27.12.15

Ocean lamentuje



Przeczytaj poprawioną i rozszerzoną wersję opowiadania! E-book do pobrania tutaj.

__________________________________________________
[Przed przeczytaniem należy zapoznać się z Lamentem oceanu, bo to opowiadanie raczej się nie nadaje do odrębnego czytania :)]

Czasem mówię do siebie, żeby nie oszaleć. Opowiadam sobie o rzeczach, które doskonale wiem, ale muszę po prostu sprawdzić, czy jeszcze pamiętam, jak się mówi i czy mój mózg pracuje tak, jak powinien.
Mam na imię Sagara. Nie wiem, ile mam lat. Nie mam pojęcia, gdzie jestem. Nie wiem, jaki mamy dzień, miesiąc czy rok. Nie rozmawiałam z nikim od trzech tysięcy sześciuset dwudziestu siedmiu dni. Gdy byłam smarkata, wywalili mnie z laguny i zakazali wracać na zachodnie prądy. Zajmuję się wyrzucaniem rybaków na brzeg. Biedaczki, często toną. Czasem im w tym pomagam, żeby mieć trochę rozrywki. Boję się z nimi rozmawiać, bo są nieobliczalni. Często muszę ich zostawiać na skale przy brzegu, bo boję się podpłynąć bliżej. Jak jest ich kilku na łodzi, to lubię posłuchać, o czym gadają.
Prawdopodobnie nic by się w mojej stagnacji nie zmieniło, gdybym kiedyś nie podsłuchała o jedną rozmowę za dużo.
– No i go, kurde, wyrzuciło na brzeg, nie? – mówił jeden z rybaków. – I biedak sobie, kurde, ubzdurał, że go jakaś kolesia uratowała.
– No co ty. – Drugi z rybaków nie wykazywał większego zainteresowania.
– Noooo – przytaknął pierwszy. – I wziął tego małego, co żem go uczył za młodu, i kazał kobitę znaleźć, kurde.
– No nieźle.
– Nooo…
– A czemu akurat on? – ten drugi wykazał trochę inicjatywy.
– A bo ja wiem? Może akurat był, kurde, pod ręką? No chłopak miał pecha, co, kurde, zrobisz? Pomodlić się możesz.
– Chyba tak zrobię.
Przebiegł po mnie zimny dreszcz, bo rozpoznałam, o czym mówią.
Jakiś kretyn sterował łodzią i wpadł na skały. Może ich nie widział, może ktoś go zagadał, nie wiem. W każdym razie łódka poszła w drzazgi.  No pomogłam biedakom, jaki byłby pożytek z ich śmierci?
Och, dobra. Umiem wskazać wiele pozytywnych aspektów zgonu tego dupka. Ale jestem kretynką i nie wiedziałam, co to będzie dla mnie i innych oznaczać. Nie wiedziałam, komu ratuję tyłek, po prostu. I faktycznie, na brzegu stał jakiś potargany młokos, ale myślałam, że mnie nie widział. Byłam przecież ostrożna.
No ale widocznie nie dość, skoro kilka godzin później ten sam kretyn wypłynął na mój teren. Jestem wielką altruistką, naprawdę. Poczułam się w obowiązku obronić go przed niebezpieczeństwami zachodnich wód. Albo po prostu go stąd wywalić, bo jego obecność kłuła mnie w oczy.
– Podobno mnie szukasz – zagadałam, trochę pod wpływem impulsu, a trochę z potrzeby pogadania z inną istotą rozumną.
Nawet się nie zdziwił na mój widok. Możliwe, że się mnie spodziewał albo po prostu pierwszy szok już miał za sobą, bo zdążył mi się dobrze przyjrzeć wcześniej.
Śmierdział solą morską i rybami. Naprawdę śmierdział, skoro wyczułam ten zapach na środku kurde morza, gdzie przecież wszystko tak pachnie.
– No szukam – przyznał, jakby od niechcenia. – Może będziesz tak miła i przepłyniesz się ze mną tą łódką do tej wielkiej chaty na brzegu, żebym mógł wrócić do domu, zapalić fajkę i wziąć zasłużony urlop?
Spodobało mi się, że przynajmniej był bezpośredni. Nie chciał stosować sztuczek czy „zdobywać zaufania”, ale wątpiłam w jego szlachetność. Pewnie był zbyt leniwy na jakiekolwiek zabiegi – nawiązywanie znajomości to przecież taka ciężka praca. A z drugiej strony chyba nie liczył, że mnie namówi, co? Jeśli tak, to raczej kretyn z niego.
Zauważyłam, że na pokładzie jego łódki leżały opasłe książki z błyszczącymi syrenami na okładce. Trochę mi zaimponowało, że zwykły rybak, a zechciał nauczyć się czytać. Chociaż może miałam nieaktualne informacje o świecie ludzi i czytanie już było normą?
Zastanawiałam się, co mógł wyczytać w tych swoich tomiszczach i postanowiłam to sprawdzić.
– Nic z tego. – Pokręciłam głową w odpowiedzi na propozycję, a jego twarz pozostała nieprzenikniona. Chociaż może to oceniające spojrzenie doprawione znużeniem i szczyptą poirytowania nie jest u niego normalną miną. – Jak mnie wyjmiesz z wody, staną się rzeczy straszne. – Pokiwałam głową, udając poważną, a on delikatnie się uśmiechnął, co w ogóle nie przypominało tego okropnego wyrazu twarzy, który miałam nieprzyjemność oglądać przed sekundą. Ale pod tym uśmiechem kryła się informacja, że nie wie, co to za straszne rzeczy. Dowiedziałam się, czego chciałam. Mogłam znikać i nigdy więcej z nim nie rozmawiać. Ani z żadnym innym człowiekiem. Wiedziałam, że nie znalazłaby mnie, gdybym tego nie chciała.
Możliwe, że próbował coś jeszcze powiedzieć, ale już się zmyłam. Ludzie są niebezpieczni. Ludzie, którzy polują na syreny – tym bardziej. A ten młody chyba był kimś w rodzaju łowcy, prawda? Może chcieli mnie sprzedać do cyrku, a może poddać eksperymentom, a może najzwyczajniej w świecie zjeść. Jesteśmy podobno smaczne w miodzie. Przynajmniej ta rybia część.
Tak czy siak nie chciałam się narażać, bo po co szukać guza, prawda? Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie było mi tęskno do rozmowy z innymi istotami. Zastanawiałam się, co robi. Gdzie jest. Śledzi mnie? A może umrze z głodu? Ma słodką wodę? Na jak długo? Takie pytania nie dawały mi spokoju, dlatego w przypływie dobrego serca podrzuciłam mu trochę małż do sieci. Tam, gdzie go znalazłam, nie nałapałby zbyt wiele. Niczego. A tak, to niech sobie chociaż poje. A może mu nawet ego połechtałam, że taki zdolny rybak.
Ale to mi nie wystarczyło. Świadomość, że na wyciągnięcie ręki jest ktoś, z kim mogłabym normalnie pogadać (gdyby nie chciał mnie zabić, ale to na razie przemilczmy), napawała mnie dziwną ekscytacją. Czułam się jak człowiek, którego zmuszono do odstawienia wszelkich rozrywek na tak długi czas, że zapomniał, jak przyjemne było kiedyś życie, a teraz czuje się oszołomiony ponowną możliwością zanurzenia się w przyjemnościach. Jak alkoholik postawiony przed otwartym barem. Co prawda w moim barze serwowano tylko jednego drinka, ale plus był taki, że był darmowy. Mimo wszystko i alkoholik, i ja wiemy, że barek jest zakazany – jak zaczniemy, to nigdy nie będziemy potrafili wrócić do dawnego stanu stagnacji i zobojętnienia. A przynajmniej nieszybko.
Nie potrafiłam się skupić na niczym innym, bo nie było za bardzo na czym. Morze opustoszało. Nie do końca rozumiałam czemu, wiedziałam tylko, że rybki pouciekały na głęboką rafę. Kompletnie nic do roboty i tylko przepełniające mnie uczucie, że marnuję jakąś szansę. Próbowałam sobie wmówić, że to co najwyżej szansa na zostanie szaszłykiem, ale nie dałam się przekonać. Właśnie dlatego w końcu wróciłam do jego burty. Łowił. Znowu w złym miejscu.
– Zapomnij – odezwałam się, olewając dobre wychowanie i takie subtelności, jak powitanie. – Ryby tutaj nie są takie głupie.
Łokciami opierałam się o łódkę. Leniwie podniósł na mnie wzrok, ale w tym spojrzeniu nie było nic z ospałości. Nie. Było gniewne i agresywne i w ciągu ułamka sekundy poczułam, że jeży mi się skóra, a łuski się unoszą. I nagle zobaczyłam, jak wyszarpuje sieć z wody i prawdopodobnie chciał mi ją zarzucić na głowę. Uderzyło we mnie przerażenie, ale nie cofnęłam się. Może sparaliżował mnie strach, a może zgrywałam chojraka. Patrzyłam mu prosto w oczy, bo nie miałam zupełnie nic do stracenia. Chciałam stanąć z losem twarzą w twarz, nawet jeśli objawił mi się jako blondynkowaty wyrostek w śmiesznej czapce. Nie wiem czemu, ale właśnie ten wyrostek zawahał się i w ostatniej chwili opuścił sieć, która z łoskotem uderzyła w deski. Jego dłonie zawisły w powietrzu tuż przed moją twarzą. Zagotowała się we mnie wściekłość, pytanie tylko, czy wymierzałam ją w siebie czy w niego.
– No dalej – sprowokowałam go, choć w pierwszej chwili chciałam od razu spierniczać, gdzie pieprz rośnie. – Dlaczego nie wyciągniesz mnie z wody, ugrillujesz i zjesz jak normalną rybę?
Mówiłam tak spokojnie, że aż sama się zdziwiłam. Wciąż byłam wściekła, cholernie, a nawet powiedziałabym gorzej, ale damom nie przystoi.
– Nie chcę cię ugrillować – sprzeciwił się jak dziecko. – Serio tak pomyślałaś?
Nie, kurwa, na niby.
Ups, przepraszam. Damom nie przystoi.
Postanowiłam milczeć i poczekać na reakcję – głównie dlatego, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć, żeby mnie zaraz nie zadźgał harpunem. Czy on w ogóle miał harpun na tej swojej łajbie? Dobre pytanie. Nie wyglądał na wielorybnika, ale podobno pod wpływem adrenaliny ludzie dostają super siły, prawda?
