1.9.17

B.U.N.T. #1 [GH]

→  Część druga, część trzecia (wkrótce)

B.U.N.T.
#1: Wielka Tajemnica Albusa Severusa
Poprzedni rok szkolny był najlepszym w całym krótkim, czternastoletnim życiu Albusa Severusa Pottera. Niedziwne więc, że rozpaczał na samą myśl, jak wiele szczegółów z tego pięknego roku umknęło mu przez – tak, właśnie – wadę wzroku. Po burzliwej kłótni z matką, która nie mogła uwierzyć, że naprawdę ukrywał to przez tyle lat, wyposażony w piekielnie niemodne, prostokątne okulary, wreszcie widział swój ukochany zamek w pełnej ostrości.
A jednak, kiedy razem z masą jednakowo ubranych uczniów wypłynął z Wielkiej Sali, po raz pierwszy pomyślał, że Hogwart nie jest wcale tak idealny, jak mogłoby się wydawać. Nie, był pewien, że coś w tym zamku jest stanowczo nieidealne, czuł to głęboko pod skórą, a towarzyszyło temu uczucie gnębiwtrysków bzyczących gdzieś w żyłach. Nie potrafił jednak rozgryźć, co może być tą wielką wadą Hogwartu. Niesamowicie frustrujące.
– Co rzuciłaś?! – usłyszał gdzieś niedaleko głos swojej kuzynki Rose Weasley. Rozmawiała o czymś z ich wspólną przyjaciółką Laurel Vernal, ale widocznie nie mogły się zrozumieć przez otaczającą ich wrzawę.
– Wróżbiarstwo! – powtórzyła Laurel, łapiąc Rose za ramię, bo znikająca w podziemiach bezwładna masa Puchonów i Ślizgonów niemal zassała ją i pociągnęła za sobą. Kiedy ruszyli w górę schodów, zrobiło się odrobinę ciszej i luźniej. – Uznałam, że to kompletnie nie dla mnie, wiesz? Same bzdury.
– A mówiłam ci to już rok temu – odparła Rose z przekąsem, jak zwykle mając rację. Uwielbiała mieć rację. Albus skrzywił się odrobinę.
– Mówiłam, mówiłam – powtórzyła jak echo Laurel. – Dobrze wiesz, że muszę się sama przekonać. Zresztą, Evangeline Wood jest wielką fanką wróżbiarstwa…
– Kto?
– Evangeline Wood, nowy kapitan drużyny Krukonów – wyjaśniła spokojnie Laurel, a Rose machnęła ręką, dając do zrozumienia, że wszystko, co ma związek z rozgrywkami domów (łącznie z ludźmi, wyjątek: Scorpius Malfoy i James Potter), jest poza kręgiem jej zainteresowań.
– I co z nią? Nie ona jedna lubi wróżbiarstwo – mruknęła Rose, robiąc tę swoją minę I tak wyjdzie na moje. Laurel westchnęła.
– Czy ciebie w ogóle nie interesują ludzie dookoła?
– Nie bardzo, wiesz? – przyznała Rose, wzruszając ramionami.
– W każdym razie to chyba najbardziej rozsądna osoba, jaką znam…
– Mam nadzieję, że to o mnie – powiedzieli chórem Rose i Albus, a Laurel parsknęła śmiechem.
– Przepraszam, Rose, ale… – nie dokończyła i znowu zaczęła się śmiać. Albus uśmiechnął się pod nosem.
– A co to niby ma znaczyć? – spytała Rose, udając oburzenie. – Jestem skrajnie rozsądna.
– I jesteś Weasley – przypomniał Albus.
– Tak, jak twoja mama – odparowała Rose. Albus odwrócił się do niej i przystanął. Ludzie zaczęli ich wyprzedzać, mrucząc coś do siebie.
– Tak – przyznał Albus. – Dlatego wiem, co mówię.
Laurel znowu się zaśmiała.
Usłyszeli sapanie gdzieś za sobą.
– Przepraszam – wyseplenił, połykając łapczywie powietrze, Riley Roger. – Wessali mnie Ślizgoni!
Rose poklepała go po plecach i cała czwórka zaczęła z powrotem wdrapywać się na wieżę Gryffindoru. Schody były już opustoszałe. Gdzieś z tyłu słyszeli tylko wesoło paplające Lily Potter i jej koleżankę Glam Evans.
Hogwart właśnie budził się do życia po dwumiesięcznej przerwie. A gdzieś w tej masie jednakowych szat uczniowskich znajdował się Albus Severus, dręczony okropnym swędzeniem pod skórą.
Może to naprawdę gnębiwtrysk? zapytał samego siebie. Ale nie dał się przekonać.
***
Kiedy Albus pojawił się spóźniony następnego dnia rano na śniadaniu, odprowadzał go tłumek zdziwionych spojrzeń. Czuł je na swoich plecach nawet, gdy usiadł już przy stole Gryffindoru.
– Ziom – zagadnął Hugo Weasley, siedzący pomiędzy swoją siostrą Rose a kumplem Eddiem Grossem. – Gdzie twoja szata?
– Uuu – usłyszał Lily, mówiącą jak zwykle nieco za głośno. – Al się buntuje!
– Nie buntuję się  – odparł niemrawo Albus, wciąż jeszcze porządnie zaspany. Pociągnął za sznurek swojej bluzy z kapturem. – Chyba mnie szata uczuliła.
Rose przyjrzała mu się z dziwną mieszaniną troski i rozbawienia.
– Taka szata nie może uczulać – zauważyła, wbijając widelec w coś podejrzanego na swoim talerzu. – Może powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego?
Albus podrapał się po ręce i nic nie mówiąc, zabrał się za jedzenie.
– Wy, dziewczyny, lubicie tam chodzić, nie? – odezwał się niespodziewanie Eddie, machając głupkowato głową.
– Gdzie? – zapytała Laurel, zanim Rose zdążyła się odezwać.
– Do skrzydła szpitalnego – odpowiedzieli chórem Eddie i Hugo i przybili głośno piątkę.
– Nie rozumiem – przyznała Rose. Jej policzki nieco poróżowiały. Nie lubiła nie rozumieć.
– Pan Tie jest bardzo mrau w tym kitlu, nie? – kontynuował Eddie, oblizując z mlaskiem palce.
– Widzę, że się orientujesz – wtrąciła się Lily. – Może po to chodzisz do skrzydła szpitalnego trzy razy w tygodniu? Żeby obczaić tyłek pielęgniarza?
Twarz Eddiego przybrała niezdrowy odcień purpury. Już nic nie powiedział.
Do Wielkiej Sali wpadł zdyszany Riley. Ze zdumieniem zauważył, że stół Gryfonów jest pełny.
– Ziom, musisz się ogarnąć – oznajmił Hugo, machając dziwnie rękoma. Razem ze Eddiem wstali i wolnym krokiem opuścili Wielką Salę, kiwając się śmiesznie na boki. Riley niespiesznie zajął ich miejsce.
– Oni mają rację, Riley – powiedziała Laurel z wyraźną troską w głosie. – Musisz przestać się spóźniać, to aż niezdrowe.
Chłopak tylko mruknął coś w odpowiedzi i zaczął nakładać sobie furę jedzenia. Jadł szybko, mając świadomość, że prawdopodobnie i tak jest już spóźniony.
– Hej, Al – zaczął Riley po chwili, plując dookoła jajkami. – Będziesz się przebierać?
– Albus uznał, że szata powoduje u niego reakcję alergiczną – wyjaśniła Rose, kiwając powoli głową. – Chociaż wie, że to nie ma sensu.
Albus rzucił jej mordercze spojrzenie, drapiąc się po policzku.
– Ej, a nie myślisz – zaczęła Lily konspiracyjnym tonem – że to, wiesz… jakieś przeczucie? Ostrzeżenie?
– Niby przed czym? – Laurel wybałuszyła na nią oczy.
– Nie wiem… Tiara śpiewała wczoraj o zjednoczeniu… i jedności… – Niezręczną ciszę, która miała w tym momencie zapaść, psuła chichocząca Rose.
– Przepraszam – powiedziała, ale nie przestała się śmiać.
– Lily, Tiara co roku śpiewa o tym samym – powiedział w końcu Albus i również nieznacznie uśmiechnął się pod nosem. Siostra machnęła ręką.
– Ale to się składa w logiczną całość!
– Wcale nie – powiedział Riley, ocierając usta wierzchem dłoni. Laurel skrzywiła się na ten widok.
– Kiedy zdejmują ci aparat? – zapytała, a Riley w odpowiedzi zaprezentował cały rząd okutych zębów.
– Na Boże Narodzenie – przyznał w końcu, wyraźnie zadowolony, że to tak niedługo.
– W każdym razie – zaczęła znów Lily przesadnie głośnym tonem – nie wiem jak wy, ale ja w ramach zjednoczenia zamierzam kandydować do drużyny quidditcha.
Rose posłała jej zdziwione spojrzenie, Albus uśmiechnął się półgębkiem, Riley otworzył usta ze zdumienia, a Laurel wyglądała na uprzejmie zainteresowaną. Zanim jednak ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, podszedł do nich profesor Longbottom z planami zajęć.
– Albus, mam nadzieję, że zabrałeś z domu szatę? – zagadnął wesoło, a Potter spłonął rumieńcem.
***
Pierwszą lekcją Albusa było mugoloznastwo. Gryfonów połączono ze Ślizgonami, którzy tradycyjnie już objawili się jako trio nieco zagubionych osób (bliźniaki Flint i Amanda Pierce) oraz Scorpius. Malfoy zajął miejsce obok Albusa, którego w zeszłym roku Riley opuścił na rzecz Diamond Thomas o bardzo równych zębach. Kłótnia o to nie trwała jednak długo, bo Al nie potrafił opanować śmiechu, kiedy Rileyowi z emocji zaczęła lecieć krew z nosa. Później Potter miał okropne wyrzuty sumienia, ale Roger przyznał, że wolał ten śmiech od kłótni.
– Cześć – przywitał się Scorpius i zmierzył Albusa spojrzeniem.
– Cześć, cześć – odpowiedział roztargnionym tonem i podrapał się po głowie.
– Ej, gdzie twoja…?
– Szata? – dokończył zirytowany Albus. Odpowiadał na to pytanie już piąty raz. – Jestem pewny, że mam na nią jakąś paskudną alergię.
– Nie masz żadnych krost – zauważył przebiegle Malfoy, a Al posłał mu zmęczone spojrzenie. – Naprawdę aż tak cię swędzi? Może idź do skrzydła szpitalnego?
W tym momencie wszedł profesor Brown i ucichły wszelkie rozmowy.
– Witam w nowym roku szkolnym – zaczął. – Sumy coraz bliżej – przypomniał i rozejrzał się po sali. Klasa wydała zgodny jęk. – Mamy coraz mniej czasu, więc nie będziemy go tracić na czcze gadanie. Dzisiaj system edukacji brytyjskich mugoli. Mam nadzieję, że panna Pierce pod koniec lekcji sprawnie odpowie na nasze pytania.
Zlustrował Ślizgonkę spojrzeniem, a ta niechętnie odłożyła szminkę do kosmetyczki.
– Otwórzcie podręczniki na stronie dwunastej. Przeanalizujemy tabelkę i wykres zajęć dodatkowych. Albus, gdzie twoja szata?
Amanda zachichotała.
***
– Obalam twoją teorię z alergią – oświadczył Scorpius po skończonej lekcji.
– Mówisz? – Al podrapał się po brodzie.
– Przez całą lekcję się nie drapałeś, dopiero teraz. A to drapanie nie wygląda mi na alergiczne.
Albus westchnął i zarzucił sobie torbę na ramię.
– Masz rację. To było coś innego. Lily jednak miała trochę racji.
– Co?
– Nic, nic… – Albus zasępił się.
– Ej, coś ty taki markotny?
– Myślę.
– Aha – Scorpius nie bardzo wiedział, jak pociągnąć dalej rozmowę. Przez chwilę panowała cisza. – Czekajcie na mnie po lekcjach pod salą od numerologii, dobra?
– Jasne – mruknął Al w odpowiedzi, ale Malfoy już się odłączył.
Scorpius, minąwszy załamanie korytarza, westchnął. Spojrzał jeszcze raz na swój plan lekcji. Nie było tak źle. Dwie godziny eliksirów z Puchonami, gdzie Dean King wybawi go od konieczności przebywania z Nottem i Higgsem, opieka nad magicznymi stworzeniami z całym Gangiem, historia magii, zielarstwo… zaklęcia z Rose… I trening quidditcha. Nie spóźnij się dopisał Crage Zabini przy okienku z treningiem. Scorpiusa przebiegły ciarki. Co powiedziałby ojciec, gdyby wiedział, że spadkobierca Dworu Malfoyów boi się Crage’a Zabiniego? Scorpius westchnął, wepchnął plan do kieszeni i ruszył dalej w kierunku lochów.
***
Albus rzucił Rose zdawkowe Czekajcie na Scorpiusa i wbiegł na schody. Laurel parsknęła śmiechem, gdy nagle zmieniły kierunek, więc Al musiał wrócić, przebiec obok przyjaciół i skorzystać ze schodów po drugiej stronie korytarza.
– Już się nie drapał – zauważyła Rose, skubiąc wystającą nitkę szaty.
– Myślisz, że to serio alergia? – Laurel wyglądała na naprawdę zmartwioną.
– Niemożliwe – zaprzeczyła kategorycznie przyjaciółka i temat ucichł. Stali w ciszy dobrą minutę.
