Wesołych walentynek!
2028
Tego dnia w Magicznych Dowcipach Weasleyów nie było zbyt wielu
klientów, szczególnie biorąc pod uwagę, że trwała przerwa wielkanocna. Nierzadko
dzieciaki wyrywały się z ogarniętych przedświątecznym chaosem domów i spędzały
słodkie godziny między półkami wielopiętrowego już sklepu. Właściwie imperium.
Hugo obsługiwał tego dnia kasę. Wciąż usilnie walczył z
wujkiem Georgem, żeby ten pozwolił chłopakowi otworzyć własny dział w sklepie –
ale wujek nie chciał o tym w ogóle słyszeć, nie wspominając już o ojcu. Zarobisz,
to otworzysz własny sklep – tak mówili, a Hugo ostentacyjnie wywracał oczami.
Nie było kompletnie nic, co trzeba by zrobić, więc Hugo
siedział za ladą i wyczarowywał kolorowe iskierki, patrząc w nie tępym wzrokiem
i kiwając się w rytm najnowszego hitu Wnykopieniek
(Jesteś jak diabelskie sidła), który
akurat leciał w Potterwarcie. Co jakiś czas jednak nerwowo zerkał przez okno.
Zaprosił Annie Quinn na randkę i czekał niecierpliwie na odpowiedź. Annie była
bardzo ładna, a w Hogwarcie kojarzył ją jako Krukonkę z ciętym językiem i okrągłymi
okularami. Nie widział jej ze dwa lata, ale co z tego. Nie był to może jego typ
dziewczyny, ale zawsze bezpośrednia i nieowijająca w bawełnę Annie przynajmniej
nie będzie go zwodzić.
Ale nie odpowiadała na jego sowę.
Może jednak wyrobił sobie o niej złe zdanie.
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach, oznajmiając pojawienie się
klienta, więc Hugo leniwie podniósł głowę i cała krew odpłynęła mu z twarzy.
Przed nim stała profesor Riddle, choć jeszcze nie spojrzała
na niego. Przeglądała coś na półce z propozycjami prezentów. Wkrótce wybrała
jakieś różowe pudełko i wciąż nie podnosząc wzroku na trzęsącego się w środku
Hugo, podeszła z towarem do kasy.
Wtedy spojrzała mu w oczy. Uniosła brwi w zdumieniu i
spojrzała gdzieś w bok.
– Dzień dobry – przywitał się i sam siebie pochwalił za tę
odwagę.
Profesor Riddle odpowiedziała mu na to słabo. Spytała, co tu
robi.
– Pracuję – odpowiedział cicho. Hugo szybko wydał resztę
kobiecie, a ta jeszcze szybciej wyszła ze sklepu, nawet się nie żegnając.
Policzki go paliły. W okno zastukała jego włochatka, więc
szybko jej otworzył. Odpowiedź Annie była krótka.
Dzięki, ale nie.
Szybko spalił liścik przy pomocy różdżki. Nie bardzo się tym
przejął. I tak nie miał dla Annie zbyt wiele serca.
2029
Było ciepłe lato, choć nierzadko padało. Było też ledwo po
siódmej rano.
Hugo dalej pracował w Magicznych Dowcipach i właśnie zbierał
się po zerwaniu z Jade Wilkinson. Naprawdę ją lubił. I naprawdę próbował się
zaangażować. Ale nie potrafił i nie byłoby to fair.
Tak, widział profesor Riddle kilka razy tego lata. Często
przebywała na Pokątnej, ale nigdy nie wchodziła do Magicznych Dowcipów, chociaż
Hugo nie miałby nic przeciwko temu, gdyby się nagle pojawiła na progu.
Kiedy podniósł wzrok, zobaczył ją w drzwiach i przeklął
samego siebie. Była taka ładna. Miała długie, ciemne włosy i rumiane policzki.
Błyszczące oczy, naprawdę błękitne. Okrągłą buzię. Było w niej coś, co
sprawiało, że Hugo ciężko było odwrócić wzrok, a jednocześnie – jeszcze ciężej
było mu patrzeć.
Zanim zdążył się odezwać, spytała:
– Co tam, Hugo? Dalej tu pracujesz?
Hugo uśmiechnął się pod nosem.
– Niestety. Zbieram na własny sklep. Rose chciała w sumie
zainwestować, ale, no, jestem prawie tak samo uparty jak ona. Jak sam to sam.