– Słuchaj, lala – zaczął po dłuższej chwili. Miałam ochotę strzelić mu w pysk za tę „lalę”, ale, niestety, nie dosięgłabym. – Księciunio chciałby się z tobą hajtnąć. Mieszka w wielkiej chacie przy brzegu i w ogóle ocieka hajsem. Jak zobaczy, że masz ogon, prawdopodobnie da za wygraną i być może wtedy wypuści mnie, żebym mógł sobie dalej szczęśliwie nic nie robić. Takie mam zadanie. Więc bądź tak miła i nie utrudniaj, co?
– Nie zobaczy mojego ogona – wyszeptałam. Wywrócił oczami, a ja zacisnęłam mocniej dłonie.
– Dobra, jak nie chcesz po dobroci, to może serio zarzucę ci tę siatkę na ten twój durny łeb i będzie po kłopocie, dobra?
– Kretyn.
Naprawdę. Jednocześnie chciałam się roześmiać i pacnąć go w twarz.
–A ja jestem Jim, miło poznać.
Znowu wywrócił oczami, a ja tym razem nie zdołałam powstrzymać się od uśmiechu.
– Sagara – poczyniłam honory. Przez jego twarz przebiegł cień. Może zdziwienia czy coś.
– Dobra, laleczko, słuchaj. Jak nie chcesz się z księciem hajtać, to po prostu mu udowodnijmy, że jesteś rybą i… – Nie dokończył, bo bezczelnie wcięłam mu się w zdanie. Miałam dość słuchania bzdur.
– Kiedy wyciągniesz mnie z wody, przestanę być rybą, kretynie. Ogon nie może wyschnąć.
No i już. Wyrzuciłam to z siebie, uwaga na głowy, bomba zdetonowana, fire in the hole. Jim (jak to imię dziwnie brzmi) zawiesił się na chwilę. Dłuższą chwilę. Niemniej, jego mózg poradził sobie z analizą tego faktu, wkrótce odchrząknął i powiedział:
– Dobra, dobra. Możesz popłynąć obok łódki, a ja ci skołuję jakieś fajne akwarium i rozejdziemy się w swoje strony.
Wywróciłam oczami i natychmiast się zmyłam. Pod wodą zaczęłam krzyczeć z frustracji. Jaki on był uparty, krótkowzroczny i irytujący. Rozmowa z nim to straszna strata czasu.
Prawda?
Prawda.
Dlatego następnego dnia znowu do niego popłynęłam. Chyba mam za dużo wolnego czasu. Ha, ha, ha.
Przyczaiłam się za nim i czekałam, aż się odwróci, ale on z góry wiedział, że tam jestem. Może miał jakieś piekielne zdolności. Sprzedał duszę czy coś.
– Lala, masz okropny zwyczaj odchodzenia bez pożegnania.
Jakiż on drażliwy! Przyznam otwarcie, że cieszył mnie fakt, że znowu mogę sobie z nim porozmawiać (nawet jeśli to tylko strata czasu) i to dlatego pozwoliłam sobie na chichot. No ale nie dla chichotania się do niego przypałętałam.
– Masz, kretynie.
Rzuciłam w niego rybą. Mijałam ich ławicę zupełnie przypadkiem i tak jakoś pomyślałam, że pewnie chętnie by ją zjadł. Ogólnie pewnie chętnie zjadłby wszystko, co nie jest małżą. Zauważyłam pytanie w jego spojrzeniu, więc pospieszyłam z odpowiedzią:
– Patrzyłam, jak się męczysz i postanowiłam ci pomóc. Nie mogę pozwolić, żebyś padł z głodu na mojej warcie.
Uśmiechnął się, co sprawiło mi dziwną przyjemność.
– Wiesz co? Powiedz mi coś o sobie.
I tak przerwał moją przyjemność. Zdziwiło mnie to pytanie i nie miałam ochoty na nie odpowiadać.
– Ale co?
– No wiesz, ile masz lat, co lubisz i tak dalej. – Machnął ręką, jakby w sumie zagadał mimochodem.
– Matko, nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś mnie o to pytał. – Co było całkowicie zgodne z prawdą. – Coś chyba około trzystu, ale nie jestem pewna. – Co nie było zgodne z prawdą. Strzelałam.
– Chyba? – wyraz jego twarzy mówił, że porządnie go to zdziwiło. – Co wy, lala, nie obchodzicie urodzin czy coś?
Zarumieniłam się. Chciałam nad tym zapanować, ale stawiam, że się nie udało.
– Obchodzimy – wydukałam, unosząc brodę.
– No to czemu ty nie obchodzisz?
Nie wiem nawet, jaki mamy rok, jaką porę roku, nie mówiąc o dniu tygodnia. W pewnym momencie po prostu przestałam liczyć.
Ale nie miałam ochoty mu o tym mówić. Nie miałam ochoty nic mówić. Zapomniałam się. Nie powinnam była w ogóle z nim rozmawiać. Byłam taka głupia i naiwna. I, muszę przyznać, spanikowałam. Jestem kretynką. Więc uciekłam. Nie oceniajcie mnie tak szybko, trochę wyszłam z wprawy, jeśli chodzi o kontakty międzygatunkowe.
Nie obchodziłam urodzin, bo nie pamiętałam, kiedy wypadają. Latem? Zimą? Czy nad laguną wisiała wtedy tęcza? Czy może to były urodziny Sarayu? Co miałam mu powiedzieć? Nie chcę o tym gadać? A potem co? Zmienić temat na pogodę? Tak, wolałam uciec. Taka ze mnie ofiara losu. Nigdy nie lubiłam kłamać, ale nie lubiłam też zostawiać spraw niedokończonych, dlatego następnego dnia znów chciałam z nim pogadać. Przeprosić za swój kretynizm, wyjaśnić, co się stało i w ogóle. Chciałam mu powiedzieć prawdę. Co mi szkodziło?
Często zmieniałam zdanie w tej sprawie. Nie byłam pewna, czy mogę mu zaufać i czy w ogóle chcę to zrobić, ale niby dlaczego miałabym to chować dla siebie? To nie jakaś wielka tajemnica. Poza tym wszystkie osoby, które mnie znały, wiedziały wszystko na ten temat. Nie miał nawet komu wygadać.
Dopiero kiedy następnego dnia próbowałam wrócić w miejsce, gdzie ostatnio rozmawialiśmy, olśniło mnie, dlaczego bałam się z nim rozmawiać.
Wcale nie bałam się rozmowy.
Bałam się, co on o mnie pomyśli.
„Pozwoliłaś siostrze zniszczyć sobie życie? Super, poznajmy się bliżej!”. Hmm, to tak chyba nie działa.
Niestety, nie dotarłam do jego łodzi.
Kiedy się spędza tyle czasu niemal w samotności, staje się wyczulonym na obecność innych. Szczególnie, jeśli ktoś na ciebie patrzy. Na początku to może być paranoja i myślenie życzeniowe – bo przecież nikt nie patrzy – ale po pewnym czasie wykształcasz w sobie szósty zmysł. A na mnie ewidentnie ktoś patrzył, mimo że ja nigdzie tego kogoś nie widziałam. Poczułam mrowienie w ogonie, serce zabiło mi mocniej i skoczyła adrenalina. Możliwie jak najnaturalniej zboczyłam z kursu, ale coś mi nie wyszło, bo mój cień natychmiast zastąpił mi drogę. A ja dobrze go znałam.
Nihan bardzo zmieniła się przez ten czas, kiedy jej nie widziałam. Dostrzegłam w niej dzikusa, co nie było takie trudne, biorąc pod uwagę olbrzymi kołnierz jak u kobry, pomarszczoną, brązową skórę i łysą głowę. Jej ciało pokrywały przeróżne przebarwienia, a zęby zżółkły i zmieniły się w okropne, ostre kły. Schudła. Gołym okiem mogłam policzyć jej kości, a klatka piersiowa była płaska jak u małej dziewczynki. Tyle że mała dziewczynka jest urocza i nieskazitelna, a syrena przede mną wyglądała jak dzikie zwierzę. Pomiędzy palcami wyrosła jej błona, a mocne paznokcie zastąpiły o wiele mocniejsze szpony. Po jej rudych puklach nie został nawet jeden włosek, za to z czubka głowy wystawały dwa kościane rogi. Tylko oczy były takie same – czerwone i rozbiegane. To właśnie po nich rozpoznałam dawną znajomą, choć przecież teraz zdobiły zupełnie inną twarz – szkaradną i nieludzką.
Wyglądała jak potwór morski, dlatego skamieniałam, widząc ją. Nie mogłam wykrztusić ani słowa, więc przez chwilę tylko na siebie patrzyłyśmy, dopóki się nie odezwała. Jej głos brzmiał, jakby oparzyła sobie struny głosowe.
– Sagara.
Tylko tyle, żadnego cześć, żadnego spadaj stąd ani pocałuj mnie w dupę.
– Nihan – odpowiedziałam i skinęłam głową.
– Zbłądziłaś? – spytała tym swoim strasznym głosem, a po moich plecach przebiegły ciarki. Olałam jej pytanie.
– Co ci się stało?
Zacisnęła szczęki, co było bardzo dobrze widoczne pod cienką skórą. Prawdopodobnie pomyślała, że się z niej naigrywam, bo przecież musiałam wiedzieć, co się stało. Była tylko jedna możliwość. Mimo tego faktu, pytanie wyleciało z moich ust, zanim zdążyłam się nad tym poważniej zastanowić.
Syreny nie są wegankami. Normalnie możemy zjeść wszystko, byle nieźle ukrwione, ale co sto lat musimy pić ludzką krew, żeby zachować piękno i młodość. Mimo wszystko jesteśmy demonami i postrachem rybaków, więc takie drobiazgi, jak dobra aparycja, przydają się w tej robocie. Tak czy siak niewypicie krwi w terminie powoduje rozpoczęcie procesu starzenia, występują zmarszczki, siwieją włosy, łuski zaczynają wypadać. Normalna rzecz, żyje się tak samo długo, tylko że się nie jest ładną, sprawną ani zgrabną. Bardzo rzadko zdarzają się takie przypadki, a jeszcze rzadziej syrena decyduje się na starzenie sama z siebie, bo nie ma opcji cofnij. Nie wypiłaś – przepadło, a zapomnieć łatwo, bo sto lat to jednak dość odległy termin. Nie ma czegoś takiego jak „uzupełnienie dawki”. Kiedy ktoś tego spróbuje, umrze, ponieważ tylko tego jednego dnia w całym wieku nasze organizmy są przystosowane do zaabsorbowania czystej, ludzkiej krwi w takiej ilość. (Za to mięso możemy jeść przez całe życie). Cała ta akcja z płynami ustrojowymi nie tłumaczy jednak przypadku Nihan. Sądząc po jej dzikim wyglądzie, musiało przytrafić jej się coś innego.