– Myślę, że Lily ma trochę racji – odezwał się wreszcie Riley. – To jakieś przeczucie, może niekoniecznie zagrożenie. Ale coś go dręczy. Wspomnisz moje słowa, Weasley.
Rose pokazała mu język, a Riley uśmiechnął się w odpowiedzi.
Znów zapanowała cisza. Masy uczniów przechodziły im przed twarzami, ale żaden z nich nie wyglądał jak Scorpius Malfoy. Rose zaczynała się niecierpliwić.
– Gdzie on jest, do wrzeszczącej mandragory?! – zawołała, czerwieniejąc.
– Nie ma – odparł bystrze Riley.
– Coś go na pewno zatrzymało – dodała Laurel.
Rose nie wyglądała na przekonaną. Nie lubiła stać bezczynnie. Gniew szybko jednak jej przeszedł, kiedy po trzech minutach złości i pomstowań na schodach objawił się Scorpius Malfoy. Z krwawiącą i opuchniętą wargą.
– Merlinie przenajukochańszy – wymamrotała Rose i w trzech krokach znalazła się u boku Malfoya. – Coś ty znowu narobił?!
– Zawsze moja wina, co, Weasley? – uśmiechnął się niemrawo i natychmiast skrzywił z bólu. – Sorki za spóźnienie, ale myślę, że powinienem jeszcze…
– Odwiedzić skrzydło szpitalne – dopowiedziała Laurel, której udało się doskoczyć do Rose, ciągnąc za sobą Rileya. – Zaprowadzę…
– Nie – ucięła Rose. – Idźcie znaleźć Ala.
Palcem przejechała po wardze Malfoya. Wyglądała naprawdę niedobrze. Laurel nawet nie zamierzała się sprzeczać, nie żeby Rose miała jej posłuchać.
Malfoy i Weasley zostali całkiem sami.
No, nie licząc tych wszystkich uczniów, którzy wędrowali w tę i z powrotem korytarzem.
– Chodź, pójdę z tobą – zapowiedziała Rose i chwyciła Scorpiusa pod ramię. Malfoy odrobinę napiął się.
– Weasley, mogę chodzić, to tylko warga.
Dziewczyna nieco się speszyła. Puściła jego ramię i przygładziła potargane włosy.
– No tak – przyznała. – Powiesz mi, co się stało?
Ale Scorpius milczał. Zacisnął usta, pokręcił głową i nic nie powiedział. Rose westchnęła i za wszelką cenę starała się nie wpaść w złość. Stoickim tonem powiedziała tylko:
– Myślę, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, jesteś mi winien chociaż głupie wytłumaczenie, dobra?
Skrzydełka nosa Scorpiusa drgały.
– Rose, nie mogę powiedzieć… Uwierz, że ostatnie, czego bym chciał, to żebyś wyglądała tak, jak ja, tylko dlatego że mam za długi jęzor.
– Scorpius, przecież widzę, że ktoś ci tradycyjnie, po mugolsku, dał w mordę. – Rose pokręciła głową. – Myślisz, że ktoś zdołałby się do mnie zbliżyć z pięściami? Przecież jestem czarownicą.
Scorpius nie zdołał odpowiedzieć, bo wpadł na jakiegoś pierwszorocznego Ślizgona. Chłopiec wzdrygnął się na widok jego fioletowych już ust. Szybko pozbierał rozsypane książki i uciekł, zanim Scorpius zdążył się choćby schylić.
– Malfoy – kontynuowała Rose, jakby nic się nie stało. – Nie że ci nie ufam, ale…
– Wiem, Rose, wiem – warknął. – Ale ja nie chcę, żebyś mnie chroniła.
Weasley wydęła wargi i pchnęła drzwi skrzydła szpitalnego.
– Malfoy, jak kociołki dzwonią, tak przysięgam, że kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Dzień dobry, panie Tie – rzuciła rezolutnie w stronę przystojnego pielęgniarza.
– Dzień dobry, dzieciaki. Z czym przychodzicie?
– Scorpius Malfoy dał się pobić – wyjaśniła z przekąsem Rose.
– Dlaczego tym razem? – zapytał pielęgniarz, marszcząc brwi ponad oprawkami okularów. Palcami delikatnie dotykał wargi Scorpiusa.
– Nie mogę powiedzieć – przyznał niemrawym tonem Malfoy. Rose wywróciła oczami, a pan Tie już nie naciskał.
– Faktycznie, to wyjątkowo tylko pobicie – przyznał pod nosem pielęgniarz i wyciągnął różdżkę z kieszeni kitla. Stuknął nią delikatnie w usta Malfoya, mrucząc coś niedosłyszalnie. Siniaki i krew natychmiast znikły.
– Dziękuję – westchnął Scorpius.
– Nie bij się więcej, chłopie.
Pan Tie poklepał go po plecach. Pożegnali się z pielęgniarzem i wyszli z powrotem na korytarz.
Tym razem? Wyjątkowo? – wysyczała Rose wprost do ucha Scorpiusa, ale nie powiedziała nic więcej, bo pod drzwiami stał Riley.
– Stało się – zaczął grobowym tonem, a Rose pobladła. – Albus Severus Potter…
– Co jest? – spanikowała Weasley, gdy Riley dramatycznie zawiesił głos.
– …dostał szlaban – wydusił wreszcie, a Rose musiała mocno powstrzymywać się przed tradycyjnym, mugolskim, przywaleniem mu otwartą dłonią.
***
Rok zapowiadał się paskudnie. Najpierw to okropne swędzenie, potem Lily, która wyskakuje z quidditchem jak nieśmiałki z drzewa (nie żeby tego nie przewidział, w końcu geny robią swoje – tylko nie u niego, on dostał wadę wzroku), a na koniec ten szlaban. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał szlaban. Chyba w ogóle nigdy, nawet za te wszystkie wygłupy zawsze obrywał głównie James. Albus podświadomie za swoje tegoroczne porażki obwiniał okulary. Głupie, ale było mu dzięki temu chociaż troszkę lepiej.
Ogień wesoło trzaskał w pokoju wspólnym Gryffindoru. Miejsca przy kominku zajął James Syriusz Potter wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką (i, jak twierdziło pół Hogwartu, przyszłą żoną) Lydią Wilde. Było ich co prawda tylko dwoje i spleceni byli kończynami jak para węgorzy (a wciąż uparcie twierdzili, że to tylko przyjaźń), ale mimo wszystko zajmowali całą kanapę. Albus i jego przyjaciele nawet nie próbowali podchodzić. James byłby wściekły.
