchać.
Malfoy i
Weasley zostali całkiem sami.
No, nie licząc
tych wszystkich uczniów, którzy wędrowali w tę i z powrotem korytarzem.
– Chodź, pójdę
z tobą – zapowiedziała Rose i chwyciła Scorpiusa pod ramię. Malfoy odrobinę
napiął się.
– Weasley,
mogę chodzić, to tylko warga.
Dziewczyna
nieco się speszyła. Puściła jego ramię i przygładziła potargane włosy.
– No tak –
przyznała. – Powiesz mi, co się stało?
Ale Scorpius
milczał. Zacisnął usta, pokręcił głową i nic nie powiedział. Rose westchnęła i
za wszelką cenę starała się nie wpaść w złość. Stoickim tonem powiedziała
tylko:
– Myślę, że po
tym wszystkim, co przeszliśmy, jesteś
mi winien chociaż głupie wytłumaczenie, dobra?
Skrzydełka
nosa Scorpiusa drgały.
– Rose, nie
mogę powiedzieć… Uwierz, że ostatnie, czego bym chciał, to żebyś wyglądała tak,
jak ja, tylko dlatego że mam za długi jęzor.
– Scorpius,
przecież widzę, że ktoś ci tradycyjnie, po mugolsku, dał w mordę. – Rose
pokręciła głową. – Myślisz, że ktoś zdołałby się do mnie zbliżyć z pięściami?
Przecież jestem czarownicą.
Scorpius nie
zdołał odpowiedzieć, bo wpadł na jakiegoś pierwszorocznego Ślizgona. Chłopiec wzdrygnął
się na widok jego fioletowych już ust. Szybko pozbierał rozsypane książki i
uciekł, zanim Scorpius zdążył się choćby schylić.
– Malfoy –
kontynuowała Rose, jakby nic się nie stało. – Nie że ci nie ufam, ale…
– Wiem, Rose,
wiem – warknął. – Ale ja nie chcę, żebyś mnie chroniła.
Weasley wydęła
wargi i pchnęła drzwi skrzydła szpitalnego.
– Malfoy, jak
kociołki dzwonią, tak przysięgam, że kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi.
Dzień dobry, panie Tie – rzuciła rezolutnie w stronę przystojnego pielęgniarza.
– Dzień dobry,
dzieciaki. Z czym przychodzicie?
– Scorpius
Malfoy dał się pobić – wyjaśniła z przekąsem Rose.
– Dlaczego tym
razem? – zapytał pielęgniarz, marszcząc brwi ponad oprawkami okularów. Palcami
delikatnie dotykał wargi Scorpiusa.
– Nie mogę
powiedzieć – przyznał niemrawym tonem Malfoy. Rose wywróciła oczami, a pan Tie
już nie naciskał.
– Faktycznie,
to wyjątkowo tylko pobicie – przyznał pod nosem pielęgniarz i wyciągnął różdżkę
z kieszeni kitla. Stuknął nią delikatnie w usta Malfoya, mrucząc coś
niedosłyszalnie. Siniaki i krew natychmiast znikły.
– Dziękuję –
westchnął Scorpius.
– Nie bij się
więcej, chłopie.
Pan Tie
poklepał go po plecach. Pożegnali się z pielęgniarzem i wyszli z powrotem na
korytarz.
– Tym razem? Wyjątkowo? – wysyczała Rose wprost do ucha Scorpiusa, ale nie
powiedziała nic więcej, bo pod drzwiami stał Riley.
– Stało się –
zaczął grobowym tonem, a Rose pobladła. – Albus Severus Potter…
– Co jest? –
spanikowała Weasley, gdy Riley dramatycznie zawiesił głos.
– …dostał
szlaban – wydusił wreszcie, a Rose musiała mocno powstrzymywać się przed
tradycyjnym, mugolskim, przywaleniem mu otwartą dłonią.