Wzruszył ramionami.
– Słusznie – odpowiedziała naturalnie profesor Riddle. – Na pewno
dasz sobie radę i przynajmniej nikt ci kiedyś nie powie, że to wszystko dzięki
temu komuś. Ja w ciebie wierzę, Hugo. Wyślij mi sowę, kiedy już otworzysz swój
sklep.
Hugo wstrzymał oddech.
– Dziękuję, pani profesor.
– Och, chyba możesz mi już mówić Becky, prawda? Jesteś już
dużym chłopcem.
Po tych słowach wyszła, odkładając jakiś przedmiot na półkę.
Hugo nie zdążył otrząsnąć się z szoku, zanim zniknęła mu z oczu.
– Becky – powiedział sam do siebie. To brzmiało bardzo
dziwnie. Stał jak słup soli, dopóki nie wszedł następny klient.
Becky wpadła tego lata jeszcze kilka razy, ale za każdym
razem w sklepie było pełno. Zawsze jednak udawało jej się powiedzieć mu coś w
stylu Czekam na twój sklep, kiedy
płaciła za towar.
Hugo był trochę w szoku, że nauczycielka może tak często robić
zakupy w tego typu sklepie.
2030
Kolejny rok, kolejna dziewczyna. A nawet trzy i wszystkie
mówią to samo: Ty się boisz zaangażować,
Hugo.
No, wiem. Dzięki za info.
Ale to nie ma znaczenia, bo Hugo mógł otwierać swój sklep! Znaczy,
nie do końca. Miał miejsce, nie miał nic w środku. Jego budynek nie mieścił się
przy Pokątnej, ponieważ planował zarejestrować swoją działalność w mugolskim
urzędzie, żeby móc legalnie sprowadzać mugolski towar. Jednak lokalizacja gdzieś
w mugolskim Londynie wydawała się marketingowym samobójstwem, wybrał więc
Hogsmead. Daleko, ale specjalnie z tej okazji spiął się i zdał egzamin na
teleportację. Kiedy powiedział o tym Rose, rozpłakała się. Podobno z dumy, ale
z nią człowiek nigdy nic nie wie.
Teraz ona i Al zjechali ze swoich końców świata, które
ratowali, żeby pomóc mu zamiatać w starym budynku, który kiedy służył jako
jakaś kiczowata herbaciarnia. Rose, oczywiście, nie robiła nic, poza rzucaniem
odpowiednich zaklęć. Była w tym taka dobra, że Albus momentami zawieszał się i
tylko patrzył z uniesionymi brwiami, jak Rose raz za razem zaczarowuje kolejne
sprzęty, żeby wykonywały za nią pracę. Kilka mioteł Albusa, na w które musiał
co jakiś czas celować różdżką, żeby się nie obijały, wypadało bardzo blado.
Na nieszczęście dla Hugo, oboje lubili rywalizację ponad
wszystko, więc wkrótce porządki zamieniały się w jakiś ich dziwny konkurs. Rose
czarowała, jakby od tego zależało jej życie, a Albus wyjął as z rękawa i zaczął…
transmutować. Co więc Rose zaczarowała, momentalnie zamieniało się w co innego –
miotły w filiżanki, mopy we flamingi, wiadra z wodą w gołębie i tak dalej. Hugo
patrzył z małym ukłuciem zazdrości.
Dopóki Albus nie zamienił Rose w małego słonia, żeby nie
mogła dalej czarować. Nie trzeba chyba nic więcej mówić – rozpętało się piekło.
Najpierw w postaci małego słonia, a potem w postaci małej Rose, która urządziła
taką awanturę, jakiej nie widzieli od czasu… incydentu ze Scorpiusem, o, jak
wiele lat temu. Hugo nadal jeżył się na dźwięk jego imienia.
– ALBUSIE SEVERUSIE POTTERZE, JESTEŚ ZAKAŁĄ SWOJEJ RODZINY,
ABSOLUTNYM BUFONEM, SKOŃCZONYM KRETYNEM, BĘCWAŁEM, OSTATNIM IDIOTĄ,
NIEWYPOWIEDZIANYM GŁĄBEM I IGNORANCKIM,
WYPRUTYM Z EMPATII GUMOCHŁONEM, KTÓRY NIE POTRAFI RZUCIĆ
SKUTECZNEGO ZAKLĘCIA, WIĘC W RAMACH ZEMSTY ZA TO, ŻE JESTM ZWYCZAJNIE LEPSZA, ROZWALA CAŁY DZIEŃ NASZEJ PRACY.
