Nie potrafię powiedzieć, co czułam, idąc do parku. Miałam mętlik w
głowie. To było dokładnie tak, jakby ktoś wziął wielką łyżkę i wymieszał mi
wnętrzności razem z uczuciami. Z jednej strony byłam szczęśliwa. Szalenie
szczęśliwa. Czekałam na tę chwilę przez dwadzieścia cztery miesiące. Ale też
się bałam. Co, jeśli nie przyjdzie? Co, jeśli nie będzie tak, jak sobie to
wymarzyłam? Co, jeśli mu się nie spodobam? W cztery oczy zawsze inaczej się
rozmawia niż przez papier.
Deszcz chlapał wszędzie dookoła i wdepnęłam chyba we wszystkie
kałuże na chodniku, ale nie dbałam o to. W ręce mięłam list – kiedyś zwinięty w
rulonik, w tamtej chwili wyprostowany od czytania w kółko i w kółko. W głowie
kołatały mi poszczególne zdania wyrwane z ostatniego akapitu.
„Przyjadę dokładnie za miesiąc”
„Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu naprawdę cię zobaczę”
„Musisz być piękna. Nawet kiedy cię nie widzę, wiem, że jesteś
piękna”
„Chcę złapać twoją dłoń i już nigdy jej nie wypuścić”