Tak naprawdę niewypicie krwi nie jest groźne. Po tym, jak już jest się starą, można dalej się w to bawić, podobno ma to przedłużać życie, ale nikt takiego działania nie udokumentował. Najgorsze dzieje się, kiedy wypije się za dużo krwi, na przykład dwa kielichy. I to musiała zrobić Nihan. Tylko w ten sposób można stać się dzikusem. Nie bardzo potrafiłam sobie jednak wytłumaczyć, po co miałaby to robić. Dawniej kobiety wierzyły, że jeśli jesteś nieskalaną dziewicą, więcej krwi sprawi, że będziesz jeszcze piękniejsza, ale to mit. W naszych czasach nikt już tego nie próbuje i nigdy nie słyszałam o podobnym przypadku.
A ponieważ Nihan nie była na tyle łaskawa, żeby odpowiedzieć na moje pytanie, doprecyzowałam:
– Czemu to zrobiłaś?
Zaczerpnęła głęboko tlenu, a jej klatka piersiowa uniosła się, ale nie westchnęła ani nic podobnego. Zamiast tego podpłynęła bliżej mnie i zatrzymała się dopiero, gdy jej usta znalazły się na wysokości mojego ucha. Ten głos wywoływał u mnie ciarki i odbijał się echem w środku mojego ciała. Gdybym miała włosy na ciele, pewnie dostałabym gęsiej skórki, ale zamiast tego całym moim organizmem – i ludzkim, i rybim – wstrząsały okropne dreszcze, a ja próbowałam nad nimi zapanować.
– Chcesz wiedzieć, co się stało? – zaczęła, przeciągając samogłoski. – Powiem ci. Chcę, żebyś wiedziała. Kiedy zniknęłaś, nikt mi nie powiedział, co się stało i gdzie jesteś.
Wstrzymałam oddech.
– Ty też nic po sobie nie zostawiłaś. Gdzie mogła się podziać moja droga przyjaciółka? – w jej głosie zabrzmiała kpina. – Och, cóż mogło się stać? Nie dawałam im spokoju. Chciałam znaleźć najbliższą mi osobę. Prawie dwieście lat spędziłam, przeczesując zachód, aż w końcu się nade mną ulitowali, widząc, że wariuję. Wiesz, co mi powiedzieli?
Wyraźnie czekała na odpowiedź, więc pokręciłam głową, przełykając ślinę.
– Powiedzieli mi, że wyszłaś na ląd! Ha! – zaśmiała się głośno i przeraźliwie, miałam wrażenie, że ten wynaturzony śmiech słychać w całym oceanie. – Poszłaś za swoją siostrą – tu nastąpiła stosowna pauza. – I. Nigdy. Nie. Wrócisz – wysyczała. – Nawet nie przyszło mi do głowy, że jako człowiek byłabyś już martwa. Chciałam cię znaleźć, pewnie zadowoliłby mnie nawet twój nagrobek. I wiesz, co zrobiła twoja najlepsza przyjaciółka?
Znów pokręciłam głową.
– Twoja najlepsza przyjaciółka sprzedała się topielicom.
Poczułam się, jakby krew przestała mi krążyć w żyłach. Topielice są wredne, podstępne i złośliwe, ale nie dziwię się – też bym się zezłościła, jakby mnie jakiś cwel utopił za młodu i kazał resztę życia spędzić w tymże zbiorniku. Za dary – czasem materialne, czasem mniej, bo zabierały też urodę, młodość, duszę (jeśli klient ją miał – syreny nie są w jej posiadaniu) albo głos – pomagały innym stworzeniom i demonom. Znały się dobrze na klątwach i innych czarach, ale ich usługi wymagały sporej zapłaty i nigdy nie było wiadomo, czy ostatecznie nie zamienią cię w pianę morską.
 Nie odezwałam się, więc Nihan kontynuowała, ale z dużo mniejszym spokojem.
– Oddałam im wszystko, co miałam, ale nie widziały swojego interesu w mojej sprawie. Dlatego zgodziłam się na jeszcze jeden ich warunek. Zostawiły mi dziesięć lat życia, a resztę zabrały dla siebie. W zamian za to miały dać mi możliwość wyjścia na ląd, a potem powrotu do syreniego życia.
Westchnęła, a ja już przeczuwałam, że coś poszło nie tak, jak miało.
– I wiesz co? Nie wiesz. Ja ci powiem. Podały mi ogromną czarę ludzkiej krwi i kazały wypić. Miała wzmocnić moje ciało i utrzymać „syreniego ducha”. Był jeden kruczek: musiałam wyjść z wody, zanim krew zacznie wypalać moją skórę.
Niespodziewanie zaczęła się śmiać. Zaskoczyła mnie do tego stopnia, że aż się wzdrygnęłam. Pozwoliłam sobie na nią zerknąć i udało mi się zauważyć, że natura zabrała jej nawet rzęsy. Ocierając przekrwione oczy z łez, Nihan wykrztusiła:
– Może i by zadziałało! Nie wiem! Nie miałam okazji się przekonać, bo jednak z jaskiń pod dnem nie tak łatwo jest się wydostać na powierzchnię, ha, ha, ha!
Jej śmiech brzmiał maniakalnie, jakby była obłąkana. Budziła we mnie odrazę.
– I w tern sposób zostałam bez urody, bez młodości, bez głosu, bez pieniędzy, bez przyjaciółki i bez domu! Wiesz, co mi zostało?
Znów musiałam pokręcić głową.
– Zostało mi dziesięć lat nędznego, obrzydliwego życia w ciele, którego nienawidzę. W ciele potwora. Myślisz, że tak po prostu się poddałam, osunęłam na dno oceanu z nadzieją na zgnicie? O nie. – Teraz ona pokręciła głową. – Szukałam cię dalej. Gdybyś zostawiła mi choćby kartkę, nie zmarnowałabym ostatnich dwustu lat. A teraz mój czas się kończy. Zostało mi już tylko kilka tygodni, więc zamierzam dobrze je wykorzystać.
Przybliżyła się, niemal dotykając mojego nosa swoim.
– Zabiję cię, Sagaro. Zabiję cię powoli i zadbam o to, żeby bolało. I to więcej niż jedną osobę. Straciłam przez ciebie wszystko. Teraz sprawię, że ty też wszystko stracisz, nawet jeśli twierdzisz, że nic nie masz. Wiesz dlaczego? – Tym razem nie zdążyłam pokręcić głową. – Bo dziwkom nic się nie należy.
Mrugnęła i już jej nie było. Puf! Dygotałam. Coś mnie ściskało w gardle. Musiałam sobie wmawiać, że wcale się nie wystraszyłam, że jej groźba po mnie spływała, ale próbowałam samą siebie okłamać. A przecież nie lubię kłamać.
Byłam cholernie przerażona.
Do tego stopnia, że nie mogłam nawet utrzymać się w miejscu. Strach mnie sparaliżował. Powoli pozwoliłam sobie opaść na dno. Ocean wymarł. Ryby i inne zwierzęta gdzieś się pochowały i wcale im się nie dziwiłam. Moje ciało zaczęło dziwnie drgać, wstrząsały mną torsje, miałam ochotę zwymiotować. Jeszcze nigdy tak się nie czułam. Brzydziłam się sobą. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam, dlatego tylko wydawałam z siebie dźwięk przeraźliwie podobny do szlochu. Nawet nie byłam w stanie powiedzieć, czego tak się bałam. Przecież faktycznie nie miałam nic, co mogłaby mi zabrać. Moje żałosne życie? Niech sobie bierze. Ileż można tkwić na środku oceanu i gadać z rybami, nie mając żadnych celów, marzeń, ambicji? Nawet porozmawiać nie było z kim. No, może ostatnio trafił mi się prezent w postaci towarzysza. Uśmiechnęłam się na jego wspomnienie  i…
O Bogini.
Jim.
Czy to dlatego mnie śledziła? Chciała go znaleźć? A może na odwrót? Śledząc go, znalazła mnie? Mój oddech przyspieszył. Nigdy nie pomyślałabym, że nasze rozmowy mogą być niebezpiecznie także dla niego. A jednak tak i to pewnie nawet bardziej niż dla mnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że on sam mi to powiedział. Jeśli wróci na ląd bez syrenki, spotka go kara. I to raczej taka kara bez możliwości odwołania się. A nawet mimo tego mnie oszczędził. Mógł mnie złapać wiele razy, nie miałam nawet jak się bronić. Jednak dalej machałam moją płetwą i mogłam sobie leżeć na dnie, czując walczące ze mną ciśnienie. Nie wiedziałam, czy Jim był tak dobry czy po prostu głupi. Chciałam  go ochronić. Nie miałam pojęcia, czy Nihan mogła mieć go na celowniku, za to miałam przeczucie, że stanie się coś złego. Płetwy mi drżały. Nie chciałam mieć jeszcze jednego życia na sumieniu. Odetchnęłam głęboko, wbiłam palce w piasek. Co mogłam zrobić? Zamiast ratować świat czy dokonywać innych heroicznych czynów, wygrzebałam z dna ostrygę i rozbiłam o skałę. Rozwalanie pomagało w opanowaniu emocji, tak więc śmierć tego małego stworzenia nie poszła na marne – pozwoliła mi podjąć racjonalną decyzję. Mogłam zrobić właściwie tylko jedno.
Mogłam zniknąć.
Znowu.
Gdybym była daleko, Nihan nie miałaby żadnego pożytku z ranienia Jima. A jeśli znalazłaby mnie gdzieś na północy – dobrze, mogła mnie tam zabić. Prawdopodobnie wielorybnicy i tak by mnie capnęli – prędzej czy później. Chociaż stawiałam, że przebicie harpunem jest szybszą śmiercią niż tortury jakiejś nawiedzonej suki.
Wyruszyłam od razu. Miałam płynąć daleko, ale chciałam przebyć tę drogę jak najszybciej. Znowu wstrząsnął mną szloch. Musiałam się ogarnąć i ze wstydem przyznaję, że zajęło mi to dobre kilka godzin. Kiedy jednak mijałam północne prądy, byłam już całkowicie wyluzowana i skupiona na jednym – uciec jak najdalej. To jest, do najbliższej łodzi wielorybniczej, bo dalej byłoby to nieco karkołomne zadanie. Nie chciała się zapuszczać w ludzkie obszary łowieckie bez potrzeby. W każdym razie taki miałam plan, jednak życie pokazało, że nic z tego, nigdzie nie dopłynę.
Dosłownie kilka mil po odzyskaniu spokoju słońce przykrył mi wielki cień. Ciekawość mnie zżerała, kto to postanowił wyruszyć na rejs tak późno. Czyżby cały dzień stali, a w nocy podróżowali? A może dla sportu lubią sobie ponawijać kotwicę? Nie mogłam się oprzeć i postanowiłam co nieco podsłuchać. Łódź była niewielka, choć pewnie ze dwa razy większa od maleństwa Jima. Spoważniałam. Jego imię wywoływało we mnie dziwne poczucie winy. Pokręciłam głową i wdrapałam się na reling. Szybko jednak zanurkowałam z powrotem, bo jakiś facet stał akurat przy tej burcie. Na szczęście tyłem. No nic, odpłynęłam kawałek i ostrożnie wychyliłam głowę z wody. Zaczęłam słuchać, a wtedy krew przestała mi chyba na chwilę krążyć. Znowu.
– Kurde.
– Nooo…
Oczywiście, że rozpoznałam te głosy, nie można ich było pomylić z żadnymi innymi. To aż nieprawdopodobne, że za każdym razem, kiedy dane mi było je słyszeć, moje życie wywracało się do góry nogami.
– Czego on w ogóle od nas chce? – spytał ten młodszy, który sprawiał wrażenie niezbyt rozgarniętego. – Pisze tam coś?
– Jest, kurde, napisane, czopie – poprawił go starszy. – Mówi, że dostał cynk, gdzie się, kurde, szczeniak schował.
– Jaki znowu szczeniak? Mamy szukać jakiegoś kundla?
– Na Odyna, Teutatesa i wszystkich świętych, no kurde no! Takiego idioty to już dawno nie spotkałem. Jaki ty głupi jesteś, młody… - Oczami wyobraźni mogłam zobaczyć wymowne spojrzenie tego człowieka, chociaż nigdy go nie widziałam.
Młody coś mu odpowiedział, ale wiatr kompletnie go zagłuszył.
– Uważaj na słowa, gówniarzu, bo się twoja przygoda zaraz, kurde, skończy. W każdym razie musimy wrócić, bo młody nie wrócił, kurde, z laską. Czaisz, durniu?
Drugi chyba na chwilę się zamyśli, bo zapanowała cisza. W końcu się odezwał:
– Ale co on chce z nim zrobić?
Znów zapadło milczenie. Stawiam, że stary jeszcze raz wywrócił oczami.
– Rusz trochę mózgownicą. Co książę może, kurde, zrobić z kimś, kto, kurde, olał rozkaz?
Młody chyba pokiwał głową czy wykonał jakiś inny znak, bo Pan Kurde kontynuował:
– Brawo, kurde. Zajarzyłeś. Zawijajmy już, bo się, kurde, sami na stryczek załapiemy.
W tym momencie zanurkowałam z powrotem. Nie chciałam słyszeć ani słowa więcej. Byłam taką kretynką. Musiałam natychmiast wrócić i odnaleźć Jima. Chciałam za wszelką cenę uratować jego życie. Nawet gdybym miała stracić własne. Był tylko jeden sposób, aby to zrobić – znaleźć go przed rybakami na usługach księcia i przed Nihan. Niestety, cały ten majdan komplikował moje plany.
Nie miałam żadnego pomysłu, gdzie mógł być, więc zaczęłam od powrotu do miejsca, w którym ostatnio się widzieliśmy. Przysięgam, nigdy nie płynęłam tak szybko i nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam do tego stopnia zmęczona, ale nigdy też tak bardzo mnie to nie obchodziło. W trakcie „podróży” zaczęłam zastanawiać się nad motywami swoich działań. To jest, dlaczego on właściwie tyle dla mnie znaczył? Nie żeby znaczył zbyt wiele, w końcu ledwo go znałam, ale jednak bezsprzecznie byłam gotowa oddać za niego życie. Rozmawiałam z nim raptem kilka razy, nigdy zbyt długo i zawsze zachowywałam się jak ostatnia suka, po prostu znikając bez słowa, a po każdej takiej wizycie obiecywałam sobie, że to już ostatni raz, ale jednak wracałam. Coś mnie do niego przyciągało i to raczej nie porażająca inteligencja ani fakt, że mógł mnie zabić, a nawet powinien.
No ale nie zrobił tego. Dlaczego? Nie mam pojęcia. A może tak byłoby dla nas lepiej.
Możliwe, że to właśnie to, nie moja samotność czy litość wobec niego, wywoływały te nasze spotkania. On zwyczajnie na mnie czekał, nie czyhał. Nie żeby miał jakieś lepsze rozrywki. Chyba. Ale mimo to mógł mnie po prostu oddać księciu, a nie zrobił tego. To się ceni.
Nie spodziewałam się, że przez ten cały czas będzie stał w tym samym miejscu, ale i tak poczułam zawód i przez chwilę spanikowałam. Gdzie miałam go szukać? Mógł być wszędzie…
Albo nie. Nie mógł. Musiał być gdzieś blisko. Z jego lenistwem i mała łódeczką nie odpłynął nie wiadomo gdzie. Poza tym miał tę rybę… Pewnie nie zjadł jej surowej. Musiał sobie ją upiec nad ogniem. Na lądzie. Wątpiłam w to, że oparł się pokusie porządnego, ciepłego posiłku. Byłam niemal pewna, że musiał siedzieć na wyspie najdalej dzień drogi z tego miejsca, a najbliższe wyspy były na zachodzie. Ruszyłam od razu.
Pierwszy zachodni archipelag był malutki, raptem osiem wysepek. Opłynęłam wszystkie dookoła. Nic. Znowu spanikowałam. Dopłynęłam do większej wyspy, co najmniej wielkości sporego miasta, którą też okrążyłam. Nic. Nic nic nic nic. Chciałam krzyczeć. Czułam mdłości i musiałam się ogarnąć. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze nosem. Odgarnęłam lepiące się do czoła włosy. Trzęsła mi się broda. Może wcale nie popłynął na zachód? Na północy też był archipeladżek, tylko trochę dalej. Mógłby tam być? Mógłby. Czemu nie? Może specjalnie unikał zachodu w obawie przed potworami? Mały zabobonista… Pod wpływem tego rodzaju przemyśleń wstąpiła we mnie nowa energia. Zawróciłam. To był cud, że miałam jeszcze siłę płynąć. Gdyby nagle opuściła mnie adrenalina, opadłabym na dno. I, co paradoksalne, tak się właśnie stało.
Zmierzch już dawno zapadł, więc musiałam podpłynąć bardzo blisko, żeby mieć pewność, ale tak. To z całą pewnością Jim piekł sobie małe rybki nad ogniskiem. Westchnęłam z ulgą i nagle cały świat stał się czarny.
Nie mam pojęcia, jak długo byłam nieprzytomna, ale pierwszym działaniem podjętym po przebudzeniu było upewnienie się, czy wszystko z nim w porządku. Żył, spał. Bogini, jaka ulga.  Mimo wszystko nie odważyłam się wychylić. Stałam na straży. Tak minął mi pierwszy dzień…
drugi…
i jeszcze dodajmy czas nieokreślony, kiedy leżałam na dnie… Nic się nie działo. Może zrezygnowali? Może go nie znaleźli? Może to dobra kryjówka?
– Stęskniłeś się, kretynie? – zagadałam w końcu trzeciego dnia, kiedy słońce już zachodziło.
Jim natychmiast zerwał się z piasku. Chyba go wystraszyłam.
– Bardzo się stęskniłem – przyznał za śmiechem. Ta odpowiedź bardzo mi się spodobała. – I miałem nadzieję, że przyniesiesz mi rybę, bo te stąd nie nadają się na porządny posiłek.
Uśmiechnęłam się, bo byłam na to przygotowana. Rzuciłam nią w niego. Prawie się roześmiałam, ale bałam się, że to by zepsuło scenę.
– Mówiłam, że nie dam ci się zagłodzić, póki cię pilnuję.
– Więc będziesz musiała mnie tu żywić do końca życia, słońce.
Ściągnęłam brwi. Nie rozumiałam.
– Czemu?
– Bo jak wrócę bez ślicznej lali, które uratowała księciu tyłek, poślą mnie na stryczek, a nie spieszy mi się do zostania ozdobą choinkową.
Zamurowało mnie. Zdałam sobie sprawę z naszego beznadziejnego położenia. Gdzie byśmy się nie udali, ktoś na nas dybie. W dodatku bez powodu, prawda? Nigdzie nie było dla nas bezpiecznego miejsca. Szybka analiza sytuacji wykazała jednak, że na morzu łatwiej się ukryć niż w państwie dupka, który chce nas pozabijać. I pewnie czyha na nas w porcie. Nie mogłam pozwolić, żeby Jim wrócił na ląd.
– Nie dam się wyciągnąć z wody – powiedziałam, mając nadzieję, że to odciągnie go od wizji powrotu.
– Wiem. Dlatego mam nadzieję, że pozwolisz mi zostać na tej małej wysepce i będziesz mnie dokarmiać od czasu do czasu.
Chciałam się uśmiechnąć, ale czułam się, jakby jakiś ciężar opadł mi na ramiona. Ciężko mi się oddychało.
– To chyba zostaniemy tu razem, bo ja tak jakby nie mogę wrócić do laguny. I to od jakichś dwustu lat. Miło jest mieć w końcu towarzystwo, nie? – spróbowałam wrócić na przyjemne tory.
Milczał, a jego twarz zastygła w wyrazie dziwnego zaskoczenia. Chyba chciał usłyszeć tę historię. No dobra. Co mi szkodziło?
– Wyrzucili mnie – zaczęłam ostrożnie – bo moja siostra wyszła na powierzchnię. Straciła ogon. A ja jej na to pozwoliłam. Byłam jedyną osobą, która wiedziała, co planuje, ale jej nie powstrzymałam.
Oczy mi się zaszkliły.
– I to ma być powód? To chyba była jej decyzja? – wypalił szybko.
– Syreny dojrzewają wolniej. Kiedy Sarayu straciła ogon, kiedy została człowiekiem, straciła też długowieczność. Dla nas wasze siedemdziesiąt lat to jak okres przedszkolny. Praktycznie zabiłam własną siostrę, rozumiesz? – Spróbowałam dyskretnie otrzeć oczy.
– To nie twoja wina – odpowiedział miękko. – Nie powinnaś się tym zadręczać przez dwieście lat.
Czułam, że ta liczba zrobiła na nim wrażenie.
– To było tylko dziecko. Ona myślała, że jest już dorosła i może decydować, ale to nieprawda. Była dzieckiem. Nawet nie wytłumaczyłam jej, że nie powinna wychodzić, że powinna trzymać głowę w zimnej wodzie. Ale co ty możesz o tym wiedzieć – zdenerwowałam się, że zaczęłam mu to tłumaczyć, że zaraz może będę musiała jeszcze bardziej zgłębić ten temat, więc poczułam ogromną potrzebę ucieczki. Zaczęłam powoli się wycofywać, ale wtem pewien ktoś złapał mnie za rękę.
– O nie – usłyszałam. – Nieładnie jest odchodzić bez pożegnania.
Uśmiechnęłam się szeroko, a jego oczy rozbłysły.