NIECH CIĘ MERLIN KOPNIE, DEBILU.
– PRZEPRASZAM? ŻE KTO JEST LEPSZY? CZYŻBYŚ PRZEGAPIŁA TEN MOMENT, KIEDY MIAŁAŚ TRĄBĘ, CZY
BYŁAŚ ZBYT ZAJĘTA POPISYWANIEM SIĘ?
– JA TYLKO PRACOWAŁAM, NIE MOJA WINA, ŻE NIE DORASTASZ MI DO
PIĘT. KTO TU SIĘ POPISYWAŁ? KTOŚ CIĘ PROSIŁ O DORABIANIE MI TRĄBY?
Sytuację kryzysową załagodziło dopiero pojawienie się Lily z
całym koszem czekoladek, które wszystkich
powrotem wprawiły w dobry humor. Szkoda tylko, że dalej nic nie było
posprzątane.
Mimo że Rose zostawiła miotły, które miałyby pracować nawet
w nocy, rano nadal było mnóstwo pracy. Miotły nie podniosły z podłogi nowiutkich
regałów, nie umyły okien czy rozwiesiły bannerów.
Hugo nie uważał się za zbyt zdolnego czarodzieja. Ukończył
szkołę, ale nigdy nie czuł się zbyt mocny w zaklęciach, a co dopiero zaklęciach
około domowych. Dramat.
Zamiast pracować, poszedł więc do Trzech Mioteł, zamówił
ognistą whiskey i usiadł przy barze.
Po pięciu minutach zorientował się, kto już przy tym barze
siedział i pomyślał sobie: No nie. Jakie
są szanse? Jak to w ogóle możliwe?
Ale siedziała tam, jakby to było jakieś cholerne
przeznaczenie albo chichot losu. Becky.
Ze zdumieniem stwierdził, że jego żołądek nie wywrócił się
na jej widok i nie dostał rumieńców. Nic nie stało na przeszkodzie więc, żeby
powiedzieć:
– Hej, ty.
Podskoczyła na stołku, ale odwróciła się, uśmiechnęła na
jego widok i powiedziała:
– Cześć, Hugo! Jak tam sklep?
Hugo westchnął.
– Właśnie usiłowałem posprzątać lokal, który sobie na ten
sklep kupiłem, no ale, w sumie, jestem w tym beznadziejny i trochę zmęczony,
więc może jutro mi się uda czy coś.
Becky uniosła brwi.
– Wiesz co, myślałam, że już z tego wyrosłeś.
Hugo prychnął.
– Nie no, z części rzeczy się jednak… nie wyrasta…
Becky patrzyła na niego. Nie rozumiał, czego chce, ale
patrzyła przeciągle. Miała rumiane policzki i przymknięte oczy, więc przez
głowę przemknęło mu, czy czasem nie piła alkoholu.
– No dobra, to chodź, posprzątamy.
Hugo nie zdążył odpowiedzieć, bo zanim mrugnął, już stał pod
drzwiami swojego lokalu. Tak to mu się przynajmniej wydawało. Becky trochę
chichotała.
Weszli więc do środka. I zaczęli sprzątać, tak po prostu. Trochę
magicznie, trochę w stylu mugoli. Trochę bili się kijami od szczotek i oblewali
nawzajem wodą z płynem do mycia. Trochę się śmiali i trochę siedzieli w ciszy.
Powtarzało się to prawie codziennie przez następny tydzień. Pomagała
mu wypakować towar, kiesy wreszcie Hugo z nim przyjechał. Pomagała rozwiesić
plakaty i rozdawać ulotki. Pomagała mu, kiedy inni nie bardzo mieli dla niego
czas. Znowu.
– Nie musisz tego robić – przyznał w końcu. – Dlaczego tu
jesteś.
– Lubię cię, Hugo – przyznała Becky. – Naprawdę. Nie jesteśmy
wcale tacy różni, ty i ja, wiesz? Chcę, żebyś był szczęśliwy.
Hugo trochę się uśmiechnął.
– Niczego innego nie chcę bardziej – przyznała w końcu i
natychmiast odeszła wieszać inny plakat. Hugo patrzył w ciszy, jak odchodzi.
Dzień otwarcia udał się cudownie. Przyszła cała masa ludzi,
Hugo nie nadążał z wydawaniem reszty, a cały nakład gumowych kaczek został
sprzedany przed czternastą. To był naprawdę cudowny dzień. Była tam calutka
jego rodzina: od rodziców i Rose, przez Jamesa, Lily i Albusa, przez wujka
George’a i dziadków, aż po Dominic i Louisa, aż po Lucy i Molly, aż po wujka
Charliego. Nawet Scorpius Malfoy znalazł się w tym tłumie, choć Hugo nie bardzo
chciał z nim rozmawiać.
Wreszcie jednak cała ta ferajna musiała opuścić sklep, choć
zostali długo po zamknięciu, a Hugo zaczął zamiatać podarte serpentyny i z
powrotem układać poprzewracany towar. Była przy nim Becky, choć tym razem nie
wydawało się to nowe i niezręczne. Czuł się z tym bardzo dobrze. Naszła go taka
myśl, że może nie chce, żeby sobie poszła. Może zawsze powinna być w pobliżu.
– Jutro już nie będziesz mnie potrzebować – powiedziała,
jakby czytając mu w myślach. Opierała się o ladę i skrzyżowała ręce przed sobą.
Hugo trochę się zmieszał.
– Chyba nic by nie było z tego. W sensie, bez ciebie –
przyznał i mentalnie poklepał się po plecach.
– To wszystko ty. Sam – zaprzeczyła Becky i uśmiechnęła się
naprawdę ładnie.
Hugo zauważył, że nazywanie jej Becky nie było już dziwne. W ogóle nic nie było już dziwne.
– Hej, jutro też możemy się spotkać – zauważył bystrze.
– Jak to? – spytała Becky prawie że zdziwionym tonem, ale
Hugo wydawało się, że doskonale rozumie, co ma na myśli.
– No wiesz, w sumie, czemu nie.
Becky ściągnęła brwi.
– Tak. Czemu nie.
Chwilę stali w ciszy.
– Będę się zbierać – powiedziała w końcu z roztargnieniem,
chwyciwszy swoją torbę. – Było miło.
– Tak – przyznał Hugo i nic więcej nie powiedział. Patrzył
jak wychodzi i coś go ukłuło w środku.
– To cześć – odezwała się Becky jeszcze raz i chwyciła za
klamkę.
Hugo panikował w środku.
– Czekaj! – zawoła w końcu. Odwróciła się. – Może randka.
Jutro. Ja i ty.
Stał w napięciu, oczekując nowego ciosu. Ale to nie tak, że
już przez to nie przeszedł raz, prawda?
Becky przechyliła głowę.
– Tak. Czemu nie.
Uśmiechnęli się do siebie.
Och, jak to ładnie wyszło. Uroczo, lecz bez przesadnego rzygania tęczą c;
OdpowiedzUsuń<3
O, tutaj to mi akurat rzyganie tęczą nie przeszkadza! To są moje właściwie jedyne optymistyczne opka, więc lubię czasem przegiąć z cringem :D. Ale cieszę się, że to jest nadal zjadliwe.
Usuń<3
yay, tradycyjne opko walentynkowe! kocham <3. Niesamowicie łatwo polubić twoją wersję Hugo,jestem bardzo ciekawa losów reszty gangu!
OdpowiedzUsuńNo, mam nadzieję, że więcej walentynek nie przegapię!
UsuńYay! Hugo przechodzi największą przemianę, ale zawsze w głębi duszy jest tym samym durniem <3. Tylko przez to ciężko się go pisze...
No, biorę się za nich porządnie!
Dopiero wróciłam do siebie i mogę na spokojnie pisać komentarze, wiedząc, że się opublikują. Jakoś innych sposobów blogger nie toleruje, no cóż. Wracam z komentarzami!
OdpowiedzUsuńOpowiadanie oczywiście przeczytałam w Walentynki, bo jakżeby inaczej. U mnie Walentynki to dzień jak każdy inny. Ale twoje opowiadanie je urozmaica ;)
Cudowne, takie przyjemne, a tak dużo zmieniające w ich relacji!
"Tak. Czemu nie." mnie strasznie urzekło <3
Uwielbiam i czekam na więcej GH!
PS zbyt bajkowo pięknie wygląda - piękny napis i piękny adres! <3