***
Rok zapowiadał
się paskudnie. Najpierw to okropne swędzenie, potem Lily, która wyskakuje z
quidditchem jak nieśmiałki z drzewa (nie żeby tego nie przewidział, w końcu
geny robią swoje – tylko nie u niego, on dostał wadę wzroku), a na koniec ten
szlaban. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał szlaban. Chyba w ogóle nigdy, nawet
za te wszystkie wygłupy zawsze obrywał głównie James. Albus podświadomie za
swoje tegoroczne porażki obwiniał okulary. Głupie, ale było mu dzięki temu
chociaż troszkę lepiej.
Ogień wesoło
trzaskał w pokoju wspólnym Gryffindoru. Miejsca przy kominku zajął James
Syriusz Potter wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką (i, jak twierdziło pół
Hogwartu, przyszłą żoną) Lydią Wilde. Było ich co prawda tylko dwoje i spleceni
byli kończynami jak para węgorzy (a wciąż uparcie twierdzili, że to tylko przyjaźń), ale mimo wszystko
zajmowali całą kanapę. Albus i jego przyjaciele nawet nie próbowali podchodzić.
James byłby wściekły.
Na dywanie pod
tablicą ogłoszeń rozsiadła się wesoło grupka dziewczyn z trzeciego roku, na
czele z rozgadaną Lily Potter. Glam Evans i Diana Johnson głośno wtórowały jej
śmiechom. Przy największym stole usiadł ciapowaty Charlie Cyrill już obładowany
książkami. Albus dobrze znał jego starszą siostrę Cyntię, Puchonkę. Eddie Gross
i Hugo Weasley przeciskali się między stolikami, wydając z siebie
nieartykułowane dźwięki, które miały mieć pewnie coś wspólnego z tym, jak mu
tam… rapem. Diamond Thomas i Amber
Campbell szeptały przy stoliku na środku pokoju. Gang złączył dwa stoły i nie
zważając na marudzących pierwszorocznych, wesoło zajmował znaczną część pokoju.
To był jeden z tych wieczorów, które Scorpius Malfoy spędzał wśród Ślizgonów,
dlatego przyjaciele występowali w pomniejszonym gronie. Rose wrzała, Laurel
potakiwała, Riley jadł, a Albus milczał, mając nadzieję, że tyrada kuzynki nie
dotrze wreszcie do niego. Dzień jak co dzień.
– Coś jest nie
tak – powtórzyła po raz kolejny Weasley. – A jeśli coś mu się stanie? To będzie
moja wina, bo niedostatecznie naciskałam!
– Rose,
przestań – westchnęła Laurel. – Przecież zrobiłaś dla niego wystarczająco dużo.
Gorgony, uratowałaś mu życie! Życie,
Rose!
– A on mi się
odpłacił – przypomniała, łapiąc w locie czekoladową żabę, która miała nadzieję uciec
Rileyowi. Rose odgryzła jej głowę.
– No błagam,
to przecież nic w porównaniu…
– To było wszystko. Wszystko, Laurel –
sprzeciwiła się głośno Rose. – Nikt się wtedy za mną nie wstawił, nawet ty, a
on…
– A on teraz
dostaje za to po nosie – wtrącił się Riley i wrzucił sobie do ust brązową
fasolkę wszystkich smaków. Strata żaby nie zrobiła na nim większego wrażenia. –
Po wargach dokładnie. Rose, mam twoją mamę, chcesz? – spytał od czapy,
przyglądając się niebieskiej karcie.
– Mam
wystarczająco, dzięki – odparła i klapnęła z powrotem na fotel. Nie zauważyła
nawet, kiedy wstała.
– Ja wezmę –
przyznała ochoczo Laurel i delikatnie wyjęła kartę Hermiony spomiędzy palców
Rileya. Roger spłonął rumieńcem. Rose zmarszczyła brwi. Albus zamknął z
trzaskiem podręcznik transmutacji. Wyglądał, jakby zamierzał wstać.
– Dokąd to? –
odezwał się nagle Riley, nieco głośniej niż zamierzał.
– Dokładnie,
Al, jeszcze nam się nie wyspowiadałeś – podjęła Laurel.
– No to co to za
szlaban? – spytała bez ogródek Rose.