Na dywanie pod tablicą ogłoszeń rozsiadła się wesoło grupka dziewczyn z trzeciego roku, na czele z rozgadaną Lily Potter. Glam Evans i Diana Johnson głośno wtórowały jej śmiechom. Przy największym stole usiadł ciapowaty Charlie Cyrill już obładowany książkami. Albus dobrze znał jego starszą siostrę Cyntię, Puchonkę. Eddie Gross i Hugo Weasley przeciskali się między stolikami, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki, które miały mieć pewnie coś wspólnego z tym, jak mu tam… rapem. Diamond Thomas i Amber Campbell szeptały przy stoliku na środku pokoju. Gang złączył dwa stoły i nie zważając na marudzących pierwszorocznych, wesoło zajmował znaczną część pokoju. To był jeden z tych wieczorów, które Scorpius Malfoy spędzał wśród Ślizgonów, dlatego przyjaciele występowali w pomniejszonym gronie. Rose wrzała, Laurel potakiwała, Riley jadł, a Albus milczał, mając nadzieję, że tyrada kuzynki nie dotrze wreszcie do niego. Dzień jak co dzień.
– Coś jest nie tak – powtórzyła po raz kolejny Weasley. – A jeśli coś mu się stanie? To będzie moja wina, bo niedostatecznie naciskałam!
– Rose, przestań – westchnęła Laurel. – Przecież zrobiłaś dla niego wystarczająco dużo. Gorgony, uratowałaś mu życie! Życie, Rose!
– A on mi się odpłacił – przypomniała, łapiąc w locie czekoladową żabę, która miała nadzieję uciec Rileyowi. Rose odgryzła jej głowę.
– No błagam, to przecież nic w porównaniu…
To było wszystko. Wszystko, Laurel – sprzeciwiła się głośno Rose. – Nikt się wtedy za mną nie wstawił, nawet ty, a on…
– A on teraz dostaje za to po nosie – wtrącił się Riley i wrzucił sobie do ust brązową fasolkę wszystkich smaków. Strata żaby nie zrobiła na nim większego wrażenia. ­– Po wargach dokładnie. Rose, mam twoją mamę, chcesz? – spytał od czapy, przyglądając się niebieskiej karcie.
– Mam wystarczająco, dzięki – odparła i klapnęła z powrotem na fotel. Nie zauważyła nawet, kiedy wstała.
– Ja wezmę – przyznała ochoczo Laurel i delikatnie wyjęła kartę Hermiony spomiędzy palców Rileya. Roger spłonął rumieńcem. Rose zmarszczyła brwi. Albus zamknął z trzaskiem podręcznik transmutacji. Wyglądał, jakby zamierzał wstać.
– Dokąd to? – odezwał się nagle Riley, nieco głośniej niż zamierzał.
– Dokładnie, Al, jeszcze nam się nie wyspowiadałeś – podjęła Laurel.
– No to co to za szlaban? – spytała bez ogródek Rose.
– Chodzi o szatę. – Albus machnął ręką. – Wujek Neville nie widział problemu, ale McGonagall przyssała się do tematu jak gumochłon do sałaty i Longbottom musiał wlepić mi szlaban. Nie kupiła gadki o alergii, bo nie mam żadnych objawów poza swędzeniem, które już mi zresztą przeszło. Stwierdziła, że nie będzie tu tolerować takiego szczeniackiego buntu, bo to poważna placówka edukacyjna.
– Dlatego trzymają tu Irytka – zaśmiała się Rose.
– Dokładnie to powiedziałem Neville’owi. Ale musiał. – Al rozłożył ręce.
– Co będziesz robić? – zainteresował się Riley.
– Standard – odparł od niechcenia Albus. – Czyszczenie trofeów. Zastanawiam się, jakim cudem cały czas są brudne.
Cały Gang zgodnie westchnął. W końcu odezwała się Rose:
– Nie zostawimy tego tak. Jutro wszyscy chodzimy w normalnych ciuchach.
– Co? – zdziwił się Albus.
– Tak. Nazwiemy to B.U.N.T.
– Czyli? – dopytał Riley, znowu coś tam pogryzając.
– Czyli Beznadziejne uczulenie na tkaninę. W domyśle: z której robi się szkolne szaty.
– Chcesz, żebyśmy się drapali cały dzień? – Laurel nie wyglądała na przekonaną.
– Coś ty, mam coś lepszego. – I zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium.
Albus zmrużył oczy i podrapał się po uchu.
– Co jest? – spytał Riley, rozpoznając minę przyjaciela.
– Bunt… ­– mruknął tylko Al w odpowiedzi. A może to było B.U.N.T.?
Rose pojawiła się z powrotem przy ich boku i z trzaskiem rzuciła czymś na stół.
– Bombonierki Lesera? – Laurel patrzyła z powątpiewaniem na pudełko. – Myślisz, że oni się jeszcze na to nabiorą?
Rose machnęła ręką.
– To są bombonierki na wypasie. Dostałam od wujka na ostatnie urodziny, ale jeszcze nietykane. – Podniosła pokrywę pudełka z namaszczeniem, co wyglądało śmiesznie w porównaniu z tym, jak rzuciła bombonierką jeszcze chwilę temu. – Patrzcie: marcepanowe wysypki, kakaowe kaszlaki, migdałowe drapaki, tradycyjne wymiotki pomarańczowe, kokosowe łzawiaki. Genialne.
Łzawiaki? – zaciekawiła się Laurel. Rose przytaknęła ochoczo.
– Im więcej razy ugryziesz, tym więcej łez wywołają.
Przyjaciółka pokiwała z uznaniem głową. Riley spoglądał łapczywie na okrągłe czekoladki.
– Nasi rodzice już to robili – zauważył bystrze Albus. – Kiedy walczyli z tą całą Umbrellą czy coś, cały Hogwart łykał Bombonierki. McGonagall na pewno to pamięta. Longbottom tym bardziej.
Rose wydęła wargi.
– Dlatego nie spodziewają się, że ktoś zrobi to ponownie i to w tak błahej sprawie – wtrącił Riley, zanim Weasley zdążyła odpowiedzieć.
– Słuchajcie – zaczął Al, a Rose wywróciła oczami. W takich chwilach był idealnym klonem ojca. – Nie musicie tego dla mnie robić. Już wiem skąd to swędzenie, a i tak będę musiał odbębnić szlaban, po co ta cała drama?
– Dla funu – skwitował Riley i rozpakował kolejną czekoladową żabę. Albus więcej nie protestował.
– Co ze Scorpiusem? – spytała trzeźwo, jak zwykle zresztą, Laurel. – Z Lily i Hugo?
– Mogą podać informację dalej. Powiem im – zaoferował się Al i zerwał się z fotela.
– Nie Scorpiusowi – zakomenderowała Rose, a Laurel wywróciła oczami.
– Obrażasz się? – zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
