Przeczytaj poprawioną i rozszerzoną wersję opowiadania! E-book do pobrania tutaj.
__________________________________________________
– Co to ma
być, kurde?! – krzyknął stary Baxter. On zawsze krzyczał, ale w gruncie rzeczy
mały Jim bardzo go lubił.
– Zet – odparł dzieciak buńczucznie.
– To nie jest zet, chyba cię, kurde, pogrzało, młody.
Poprawiasz to.
Mały Jim wydął
wargi i zaczął wymazywać koślawe litery.
– James? –
Mama pojawiła się w drzwiach izby, a stary Baxter podszedł do niej.
– Słucham cię,
Donno – oznajmił wyjątkowo jak na siebie kulturalnie.
– Czy mógłbyś
pomóc mi z rurami? Znowu nic nie działa.
– Jasne, tylko
dobijemy zet.
Mama wróciła
do kuchni i usiadła przy stole. Pstrąg, kot przybłęda, na którego zatrzymanie
nalegał Jim, wygrzewał się przy palenisku. Mruczał rozkosznie.
Z rurami
wszystko było w porządku, Baxter doskonale o tym wiedział, kiedy po kilkunastu
minutach dosiadł się do Donny. Spojrzał na nią wyczekująco.
– James,
jestem ci naprawdę wdzięczna za wszystko, co dla nas robisz… – Baxter burknął
coś pod nosem – ale muszę cię prosić o pomoc.
– Słucham. –
Jego zwyczajna zgorzkniała mina nie wyrażała żadnych emocji.
– Martwię się
o Jima. Nie ma żadnych przyjaciół i właściwie nie wychodzi z domu, odkąd
przestał pytać o ojca. Myślę, że on zamyka się przed światem i nie potrafię mu
pomóc. Jesteś dla nas jak rodzina, James. Mógłbyś z nim porozmawiać?
– Przestał
pytać o ojca? – Baxter wyglądał na zaniepokojonego. – Powiedziałaś mu coś?
– Nie, po
prostu któregoś dnia nie zapytał. Może czegoś się domyślił?
Baxter zagryzł
wąskie wargi i przez chwilę milczał. W końcu pokiwał głową na znak, że zgadza
się zrobić, o co go poproszono.
– Dziękuję –
wyszeptała Donna i ścisnęła go za dłoń leżącą na blacie.
Baxter wrócił
do Jima. Dom miał tylko jedną izbę oprócz kuchni, więc zazwyczaj uczyli się na
dworze, nawet zimą, ale w ostatnich dniach temperatura sięgała nawet minus
dwudziestu stopni i Jim skarżył się, że odmarzają mu palce. W domu nie było o
wiele cieplej, bo jedyne palenisko znajdowało się w kuchni, a ogrzewania nigdy nie
zamontowano. Na chłopca jednak wyraźnie działało samo otoczenie, bo zdejmował
nawet kurtkę. Baxter nie zdobył się choćby na ściągnięcie czapki.
– Jak ci
idzie? – zagaił zaskakująco przyjacielsko. Jim tylko wypuścił nosem powietrze.
Zabrzmiało bardzo groźnie i oznaczało, że zet
dalej jest koślawe. Baxter poklepał chłopca po plecach. – Nie no, kurde,
lustrzanie?! Chłopie, kurde, skoncentruj się! – wyrzucił z siebie po spojrzeniu na
zeszyt. Jego twarz zrobiła się czerwona.
– A weź się w
ogóle – wymamrotał Jim i ze względu na delikatną sytuację James udał, że nie
dosłyszał. Normalnie dzieciak dostałby za taką odzywkę lanie albo co najmniej
srogi opieprz.
Po kolejnych
krzywych linijkach mały Jim rzucił długopisem. Ostatnio coraz częściej zdarzały
mu się takie wybuchy złości, co wszyscy w jego otoczeniu (co oznaczało mamę,
Baxtera i młynarza) starali się łagodzić, ale nie karać, bo ze względu na
sytuację, drażliwość dzieciaka była jak najbardziej zrozumiała. Stary Baxter
czuł już jednak podniesione ciśnienie, więc wcale nie zamierzał głaskać bachora
po głowie.
– Zachowuj
się, gówniarzu!
Kiedy krzyczał
w złości, pluł. Jim z obrzydzeniem przetarł policzek i nic nie odpowiedział.
Baxter poczuł wrzącą w nim wściekłość.
– Nie
odpowiesz, tak?! Nie odpowiesz, kurde! Jesteś, kurde, taki sam, jak twój
ojciec! Bezczelny, brudny, kurde, gówniarz!
– Co pan
robi?! – zawołał Jim piskliwym tonem, kiedy ręce Baxtera powędrowały w jego
stronę. Mężczyzna zatrzymał się. Słyszał już te słowa i nie podobał mu się
sposób, w jaki chłopiec to powiedział. Tak samo powiedział je Hänsel wtedy.
– Mówię,
kurde, prawdę – odparł, sapiąc. – Koniec lekcji, spadaj stąd.
– Ale to mój
dom! – zaprotestował Jim.
– Powiedziałem
SPADAJ
STĄD! – wrzasnął Baxter, a chłopiec od razu wyszedł.
– Mamo,
staremu Baxterowi odbiło – poskarżył się, kiedy tylko zamknęły się za nim
drzwi.
– Nie mów tak,
skarbie – odpowiedziała mechanicznie Donna, mieszając ziemniaczaną papę w
garnku. Jim skrzywił się, rozpoznając zapach. – Co się stało?
– Nawrzeszczał
na mnie!
– A co
zrobiłeś? – zapytała Donna, wzdychając.
– Nic – odparł
gładko mały Jim. – Ale on obraził tatę! Nie mówi się źle o zmarłych, prawda?
Łyżka wypadła
mamie z dłoni.
– Kto ci
powiedział, że tata umarł? – zapytała grobowym tonem. Jim zmieszał się i zrobił
czerwony.
– No… niby
nikt, ale Baxter powiedział raz „a może on nie żyje, co byś wtedy zrobił?” i
wydało mi się to dobrą wskazówką... I w ogóle – dodał, kiedy mama nie
zareagowała. Dopiero po kilku sekundach odwróciła się i powiedziała:
– Idź do
młynarza. Potrzebujemy mąki.
– Ale…
– Idź. Do.
Młynarza – wycedziła, a Jim nieco się przestraszył, bo nigdy nie słyszał, żeby
mówiła takim tonem. Chwycił kurtkę i wyszedł, nie przejmując się nawet, że nie
ma czym zapłacić młynarzowi. Kiedy zamknął drzwi, usłyszał jednak ciężkie i
nierówne kroki starego Baxtera i jego dziecięca ciekawość wzięła górę. Zgiął
się wpół i podbiegł pod okno. Z ust wylatywały mu małe obłoczki pary, a palce
bolały z zimna, bo nie wziął rękawiczek. Pstrąg ocierał mu się o nogi. Nie
zwracał jednak na to uwagi, bo uważnie przysłuchiwał się rozmowie dorosłych.
– Dlaczego mu
to powiedziałeś? – wysyczała mama.
– Bo
zasługuje, żeby coś wiedzieć, kurde – odpowiedział Baxter, wyraźnie siląc się
na spokój.
– Ale
zasługuje też na prawdę, nie na
kompletną wyssaną z palca bzdurę!
– I kiedy
zamierzałaś mu powiedzieć tę prawdę?! Kiedy skończy, kurde, osiemnaście lat?! Powodzenia.
Serce Jima
usiłowało wyrwać się z piersi, a jego oddech zdecydowanie przyspieszył.
– Może jeszcze
nie byłam gotowa, żeby…
– Ale on
chciał wiedzieć! – wybuchł Baxter. – Codziennie, kurde, pytał o to kilka razy,
co miałem odpowiadać?!
– Zmieniać
temat! – mama też krzyczała coraz głośniej. – Jeśli już chciałeś mu powiedzieć,
to…
– Nie zamierzałem
mu nic, kurde, mówić! – Baxter wrzasnął jeszcze głośniej. – Tylko
zasugerowałem, w jaki niby sposób miałem mu, kurde, powiedzieć no sorry, twój ojciec to buc i po prostu
sobie, kurde, poszedł, bo znudziło mu się bycie, kurde, ojcem? W JAKI SPOSÓB
sobie to wyobrażasz, kurde, Donna?! W JAKI?!
Zarówno po
twarzy mamy, jak i Jima zaczęły płynąć łzy. Ta pierwsza jednak nie zdążyła
odpowiedzieć Baxterowi, bo zapłakany chłopiec wbiegł z powrotem do domu.
– Powtórz to
jeszcze raz! – krzyknął. Trzęsła mu się broda.
– Jim. – Mama
zakryła sobie dłonią usta i pokręciła głową. – Przepraszam, my… my nie
powinniśmy…
– Nie
powinniście mnie okłamywać! – wrzasnął, aż szyby zadygotały. – NIE. POWINNIŚCIE.
KŁAMAĆ!
– Przepraszam
– wydukała Donna jeszcze raz.
– Gdzie jest
tata? – zapytał Jim nieco spokojniej, jednak jego oczy płonęły, a policzki miał
mokre od łez.
– Usiądź. – Baxter podsunął mu krzesło. – Tak na
wszelki wypadek.
– I błagam
cię, Jim, nie denerwuj się – wyszeptała mama. Chłopiec nie odpowiedział. Donna
kucnęła obok krzesła i przytuliła płaczącego Jima. – Trzy miesiące temu twój
tata powiedział, że jest zmęczony. Że nie odpowiada mu takie życie tutaj. – Mama otarła łzę. Syn mocno objął ją za szyję.
– Co na pewno pamiętasz, powiedział ci, że wypływa na kilka dni i niedługo
wróci. – Jim pociągnął nosem. – Kiedy wychodził, trochę się ze mną pokłócił i
po prostu od tamtej pory go nie widziałam. On odszedł, Jim. Nie miał wypadku,
nie zaginął na morzu, po prostu od nas odszedł.
– Ale żyje? –
zapytał rozpaczliwie.
– Nie wiem –
przyznała szczerze mama i pocałowała syna w czubek głowy. – Mam nadzieję.
Chciała dodać
coś jeszcze, ale Jim wstał, podszedł do kufra i wyjął swoje rękawiczki.
Odwrócił się, spojrzał w oczy Baxterowi i bardzo wolno i bardzo spokojnie oznajmił:
– Okłamał
mnie. Nienawidzę go.
– Nie mów tak,
Jim – poprosiła mama, a do jej oczu znowu napłynęły łzy. Chłopiec nie zwrócił
na nią uwagi.
– Ty też mnie
okłamałeś. – Dalej patrzył nauczycielowi w oczy. – Ciebie też… – zawahał się na
moment – nienawidzę. Nienawidzę. NIENAWIDZĘ CIĘ!
Baxter
otworzył usta, ale Jim wybiegł z domu. Donna i James popatrzyli po sobie, byli
zszokowani. Dopiero po kilkunastu sekundach udało im się zareagować. Wybiegli
przed chatę, ale Jima już nie było. Donna zapadała się po kolana w śniegu, nie
miała butów. Baxter okropnie zaklął.
– Chyba
powinniśmy dać mu trochę czasu – zaproponował. – Jeśli nie wróci za godzinę,
pójdę go poszukać. Chodź, zrobię ci kakao.
– Nie mamy
kakao.
– To miętę.
Objął Donnę
ramieniem i zaprowadził z powrotem do domu.
Tamtego dnia
było już ciemno, kiedy Hänsel utulił Jima do snu i powiedział mu, że musi
wypłynąć, ale niedługo wróci. Donna, usłyszawszy to, wściekła się.
– Jak to wychodzisz? O tej porze? Na ryby? To nie sezon na pstrągi – przypomniała,
siląc się na spokój.
– Tak – odparł
Hänsel, wyraźnie zirytowany. – Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę.
– A w ogóle
zamierzasz wrócić, czy może znudziło ci się też bycie mężem i ojcem?
– Wiem, do
czego pijesz, Donno, ale ten człowiek jest współodpowiedzialny za śmierć mojej
siostry…
– Ten człowiek
– przerwała mu stanowczo – zapewnił nam dach nad głową i pożywienie, kiedy ty
nie byłeś w stanie lub nie chciałeś tego zrobić. I nie miał nic wspólnego ze
śmiercią twojej siostry. Znalazłeś sobie kozła ofiarnego po prostu.
– Ohoho,
widzę, że mamy tutaj fanklub wspaniałego człowieka, jakim niewątpliwie jest
James Baxter! To szczur, Donno, szczur. Wspomnisz moje słowa.
– Na razie to
ty zachowujesz się jak szczur albo jak rozkapryszone dziecko. Dorośnij, Hänsel,
tylko szybko, zanim pozdychamy z głodu.
– Słuchaj,
jeśli James Baxter to dla ciebie taki
wspaniały człowiek, to dlaczego to za niego nie wyszłaś za mąż?! Może boisz
się, że ciebie też zostawi z gruźlicą?! – Hänsel podniósł głos.
– Tu wcale nie
chodzi o niego – w Donnie narastało poirytowanie – tylko o ciebie. Masz syna,
który cię potrzebuje, przestań rozpamiętywać przeszłość, skup się na tym, aby
zapewnić mu godną przyszłość.
– Uczysz go
jakichś bzdetów, żaden król nie umie czytać, a ty katujesz syna głupimi literami
i śmiesz mnie pouczać o zapewnianiu godnej przyszłości? Lepiej zadbaj, żeby
umiał poradzić sobie na ulicy!
– Lepiej
zadbaj, żeby w ogóle nie musiał przekonywać się o tym, jak jest na ulicy! –
warknęła zdecydowanie za głośno Donna. Hänsel popatrzył na nią z obrzydzeniem i
odwrócił się.
– Wychodzę.
Zapal świecie na grobie Gretel. Nie czekaj ze śniadaniem.
– Jutro?
Pojutrze też?
– Nigdy.
I wyszedł.
Jim lubił
przychodzić na plażę, kiedy chciał być sam. Miał tu swoje specjalne miejsce, o
którym nikt inny nie wiedział, kawałek lądu z trzech stron zalany wodą, a z
czwartej odgrodzony stromym klifem. Trzeba było przejść po falochronie, aby się
tam dostać.
Jim usiadł na
powalonym pniu drzewa, założył ręce na piersi i utkwił wzrok w morzu. Głupi
dorośli. Głupi rodzice. Głupi Baxter. Głupi tata. Głupi głupi głupi.
Wstał i zaczął
chodzić w tę i z powrotem wzdłuż brzegu. Woda zalewała mu buty i wkrótce były
całe przemoczone, ale miał to gdzieś. Wściekłość wręcz go rozsadzała, miał
ochotę czymś rzucić, ale nie miał czym, zostawało mu tylko chodzenie.
Nagle jego
uszu dobiegł śpiew, a był to zdecydowanie najsłodszy i najpiękniejszy śpiew,
jaki słyszał w życiu. Magnetyczny i hipnotyzujący, każący mu wspiąć się na
falochron i iść, aż nie skończyły się pniaki. A i wtedy lekko wychylił się w
stronę morza, aby lepiej słyszeć. Wtem z wody wynurzyła się kobieta. Miała
dziwne srebrne oczy, fioletowe usta i siną skórę. Jim uznał, że pewnie zmarzła.
Przykucnął i wyciągnął rękę w stronę nieznajomej.
– Cześć,
jestem Jim.
Uścisnęła jego
dłoń, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się szeroko.
– Co tutaj
robisz? Nie jest ci zimno?
Wciąż
milczała.
– Mnie jest
trochę zimno, wiesz? Woda jest zimna zimą. I jeszcze wieje. Buty mi przemokły.
Przechyliła
nieco głowę.
– Wiem, gdzie
będzie ci lepiej – powiedziała w końcu, a głos miała słodki i anielski. Jimowi
od samego słuchania zrobiło się trochę cieplej. – Zaprowadzę cię, chcesz iść ze
mną?
Chłopiec
obejrzał się za siebie. Był już daleko od brzegu i nie widział stąd domu, klif
skutecznie go zasłaniał. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie jest mama, ale
zaraz przypomniał sobie, jak wszyscy go okłamali i odwrócił się z powrotem w
stronę kobiety.
– Jasne – odpowiedział
zdecydowanym tonem. Nieznajoma zachichotała i odpłynęła kawałek. Jim podrapał
się w głowę. – Ej, ale… nie umiem pływać. – Jego policzki lekko się zaróżowiły.
– Nie ma innej drogi?
Kobieta
zmarszczyła brwi. Była bardzo ładna. Jim pomyślał, że prawie tak ładna, jak
mama, ale na pewno nie robiła tak dobrych ciastek z miętą i na pewno tak dobrze
nie przytulała. Nagle zatęsknił za domem i ciepłem paleniska. Zatęsknił za
miauczeniem Pstrąga.
– O nie, chyba
nie chcesz już iść? – zapytała nieznajoma rozpaczliwym tonem. – Jeszcze się ze
mną nie pobawiłeś.
Jim uwielbiał
się bawić, lubił zabawę dużo bardziej od nauki liter z Baxterem, dlatego od
razu poczuł podekscytowanie i oczy mu się zaświeciły.
– A w co
chcesz się bawić?
Znów się
uśmiechnęła, ale w jej uśmiechu było coś przerażającego. Oddaliła się odrobinę,
złożyła usta, jakby chciała dać komuś buzi i delikatnie dmuchnęła. I nagle…
fale pokrył lód i w jednej chwili morze zamarzło. Jima ogarnęła ekscytacja.
– Ale fajnie! –
zawołał, a oczy prawie wyleciały mu z orbit. – Jesteś jakąś wróżką?
– Znajdź mnie –
powiedziała nieznajoma z uśmiechem i schowała głowę pod wodę. Dziura od razu
zamarzła. Jim natychmiast zeskoczył z pieńka, a lód pod jego nogami trochę
popękał. Nie zwrócił na to uwagi. Przez cienką taflę idealnie widział, co
dzieje się w głębinach. Nagle zobaczył uśmiechniętą twarz nowej koleżanki.
Pomachała mu i odpłynęła. Jim zauważył teraz, że była syreną, ale nie miał
czasu się nad tym zastanowić, bo od razu pobiegł za nią. Musiał przyznać, że
była bardzo szybka.
Donnę obudził
brzęk tłuczonego szkła i miauczenie Pstrąga. Strąciła kubek ze stołu. Wyjrzała
przez okna, robiło się już ciemno. Nie miała pojęcia, dlaczego zasnęła, ale z
drugiego pokoju dobiegało chrapanie Baxtera. Przez moment nie mogła sobie
przypomnieć, co się działo, ale chwilę później świadomość ostatnich wydarzeń
uderzyła w nią jak rozpędzony pociąg. Zerwała się z krzesła, wsunęła stopy w
pierwsze lepsze buty i wybiegła w mróz. Biegła i zapadała się w śniegu, ale
niestrudzenie brnęła przez siebie. Nie była pewna skąd, ale wiedziała, gdzie
najpierw powinna się udać – do portu. Być może zadziałał matczyny szósty zmysł.
Buty i
spódnica szybko jej przemokły, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi.
Wiedziała, że musi znaleźć Jima, zanim zrobi się ciemno. Jeśli coś by mu się
stało, nigdy by sobie nie wybaczyła. Do końca życia męczyłyby ją okropne wyrzuty
sumienia. Potknęła się i wylądowała twarzą w śniegu. Szczypało. Podniosła się
niemal natychmiast i ruszyła jeszcze szybciej. Była cała mokra i zaczerwieniona
od mrozu. Łzy na jej policzkach mieszały się z błotem i roztopionym śniegiem.
Wiatr smagał jej włosy i przylepiał ubranie do ciała. Dygotała, ale wiedziała,
że kiedy zobaczy Jima całego i zdrowego, to wszystko przestanie mieć znaczenie.
Musiała zejść
z klifu, ale pod grubą warstwą śniegu ciężko było znaleźć właściwą ścieżkę.
Wymacała nogą kawałek wydeptanej drogi i przeniosła na nią ciężar swojego
ciała.
Spadła.
Sturlała się
prosto pod stopy klifu. Mimo że brudna i jeszcze bardziej przemoczona, była
wdzięczna za ekspresową przeprawę. Wstała z ziemi i otrzepała się. Nagle ktoś
zawołał ją po imieniu. Odwróciła się i zobaczyła Jamesa Baxtera stojącego na
szczycie klifu. Za nim z jakiegoś powodu szedł Pstrąg. Poczekała, aż
bezpiecznie zejdą i staną obok niej.
– Mogę się
okazać, kurde, pomocny – wydyszał Baxter. Klif zawsze go męczył. Donna nie
odpowiedziała, tylko chwyciła spódnicę w dłonie i z nową energią pospieszyła
przez zaspy, aż wreszcie śnieg zamienił się w beton. Wiedziała, że jest w
porcie, ale nie słyszała szumu fal. Zdała sobie nagle sprawę, że zrobiło się
już zupełnie ciemno. Pstrąg miauknął.
– Czemu się
zatrzymujemy? – zapytał znów zdyszany James. Nadążanie za matką szukającą
dziecka sprawiało mu trochę trudności.
– Nie wiem –
wyszeptała Donna. – Nie wiem, co teraz. Myślałam, że będzie tutaj, ale nic nie
widzę. Dlaczego nie świecą latarnie? – Znowu miała łzy w oczach.
– Książę znowu
tnie koszty, zapalają je dopiero o konkretnej godzinie – wymamrotał Baxter.
Chwilę przebierał nogami w miejscu. – Słuchaj, nie możemy tu tak, kurde, stać. Chodź,
przejdziemy się, może schował się przed wiatrem na którejś łodzi.
Donna niemal
niezauważalnie kiwnęła głową i ruszyli. Pstrąg dzielnie towarzyszył im w
oględzinach pierwszych sześciu łajb, aż w końcu stanął na brzegu i zaczął
miauczeć. Donna nigdy nie słyszała, żeby tak głośno miauczał.
– Co jest,
kocie? – zapytał przyjacielsko Baxter. Pstrąg dalej miauczał. – O co chodzi?
I wtedy
usłyszeli chłopięcy krzyk.
– JIM! –
krzyknęła Donna i nie zastanawiając się nawet chwili, pobiegła przed siebie.
Baxter i Pstrąg zostali na brzegu. Nagle rozbłysły nieliczne latarnie. James
pierwszy raz w życiu widział tak wielkie fale zamarznięte jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Wiedział, co to oznacza. Syreny. Poczuł napływającą
żółć i bez wahania ruszył za Donną, która już zbliżała się do majaczącej w
oddali sylwetki.
– Mamo! Mamo,
pomocy!
Wdech.
– Mamo!
Wydech.
– Proszę!
W ogóle nie zwracała
uwagi na kroki, dopóki nie chwyciła syna w ramiona. Zaczęła całować go po głowie,
a on przywarł do niej, płacząc. Dopiero po kilku sekundach Donna zobaczyła, co
wywołało w Jimie taki strach.
Lód był
popękany. Wyglądał jak rozbite lustro. Jej szaleńczy bieg też na pewno nie
poprawił tej sytuacji. Wzięła głęboki oddech. Donno, zapytała samą siebie,
poślubiłaś wilka morskiego czy nie? Bierz się w garść.
Wiedziała, że
Jim nie może zobaczyć, że się boi.
– Skarbie, posłuchaj –
zaczęła, a syn spojrzał na nią czerwonymi oczami – musimy bardzo ostrożnie
wrócić na brzeg. Powoli. Na kolanach, uważaj, gdzie stajesz, dobrze? Chodź,
pójdziemy razem.
Mały Jim
pokiwał głową i wytarł nos rękawem. Niepewnie przesunęli kolanami. Lód nie
zareagował. Donna wstrzymała oddech i starała się nie zwracać uwagi na jakąś
wielką rybę krążącą pod nimi. Mocno chwyciła syna za rękę i razem, ramię w
ramię, wyruszyli w drogę powrotną.
W pewnym
momencie lód zaczął pod nimi skrzypieć, a Donna instynktownie odmówiła w myślach
modlitwę. Chyba zadziałała, bo morze znowu się uspokoiło.
W połowie
drogi zauważyła machającego w ich stronę Baxtera. Chyba coś krzyczał. Nie mogła
zrozumieć dokładnie przez ten wiatr.
– Uważaj…! To…!
Ja…! Może…! Na pew…! Kur…! NADPŁYWA!
Otworzyła
usta, żeby odkrzyknąć, że zupełnie nic nie rozumie, ale w tym momencie lód pod
nią zaskrzypiał.
Instynktownie
popchnęła Jima.
Ciemność.
Woda.
Tlen. Proszę.
Zimno.
Czyjaś ręka?
– Mamo? Mamo, nie!
Zimno. I woda.
A potem już
tylko ciemność.
Jim nie
płakał. Baxtera martwiło, że nie płakał, ale może był w szoku. Sam James co
chwila ocierał łzy, bo nie chciał, żeby chłopiec je zobaczył. Był jednak zbyt
pochłonięty gapieniem się w ogień i głaskaniem Pstrąga.
– Niech ten,
kurde, kot już się zamknie – wymamrotał Baxter, ale zdawał sobie sprawę, że on
tak po prostu nie miauczy. On na swój sposób opłakuje Donnę.
Baxter
zatrzasnął skrzynię i załadował ją na powóz.
– Zbieraj się,
jedziemy – powiedział do Jima, który nawet nie zareagował. – Kurde, jedziemy –
powtórzył i podniósł chłopca. Zapakował go do powozu. Jimowi nawet nie drgnęła
powieka. Kot rozmiauczał się jeszcze bardziej. – Zamknij się w końcu. Ciebie
też stąd potem zabiorę – przypomniał Pstrągowi i usadowił się obok woźnicy.
Wykonał dłońmi gest przypominający trzepotanie skrzydeł. Woźnica odpowiedział
tym samym.
– Dokąd? Do
ciebie? – zapytał, siląc się na pogodny ton.
– Do
sierocińca – odparł Baxter grobowym tonem. Woźnica zmarszczył brwi.
– Myślałem, że…
– ŹLE
myślałeś, kurde. Nie jestem jego ojcem, a Hänsel nie życzyłby sobie, żebym
próbował nim być.
– Z tego, co
kojarzę, sam nie jest wzorem – odparł woźnica zgorzkniale.
– Jim ma go za idola, kurde. Poza tym nie to
obiecywałem i, kurde, nie na to się pisałem. Donna była złotą kobietą, ja
jestem nędznym, kurde, szczurem.
– Więc?
– Więc do sierocińca.
Kurde – powtórzył nieznoszącym sprzeciwu tonem. Wyjął piersiówkę i mocno z niej
pociągnął.
Powóz odjechał. Jeździe towarzyszył stukot kopyt, szum deszczu i cichy szloch
dziecka, które miało nadzieję, że nikt go nie słyszy. W końcu tata mówił, że mężczyźni nie powinni płakać przy innych.
________________
Przy tym najlepiej mi się to pisało. Dotąd najkrótsze syrenki, ale to dobrze, bo poprzedzają te najdłuższe i najtrudniejsze do napisania.
Okej, przyznaję, jestem potworem. Proszęniebić, żałuję, ale cóż mogę zrobić.
Sprawdzone tylko pobieżnie, bo jutro wyjeżdżam i musiałam się spiąć. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Jeśli kiedyś będę mieć kota, nazwę go Pstrąg.
Aaa nowe syrenki *.* lecę do czytania *.*
OdpowiedzUsuńOjeju
OdpowiedzUsuńSmutno mi teraz
Tak trochę bardzo mi smutno
Co nie zmienia faktu, że cudne
Zauważyłam jakieś tam dwa błędy, ale już nie pamiętam, co to było.
A co to za syrenka, tak w ogóle? Bo w pierwszej chwili miałam już radość w oczach i "SAGARA!", ale potem uświadomiłam sobie, że to nie może być ona.
Ogólnie nie umiem się wysłowić, więc wiele więcej nie powiem
Tylko tyle, że ci weny dużo życzę, skoro te następne syrenki takie ciężkie mają być. No i jeszcze chęci oczywiście. No.
Matko, jak ja kocham twój styl pisania. Taki lekki, przyjemny i w ogóle. Cud, miód i orzeszki.
Dzięęęękuuujęęę <3.
UsuńTechnicznie to mogła być Sagara, ale to byłoby niefajne, gdyby zamordowała mamę Jima :<
Lodowa syrena, omatko ;o niezły pomysł. Takie krótkie dobrze się czyta, szybciutko. biedny Jim ;-; Hansel, szujo ;-;
OdpowiedzUsuńPstrąg? Serio? Chociaż nie powinnam oceniać, mój to będzie Sweter XD
#głębokiprocesmyślowystojącyzaimieniemPstrąg
UsuńJak można się domyślić, Haensel łowił pstrągi.
Jak zostało powiedziane, Jim był bardzo zapatrzony w ojca.
W ramach honorów dla pracy ojca, którą podziwiał, i dla ojca, którego podziwiał jeszcze bardziej, Jim nazwał swojego ukochanego kota Pstrąg. Dzięki temu mógł "być jak tata".
A poza tym to fajne imię XD
Hansel to taki buc. Głupi buc. Powinni go wykastrować. (#kiedykasibrakujebolesnychtorturibierzepierwsząlepszą) -.-
OdpowiedzUsuń„Nie miała pojęcia, dlaczego zasnęła, ale z drugiego pokoju dobiegało chrapanie Baxtera.” - a oni nie mieli jednego pokoju i kuchni? Czy coś mi się w głowie potegowało? :O
Baxter jest zuy. Ala jest zua. Ta syrenka jest zua. Powinni z niej zrobić najbardziej śmierdzącą i najbardziej niedobrą rybę w serze. Tfu. Podły węgorz. (Wybaczcie, węgorze.)
I ogólnie. Nie wiem, co jeszcze napisać. Nie licząc życzenia śmierci kilku osobom, rzecz jasna.
To tego.
Czekam.
Na coś.
Gdzie nikt nie ginie.
I żeby były cukierki.
I radość.
Błagam. XD
W moim rozumieniu kuchnia jest pokojem, więc drugi pokój oznacza tutaj ten jedyny pokój XD.
UsuńTECHNICZNIE RZECZ BIORĄC, w epilogu wszyscy będą już od dawna martwi, więc nikt nie zginie :3
„Sto lat później”, o ile dobrze pamiętam? :'D
UsuńCo nie zmienia faktu, że chcę ujrzeć śmierć... no, tych, na których zawsze wyklinam. xD
Ostatnio wszystkich chcę zabijać. :|
Chyba nie planuję już więcej naocznych śmierci...? Obiecać nie mogę, ale wydaje mi się, że nikt nie umiera w ostatnim opowiadaniu.
UsuńAle tylko mi się wydaje.
Najkrótsze. Ale najlepsze. Najlepsiejsze ze wszystkich. Serio. *zachwyt nad czymś noramalnym po faszerowaniu mózgu wattpadowymi opkami* Ja chcę więcej.
OdpowiedzUsuńTylko coś mi się nie styka z wiekiem Baxtera ale to szczegół.
Pozdrawiam
Z
Z moich obliczeń wynika, że ma około 50 lat. Nazywają go starym, bo już osiwiał (stres :<) i ze względu na największe doświadczenie, bo nikt nie wypływał tak daleko i na tak długo :).
UsuńAle nie ukrywam, że możliwe,że gdzieś się walnęłam w liczbach, bo było wiele wersji i mogło mi się pomylić.
Dziękuję ^^
<3! Osom. Narracja osom. Ala osom. Klimat osom. Całokształt osom. Moim zdaniem najlepsze syrenki jak do tej pory. Smutne w cholerę, ale co zrobisz? No nic nie zrobisz, więc możesz tylko płakać, kochać Alę za to jak pisze, i czytać i czytać wciąż od nowa :C Dostajesz bardzo szczere serduszko <3
OdpowiedzUsuńRozpływam się nad cudownością tego *-*
Czy tylko ja nie ogarniam związku tytułu z treścią? Chyba że tak miało być :D
#szykujesiefanarcik
Pisałam już że jesteś cudowna?
Jak jest osom, to osom :D.
UsuńSzczere serduszko w ramach podziękowania: <3
Wydawało mi się, że tytuł jest w miarę oczywisty. Mały Jim jest piórkiem na wietrze. Resztę sobie można dointerpretować dowolnie, bo sposobów jest kilka :P.
#czekamjeszczenasyrenęztatuażami #inatenteż
Dziękuję <3
Czy to dziwne, że z jakiegoś powodu kocham Jamesa? ALE WCIĄŻ JEST ZŁY I OKRUTNY. CO MU ODBIŁO? UH. NIE. PO PROSTU NIE. Chociaż i tak wolę tę wersję, niż gdyby Baxter go przygarnął czy coś. To by było zbyt piękne jak na standardy Lamentu.
OdpowiedzUsuńHansel jest zły. Jeszcze gorszy od Baxtera. O wiele gorszy. Głupi Hansel.
Jima też na początku nienawidziłam, ale później zorientowałam się, że to dzieciak i go kocham. Tym razem mu się upiekło.
Ogólnie to wszystko jest takie awww. Smutne troszku, ale wciąż awww. A NAWET BARDZO SMUTNE. CZY TY W OGÓLE MASZ SERCE? Jedyne, co mogę teraz zrobić to płakać. Kurde.
DOPIERO TERAZ PRZECZYTAŁAM ;__; dostaniesz komentarz w nagrodę, ehh
OdpowiedzUsuńJesteś polskim G.R.R. Martinem hhe, w każdym rozdziale ktoś zginął chyba XD teraz się cykam, że Jamesa też zabijesz, a jest moją ulubioną postacią O:)
więc tego nie rób ;)
Bardzo chciałabym przytulić małego Jima, nie wiem, jest taki uroczy i w ogóle jeszcze żywy :))))
I strasznie podoba mi się imię Pstrąg dla kota, jest kul, propsuję
Teraz zastanawiam się tylko, kto był tą syreną :((( Czy to jakaś szczególna, czy nie, może odpowiesz?/??// ;)))
Podobały mi się mega dialogi w tym rozdziale i w ogóle podoba mi się bardzo, mimo że krótszy, ale w sumie co tu wincyj pisać
kc
chcę Lament w formie serialu
Sorry za pytanie, ale kiedy Scrose? Kocham to połączenie <33
OdpowiedzUsuńZAPOMNIAŁAM O ASKU ALI, A TAM TYLE DOBRA <33
OdpowiedzUsuńKiedy rysujesz lodową syrenę z siwymi włosami bo tak ją sobie wyobraziłaś, a włosy nie były opisane a potem dowiadujesz się że ma ciemne prawie czarne włosy :CC
meh
:V
9738473 szkic do śmieci, no ok
będzie ołówkiem
a miało być pięknie
a miało być kolorowo
fochłabym się, ale nie umiem
wielbię Cię za playliste, bardzo fajna B)
Omatkoomatkoomatko.
OdpowiedzUsuńZnowu przybywam z opóźnieniem, niemniej wiedz, że przeczytałam już dawno. W ogóle mam obsuwy w komentowaniu tekstów, czasem po prostu nie wiem, co napisać i jestem takim trochę cichym czytelnikiem. Ale czas z tym skończyć!
A myślałam, że Lament oceanu był smutny.
To jest najsmutniejsze.
Najsmutniejsze.
A jednocześnie najlepsze. Jestem zachwycona.
Niesamowity klimat, nawiązanie do poprzednich części (Hansel jest złyyy),Jim (Jim!, jak zwykle świetny styl.
Wyjaśnisz mi proszę, dlaczego w każdym opowiadaniu ktoś ginie?:O Jest mi smutno. Bardzo. Biedna Donna. Biedny Jim.
Płaczę.
Alu, jesteś niesamowicie inspirująca. Autentycznie:)
Pozdrawiam ciepło!
P.
<3
UsuńJa tam jestem opóźniona z życiem, a miło sobie poczytać coś miłego tak po czasie :). Dziękuję ^^.
Tak, kilka osób mi zarzuciło już wyżej, że nie mam serca i morduję w każdej części, ALE to było niezamierzone. Wcale nie myślałam: w każdym rozdziale pozbawię życia kogoś fajnego i wprowadzającego choć odrobinę optymizmu do ponurego świata przedstawionego. Wcale tak nie myślałam. Punktem wyjściowym było "jak mały Jim spotkał syrenkę". Dodatkowo wiedziałam, że muszę wyjaśnić analfabetyzm księcia i skąd Jim umie czytać, bo to wzbudziło sporo pytań przy LO. Następnym punktem zaczepienia była trauma, przez którą Jim wypchnie z pamięci wspomnienie syreny. Reszta się dobudowała sama. Zafundowałam mu potrójną traumę, żeby mieć pewność, że syrena będzie przy nich drobiazgiem :P.
Początkowo tylko Jim miał zginąć i każda śmierć mnie boli (z tą Jima na czele, potem Donna. Marie w sumie średnio mnie obeszła :/), mam bardzo dużo serca wbrew pozorom :<.
Jeszcze raz dziękuję i również pozdrawiam ^^.
NIE MAM POJĘCIA, CZEMU JA TEGO JESZCZE NIE SKOMENTOWAŁAM. Ale robię to teraz, bo przypominam sobie fabułę, żeby móc obczaić finałowe syrenki.
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO
Dobra, lecę dalej!