– Chodzi o
szatę. – Albus machnął ręką. – Wujek Neville nie widział problemu, ale
McGonagall przyssała się do tematu jak gumochłon do sałaty i Longbottom musiał
wlepić mi szlaban. Nie kupiła gadki o alergii, bo nie mam żadnych objawów poza
swędzeniem, które już mi zresztą przeszło. Stwierdziła, że nie będzie tu
tolerować takiego szczeniackiego buntu, bo to poważna placówka edukacyjna.
– Dlatego
trzymają tu Irytka – zaśmiała się Rose.
– Dokładnie to
powiedziałem Neville’owi. Ale musiał. – Al rozłożył ręce.
– Co będziesz
robić? – zainteresował się Riley.
– Standard –
odparł od niechcenia Albus. – Czyszczenie trofeów. Zastanawiam się, jakim cudem
cały czas są brudne.
Cały Gang
zgodnie westchnął. W końcu odezwała się Rose:
– Nie
zostawimy tego tak. Jutro wszyscy chodzimy w normalnych ciuchach.
– Co? –
zdziwił się Albus.
– Tak.
Nazwiemy to B.U.N.T.
– Czyli? –
dopytał Riley, znowu coś tam pogryzając.
– Czyli Beznadziejne uczulenie na tkaninę. W domyśle:
z której robi się szkolne szaty.
– Chcesz,
żebyśmy się drapali cały dzień? – Laurel nie wyglądała na przekonaną.
– Coś ty, mam
coś lepszego. – I zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium.
Albus zmrużył
oczy i podrapał się po uchu.
– Co jest? –
spytał Riley, rozpoznając minę przyjaciela.
– Bunt… –
mruknął tylko Al w odpowiedzi. A może to było B.U.N.T.?
Rose pojawiła
się z powrotem przy ich boku i z trzaskiem rzuciła czymś na stół.
– Bombonierki
Lesera? – Laurel patrzyła z powątpiewaniem na pudełko. – Myślisz, że oni się
jeszcze na to nabiorą?
Rose machnęła
ręką.
– To są
bombonierki na wypasie. Dostałam od wujka na ostatnie urodziny, ale jeszcze
nietykane. – Podniosła pokrywę pudełka z namaszczeniem, co wyglądało śmiesznie
w porównaniu z tym, jak rzuciła bombonierką jeszcze chwilę temu. – Patrzcie:
marcepanowe wysypki, kakaowe kaszlaki, migdałowe drapaki, tradycyjne wymiotki
pomarańczowe, kokosowe łzawiaki. Genialne.
– Łzawiaki? – zaciekawiła się Laurel. Rose
przytaknęła ochoczo.
– Im więcej
razy ugryziesz, tym więcej łez wywołają.
Przyjaciółka
pokiwała z uznaniem głową. Riley spoglądał łapczywie na okrągłe czekoladki.
– Nasi rodzice
już to robili – zauważył bystrze Albus. – Kiedy walczyli z tą całą Umbrellą czy
coś, cały Hogwart łykał Bombonierki. McGonagall na pewno to pamięta. Longbottom
tym bardziej.
Rose wydęła
wargi.
– Dlatego nie
spodziewają się, że ktoś zrobi to ponownie i to w tak błahej sprawie – wtrącił
Riley, zanim Weasley zdążyła odpowiedzieć.
– Słuchajcie –
zaczął Al, a Rose wywróciła oczami. W takich chwilach był idealnym klonem ojca.
– Nie musicie tego dla mnie robić. Już wiem skąd to swędzenie, a i tak będę
musiał odbębnić szlaban, po co ta cała drama?
– Dla funu – skwitował Riley i rozpakował
kolejną czekoladową żabę. Albus więcej nie protestował.
– Co ze
Scorpiusem? – spytała trzeźwo, jak zwykle zresztą, Laurel. – Z Lily i Hugo?
– Mogą podać
informację dalej. Powiem im – zaoferował się Al i zerwał się z fotela.
– Nie
Scorpiusowi – zakomenderowała Rose, a Laurel wywróciła oczami.
– Obrażasz
się? – zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
– Tak –
warknęła Weasley w odpowiedzi i błyskawicznie zniknęła na schodach do
dormitorium.
– Mam ich dość
– westchnęła Laurel. – Za dziesięć lat albo się nawzajem pozabijają, albo
hajtną. Zobaczycie.
– Muszę coś
załatwić – mruknął Albus i ruszył w stronę dziury pod portretem. Laurel i Riley
wymienili zdziwione spojrzenia.
– Zostaliśmy
sami – wyszeptał, jakby do siebie, Riley. Oboje delikatnie się zarumienili.
***
Następnego
dnia rano na śniadaniu co najmniej połowa Gryfonów pojawiła się w swoich
codziennych ubraniach. Większa część z nich drapała się, prezentowała
przyjaciołom okropną wysypkę albo nieco ostentacyjnie kaszlała. Wśród
B.U.N.T.owników znaleźli się James i Lydia, Fred i Dominique Weasleyowie, Eddie,
Hugo i Lily, Diamond Thomas, Amber Campbell i Glam Evans. Rose, ubrana w swój
stary rozciągnięty sweter z lwem duszącym węża, rozglądała się po stole z
wyraźną dumą, ale i zaniepokojeniem, bo nie mogła zlokalizować Albusa. Nie
widziała go od czasu rozmowy w pokoju wspólnym.
– Co to jest?
– spytał Jamesa Pottera profesor Longbottom. – Coś znowu wymyślił?
Lydia zamachała
blond grzywą i odpowiedziała zamiast przyjaciela:
– Wszyscy
obudziliśmy się rano z okropnymi objawami beznadziejnego
uczulenia. To przez szaty. – Pokiwała powoli głową. Longbottom wyglądał na
poirytowanego.
– To Rose,
prawda? – domyślił się, a James tylko wzruszył ramionami. Wiedział, że nie ma
co mydlić oczu opiekunowi Gryfonów, ale nie chciał też psuć planów kuzynki –
jakiekolwiek by nie było. Zamiast więc kontynuować rozmowę, objął Lydię
ramieniem i odwrócił się od nauczyciela. Neville Longbottom westchnął. Wcale
nie miał ochoty kłócić się z Rose, ale cóż mógł poradzić?
Złapał ją
rozdrażnioną i niespokojną tuż po lekcji zielarstwa. Przez całą godzinę
wydawała się nieobecna, ale teraz wyglądała, jakby była na skraju płaczu. Gdyby
profesor tak dobrze jej nie znał, prawdopodobnie przestraszyłby się, że stało
się coś strasznego. Tymczasem wiedział, że Rose bliżej do wybuchu gniewu niż do
płaczu.
– Rose, czy to
jakaś zemsta za szlaban Albusa? – zapytał bez ogródek.
– Co? –
uczennica nie zrozumiała, ale nawet nie skupiała wzroku na nauczycielu. Neville
westchnął.
– Szaty,
wysypki, drapanie. Chodzi o Albusa? Buntujecie się, bo wlepiłem mu szlaban? To
nie koniec świata.
Rose cały czas
drapała się po udzie, co doprowadzało profesora do szału, ale postanowił to w
sobie zdusić.
– Profesorze,
gdzie jest Al? – zapytała dziewczyna, kompletnie ignorując oskarżenia
nauczyciela. Longbottom westchnął.
– A gdzie ma
być?
Rose wyglądała
na zbitą z tropu.
– No… tu, na
lekcjach. Ale cały dzień go nie ma.
– Słuchaj,
Rose. Ta głupia zabawa ma się skończyć, jeśli nie chcesz mieć poważnych
problemów, dobra? Ostatnie, czego chcę, to robić z ciebie czarny charakter.
Rose niechętnie
przytaknęła. Nawet nie miała ochoty ciągnąć tej zabawy, bo przytłaczała ją
troska o Albusa. Szybko opuściwszy klasę, postanowiła darować sobie kolejną lekcję.
Być może nie powinna wagarować już na początku roku szkolnego, ale kiedy nie
miała nad czymś kontroli – panikowała. A w tym momencie ewidentnie traciła
kontrolę nad Albusem. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi.
Zmierzając w
stronę łazienki Jęczącej Marty, wpadła na grupkę Ślizgonów rechoczących na cały
korytarz i nawet nie udających, że mają zamiar udać się na lekcje.
– Nie boisz
się chodzić tutaj w takim swetrze, Weasley? – zagadał Cornelius Bannister,
lustrując Rose spojrzeniem. Dziewczyna prychnęła.
– W
przeciwieństwie do ciebie, umiem skorzystać z różdżki w sytuacji zagrożenia.
Ale nie widzę tu żadnego.
Bannister
zacmokał.
– Nie ma tu
Malfoya, żeby dać sobie obić mordę za ciebie, Weasley. Lepiej uważaj ze
słowami.
I odmaszerował
w przeciwnym kierunku wraz ze swoją świtą. Rose natychmiast za nim krzyknęła:
– Następnym
razem nie dam ci tak bezkarnie wycierać sobie twarzy moim nazwiskiem,
Bannister! Będziesz wymawiać je z szacunkiem albo nie będziesz mówić wcale!
Gdy tylko
zniknęli z pola rażenia, Rose zaklęła siarczyście. Teraz miała do oswojenia
dwie sytuacje, bo Malfoy najwyraźniej też wydostał się spod jej kontrolnego
parasola. Uznając, że sprawa Scorpiusa jest dużo pilniejsza, pobiegła w dół
schodów, chcąc złapać go wychodzącego z klasy eliksirów.
Ale nie udało
jej się. Zauważywszy Rose, Malfoy mruknął coś pod nosem i ruszył szybko przed siebie.
Nie zatrzymał się, słysząc jej wołanie.
Rose poczuła
się nie tylko dogłębnie zraniona, ale skrajnie poirytowana. Serio, od
pierwszego września biega bez celu po zamku i nie może nad niczym zapanować.
Natychmiast ruszyła korytarzem za Scorpiusem, ale jakby ślad po nim zaginął za
załomem korytarza. Westchnęła i wróciła na lekcje.
Bez
zaskoczenie stwierdziła, że Albusa nie było w klasie, więc usiadła obok Rileya.
– Gdzie
Potter? – zapytał, plując dokoła. Rose zmarszczyła brwi.
– O co
chodziło z tym swędzeniem? – odpowiedziała pytaniem.
– Nie wiem,
nie powiedział.
Już miała
powiedzieć coś więcej, ale drzwi klasy otworzyły się i wszedł Albus w swoim
najpaskudniejszym swetrze.
– Gdzieś ty
był?! – wykrzyknęła Rose, widząc Pottera i jego nietęgą minę. – Pogięło cię do
reszty?
– U
McGonagall.
Riley
zachłysnął się powietrzem, słysząc to. Rose otworzyła usta, ale Albus był
szybszy:
– Nie mogę
powiedzieć. Tajemnica.
Albus nie
pojawił się na obiedzie ani na kolacji. Rose była tak zaaferowana jego
tajemnicą, że prawie zapomniała o Scorpiusie. Ale tylko prawie, bo nadal
systematycznie odwracała się, próbując odszukać go przy stole Slytherinu. Na
próżno.
– Rose, daj mu
żyć – westchnęła Laurel.
– Sprawdzam
tylko, czy żyje.
Laurel i Riley
wymienili zdziwione spojrzenia.
– Ja o Albusie
mówię, nie wszystko kręci się wokół Malfoya.
– POTTER! –
zawołała Rose, znów wracając myślami do afery. Lily i James popatrzyli na nią z
dwóch przeciwnych krańców stołu. – Muszę się dowiedzieć, co kombinuje, po
prostu muszę.
– Nie możesz
raz sobie darować? – westchnął Riley. – Może mieć swoje tajemnice.
– Jakby chciał
coś ukryć przede mną, to bym w życiu się nawet nie domyśliła, że coś się
dzieje. Ale wiem, że coś się ewidentnie dzieje. Więc nie chce się ukryć. Więc
muszę się dowiedzieć, zanim mi powie. Muszę. Muszę wiedzieć.
Laurel i Riley
znów wymienili spojrzenia.
– Jesteście
dziwni – powiedział w końcu Roger.
– To rodzinne
– przyznała Rose i wstała.
– Ty dokąd? – zapytał
Riley, odkładając głośno widelec.
– Jest tylko
jedna kryjówka, którą zna Albus Severus Potter i pech chciał, że to też moja
kryjówka.
Miała rację,
Albus właśnie wychodził z biblioteki, kiedy tam dotarła. Nie zdążyła jednak go
złapać, zanim zniknął na schodach, a te natychmiast zaczęły się ruszać. Zaklęła
w myślach, ale los i tak jej sprzyjał, bo z naręcza pergaminów niesionych przez
Pottera wypadła odręcznie zabazgrana karteczka.
– B.U.N.T.? –
przeczytała Rose zdziwionym tonem i chwilę zajęło jej odszyfrowanie rozwinięcia
skrótu. Ale w końcu udało jej się trochę odczytać, a trochę odgadnąć, że swoim
koślawym pismem Albus Severus Potter napisał nie Beznadziejne Uczulenie na Tkaninę, ale Brawurowe Uwolnienie Naturalnych Talentów. Nie była pewna, co to
wszystko znaczyło.
Nie mam czasu tego sprawdzać, a nie miałam też zamiaru tego publikować w najbliższym czasie, ale 1 września 2017 to tak ważna data dla Next Genów, że nie mogłam tego nie zrobić. Musicie mi wybaczyć błędy, których pewnie jest zatrzęsienie.
Tym samym wprowadzam Was właściwie pierwszy raz w MÓJ Hogwart, gdzie nazwiska tworzę dla zabawy i pozwalam przyjaciołom wymyślać najbardziej pokićkane (poczekajcie, aż pojawi się Knee Cap), (ba, czasem imiona się nawet powtarzają, jak w prawdziwej szkole, kto by pomyślał) a Hufflepuff rządzi na dzielni.
Ale w tym opowiadaniu ten Hogwart dopiero powstaje.
Będą jeszcze dwie części: Scorpius Mafoy i pasta do zębów oraz Albus Severus przewodzi rewolucji.
Mam nadzieję, że wam się podobało, mimo błędów :).
Until the very end.
Nie mam czasu tego sprawdzać, a nie miałam też zamiaru tego publikować w najbliższym czasie, ale 1 września 2017 to tak ważna data dla Next Genów, że nie mogłam tego nie zrobić. Musicie mi wybaczyć błędy, których pewnie jest zatrzęsienie.
Tym samym wprowadzam Was właściwie pierwszy raz w MÓJ Hogwart, gdzie nazwiska tworzę dla zabawy i pozwalam przyjaciołom wymyślać najbardziej pokićkane (poczekajcie, aż pojawi się Knee Cap), (ba, czasem imiona się nawet powtarzają, jak w prawdziwej szkole, kto by pomyślał) a Hufflepuff rządzi na dzielni.
Ale w tym opowiadaniu ten Hogwart dopiero powstaje.
Będą jeszcze dwie części: Scorpius Mafoy i pasta do zębów oraz Albus Severus przewodzi rewolucji.
Mam nadzieję, że wam się podobało, mimo błędów :).
Until the very end.
Nie mogę się doczekać ciągu dalszego c:
OdpowiedzUsuńSuper ❤. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńMiałaś na tyle brawury żeby nie podlinkować, czy ja, o zgrozo, przegapiłam to opko? :D
Były o nim nawet dwa posty :P.
UsuńThx! Zobaczymy, czy uda się w tym roku :).
Patrzcie państwo, a nie podejrzewałabym siebie o takie niedopatrzenie :<.
UsuńUwielbiam twoje opowiadania o nowym pokoleniu, mam nadzieje że szybko pojawi się ciąg dalszy C:
OdpowiedzUsuńOmg, odświeżyłam sobie, ale to jest super!
OdpowiedzUsuńCzy te okulary Albusa to ten element autobiograficzny? ;)
UsuńZgadzam się i dzięki!
UsuńNie! Al miał okulary przede mną (od samego początku, w notkach pod Tą jedną nocą w roku jest coś w stylu, że doprawiłam Alowi okulary, bo co to za Al bez okularów) i w Zaczyna się miały swój mały foreshadowing :) (też kilka miesięcy przed tym jak ja dostałam okulary). Rose ma dużo autobiograficznych elementów za to.