– Tak – warknęła Weasley w odpowiedzi i błyskawicznie zniknęła na schodach do dormitorium.
– Mam ich dość – westchnęła Laurel. – Za dziesięć lat albo się nawzajem pozabijają, albo hajtną. Zobaczycie.
– Muszę coś załatwić – mruknął Albus i ruszył w stronę dziury pod portretem. Laurel i Riley wymienili zdziwione spojrzenia.
– Zostaliśmy sami – wyszeptał, jakby do siebie, Riley. Oboje delikatnie się zarumienili.
***
Następnego dnia rano na śniadaniu co najmniej połowa Gryfonów pojawiła się w swoich codziennych ubraniach. Większa część z nich drapała się, prezentowała przyjaciołom okropną wysypkę albo nieco ostentacyjnie kaszlała. Wśród B.U.N.T.owników znaleźli się James i Lydia, Fred i Dominique Weasleyowie, Eddie, Hugo i Lily, Diamond Thomas, Amber Campbell i Glam Evans. Rose, ubrana w swój stary rozciągnięty sweter z lwem duszącym węża, rozglądała się po stole z wyraźną dumą, ale i zaniepokojeniem, bo nie mogła zlokalizować Albusa. Nie widziała go od czasu rozmowy w pokoju wspólnym.
– Co to jest? – spytał Jamesa Pottera profesor Longbottom. – Coś znowu wymyślił?
Lydia zamachała blond grzywą i odpowiedziała zamiast przyjaciela:
– Wszyscy obudziliśmy się rano z okropnymi objawami beznadziejnego uczulenia. To przez szaty. – Pokiwała powoli głową. Longbottom wyglądał na poirytowanego.
– To Rose, prawda? – domyślił się, a James tylko wzruszył ramionami. Wiedział, że nie ma co mydlić oczu opiekunowi Gryfonów, ale nie chciał też psuć planów kuzynki – jakiekolwiek by nie było. Zamiast więc kontynuować rozmowę, objął Lydię ramieniem i odwrócił się od nauczyciela. Neville Longbottom westchnął. Wcale nie miał ochoty kłócić się z Rose, ale cóż mógł poradzić?
Złapał ją rozdrażnioną i niespokojną tuż po lekcji zielarstwa. Przez całą godzinę wydawała się nieobecna, ale teraz wyglądała, jakby była na skraju płaczu. Gdyby profesor tak dobrze jej nie znał, prawdopodobnie przestraszyłby się, że stało się coś strasznego. Tymczasem wiedział, że Rose bliżej do wybuchu gniewu niż do płaczu.
– Rose, czy to jakaś zemsta za szlaban Albusa? – zapytał bez ogródek.
– Co? – uczennica nie zrozumiała, ale nawet nie skupiała wzroku na nauczycielu. Neville westchnął.
– Szaty, wysypki, drapanie. Chodzi o Albusa? Buntujecie się, bo wlepiłem mu szlaban? To nie koniec świata.
Rose cały czas drapała się po udzie, co doprowadzało profesora do szału, ale postanowił to w sobie zdusić.
– Profesorze, gdzie jest Al? – zapytała dziewczyna, kompletnie ignorując oskarżenia nauczyciela. Longbottom westchnął.
– A gdzie ma być?
Rose wyglądała na zbitą z tropu.
– No… tu, na lekcjach. Ale cały dzień go nie ma.
– Słuchaj, Rose. Ta głupia zabawa ma się skończyć, jeśli nie chcesz mieć poważnych problemów, dobra? Ostatnie, czego chcę, to robić z ciebie czarny charakter.
Rose niechętnie przytaknęła. Nawet nie miała ochoty ciągnąć tej zabawy, bo przytłaczała ją troska o Albusa. Szybko opuściwszy klasę, postanowiła darować sobie kolejną lekcję. Być może nie powinna wagarować już na początku roku szkolnego, ale kiedy nie miała nad czymś kontroli – panikowała. A w tym momencie ewidentnie traciła kontrolę nad Albusem. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi.
Zmierzając w stronę łazienki Jęczącej Marty, wpadła na grupkę Ślizgonów rechoczących na cały korytarz i nawet nie udających, że mają zamiar udać się na lekcje.
– Nie boisz się chodzić tutaj w takim swetrze, Weasley? – zagadał Cornelius Bannister, lustrując Rose spojrzeniem. Dziewczyna prychnęła.
– W przeciwieństwie do ciebie, umiem skorzystać z różdżki w sytuacji zagrożenia. Ale nie widzę tu żadnego.
Bannister zacmokał.
– Nie ma tu Malfoya, żeby dać sobie obić mordę za ciebie, Weasley. Lepiej uważaj ze słowami.
I odmaszerował w przeciwnym kierunku wraz ze swoją świtą. Rose natychmiast za nim krzyknęła:
– Następnym razem nie dam ci tak bezkarnie wycierać sobie twarzy moim nazwiskiem, Bannister! Będziesz wymawiać je z szacunkiem albo nie będziesz mówić wcale!
Gdy tylko zniknęli z pola rażenia, Rose zaklęła siarczyście. Teraz miała do oswojenia dwie sytuacje, bo Malfoy najwyraźniej też wydostał się spod jej kontrolnego parasola. Uznając, że sprawa Scorpiusa jest dużo pilniejsza, pobiegła w dół schodów, chcąc złapać go wychodzącego z klasy eliksirów.
Ale nie udało jej się. Zauważywszy Rose, Malfoy mruknął coś pod nosem i ruszył szybko przed siebie. Nie zatrzymał się, słysząc jej wołanie.
Rose poczuła się nie tylko dogłębnie zraniona, ale skrajnie poirytowana. Serio, od pierwszego września biega bez celu po zamku i nie może nad niczym zapanować. Natychmiast ruszyła korytarzem za Scorpiusem, ale jakby ślad po nim zaginął za załomem korytarza. Westchnęła i wróciła na lekcje.
Bez zaskoczenie stwierdziła, że Albusa nie było w klasie, więc usiadła obok Rileya.
– Gdzie Potter? – zapytał, plując dokoła. Rose zmarszczyła brwi.
– O co chodziło z tym swędzeniem? – odpowiedziała pytaniem.
– Nie wiem, nie powiedział.
Już miała powiedzieć coś więcej, ale drzwi klasy otworzyły się i wszedł Albus w swoim najpaskudniejszym swetrze.
– Gdzieś ty był?! – wykrzyknęła Rose, widząc Pottera i jego nietęgą minę. – Pogięło cię do reszty?
– U McGonagall.
Riley zachłysnął się powietrzem, słysząc to. Rose otworzyła usta, ale Albus był szybszy:
– Nie mogę powiedzieć. Tajemnica.