Spędziliśmy na wyspie dobry miesiąc. Za dnia czuwałam przy brzegu, dbając, żeby mnie nie widział. Robiłam zwiady, okrążałam wybrzeże, patrolowałam plażę. Nigdy nie widziałam niczego podejrzanego, ale starałam się nie tracić czujności. Wieczorem wracałam do miejsca, gdzie rozmawialiśmy pierwszego dnia i spędzaliśmy razem całą noc. Gadaliśmy. Bardzo dużo. Czasem też po prostu gapiliśmy się w gwiazdy i szukaliśmy gwiazdozbiorów. Znałam się na tym, ale nie chciałam psuć mu zabawy, więc głównie wymyślaliśmy nowe. Jeden z nich nazwał Sagara. Powiedział: „A te cztery gwiazdy będą nosić twoje imię”.
Trochę mnie wypytywał o życie w oceanie, czasem próbował dowiedzieć się czegoś o mnie, ale z marnym skutkiem. Bardziej lubiłam słuchać, co on ma do powiedzenia.
– Dlaczego mnie nie złapałeś? – zapytałam któregoś wieczora. – Dlaczego puściłeś mnie wolno?
Jim spojrzał na mnie i zaczął szybko mrugać. Po chwili wzruszył ramionami.
– Po prostu cię lubię, dobra?
Zrobiło mi się niezmiernie gorąco, kiedy to usłyszałam. Ogólnie i tak było gorąco, a wtedy jeszcze bardziej. Przyznam się tu, bo tutaj mogę, że może trochę nadinterpretowałam to wyznanie. Tak czy siak następnego dnia zakradłam się do niego, kiedy spał na brzegu i delikatnie – tak, żeby nie poczuł – pocałowałam go w policzek.. Miałam nadzieję, że tego nie poczuł. Nie chciałam powtórki z rozrywki, zrobiłam to dla siebie. Żeby móc zapamiętać.
Wszystko szło świetnie, dopóki któregoś dnia Jim nie wypatrzył wśród fal Nihan. A dokładnie jej tylnej części. Spanikowałam, kiedy mi ją pokazał, więc chciałam namówić go na zmianę wyspy. Już, teraz, zaraz. Chciałam uciec na zachód. Nie wiem czemu, ale nie zgodził się. Po pewnym czasie zaczął uciszać wszystkie moje wywody na ten temat, nawet, kiedy usiłowałam wreszcie (lepiej późno niż wcale) wyjaśnić mu całą sytuację i opowiedzieć pełną historię. Zaczął się okropnie wściekać, więc dałam za wygraną. Zostały mi tylko modlitwy.
Które na nic się nie zdały. Modliłam się bardzo żarliwie, ale pewnego dnia znowu usłyszałam te głosy i włos mi się zjeżył. Rechotali. Nie słyszałam wśród nich Jima. Natychmiast wyskoczyłam na brzeg i zaczęłam do niego krzyczeć.
W tym momencie jakiś cwel zarzucił mi siatkę na łeb.
Wtedy mój związany bohater wyskoczył znikąd i zaatakował młodego, który szarpał się ze mną, próbując wyciągnąć mnie na brzeg. No ale przegraliśmy tę bitwę. Jim próbował chyba wszystkiego, a jednego z nich obdarował nawet obficie krwawiącą raną na ramieniu. Nic z tego. Dobiliśmy do brzegu, a tam zrobiłam „pa pa” mojemu największemu skarbowi.
Mój ogon spłynął.
Bolało jak cholera. Krzyczałam. Jim się rzucał. Przypuszczam, że ludzie czują coś podobnego w momencie obdzierania ze skóry. Albo przypalania. Albo porodu. To najgorsze, co może się przytrafić, a do tego boli podwójnie, bo też psychicznie.
Młody próbował ciągnąć mnie za włosy, żebym zaczęła iść. Nic z tego. Moje zaczerwienione nowe nogi były kompletnie do niczego i nie umiałam z nich korzystać. Czułam się słaba. Jakby mi ktoś coś amputował. Gówniarz chyba chciał mi przyłożyć, ale stary wziął mnie na ręce. Byłam mu wdzięczna, nawet jeśli oznaczało to zostawienie Jima na pastwę młodego.
Spędziłam w zamku osiem piekielnych dni.
Dzień pierwszy: Jim jest sądzony, ale mnie nie wolno w tym uczestniczyć, więc ostatni raz widzę go wleczonego po ziemi za koszulę. Książę przekazuje mi, że go poślubię. Na tę wiadomość wymiotuję mu w twarz. A może jest jakiś inny powód?
Do rana umiem stawiać niepewne kroki pod naciskiem wrednych pokojówek, które każdy mój upadek komentowały pogrzebaczem na moim kręgosłupie. Płaczę. Często i gęsto. Brakuje mi wody, ogona, suche włosy są do bani, a brak skrzeli przyprawia mnie o dziwną bezradność – niemal topię się w wannie.
Dzień drugi: książę odwiedza mnie w mojej komnacie i już po pierwszej wymianie zdań dostaję od niego w twarz. Dżentelmen, nie ma co. Z naszej rozmowy wynika tylko tyle, że się wybitnie nie lubimy. Ale, tu cytat, „przekażę śliczną buzię jego dziedzicowi”. Modlę się, żeby dupek zdechł i to najlepiej na jakiś bolesny syfilis czy coś. Można zdechnąć na syfilis?
Próbuję rzucić się z okna, ale trzy kochane pokojówki szybko mnie odciągają i tłumaczą spokojnie, powoli i z użyciem pogrzebacza, że jeśli nie dotrzymam warunków „umowy”, Jim pożegna się z tym światem. Wyrywam najniższej i najwredniejszej pogrzebacz i zaczynam ją okładać, tylko za to, że śmiała wypowiedzieć jego imię. Kiedy wpadają strażnicy, mam tylko trochę więcej siniaków od niej. Rozdzielają nas siłą i przy akompaniamencie wrzasków. Chcę ją pokopać, ale nie ogarniam tych nóg.
Dzień trzeci: nie mam żadnych wieści od Jima. Już dawno może leżeć na dnie sadzawki z betonowymi nogami. Posłusznie wykonuję wszystkie polecenia, reaguję na nowe imię: Beatrice, a nawet jem to obrzydliwe żarcie. Nie pozwalają mi zejść na obiad do jadalni, ale czuję satysfakcję, kiedy niska służąca – Rebecca – podaje mi widelec, a ja wiem, do czego służy. Sarayu mnie nauczyła. Przez cały dzień nie widzę księcia. Wieczorem przychodzi jakiś pacan i wciska mnie w coś białego i cholernie niewygodnego. Mówią, że to na jutrzejsze wesele. Po jego wyjściu natychmiast wymiotuję.
Dzień czwarty: nie bawię się dobrze. Nie weselę się. Szukam Jima w tłumie, ale go nie widzę. Po złożeniu przysięgi każą mi wrócić do zamku. Nie mam pojęcia, co powiedzieli gościom. Przy lustrze zmywam z siebie cały puder i przez chwilę widzę siebie nago. Nie chce mi się liczyć siniaków. Słodka woda jest obrzydliwa.
Cały dzień spędzam w łóżku i zastanawiam się, czy Jim żyje.
Dzień piąty: żyje. Podsłuchałam rozmowę dwóch strażników, kiedy schodziłam na kolację. Pozwolono mi wyjść, ale zachowywałam się okropnie, więc odesłano mnie z powrotem. Na korytarzu widzę portret siostry obwieszonej klejnotami i podpisanej imieniem „Królowa Sarah” i zaczynam krzyczeć. Książę nazywa mnie „opętaną” i strażnicy wrzucają mnie do mojej komnaty.
Podziwiam Jima za to, że próbował się wedrzeć do zamku. Dwukrotnie. Jestem wzruszona, ale też przygnębiona. Ten kretyn powinien uciekać.
Dzień szósty: książę przychodzi do mnie w południe i zaciąga zasłony. Następnie  bezceremonialnie zaczyna mnie całować i obściskiwać. Jego ręce wędrują tam, gdzie zdecydowanie nie powinny. Brzydzę się go. Kiedy sprawy zachodzą za daleko, wbijam mu obcas buta w stopę. Dostaję za to w twarz. Spluwa na mnie i nazywa „dziwką”. Po raz pierwszy od pięciu dni odzywam się do niego:
– Byłabym dziwką, gdybym ci na to pozwoliła.
Wciąż czuję na sobie jego dotyk. Nic nie jem. Nic nie mówię. Nie mogę spać.
Dzień siódmy: próbuję być silna dla Jima, ale nerwy mi puszczają i wyskakuję z okna. Chciałam się zabić, ale kończę tylko mocno pokiereszowana i pokrwawiona. Mam szczęście albo pecha. Czuję się brudna.
Zbierają mnie z ziemi i kładą w łóżku. Odwiedza mnie lekarz. Mówi, że nic mi nie jest, ale jest zdziwiony moimi bliznami na szyi. Podpowiadam, że to były skrzela. Lekarz zaleca konsultacje z egzorcystą i wychodzi. Nikt inny mnie nie odwiedza. Resztę dnia spędzam, próbując się umyć. Nie ma efektów, nieważne, ile wody zużyję. Rebecca przynosi mi ją w wielkich wiadrach, które ledwo unosi, więc sobie nie żałuję
Dzień ósmy: wiążę prześcieradła i uciekam przez okno. Wiem, że wkrótce mnie złapią, ale muszę zobaczyć się z Jimem. Szukam go w porcie, kilka razy upadam, chyba mam jednak złamane żebro. Wypytuję. Miły pan podprowadza mnie pod chatę Jima. Wpadam do środka. Zastaję go leżącego plackiem na łóżku. Zrywa się tak, jak wtedy na wyspie.
– On mnie zmusił – mówię, nie tracąc czasu na powitania. – Naprawdę, Jim. Powiedział, że zabije cię, jeśli się nie zgodzę, ale to zachodzi coraz dalej i ja tak nie mogę po prostu…
Łzy lecą mu po twarzy.
– Jim, musiałam tu przyjść, musiałam się z tobą zobaczyć, ale proszę, wyjedź stąd. Daleko. Błagam. On cię nienawidzi i na pewno w końcu się ciebie pozbędzie.
Teraz moja kolej na płacz. Nie umiem tego zahamować. Mam ochotę wtulić się w niego i nigdy nie wypuścić. Mam ochotę go całować. Czuję, że to oczyściłoby mnie z brudu księcia. Chyba jestem egoistką.
– Więc odejdź – mówi. To urocze, ale jednocześnie irytujące.
– Nie mogę, Jim, nie mogę. Jeśli odejdę, on cię zabije, ukrzyżuje, ukamieniuje, poćwiartuje, ugotuje, nie wiem, wszystko.
Płaczemy i patrzymy sobie w oczy. Trzymamy się za dłonie. Chce się odezwać, ale w tym momencie wpadają dwaj strażnicy i wyciągają mnie za włosy z chaty. Krzyczymy. Głos Jima niesie się echem za nami. Znowu rozstajemy się bez pożegnania. Strażnicy mówią do mnie „Beatrice”, ja mówię do nich „dupki”. Nikt nie protestuje.
Wrzucają mnie do komnaty, a ja odciągam zasłony. Widzę morze przez szyby. Myślę o tym, jak długo mogę żyć w ludzkiej skórze i czy wystarczająco krótko, aby nie musieć patrzeć na śmierć Jima. Nie chcę widzieć wody, więc odwracam się i próbuję zapanować nad drżeniem. Wtedy słyszę swoje imię.
Odwracam się.
Krzyczę.
Walę dłońmi w szybę.
Łzy wpadają mi do buzi.
Szarpię się z klamką.
Wyskakuję i wypadam. Prawie nie czuję, że żebro mi przeskakuje. Biegnę do Jima, który zwisa bezwładnie ze ściany szopy. Wyszarpuję harpun i układam go na ziemi. Nie wiem, co mam robić. Uciskam klatkę piersiową, chociaż to bez sensu. Próbuję robić wdechy, chociaż nie umiem, więc po prostu muskam jego wargi. Płaczę. Nigdy tak nie płakałam. Mam na rękach krew Jima.
Krew Jima.
Znowu krzyczę i opadam twarzą na jego dziurawy tors. Krzyczę, że się nie zgadzam. Krzyczę, że przepraszam. Krzyczę, że tego nie chciałam.
Ktoś mnie tam znajduje, ale nie daję się odciągnąć. Nie tym razem. Krew zasycha mi na rękach i twarzy i w takiej postaci książę pewnie by mnie nie chciał. Bo książę na mnie czyha.
Chcę go zabić.
Wiem, że to zrobię.
Ktoś uderza mnie czymś w głowę i tracę przytomność.
Nigdy więcej nie widzę Jima.


JEZUS MARIA, NIGDY WIĘCEJ PISANIA CZEGOŚ Z DWÓCH PERSPEKTYW. PRZYSIĘGAM. JEŚLI KIEDYŚ WPADNĘ NA COŚ RÓWNIE GŁUPIEGO, TO MNIE NAJLEPIEJ ZWIĄŻCIE I ZABROŃCIE.

No, ludzie, wreszcie jest. Wiem, że czyta się ciężej niż poprzednią część, ale weźcie poprawkę na psychikę Sagary. Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle, jak mi się wydaje. I że was nie zawiodłam. I że poprawki, które wprowadziłam dwie minuty temu, wyszły na dobre. Mogą być literówki i błędy, proszę o wytknięcie.
Wiem, że nie ma tego efektu, który był przy pierwszym Lamencie, ale wszystko psuje fakt, że znacie już tę historię. Starałam się ;-;.
Tekst potraktujcie jako wersję demo, bo być może się troszkę zmieni.

Przyjmuję zakłady - zabiła czy nie zabiła?

Pierwsza część, trzecia część, czwarta, piąta.

34 komentarze :

  1. Oświeciło mnie - kulturalnie oglądam sobie animca o 2:30, nagle taki dryg - "A może sprawdzę Bloggera? Może są na tym świecie równie zryte (bez obrazy ^^") osoby, które siedzą po nocach w inernetach?"
    Wchodzę. Patrzę, nie >paczę<.
    Paczę.
    Paczę.
    Normalnie nie wierzę.
    Paczę.
    KURDE, ALA DODAŁA NOWY "LAMENT", YAY! KURDE, JUŻ IDĘ TO CZYTAĆ, AUTENTYCZNIE ZARYWAM NOCKĘ DO KOŃCA, KURDE NO! W KOŃCU DOWIEM SIĘ WSZYSTKO O POTRZEBACH FIZJOLOGICZNYCH SYRENEK! WOHOO!
    Klikam w magiczny link mówiący, że sny moje najbardziejsze się spełniły i wchodzę na jutuba, od raz szukając w mojej niekończącej się playliście piosenki o syrenkach - "Boku no basho, boku no umi" Lena i Olivera.
    No i czytam. W międzyczasie piosenki lecą dalej (coś o depresji i samobójstwie, coś o pokerowej twarzy, coś o lesbijkach zakonnicach, o zombiakach w Tokio itd. Fajne mam piosenki xD).
    No i czytam. Nihan? *świstoklik na tłumacz google*
    nihan > wykrywanie języka: turecki > tłumaczenie na polski: Nihan
    ;-;
    Ok, trudno. Czytam dalej.
    Wymiotuję tęczą, kupkam motylkami i ogólnie myślę: Nie! Nie napiszę w komentarzu tej literówki! Znowu wymiotuję, tym razem jeszcze doszedł jednorożec.
    Płaczę ze śmiechu i chowam się pod kołdrę przed Nihan, bo jeszcze mnie zje czy co.
    Lamentuję nad brakiem duszy syrenek (ale jakim cudem nie mają duszy, skoro Sagara ma, jak to powiedziała "dobre serduszko"?) i nad tym, że nie mogę dowalić tej pokojówce. I topielcom też.
    Płakam, kiedy ich porywają, a tu nagle - BUM! Jakaś romantyczna muzyczka ;-; Szybko przełączam na coś o morderczyni i wyobrażam sobie, jakby wyglądał szaszłyk z Pana Kurde i tego Młodego.
    Obstawiam, że Sagara go zabije. A jeśli nie, to ja to chętnie zrobię ^^ Znielubiłam go jeszcze bardziej >:/ I ta "królowa Sarah".... nie no... tym mnie rozwaliłaś ;-; Chyba ta syrenka faktycznie nie miała duszy T^T
    I ogólnie opo wyszło.... cudnie *^*
    AVE CI, BOGINI ALICJO! OD TEJ PORY SKŁADAM CI OFIARY Z NUTELLI I TOFIFIE!
    Nie wiem, jak to robisz, ale w niektórych momentach, kiedy Sagara opisuje swoją samotność tekst jest tak zabawny przez te jej sarkastyczne uwagi, ale zarazem taki smutny.... Należy Ci się tylko i wyłącznie podziw ♥
    A jeśli nie zrozumiałaś jeszcze, że jesteś moja sensei, senpai, królowa, bogini i w ogóle Budda - jeśli kiedyś (pośpiesz się z tym! :3) wydasz książkę, będę pierwszą osobą, która tenże cud pisarski i ludzki skomentuje, zrecenzuje i zacznie chwalić pod niebiosa!




    Ale.... nadal nie dowiedziałam się, jak syrenki kupkają i siusiają ;-;
    Jak mogłaś! *Kasia idzie do kąta pociąć się nutellą i pisać ff "Lamentu", bo jeśli nie chcą jej tego wyjaśnić, to sama to wymyśli! *^* *
    Taaaaak.... w ogóle przepraszam za tak nieogarnięty komentarz, ale jest wpół do czwartej, słucham jakiejś piosenki o wschodzie, zachodzie jakimś podwieczorku i potworze, dodatkowo jestem strasznie podjarana wersją Sagary, więc....
    W ogóle komuś chciało się czytać ten komentarz? Dawno takiego zwoju nie napisałam xD
    (Kurde, 486 słów, można by z tego przyzwoite opko napisać... ;-;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdzam błędy po nocach, to i po nocach wrzucam :D.
      POTRZEBY FIZJOLOGICZNE TO W INNYM OPKU. Prawdopodobnie w tym, które teraz piszę, a jak nie znajdzie się na to miejsca, to będzie w opku o Sarayu :D. Obiecuję wyjaśnić to wszystko ^^.
      Co do Nihan, to gdy szukałam imienia, wyskoczyło mi to jako odpowiednik słowa "muszla" w jakimś języku, ale gdy wpiszesz "Nihan", to faktycznie nie znajduje. Chciałam zmienić potem to imię, ale za bardzo mi się spodobało :D.
      Nawet Andersen wiedział, że syrenki nie mają duszy XD.
      PAN KURDE JEST SUPI, serio, będzie okazja, żeby go poznać bliżej i zrozumieć, właśnie się ta okazja tworzy.
      TOFFIFEE? TAK, ZAWSZE, DZIĘKUJĘ.

      Ten komentarz jest bardzo fajny, więcej takich proszę XD. Dziękuję i pozdrawiam <3.

      Usuń
    2. Łiiii!
      Taa.... weź, co ja tu powypisywałam....
      NIGDY więcej pisania po nocach....
      (Kurde, Kaśka nie rozdawaj tak wszystkim toffifee! ;-;)
      Ale fajnie, że nie uważasz mnie za jakiegoś syrenkofila czy coś >_>
      No to niecierpliwie wyczekuję moich potrzeb fizjologicznych! (Kasia, co ty piszesz... ;-;)

      Usuń
  2. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak Cię w tym momencie nienawidzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedstawiłaś to w jeszcze bardziej emocjonalny sposób

      Usuń
    2. I płaczę jeszcze bardziej

      Usuń
    3. Idź się nadziej na jakiś harpun, pieprzona sadystko ;______;

      Usuń
    4. Nieeeee!
      Nie mów tak, czyje teksty będę wtedy wychwalać?! T^T

      Usuń
    5. AHA, KUCAM SAGARĘ, NIE ZEPSUŁAŚ JEJ, ADFBHJFDLKFBSLKBGLKBEF
      A, no i jest jeszcze tylko jedna osoba, której nienawidzę w tym momencie bardziej od Ciebie, a jest to książę, oby zdechł :))))))))))))
      Tym optymistycznym akcentem kończę mój wywód.
      Autentycznie.
      Kurde.
      Amen.

      Usuń
    6. NAWET PEREPŁUT POSMUTNIAŁ, BO CZYTAŁAM MU TO NA GŁOS I TERAZ BIEDNY SIEDZI W SWOIM PAŁACYKU I NIE CHCE WYJŚĆ, JAK SIĘ Z TYM CZUJESZ?/?/??/?/ ;_____;

      Usuń
    7. BIEDNY PEREPŁUT, PRZEPRASZAM, CZUJĘ SIĘ Z TYM POTWORNIE, ALE TYLKO DLATEGO, ŻE TO ON.

      Usuń
  3. Wyszło genialnie *^*
    Trudno mi tutaj cokolwiek dopowiedzieć. Czysta perfekcja ♥
    Każdy pojedynczy opis to majstersztyk. Nie mówiąc już o przekleństwach. Były tak genialnie wciśnięte, że mi słów zabrakło. Znowu. Cholercia, za każdym razem odbiera mi mowę. Ale tym razem stwierdziłam "Tak nie może być. Gdybym nie skomentowała nowego Lamentu to bym sobie tego nie wybaczyła!" xD W ten sposób przybyłam tutaj jedynie napisać, że jest idealne ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. >kiedy chcesz przeczytać nowe opko
    >o, przepraszam bardzo, chyba nie ten adres...
    >CZEKAJ, CO
    Tamten szablon był taaaki śliczny. No ale dopsie. Jeżeli ten Ci się bardziej podoba, to okay.
    Co do opowiadania... Płaczę. Autentycznie. Dlaczego to takie smutne? ;-; Zostałaś moim blogaskowym wzorcem. Cudo. Ja... Nie mam słów. ,_, Jest idealnie, a niech książę smaży się w piekle, o. Za Sagarę trzymam kciuki, niech dopełni zemsty, o tak. I za Ciebie też, żeby to wszystko wyszło tak perfekcyjnie, jak to ^-^.
    P.S. Można obie przygarnąć ten poprzedni szablon, czy zabijasz? ._.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze, ten wcale mi się nie podoba, jest totalnie tymczasowo. Poprzedni mnie irytował, bo data się nie mieściła w kółeczku i nie mogłam tego znieść XD. Pobrałam go z Wioski Szablonów i nie był robiony na zamówienie, więc pobieraj śmiało, nie mam do niego żadnych praw ;).

      Dziękuję <3.

      Usuń
    2. Wiem, że nie Twój, mimo to wolałam się zapytać, bo potem miałabym okropne poczucie winy :'D. W każdym razie dzięki za... Pozwolenie xD.

      Usuń
    3. Szablon Rachel z blokotek.pl po drobnych modyfikacjach, polecam serdecznie wszystkie szablony tej pani :").

      Usuń
  5. Ciekawe kto stawiał przecinki :v

    OdpowiedzUsuń
  6. Ło matko. Wybuduję ci świątynię i zostanę kapłanką.
    Kocham Sagarę. Jest cudowna, genialna, no po prostu WOW.
    Jakbyś oddała trochę umiejętności, to bym się w sumie nie obraziła.
    NOALE, No... WOW. Ja pierdziulę, to jest piękne. I takie smutne. Ja NIGDY nie płaczę, NIGDY NIE PŁACZĘ NA ŻADNYM OPKU W INTERNECIE. POPRAWKA: NIE PŁAKAŁAM. JUŻ PŁAKAŁAM. PŁACZĘ.
    Matko, Ala, będę cię czcić do końca życia za to opko. I królowa Sarah... Jezu. Przy następnych opkach zapewne dostanę zawału i umrę, nie wybudowawszy ci świątyni i nie zdążę złożyć ci ofiary z toffefee, czy jak to cholerstwo się pisze.
    Dobra, nie, ja już stąd idę, bo bredzę. Wracam czytać jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze jeden. Piszpiszpiszpisz opko o Sarayu. A właśnie, Sarayu ma jakieś tłumaczenie?
    Wenywenyweny i toffefee ♥
    Vittoria di Angelo,
    przyszła kapłanka w świątyni Wielkiej Alicji Pisarki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awwwwwww <3.
      Dziękujędziękuję, zaraz biorę się za pisanie następnych opowiadań ^^.
      "Sarayu" zapożyczyłam ze wspaniałej książki "Chata" i według autora oznacza to "wiatr" :).

      Usuń
  7. Okej.
    Noszę się z zamiarem skomciania już od dłuższego czasu. Czytałam kilka Twoich opowiadań. I w ogóle. Żadne nie zwaliło mnie z nóg, więc czekałam. Słyszę o „Lamencie” już od dłuższego czasu; wspominasz o nim na Deszczach, więc rozumisz, kumisz. Dzisiaj (chyba) dodałaś zakładkę o tym zbiorze. „Dobra, zabiorę się za to”. I wiesz, uznałam, że będę twarda. Wypiszę Ci każdy błąd, przecinek, pokićkaną składnię i tak dalej i na pewno, na pewno nie dam się tej alicjowej manii, która sprawia, że rozpływam się na Twoich tekstach.
    Wszystko diabli wzięli.
    Zacznijmy od tego, że skończyłam czytać pierwszą część dosłownie przed chwilką (na dniach wydam opinię do drugiej części) i wciąż jestem pod czarem. Bo to, to było naprawdę dobre. Specyficzne. Żartobliwe. Śliczne. Wiesz, to takie opowiadanie z gatunku „wielbić”.
    Cholera.
    Muszę ochłonąć.
    Wciągnęłam się. Autentycznie. Seryjnie. Rili. Czuję zapach morskiej bryzy i słyszę szum fal, i w ogóle.
    Aghr. Nie powinnam się zachwycać. Tracę, wiesz, tę nutę profesjonalizmu. Jakbym w ogóle ją kiedyś miała. Lol. Widzisz, przez to wszystko używam tych skrótów. Hasztag.
    Ale to chaotyczne.
    Jezu. Chcę tak pisać. ;----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „[…]takie subtelności, jak powitanie.”
      Dobra, myślałam, że tego ominę. Wcześniej było kilka przecinków, ale pomyślałam, że sobie to oleję, po prostu będę się rozkoszować czytaniem, ale zobaczyłam to i… grrr!
      Wydaje mi się, a raczej: jestem pewna na 96%, że zasady z stawianiem przecinków przed „jak” mają się tak:
      1. W porównaniach (np. gładkie jak aksamit, wesołe jak śnięta ryba) – ni mo.
      2. Jeżeli w części zdania, którą oddzielamy przecinkiem jest czasownik (np. „Patrzyłam, jak odpływa.”; „On nie miał jeszcze dwudziestki, jak go schwytano.”) – stawiaj.
      Jeszcze coś było, ale nie pamiętam, co, wybacz.
      Usuń przecinek.

      „– Czemu to zrobiłaś?”
      „Dlaczego”, nie „czemu”. Możesz spytać: „czemu się przyglądasz?”, ale nie: „czemu to zrobiłaś?”. To jest pytanie od przypadka (-u? Chyba –a, nie?) – komu?, czemu? (się przyglądasz?).

      „I w tern sposób[…]”
      Ten.

      „Nie chciała się zapuszczać w ludzkie tereny[…]”
      Trochę się pogubiłam. Kto?

      Jest ok. To dobry tekst, ale średnio mi się podobał – i to nie dlatego, że już znam tę historię.
      W tej części – tej do chwili, gdy Sagara wymyślała z Jimem gwiazdozbiory i wtedy zyskała moją sympatię – syrenka jest nieco irytująca. Wiem, że to psychika, że ucieczki, i ja rozumiem. Ale styl, który sprawdził się w przypadku narracji z punktu widzenia Jima – podwórkowe wstawki i tak dalej – nie pasują mi do naszej rybki. Czasami też przeginasz z wulgaryzmami; było ich w tym tekście niedużo, ale miałam wrażenie, że to, co miało wzmocnić przekaz, zostało dodane na siłę.
      Przez cały „Lament” wyobrażałam sobie Jima jako takiego rybaka z wąsem. Twoje opisy nie zmieniły tej wizji, przepraszam. Iks de.

      Usuń
  8. Trzyma poziom poprzedniczki, a na dodatek w logiczny sposób wyjaśnia niektóre zdarzenia. Bardzo fajnie że opisałaś te opowiadanie w dwóch perspektywach. Resztę napisałem przy "pierwszej części", ale nadal to muszę podkreślać - niewiarygodnie wciąga te opowiadanie :)
    Są błędy, takie same jak w opowiadaniu z perspektywy Jima, tylko ze więcej. Oczywiście nie wpływa to na ocenę samej historii. Wielki szacun. Potrafiła mnie ona wzruszyć, co wcześniej udało mi się jedynie przy opowiadaniu "Trochę poświęcenia" A. Sapkowskiego (o dziwo był tam podobny motyw z syreną :D).

    OdpowiedzUsuń
  9. O matulu... O matulu.
    Nieważne, że opko czytnęłam od razu po opublikowaniu, ale teraz nadrabiam z komentowaniem - może cię to jakoś dodatkowo zmotywuje czy coś :D.
    Niby już znasz moją opinię z fanpejdżu, ale co tam. Może tutaj bardziej się rozpiszę na temat tego opowiadania.
    Zawsze, kiedy czytam te dwa opowiadania, to włączam sobie szanty. Szanty albo typowo pirackie piosenki. Tak dla klimatu.
    Wiesz, kiedy miałam ciarki? Wtedy, kiedy Sagara rozmawiała z Nihan (wcale nie szukałam jej imienia w tekście podczas pisania tego) i gdy opisywała swój pobyt w zamku. Chociaż wtedy to miałam autentycznie łzy w oczach.
    Gdzieś w komentarzach wyczytałam, że przegiełaś z wulgaryzmami. Szczerze? Nie powiedziałabym, będąc w sytuacji Sagary, klnęłabym jak szewc. Poza tym, tak idealnie utrzymałaś klimat, aw aw.
    Jak już zbiór wyjdzie, to pójdę do punktu ksero czy co tam to jest, i sobie to druknę, postawię na jakimś świętym miejscu w pokoju i codziennie będę się rozpływała nad opowiadaniami. Serio, żadna siła mnie nie powstrzyma, nawet wyślę ci zdjęcie, muahaha!
    Dżizys, stop. Kasia, zaprzestań swoich działań, ty niewyżyta Syrenkowa Maniaczko!
    Chyba jeszcze uzupełnię ten komek (kolejne durne zdrobnienie?), kiedy wrócę do domu.
    PS Śliczny masz nowy szablon *-*
    Love, Rosie (żartuję - Kasia. Ach, śmiechom nie było końca!).

    OdpowiedzUsuń
  10. Zbyt bajkowe to raczej nie jest.
    Droho Fuke Amrel.
    Lament nie jest opowieścią, którą chcę przeczytać jeszcze raz. Za dużo emocji - a ja nie przepadam za wzruszaniem się tym, że jakiś gościu strzelił sobie w brzuch, bo ukochana jest źle traktowana. Po prostu budzi się we mnie za dużo emocji. A kiedy ty to napisałaś... Fuke amrel, ciężko jest to przeczytać i się nie wzruszyć. Ach tak - pierwsza część była lepsza. Może to dlatego, że najpierw ją pprzeczytałem, ale myślę, że to raczej dlatego, że jego uczucia były lepiej opisane, a jego śmierć miała takie głębsze znaczenie. W każdym razie gratuluję umiejętności, stylu, pomysłu i tego wszystkiego innego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja wiem, że późno, ale kurczę... Muszę to w końcu skomentować.
    Wersja krótsza: Boru sosnowy, jakie to jest cudowne, zacne i wspaniałe!
    Wersja dłuższa: jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałam w Internecie, serio. No, kurde, no, to jest świetne! Osobiście bardziej podobał mi się Lament, jakoś narracja Jima (rozumiem jego decyzję, ale wciąż wydaje mi sie dosyć... Okrutna? Przecież wtedy to poświęcenie Sagary trochę poszło na marne:( Pamiętaj, że to tylko moje odczucia, subiektywne i tak dalej:)) bardziej przypadła mi do gustu, ale Sagara też jest zacna, oj tak. Najbardziej podobał mi się jej opis dni w zamku, w sumie ta część historii z jej perspektywy była najlepsza. Autentycznie, ściska za serce. Ściska za serce tak bardzo. A ja rzadko się wzruszam, rzadko czuję się poruszona, wstrząśnięta, smutna z powodu jakiegoś tekstu. Więc... Wow. Naprawdę wow. Uwielbiam ten, pomysł, ten styl, tych bohaterów, ten klimat. Chłonę to całą sobą. Autentycznie (Jim, nie umieraj!). Zaintrygowała mnie również Nihan i Sarayu (te imiona są naprawdę zacne).
    Cóż mogę jeszcze rzec? Wybacz, ze dopiero teraz komentuję ( jakoś nie mogłam ubrać tego w słowa) i czekam na kolejne opowiadania:)
    Pozdrawiam ciepło i wybacz chaotyczny komentarz!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam czytać coś z dwóch perspektyw. Kiedyś próbowałam nawet coś takiego napisać. Nie pykło. Byłam mała, ok? XD Ale i tak uważam, że to jest bardzo trudne. A ty sobie genialnie z tym poradziłaś :')

    Nie rozumiem, dlaczego ci się wydaje, że jest źle. Jest mega! Nie czytało się ciężej. Przynajmniej moim zdaniem. Okay, może to nie jest tak jak z "Lamentem Oceanu", ale tylko dlatego, że zna się tę historię.
    Oczywiście, że nie zawiodłaś! Pff, co ty tam na końcu wypisujesz.

    Wiedziałam, że Sagara znała tę syrenę. Wiedziałam.
    Trochę skaczę, nieważne xD
    Jak już zeszłam do Sagary to świetnie ci to wyszło. Język. Perfect. Przekleństwa w idealnych miejscach. Po prostu <3 To było takie autentyczne. Autentycznie.

    "Wiem, że nie ma tego efektu, który był przy pierwszym Lamencie, ale wszystko psuje fakt, że znacie już tę historię. Starałam się ;-;." I tak jest efekt! Nihan, podsłuchanie rozmowy rybaków, reakcja Sagary... Tego wszystkiego wcześniej nie było i uważam, że świetnie wszystko połączyłaś. Serio, szacun. Napisać coś z dwóch perspektyw to jest coś. A napisanie czegoś z dwóch perspektyw tak jak ty to zrobiłaś to sztuka.

    Co do literówek i błędów - tak jak w Lamencie w ogóle mnie nie obchodziły. Za dobrze piszesz, kurde. Autentycznie. Dobra, może kiedyś się bardziej postaram i wytknę ci jakieś błędy, ale niczego nie obiecuję ;)

    Zabiła czy nie zabiła?
    OTO JEST PYTANIE.
    Szczerze?
    Nie wiem.
    Naprawdę nie wiem.
    Autentycznie.
    Z jednej strony mogłaby zabić. Nie miałabym nic przeciwko temu XD
    Z drugiej jednak mogłaby pomyśleć, że Jim chciał dla niej jak najlepiej, to dla niej się zabił, żeby ją uwolnić, więc mogłaby stwierdzić, że śmierć to za mała kara dla księcia.
    Naprawdę nie wiem.
    Ale nie zmartwiłabym się na wieść, że książę umarł w strasznych męczarniach xD Tak tylko mówię, nie żeby coś.

    To zasługuje na lepszy komentarz... Ale się starałam ;_; Będę się starać jeszcze bardziej, I promise!

    Jeszcze zostały mi "Szpony głębin" do skomentowania. Komentowanie nie jest takie łatwe, jak tak pięknie piszesz XD

    Weny życzę i więcej czasu na pisanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ocean>Lament. A ja kocham Lament, także tak. Jak poprzednio: po przeczytaniu Wrzasków wszystko nabiera nowego sensu :3. Jesteś geniuszem!
    OMG, NASTĘPNA BĘDZIE NIHAN, TO DOPIERO RYSUNKOWE WYZWANIE <333333333333.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3!
      Nihan powstała jako rysunek, na początku w ogóle nie miałam jej w planach w takiej formie, ale Amela narysowała taką dziką syrenę i zostałam zmuszona do dodania jej tutaj! Tak więc DA SIĘ, potwierdzone info :D. Trzymam kciuki za tego arta!

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka