Szyldu już nie
było, farba złaziła ze ścian ogromnymi płatami, okna zabito deskami, a w środku
było ciemno, jakby ktoś wyrzucił cały kubeł Proszku Natychmiastowej Ciemności.
Jednak mimo tego Amelia była pewna, że to ten budynek. Kilkadziesiąt lat temu musiał
lśnić i zachwycać, może nawet powalać z nóg, chociaż za czasów Voldemorta już
pewnie sprawiał wrażenie dość nędznego.
Teraz wyglądał
żałośnie i bardzo podobnie do kilkunastu innych opuszczonych sklepów przy
Pokątnej.
Szarpnęła za
klamkę, ale drzwi nie ustąpiły, więc spróbowała je wyważyć kopniakiem. Nic z
tego. Ostatecznie przecisnęła się przez szparę między deskami zakrywającymi
okno. Zrobiła sobie otarcie na plecach.
W środku nic
nie widziała. Ciemność była zatrważająca. Amelię przenikał chłód. Zamrugała
kilka razy, mając nadzieję, że wzrok przyzwyczai jej się do ciemności, ale
poddała się i wyciągnęła rękę.
– Lumos –
mruknęła, a pomieszczenie otuliło delikatne światło padające z różdżki. Przez
chwilę rozważała usunięcie desek z okien, ale bała się, że to przyciągnie
niepotrzebną uwagę przechodniów.
Rozejrzała się
po sklepie. Podłogę zaścielały wąskie, zakurzone i podeptane pudełka. Niektóre
były ewidentnie puste, inne wciąż chroniły różdżki. Ogromne regały ktoś
poprzewracał, różdżki rozsypały się po podłodze. Prawdopodobnie ktoś obrabował
zaplecze, bo tu i ówdzie Amelia dostrzegła czerwone pióra i iskrzące się,
srebrne włosy. Dopiero teraz zrozumiała, jak wiele pracy ją czeka. Westchnęła.
W żyrandolu nad jej głową jakimś cudem tkwił jeszcze ogarek świecy, więc (nie
bez trudu) zapaliła go. Płomień nieco rozjaśnił wnętrze. Wciąż spowijał je
półmrok, ale dodatkowe oświetlenie zapewniło jej dużo komfortu.
Z torby
przewieszonej przez ramię wyjęła drewnianą ramkę na zdjęcie. Ustawiła ją na
ladzie. Tę ramkę podarowała jej mama, kiedy Amelia wybrała studia. Powiedziała
wtedy, że jest pewna, że jej córka odnowi dawną świetność sklepu wuja. Amelia,
zgodnie z obietnicą, oprawiła w ramkę dyplom ukończenia szkoły.
Amelia Ollivander.
Wytwórca
różdżek.
Uśmiechnęła
się na to wspomnienie i po raz ostatni rozejrzała po zdemolowanym sklepie, a po
chwili już zabrała się do pracy. Zaczęła od ustawienia regałów na swoje
miejsce, bo to miało jej sprawić największą trudność. Drobna, młoda kobieta,
mierząca metr pięćdziesiąt pięć w kapeluszu nie jest najlepszym materiałem na
ekipę remontową, ale nikt nie mógł jej pomóc.
Kilka godzin
później, spocona i zdyszana, oglądała śliczne, wytarte i ładnie stojące w
rzędzie regały. Brakowało im tylko wyposażenia. Powędrowała na zaplecze i przyniosła
z niego dwa wielkie kosze. Do jednego wrzucała pudełka, do drugiego różdżki.
Część z nich nie nadawała się już do użytku, szczególnie podeptanych i
porwanych opakowań, więc musiała potem wszystko przejrzeć. Bolały ją plecy i
nie miała już siły, aby dopasowywać każdą różdżkę do odpowiedniego pudełka,
więc jeszcze tylko pozamiatała. Mycie podłóg zostawiła sobie na rano.
Wiedziała, że
mogła wszystko załatwić za pomocą kilku machnięć różdżką, ale nie lubiła tego
robić. Jej matka była charłakiem, więc wychowywała się bez magii dookoła.
Doceniała trud pracy i lubiła czuć pot po dobrze wykonanej robocie. Dawało jej
to satysfakcję tym bardziej, że wiedziała, że wielu z jej szkolnych kolegów nie
potrafiłoby się na to zdobyć.
Dumna z siebie usiadła za ladą i wyjęła z
torby butelkę wody. Uśmiechnęła się. Nie miała jeszcze po co wracać do domu,
więc z ciekawości zajrzała do szuflady. Widocznie rachunków i faktur nie
chciało się nikomu kraść, bo wszystkie leżały – w bałaganie, ale leżały.
Postanowiła je przejrzeć, głównie z chęci zajęcia czymś umysłu do momentu, aż
współlokatorka wróci do mieszkania.
Papiery były
pożółkłe, pozaginane i pobrudzone, a tu i ówdzie poprzerywane. Oczywiście,
utrudniało to czytanie, ale zwiększało przyjemność z odkrywania zagadek starych
zamówień. Świat rachunkowości potrafił być fascynujący, jeśli wszystkie faktury
wystawiono kilkanaście lat temu, w zupełnie innym świecie.
Na samym dnie
szuflady leżało mało pudełko, trochę szersze od takiego na różdżkę. Zmarszczyła
brwi i ostrożnie postawiła je przed sobą. Miała opory moralne przez otwieraniem
go, bo obawiała się, że naruszy to jakąś strefę intymną wuja, ciekawość jednak
zwyciężyła i uniosło wieko. W środku leżał list zaadresowany przez Alberta
Ollivandera, syna Garricka – sławnego wuja Amelii – do jakiejś kobiety. Otworzyła kopertę. Nie było daty.
Wiktorio!
Nie wiem, czy wyślę ten list, ale jeśli tak
się stanie, to wiedz, że tylko z jednego powodu: nie chcę Cię stracić. Jestem
gotów sprzedać sklep i pojechać za Tobą do Ameryki. W każdej chwili, naprawdę.
Jestem tchórzem, bo nie zrobiłem tego
wcześniej, ale wiedz, że zdanie ojca nic dla mnie nie znaczą.
Naprawdę. Proszę, uwierz mi. Byłem głupi, że zgadzałem się na te wszystkie
rzeczy, ale po zdradzie Heleny ojciec był tak bardzo podłamany, a ja nie
chciałem sprawić mu zawodu. Naprawdę. Nie sądziłem, że to tak się skończy.
Nie widzę żadnej innej opcji niż Ty. Nie potrafię
spojrzeć Ci w oczy – nie po tym, co się stało – ale jeśli mi nie wybaczysz,
wyrzuty sumienia będą mnie zżerać do końca życia. A pewnie i tak mnie będą
zżerać. Pochowają mnie wyżartego od środka. Pusta skorupa.
Nigdy, przenigdy nie pozwoliłbym Helenie na
to na oskarżenie na ogłoszenie całemu światu, że to przez nas
zamierza się zabić. Wiem, że kłamała. Wiem, że był inny powód jej śmierci. Wiem, że go
znajdę. A gdy już to zrobię, wyślę ten list, sprzedam sklep, mimo gniewu ojca,
i odnajdę Cię, gdziekolwiek będziesz. Zawsze Cię odnajdę.
Albert
____________
Co to by było za opko bez odniesień do brytyjskiej monarchii. Chociaż ten Albert i Wiktoria to mi tak przypadkiem wyszli, przysięgam. (Helena już nie przypadkiem).
Whatever.
To jest totalny eksperyment, coś totalnie spontanicznego i dlatego taki placek bez polotu. Uznajcie to za propozycję. Jak chcecie coś więcej w temacie Ollivanderów dowolnej generacji (oprócz Garricka (wiki twierdzi, że tak miał na imię), bo nie lubię operować na postaciach dobrze znanych z kanonu), to jestem otwarta na komcie wszelakie.
Opko dedykuję Amelci, która użyczyła imię mojej bohaterce, chociaż nikt jej o zgodę nie pytał.
(Tak, Amelciu, Dramione się pisze).
Następny post pewnie w Walentynki i będzie fajniejszy, obiecuję :').
Co chcesz, fajne to. Nie czytałam jeszcze nic o Ollivanderach więc miło mi się czytało. Zrób ciąg dalszy może, bo ciekawi mnie ten list mocno. Ta Helena najbardziej.
OdpowiedzUsuńDzisiaj tak krótko, bo czasu mało, mama się wkurza, że komputer znów i jeszcze muszę do siebie coś napisać, także znikam.
Całkiem fajnie wyszło, a błędów nie zauważyłam ;)
Weny!
<3 <3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńSuper ♥
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam ff o Ollivanderach, ale Twoje wyszło świetnie. Będzie kontynuacja, nee....?
Może będzie, mam co prawda napięty grafik, ale chętnie bym coś maznęła :D. Tylko nie wiem, czy bardziej o Albercie, Helenie itd., czy może bardziej o Amelii?
UsuńMożesz zrobić o Amelii, ale też o Albercie i Helenie, na przykład, Amelia znalazłaby jakieś nowe listy czy cuś *v*
UsuńJa Ci dam metr pięćdziesiąt pięć w kapeluszu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńMasz rację, za wysoki ten kapelusz, wyszedł cylinder :/
UsuńTak!
OdpowiedzUsuńNo jasne, że chcemy więcej Amelki i jej krewnych!
Opko jest bardzo dobre, serio.
To tyle xD
- Endżi
O nie, jest oznaczone jako zakończone, przegrałam życie {*}
OdpowiedzUsuńTag nieaktualny, Wytwórca różdżek dostał własną zakładkę w kajecie i na pewno będzie kontynuacja :).
UsuńAchh, wygrałam życie jednak ❤ Dzięki! Czekam nie cierpliwie. Znalazłam dziś (wczoraj?) drobnym druczkiem wzmiankę w zakładce serie, rozpaliło to płomyk nadziei, a tu takie zapewnienie <33 Wspominałam już ze uwielbiam wracać na zb :D?
UsuńWiernie i cierpliwie wyczekuję kontynuacji ❤
UsuńNadal
Usuń