Albus nie pojawił się na obiedzie ani na kolacji. Rose była tak zaaferowana jego tajemnicą, że prawie zapomniała o Scorpiusie. Ale tylko prawie, bo nadal systematycznie odwracała się, próbując odszukać go przy stole Slytherinu. Na próżno.
– Rose, daj mu żyć – westchnęła Laurel.
– Sprawdzam tylko, czy żyje.
Laurel i Riley wymienili zdziwione spojrzenia.
– Ja o Albusie mówię, nie wszystko kręci się wokół Malfoya.
– POTTER! – zawołała Rose, znów wracając myślami do afery. Lily i James popatrzyli na nią z dwóch przeciwnych krańców stołu. – Muszę się dowiedzieć, co kombinuje, po prostu muszę.
– Nie możesz raz sobie darować? – westchnął Riley. – Może mieć swoje tajemnice.
– Jakby chciał coś ukryć przede mną, to bym w życiu się nawet nie domyśliła, że coś się dzieje. Ale wiem, że coś się ewidentnie dzieje. Więc nie chce się ukryć. Więc muszę się dowiedzieć, zanim mi powie. Muszę. Muszę wiedzieć.
Laurel i Riley znów wymienili spojrzenia.
– Jesteście dziwni – powiedział w końcu Roger.
– To rodzinne – przyznała Rose i wstała.
– Ty dokąd? – zapytał Riley, odkładając głośno widelec.
– Jest tylko jedna kryjówka, którą zna Albus Severus Potter i pech chciał, że to też moja kryjówka.

Miała rację, Albus właśnie wychodził z biblioteki, kiedy tam dotarła. Nie zdążyła jednak go złapać, zanim zniknął na schodach, a te natychmiast zaczęły się ruszać. Zaklęła w myślach, ale los i tak jej sprzyjał, bo z naręcza pergaminów niesionych przez Pottera wypadła odręcznie zabazgrana karteczka.
– B.U.N.T.? – przeczytała Rose zdziwionym tonem i chwilę zajęło jej odszyfrowanie rozwinięcia skrótu. Ale w końcu udało jej się trochę odczytać, a trochę odgadnąć, że swoim koślawym pismem Albus Severus Potter napisał nie Beznadziejne Uczulenie na Tkaninę, ale Brawurowe Uwolnienie Naturalnych Talentów. Nie była pewna, co to wszystko znaczyło.

Nie mam czasu tego sprawdzać, a nie miałam też zamiaru tego publikować w najbliższym czasie, ale 1 września 2017 to tak ważna data dla Next Genów, że nie mogłam tego nie zrobić. Musicie mi wybaczyć błędy, których pewnie jest zatrzęsienie.
Tym samym wprowadzam Was właściwie pierwszy raz w MÓJ Hogwart, gdzie nazwiska tworzę dla zabawy i pozwalam przyjaciołom wymyślać najbardziej pokićkane (poczekajcie, aż pojawi się Knee Cap), (ba, czasem imiona się nawet powtarzają, jak w prawdziwej szkole, kto by pomyślał) a Hufflepuff rządzi na dzielni.
Ale w tym opowiadaniu ten Hogwart dopiero powstaje.

Będą jeszcze dwie części: Scorpius Mafoy i pasta do zębów oraz Albus Severus przewodzi rewolucji.
Mam nadzieję, że wam się podobało, mimo błędów :).

Until the very end.

8 komentarzy :

  1. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ❤. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
    Miałaś na tyle brawury żeby nie podlinkować, czy ja, o zgrozo, przegapiłam to opko? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były o nim nawet dwa posty :P.
      Thx! Zobaczymy, czy uda się w tym roku :).

      Usuń
    2. Patrzcie państwo, a nie podejrzewałabym siebie o takie niedopatrzenie :<.

      Usuń
  3. Uwielbiam twoje opowiadania o nowym pokoleniu, mam nadzieje że szybko pojawi się ciąg dalszy C:

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg, odświeżyłam sobie, ale to jest super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy te okulary Albusa to ten element autobiograficzny? ;)

      Usuń
    2. Zgadzam się i dzięki!
      Nie! Al miał okulary przede mną (od samego początku, w notkach pod Tą jedną nocą w roku jest coś w stylu, że doprawiłam Alowi okulary, bo co to za Al bez okularów) i w Zaczyna się miały swój mały foreshadowing :) (też kilka miesięcy przed tym jak ja dostałam okulary). Rose ma dużo autobiograficznych elementów za to.

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka