15.4.16

Szpony głębin [Lament oceanu]



Przeczytaj poprawioną i rozszerzoną wersję opowiadania! E-book do pobrania tutaj.

__________________________________________________

Mój towarzysz był już nieźle wstawiony. Nie miałem pojęcia, ile zdążył wypić, odkąd się do mnie dosiadł. Mamrotał i miał sporo problemów z utrzymaniem równowagi na krześle.
– Więc – zaczął, podczas gdy barman znów mu dolał – powiedz mi, Jamesiku… Czym ty się właściwie zajmujesz?
Westchnąłem. Już pięć razy mu o tym mówiłem.
– Wybijam suki – przypomniałem.
– Wiedźmy? – dopytał, choć od ciemnych wieków średniowiecza nikt nie wierzył, że wiedźmy istnieją.
– Nie – odpowiedziałem, siląc się na miły ton. – Syreny.
Nie wiem, czy mój kompan jakoś na to zareagował, bo ktoś inny klepnął mnie w ramię,
– Jesteś łowcą? – spytał.  Mężczyzna był wysoki, łysy i barczysty. – Z kim polujesz?
– Z nikim – warknąłem. – Jestem wolnym strzelcem.
Mężczyzna uśmiechnął się z politowaniem.
– Chłopczyku, samego cię zjedzą.
Tym razem to ja się uśmiechnąłem.
– Przykro mi, ale to moja osobista wojna.
Nieznajomy pokiwał głową i wykonał dłońmi gest przypominający trzepotanie skrzydeł. Wśród klanów łowieckich oznaczało to pokój. Jego „nowa rodzina” nie będzie przeszkadzać mi w moich działaniach. Nie będą na mnie dybać. Mogłem więc skupić się na zadaniu wybicia każdej jednej syreny, aż do ostatniej łuski.
Podczas tego spotkania zajmowałem się tym dopiero od kilku miesięcy i na koncie miałem raptem kilka żyć – może trzy, jeśli liczyć to pierwsze. Nigdy nie traktowałem moich działań jako zabójstw, nie myślałem o tym, że morduję, dopóki nie zawlokłem do księcia tej biednej dziewczyny od Jima. Jako młokos miałam w głowie tylko to, co sprawiło, że zostałem łowcą. Co sprawiło, że dobre czterdzieści lat temu porzuciłem wygodne życie i świetlaną przyszłość, decydując się na samotną egzystencję chowającego się po kątach szczura.
Zaczęło się od tego, że byłem bardzo szanowanym młodym człowiekiem. Słyszano James Baxter, myślano Och, to ten przykładny młodzieniec. Nie pochodziłem z dobrego domu, raczej z niższej warstwy społecznej, ale matka zadbała o moją edukację. Zdolność czytania, a także rozległa wiedza z wielu dziedzin zapewniły mi szybki awans społeczny. Pracowałem jako prywatny nauczyciel dzieci z bogatych domów i łatwo się bogaciłem. W wieku dwudziestu pięciu lat byłem już powszechnie szanowany, odpowiednio bogaty i zatrudniony. Krótko: niezła partia. Niestety, sporo młodych dziewcząt obeszło się smakiem, gdy poprosiłem pana Tandri o rękę jego córki, a on się zgodził.
Marie, moja narzeczona, jak wierzyłem, była cudowna i szczerze się kochaliśmy. Codziennie przed lekcjami i po skończonej pracy odwiedzałem ją w jej domu. Moja przyszła teściowa zawsze witała mnie kawą i ciastem. Uwielbiała mnie. Miała wręcz fioła na moim punkcie i wcale tego nie ukrywała.
Mimo szlachetnego pochodzenia ojciec Marie był rybakiem. Niestety, miał też swoje lata i nie był już na tyle silny, na ile wymagał tego jego zawód. Często pomagałem mu w porcie – coś tam naprawiłem, coś nosiłem, coś sprzątałem. Nabrałem przy tym sporo krzepy, a także zdobyłem doświadczenie w pracy na łodzi i uznanie w oczach pana Tandri.
Mój koniec zaczął się właśnie w porcie. Reling się odklejał, więc nakładałem klej (pan Tandri twierdził, że za bardzo trzęsą mu się ręce do tego zadania), kiedy z wody wynurzyła się kobieca głowa. Podskoczyłem na jej widok. Prawdziwie mnie przeraziła i w pierwszej chwili nie mogłem wykrztusić słowa. Patrzyła na mnie, więc w końcu udało mi się wydukać:
– Dzień dobry.
Z jakiegoś powodu rozbawiło ją to. Ściągnąłem brwi.
– Słucham?
Znów zachichotała.
– Potrzebuje pani pomocy?
– Nie – odpowiedziała słodziutkim tonem.
Zaczęła mnie irytować i poczułem dezorientację, dlatego niekulturalnie odwróciłem się od niej i udałem, że rozplątuję już rozplątaną sieć.
– Uroczy jesteś – powiedziała, choć nie przeszliśmy na „ty”. Poczułem, że opiera się na świeżo przyklejonym relingu. Zignorowałem ją. – Taki cichy i kulturalny…
Wciąż milczałem.
– Wpadnę jeszcze do ciebie.
– Do widzenia – pożegnałem się.
Dokleiłem reling, który poruszyła, wróciłem do domu Marie, zjadłem kawałek makowca. Nie miałem jednak odwagi powiedzieć jej o kobiecie, więc tego nie zrobiłem.
Kilka dni później znów mnie odwiedziła.
– Cześć, słodziaku!
– Przepraszam panią, ale pracuję, mogłaby pani dać mi spokój?
– Jesteś zbyt kulturalny na rybaka – powiedziała, wpatrując się we mnie.
– Jestem nauczycielem – przyznałem.
– To może nauczysz mnie czegoś ciekawego?
Uniosła się, kładąc dłonie na pomoście, na którym siedziałem. Szybko odwróciłem wzrok na widok jej nagich piersi. Policzki mnie paliły. Zachichotała.
– Jaki wstydliwy! Jestem Garra. – Wyciągnęła rękę w moją stronę, więc chwyciłem dłoń i szybko musnąłem wargami powietrze tuż nad nią.
– James Baxter, miło mi – skłamałem. Miałem nadzieję, że szybko zniknie.
Wtedy pojawiła się Marie. Usłyszałem, jak wstrzymuje oddech za moimi plecami. Pomyślałem, że widok mnie rozmawiającego z nagą, mokrą i obcą kobietą mógł nią wstrząsnąć. Niestety, nie dlatego tak zareagowała.
– Ojej, James! Czy to syrena?! – zawołała rozentuzjazmowana. Chciałem powiedzieć jej, żeby nie była głupia i nie wymyślała, bo to jej najokropniejszy zwyczaj, jednak kobieta – Garra – uśmiechnęła się i odezwała pierwsza.
– Tak – potwierdziła przypuszczenie Marie i wyciągnęła z wody ociekającą płetwę. Cofnąłem się nieco, a nawet więcej niż nieco, w szoku, bo wcześniej nie przyszło mi nawet do głowy, że ta nieznajoma mogłaby być jakimś monstrum. Przyznaję, dziwne miejsce i pora na kąpiel, ale nie mnie to oceniać. Byłem dżentelmenem.
Wycofałem się, a Marie aż podskoczyła z ekscytacji i rozpoczęła żywą rozmowę z syreną. Ja tymczasem brałem głębokie wdechy za jej plecami i próbowałem poukładać sobie tę sytuację. Moje wewnętrzne rozterki przerwał donośny plusk, z jakim zniknęła Garra. Marie wpatrywała się w wodę bez słowa. Zamarła.
– Co się stało? – zapytałem, nie nadążając za kobietami.
– Nie wiem, po prostu sobie poszła – przyznała, nieco zaszokowana, Marie. Wiedziałem, że osoba tak taktowna i dobrze wychowana, jak moja narzeczona, nie obraziła niczym nieznajomej, dlatego nie mogłem pojąć sytuacji.
– Po prostu niewychowany potwór – podsunąłem.
– Nie rozumiem. Była taka przyjazna. O co chodzi?
Nie potrafiłem odpowiedzieć, więc tylko objąłem ją ramieniem. Gdyby nie jej wybujała wyobraźnia i ślepa wiara we wszystko, co znajdzie w balladach, pewnie nie byłoby żadnego problemu, a tak musiała przeżyć zawód. Westchnąłem. Siedzieliśmy tak chwilę, póki Marie nie wstała. Potem wróciliśmy do domu.

– Proszę, James, zrób to dla mnie!
Siedzieliśmy wieczorem przed kominkiem w domu państwa Tandri. Niestety, od kilku dni nie mogliśmy się porozumieć w ważnej sprawie. Pierwszy raz wyrósł między nami konflikt.
– Słońce – zacząłem po raz kolejny. – Tłumaczyłem ci już tyle razy, że ja w to po prostu nie wierzę.
– Ale przecież widziałeś – upierała się.
– Widziałem nagą kobietę i dziwny ogon, nic więcej.
Starałem się myśleć trzeźwo. Na morzu czasem widzi się różne rzeczy, a poza tym to mógł być po prostu wyjątkowo niegrzeczny dowcip. Marie wyraźnie oburzał ten tok myślenia.
– Jak możesz mieć tak ciasny umysł? – zapytała uniesionym głosem. – Jak możesz zaprzeczać, patrząc mi w oczy?
– Kochanie, postaraj się zastanowić… – spróbowałem znowu, ale szybko zostałem zagłuszony.
– James, jeśli nie zamierzasz mi pomóc, to sama znajdę drogę. Nie będę się ciebie prosić.
Wstała, obróciła się na pięcie i wyszła. Wołałem, ale nie chciała ze mną rozmawiać, dlatego wygasiłem ogień i wróciłem do swojego domu. Nigdy wcześniej się nie pokłóciliśmy. Czasem dawaliśmy sobie jasno do zrozumienia, że coś nam nie odpowiada, ale unikaliśmy tematów, które mogły wywołać spór. To było dla nas naturalne. Oboje marzyliśmy o spokojnym i szczęśliwym życiu, niczym więcej. Tak mi się wydawało.
Następnego dnia pracowałem do późnego popołudnia, a wieczorem nie miałem ochoty widzieć się z Marie. Jednak moje plany wieczoru w samotności zostały pokrzyżowane przez panią Tandri, która zapukała do moich drzwi. Jej siwe włosy były w nieładzie, co nie pasowało do tej dystyngowanej starszej damy.
– Och – wyrwało mi się, kiedy zobaczyłem ją na progu. – Dobry wieczór. Mogę jakoś pomóc?
Nigdy wcześniej mnie nie odwiedzała, więc mój mózg od razu podsunął mi straszliwe obrazy, które mogły spowodować jej wizytę w moim domu. Chciałem już zapytać, czy u państwa Tandri wybuchł pożar, ale wtedy w końcu się odezwała.
– Właściwie tak, James, potrzebuję pomocy. – Wzięła głęboki oddech. – Czy jest u ciebie Marie?
Zdziwiłem się, a serce podskoczyło mi do gardła.
– Nie – odparłem. – Nie widziałem jej dzisiaj, dlaczego pani pyta?
– Wyszła wczoraj wieczorem i wróciła dopiero rano. Dzisiaj znów zniknęła i zastanawiam się, co się z nią dzieje. To nie przystoi młodej damie. Miałam nadzieję, że jest z tobą, ale jeśli nie, to doprawdy nie wiem, co się dzieje.
– Może warto ją spytać? – podsunąłem, siląc się na beztroski ton.
– Ona nie chce ze mną rozmawiać – westchnęła pani Tandri. – Nie zechciałbyś nocować dzisiaj u nas? Mógłbyś wypytać ją o wszystko, jeszcze zanim pójdziesz do pracy. Może przed tobą się otworzy.
Skinąłem głową, choć nie bardzo odpowiadał mi ten plan. Wątpiłem, aby Marie chciała opowiadać mi o swoich nocnych schadzkach po tym, jak wyśmiałem jej prośby. Przystałem jednak na ten plan ze względu na moją przyszłą teściową.
Po nocy spędzonej na kanapie kręgosłup boleśnie dawał o sobie znać, ale szybko musiałem o nim zapomnieć, kiedy w progu pojawiła się moja narzeczona. Jej złote włosy były potargane, a zielone oczy podkrążone. Na mój widok cofnęła się, ale po chwili opanowała szok i położyła sobie ręce na biodrach.
– No witam – przywitała się. Skinąłem głową.
– Chcielibyśmy wiedzieć – zacząłem ostrożnie – gdzie się podziewałaś.
– I? – zapytała poirytowanym tonem. Nie poznawałem jej.
– I prosimy, żebyś nam odpowiedziała.
– Mama cię nasłała, tak? Powiedz jej, że byłam w porcie i puszczałam kaczki.
Po tych słowach wmaszerowała na piętro. Usłyszałem, jak zamyka drzwi łazienki.
Przekazałem wieści tak, jak prosiła, ale pani Tandri nie wyglądała na przekonaną, dlatego zleciła mi jeszcze jedno zadanie.
– Przepraszam, że cię tak wykorzystuję – zaczęła – ale jesteśmy już starszymi ludźmi i bardzo martwimy się o Marie. Proszę, idź dzisiaj w nocy do portu i zobacz, co tam robi.
Poszedłem. Tuż po zachodzie zauważyłem, jak Marie siada na pomoście i wpatruje się w wodę w dole. Po godzinie faktycznie zaczęła puszczać kaczki.
Tuż przed świtem wróciłem do siebie, aby chwilę się zdrzemnąć i mimo że nie miałem tego dnia żadnych lekcji, wstałem bardzo wcześnie i spotkałem się z rodzicami Marie. Przekazałem im, co widziałem i bardzo ich to zszokowało. Jednocześnie byli jednak dumni, że ich córka nie kłamała.
– Tylko czemu to robi? – spytał pan Tandri. Mnie już nasuwała się odpowiedź, ale nie miałem jeszcze odwagi powiedzieć tego na głos.
Zrobiłem to dopiero, gdy któregoś dnia Marie nie wróciła rano do domu. Po południu ani wieczorem także nie. Byliśmy przerażeni i już nie potrafiłem wmawiać sobie, że to tylko moja wyobraźnia.
– Wydaje mi się, że ona chciała znaleźć lagunę syren – powiedziałem w końcu. Po tym wyznaniu trochę mi ulżyło. – Wydawało mi się to nieprawdopodobne, bo przecież syreny nie istnieją, ale pokłóciliśmy się o to dzień przed jej pierwszym zniknięciem. Prosiła mnie o pomoc, ale ja tylko próbowałem wybić jej to z głowy. Przepraszam.
Poczułem łzy napływające mi do oczu i spuściłem głowę, starając się ukryć to przed panem Tandri. Boleśnie odczuwałem fakt, że najważniejsza w moim życiu osoba zginęła bez śladu i to przeze mnie. Ciężko mi się oddychało. Czułem, że się pocę.
– Mylisz się – odezwał się po krótkiej chwili ojciec Marie. – Syreny istnieją.
Uniosłem głowę i utkwiłem w nim zdumione spojrzenie.
– Chodź, chcę ci coś pokazać – powiedział, a ja posłusznie pomaszerowałem za nim.
Zaprowadził mnie do piwnicy, gdzie znajdowały się drzwi do gabinetu, do którego nikt nigdy nie wchodził. Nie pytałem dlaczego, myślałem, że to prywatna przestrzeń pana Tandri. Nie pomyliłem się tak bardzo.
W progu uderzył mnie zapach ryb. Na środku pokoju stał wielki stół, a na ścianie naprzeciw drzwi wisiał wielki harpun. To wszystkie elementy wyposażenia, jakich można by się spodziewać w gabinecie tak ułożonego człowieka. Wszystkie inne ściany obwieszone były rysunkami syren. Jakieś przekroje, coś z anatomii, niektóre wyjątkowo artystyczne. Na podłodze stał kufer pełen sieci, a stół zastawiony został różnymi słoikami i fiolkami. Część z nich była pusta, ale inne ktoś wypełnił różnymi substancjami – od łusek, przez włosy, po coś, co wyglądało jak krew. Najdziwniejsza była jednak ogromna szklana gablota, w której leżał syreni ogon. Na wpół rozkładający się syreni ogon.
– Co to jest? – zapytałem słabym głosem. Kręciło mi się w głowie.
– Upolowałem ją dawno temu – wyznał pan Tandri. – Fascynuje mnie. Badam te stworzenia, ale niestety nie udało mi się dorwać następnej sztuki. Boję się, że niedługo ta próbka będzie nadawała się tylko na śmietnik. Ludzką część musiałem wyrzucić już kilka lat temu.
Zemdliło mnie na myśl, że mój przyszły teść od nie wiadomo jak długo trzymał w piwnicy zwłoki. Próbowałem powstrzymywać się od myślenia, że może jednak państwo Tandri nie są tak ułożonymi ludźmi, jak mi się wydawało, co było bardzo trudnym zadaniem.
Pan Tandri nagle zaczął opowiadać mi o syrenach. Być może dlatego, że w zamyśleniu wpatrywałem się w wyjątkowo ładny obraz olejny.
­– To jest płetwa odbytowa – wskazał na dziwną narośl z tyłu ogona, która wyglądała jak tiul, przynajmniej na obrazie. – W każdym razie tak się taką płetwę nazywa u ryb. W tych fałdach są pochowane kanaliki, którymi odprowadzane są produkty przemiany materii. Trochę to inaczej działa niż u ludzi, bo przecież żyją pod wodą – zachichotał, jakby potrzeby fizjologiczne syren były niesamowitą zabawą.
Miałem ochotę zwymiotować, ale starałem się być uprzejmy mimo wszystko. Dżentelmen do końca, dlatego uważnie słuchałem, co pan Tandri mówi.
– Wiesz, to zabawne, że postrzegamy syreny albo jako łagodne baranki, albo jako krwiożercze potwory, a tak naprawdę są czymś pomiędzy. Na pewno drapieżnikami, ale nie słyszałem o przypadku polowania na ludzi, a przecież długo już żyję.
Znowu zachichotał, odkaszlnął i kontynuował:
– Wiesz, że syreny są jajożyworodne?
– Proszę pana – spróbowałem mu przerwać.
– Ich współżycie jest doprawdy fascynujące. Wszystko odbywa się przy tej płetwie odbytowej, naprawdę.
– Przepraszam, ale…
– Gdybym upolował samca, na pewno wiedziałbym już wszystko. Gdzie, na Boga, skryłyście się przede mną?
Utkwił szklisty wzrok w szkicach na ścianie. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
– Czy to dlatego jest pan rybakiem?
Machnął ręką.
– Ta, kiedyś byłem bankierem.
Jego niedbały ton i równie niedbałe słownictwo wbiły mnie w podłogę jeszcze bardziej niż dziwne zachowanie. Myślałem, że stoję przed obcym człowiekiem.
– Dlaczego pan mi to pokazuje? – spytałem.
Pan Tandri przybliżył swoją twarz do mojej. Czułem jego cuchnący oddech i widziałem dokładnie krople potu zatrzymane w zmarszczkach. Z tyłu dolnej szczęki błyszczał złoty ząb.
– To fascynujące stworzenia – wydyszał jak po długim biegu. – Ale jednak potwory i trzeba je zlikwidować.
– A co z Marie? – zapytałem, totalnie ogłupiały, bo przecież to o nią chodziło.
– Znajdzie się pewnie przy okazji. – Wzruszył ramionami.
Zdębiałem. Nie umiałem na to odpowiedzieć. Przeżyłem najdziwniejszą scenę w moim życiu, ale mimo tego najbardziej wstrząsnął mną fakt, że mężczyzna stojący przede mną wcale nie interesował się losem zaginionej córki. Pierwszy raz w życiu chciałem komuś przyłożyć.
– Brzydzę się panem – powiedziałem, siląc się na spokojny ton. Nie potrafiłem dłużej udawać grzecznego chłopca. – Znajdę Marie, ale może być pan pewny, że zadbam o to, żeby nigdy więcej jej pan nie ujrzał.
Po tych słowach wyszedłem. Nie poszedł za mną. Nie gonił mnie. Miałem nadzieję, że po prostu zostawiłem go w takim szoku, a nie że go to nie obchodziło. Musiało obchodzić.
Poszukiwania zacząłem od wypytywania w porcie, jednak nikt nic nie wiedział. Nikt jej podobno nie widział, ale nie wszystkim dowierzałem, bo zachowywali się, jakbym był po prostu natrętnym szczeniakiem. Zaczynałem się zastanawiać, czy to czasem nie jakaś rybacka zmowa, bo przecież wielu z tych mężczyzn znałem z imienia. Jeśli jednak z jakiegoś powodu mieliby się grupowo umówić, żeby mi nie pomagać, nie mogłem nic na to poradzić.
Postanowiłem, z braku lepszych pomysłów, przesiedzieć cała noc na pomoście tak, jak to zrobiła wcześniej Marie. Nie wiem, czy liczyłem na boskie natchnienie czy może na to, że znowu przyjdzie tam w nocy.
Jednak zamiast mojej ukochanej, około północy pojawiła się Garra. Odruchowo odrobinę się cofnąłem.
– Dzień dobry – powiedziała, ale nie zareagowałem. Zrobiła naburmuszoną minę. – Szukasz czegoś?
– Kogoś – odpowiedziałem niechętnie. – Marie, mojej narzeczonej. Nie widziałaś jej?
Zmarszczyła brwi.
– Kogo? – zapytała. Wyglądała na zdumioną.
– Marie. Blondynka. Rozmawiałyście co najmniej raz. Ostatnio często tu przychodziła, szczególnie po zmroku.
Wpatrywała się we mnie, jakby nie do końca rozumiała mój język. Wzbierało we mnie poirytowanie.
– Potrafisz mi pomóc?
– Siadywała na pomoście? – spytała pod wpływem mojego natarczywego spojrzenia. Pokiwałem głową. – Wczoraj widziałam ją mniej więcej o tej porze, jak odchodzi z jakimś facetem w tamtą stronę. – Wskazała ręką w kierunku rynku.
– Jak wyglądał ten mężczyzna? – zapytałem, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Garra uśmiechnęła się półgębkiem i opisała nieznajomą mi osobę, która miała być wysoka, szczupła, jasnowłosa, a jej policzek przecinała poszarpana blizna. Podziękowałem i natychmiast ruszyłem we wskazanym przez nią wcześniej kierunku.
W nocy rynek świecił pustkami. Dwoje bezdomnych dzieci leżało przy studni. Zastanowiłem się, czy często tu bywają i uznałem, że mogą być niezłą pomocą. Szturchnąłem butem starsze z nich, dziewczynkę.
– Byliście tu wczoraj o tej porze? – zapytałem, gdy otworzyła oczy. Spojrzała na mnie przerażona i wytrzeszczyła oczy. Nie odpowiedziała. Czułem narastające we mnie poirytowanie. Kucnąłem przed nią i nachyliłem się nad jej twarzą. – Czy byliście tu wczoraj o tej porze? – zapytałem powoli i dokładnie, wkładając w słowa całą moją moc.
Dziewczynka patrzyła na mnie bezradnie. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Zaczęła szturchać swojego brata, ale to tylko wzmogło moją złość i złapałem ją mocno za nadgarstki.
– Zadałem ci pytanie, czego nie rozumiesz?! – wykrzyczałem jej w twarz. W jej oczach pojawiły się łzy, bała się mnie. Hałas obudził jej młodszego brata.
– Co pan robi?! – zapytał i spróbował oderwać moje palce od nadgarstków siostry. – Ona nie słyszy, nie słyszy, proszę ją zostawić! – krzyczał chłopiec piskliwie. Zaszokowany odsunąłem się trochę. Po policzkach dziewczynki płynęły łzy. – Już dobrze, Gretel, już dobrze – mówił jej brat, gładząc ją po włosach. Zmarszczyłem brwi, bo podobno miała nie słyszeć.
– Czy byliście tu wczoraj w nocy? – zapytałem jeszcze raz, siląc się na spokój. Nie spodobały mi się te dzieciaki. Chłopiec spojrzał na mnie gniewnie.
– Być może – odpowiedział dumnie, unosząc brodę. Dziewczynka ocierała sobie oczy brudną chustką. Ten widok wzbudził we mnie obrzydzenie. Sięgnąłem do kieszeni i rzuciłem w chłopca złotą monetą.
– Czy to odświeży ci pamięć? – zapytałem, nie mogąc się powstrzymać od wywrócenia oczami. Chłopiec nawet nie spojrzał na monetę.
– Nie chcemy twoich brudnych pieniędzy, szczurze – odparł dobitnie. Trochę zdziwił mnie fakt, że nie chcą przyjąć zapłaty, ale jeszcze bardziej byłem wstrząśnięty tym, że bezdomny, brudny gówniarz nazwał mnie szczurem.
– To czego chcesz? – zapytałem po chwili. Dzieciak wyjął z obrzydliwego worka mały, poobklejany błotem, metalowy garnuszek.
– Daj nam wody ze studni. Dźwignia się zacięła, nie damy sobie z nią rady.
Nie prosił, rozkazał. Moją twarz wykrzywił grymas. Okazało się, że dzieci nadętych bogaczy są pokorniejsze od dwóch bezdomnych świrów. Chociaż może i miało to sens, skoro najpewniej i tak świrusy zamarzną na tym rynku, kiedy tylko przyjdą mrozy.
Wyszarpnąłem garnuszek z wyciągniętej ręki chłopca i ruszyłem do studni. Dźwignia faktycznie się zacięła, ale po chwili napierania dałem sobie z nią radę. Woda z rynku zawsze była zielona i śmierdząca, ale to chyba nie przeszkadzało moim chwilowym sojusznikom. Opłukałem naczynie i napełniłem. Zapach wody wywoływał u mnie odruch wymiotny. Podałem kubek chłopcu, a on przystawił siostrze do ust. Ta jednak zacisnęła usta.
– No proszę, Gretel – naciskał. Zastanawiałem się, czy ona go w jakiś sposób rozumie czy może mówi do niej tylko dla zasady. – Hänsel prosi. Zrób to dla Hänsela.
Hänsel. Co za głupie imię.
W końcu jednak udało mu się namówić Gretel i dziecko wypiło cały kubek. Dopiero teraz zauważyłem na jej policzkach rumieńce i pot na czole. Zakasłała.
Czyli nie wszyscy dotrwają do zimy.
– To byliście tu wczoraj? – zapytałem wreszcie, gdy skończyła mi się cierpliwość. Dzieciak spojrzał na mnie, jakby się nade mną litował.
– Oczywiście, że byliście – odpowiedział bezczelnym tonem.
– To widzieliście tu może drobną, młodą kobietę? Blondynka, zielone oczy.
Hänsel uraczył mnie spojrzeniem mówiącym, że męczy go moja głupota.
– Wyobraź sobie, że sporo się tu takich mija.
– Grzeczniej, gówniarzu – warknąłem i odruchowo uniosłem dłoń, jakbym chciał go zdzielić. Dziewczynka skuliła się za jego plecami. Chłopiec nie odwrócił wzroku, więc nie opuszczając ręki, zadałem kolejne pytanie: – Czy szedł może z nią mężczyzna z blizną na policzku? Jasnowłosy, wysoki?
– I kiedy by to miało być? – spytał Hänsel z namysłem. Moje serce podskoczyło, czując przywracaną we mnie nadzieję.
– Około północy.
– Ktoś szedł, ale kobieta maja kaptur na głowie, nie wiem, czy pasuje do twojego opisu, szczurku.
– Dokąd się udali? – zapytałem, próbując przemówić sobie do rozsądku, że nie ma jeszcze czym się ekscytować. Nie zauważyłem, kiedy opuściłem dłoń.
– Poszli do ratusza. – Wzruszył ramionami. Miałem ochotę go wyściskać, ale bałem się pasożytów. Zamiast tego podniosłem monetę, którą wcześniej pogardził i wcisnąłem mu w rękę.
– Kup leki dla siostry – powiedziałem, kiedy spróbował na mnie nakrzyczeć. Natychmiast zaniechał tego pomysłu.
Odszedłem do domu.

Wstałem jeszcze przed świtem i popędziłem do ratusza, mając nadzieję, że będę pierwszą osobą czekającą w kolejce. Przeliczyłem się, bo ogonek ludzi ciągnął się już aż za róg. Trochę mnie to zirytowało, bo byłem przekonany, że moja sprawa jest najważniejsza.
Kiedy wreszcie dostałem się do recepcji, słońce minęło już swój szczytowy punkt na niebie. Dopadłem lady i wtedy do mnie dotarło, że nie wiem, co chcę powiedzieć.
– Tak, słucham? – zapytała uprzejmie recepcjonistka.
– Moja narzeczona zaginęła – wyrzuciłem z siebie gorączkowo.
– To proszę udać się na komisariat – odpowiedziała niedbale, sięgając dzwonka, aby zasygnalizować, że kolej na następnego interesanta. Złapałem ją za nadgarstek. Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
– Widziano tu wczoraj o północy kobietę, która mogła być nią. Szła z mężczyzną z blizną na policzku.
– Proszę pana – powiedziała stanowczo, starając się przywołać mój rozsądek. – Ratusz jest o tej porze zamknięty. Zapewniam pana, że o północy już dawno byłam w swoim domu i na pewno nikogo tu nie było. Oprócz myszy. – Posłała mi niemrawy uśmiech. Wypuściłem jej nadgarstek. Zostałem zapędzony w kozi róg. Nie miałem już żadnych innych tropów, co mogłem zrobić?
Poszedłem w końcu na komisariat, ale tam powiedzieli mi, że Marie jest dorosła i na razie nie mogą zbyt wiele zrobić, bo pewnie odeszła z własnej woli. Kto wymyślił to chore prawo?
Nie mając już żadnych opcji, wróciłem do portu i usiadłem na pomoście. Widziałem w wodzie swoje odbicie – wory pod oczami, brudną twarz i potargane włosy. Nie poznawałem siebie. Czy to sklejony błotem kosmyk włosów wpada mi do oka? Kim jesteś, osobo z wody?
Wtedy właśnie z głębin znowu wynurzyła się Garra. Jej postać mnie irytowała. Po co przychodziła? Gdyby się nie pojawiła, nic by się nie stało. To wszystko jej wina, wiedziałem to. Nie mogłem udowodnić, ale wiedziałem.
– Proszę, zostaw mnie w spokoju – wydusiłem z siebie płaczliwym tonem. Nie chciałem tak zabrzmieć, ale to było silniejsze ode mnie. Nie potrafiłem już odpowiednio się kontrolować.
– Przypłynęłam spytać – zaczęła słodko-smutnym tonem – czy twoja dziewczynka już się znalazła.
Spojrzała na mnie wielkimi niebieskimi oczami. Były czyste jak bezchmurne, letnie niebo i bardzo smutne. Nie potrafiłem jednak uwierzyć w ten smutek.
– Nie – warknąłem w odpowiedzi, a Garra zrobiła urażoną minę. Odburknęła coś w odpowiedzi i zniknęła pod wodą. Puściłem gniewnie kaczkę. Marzyłem o tym, żeby zamknąć oczy i obudzić się w moim dawnym życiu – zanim pojawiły się… syreny.
Powiedziałem to. Przyznałem, że istnieją.
Wzdrygnąłem się. Musiałem się ogarnąć. Zszedłem na plażę i zacząłem wsłuchiwać się w dźwięki fal. To dziwne, że nigdy nie słyszy się tego szumu. On po prostu jest gdzieś na pograniczu świadomości, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Zupełnie jak na wszystko, co dzieje się na dnie oceanu.
Wszedłem do wody. Fale łagodnie obmywały moje łydki, w powietrzu unosił się zapach soli i ryb. Mewa zanurkowała i porwała zbłąkaną rybę. Przysiadła na formacji skalnej niedaleko, zjadła i odleciała, ale moje spojrzenie zastygło na kamieniach.
Jakaś kobieta wylegiwała się w słońcu. Wiało dość mocno, jednak jej to chyba nie przeszkadzało. Od pasa w dół była zanurzona w wodzie. Ruszyłem w jej kierunku, nie zważając na mokre ubrania, które kleiły się do mojego ciała. Coś mnie przyciągało do tej kobiety, coś nadnaturalnego kazało mi do niej podejść. Dopiero będąc naprawdę blisko, zdałem sobie sprawę, co to takiego.
Ona śpiewała.
Cicho, niemal pod nosem, w nieznanym mi języku. Była to jednak melodia tak słodka, tak ukochana, że moja dusza nie była w stanie się jej oprzeć. Jak w transie wspiąłem się na skałę, nie zważając na ostre krawędzie i pocięte palce. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Jej tęczówki miały nienaturalny, różowy kolor. Uśmiechnęła się, jakby się mnie spodziewała.
– Witaj, James.
Miała głos anioła. Nawet, gdy mówiła, brzmiał jak słodka pieśń. Wyciągnęła rękę w moją stronę, ale ja zawahałem się Zaczęła znów nucić tę melodię, która wniknęła we wszystkie komórki mojego ciała, buzowała pod skórą, wznosiła włosy dęba. Otuliła moje serce, uspokoiła i jakby wyszeptała do ucha: NIE BÓJ SIĘ. Chwyciłem dłoń nieznajomej.
I nagle, w jednej chwili, uścisk stał się żelazny, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech ukazujący wszystkie ostre zęby. W tej samej chwili moje płuca zalała woda, otoczyła mnie ciemność i straciłem grunt pod nogami i wszelkie inne oparcie.
A potem nie było już nic.
Pustka.
Kiedy otworzyłem oczy, pierwszym, co zobaczyłem, były różowe oczy anielicy. Jej twarz znowu rozjaśnił uśmiech, jednak nie widziałem jej dokładnie, wydawała się rozmyta. Gwałtownie usiadłem, a moje kusicielka raptownie się cofnęła.
– Kusicielka – powiedziała, jakby smakowała każdą głoskę. Na dźwięk jej głosu przebiegł mnie dreszcz. – Właśnie tak.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zastanowić się, skąd wiedziała, o czym myślę. Prawdę mówiąc, przy niej nic mi nie przechodziło przez myśl.
Spróbowałem przetrzeć oczy, ponieważ irytował mnie rozmyty obraz, jednak natrafiłem na przeszkodzę – moją głowę otaczała jakaś dziwna błona – coś jak skrzyżowanie bańki mydlanej z workiem. Zacząłem szarpać, jednak błona nie dała się przebić. Ktoś położył mi dłonie na rękach próbując mnie uspokoić, jednak to nie była kusicielka. Długie palce należały do Garry.
A ja siedziałem na dnie oceanu.
Wtedy właśnie to do mnie dotarło – kiedy niebieskooka Garra uciszała mnie i uspokajała, a gdzieś niedaleko przepłynęła ryba.
O mój Boże.
Byłem nie wiadomo jak głęboko, na dnie oceanu, oddychałem, a wokół mnie wesoło kręciły się przeróżne morskie stwory. Widziałem je przez otwór jaskini. Tak. Siedziałem w jaskini. To jakiś trop? Gdzie są jaskinie? Na dnie mamy małe jaskinie z kieszeniami powietrznymi, ale tam jest sucho. Mnie tymczasem ewidentnie otaczała woda. Nie czułem ciśnienia. Może jednak nie byłem aż tak głęboko, jak mi się wydawało?
Garra łapała kolorowe ryby do jakiegoś rodzaju pojemnika, a kusicielka przyglądała mi się spod przeciwległej ściany.
– Wiedziałam, że się nada – powiedziała do Garry, ale nie oderwała ode mnie wzroku. – Młody, zdrowy i przystojny. Ideał.
Poczułem, że się rumienię.
– Przepraszam panie, ale… –  Przerwał mi śmiech.
– Mów mi Alyvja – rzuciła niemal niedbale.
– Alyvja. – Jej imię smakowało jak narkotyk. Przez chwilę delektowałem się nim, aż ciszę przerwało chrząknięcie Garry. Oprzytomniałem i spróbowałem skupić wzrok, jednak ostre nadal wydawały się tylko oczy Alyvji. Dopadła mnie ochota na założenie okularów, chociaż nigdy nie miałem problemów ze wzrokiem. Nagle wydało mi się, że odzyskuję przytomność umysłu i zaczęła we mnie narastać panika. Czułem przyspieszone bicie serca.
– Coś się stało? – zapytała Alyvja zatroskanym tonem.
– Tak – odpowiedziałem natychmiastowo. – Możecie mi powiedzieć… Co ja tu właściwie robię?
Garra i Alyvja popatrzyły po sobie zdumione. Zmarszczyły brwi.
– Sprowadziłam cię tu – zaczęła powoli – dla naszej przywódczyni.
Nie rozumiałem.
– Przepraszam, ale muszę wracać, mam zadanie do wykonania – zerwałem się z dna, a błona zafalowała przed moją twarzą. – Szukam Marie, Garro, przecież wiesz o tym.
Zacząłem płynąć w stronę wyjścia z jaskini, ale jedna z syren złapała mnie za łokcie.
– Nie radzę ci uciekać – wyszeptała mi do ucha moja kusicielka. – Jesteśmy drapieżnikami, mamy przewagę. Jesteśmy szybsze, jesteśmy silniejsze, sprytniejsze, a przede wszystkim – nagle jej twarz znalazła się tuż przy mojej – woda to nasz teren. – Uśmiechnęła się. – Więc bądź tak miły i daj sobie spokój od razu.
Znów zaczęła nucić, ale tym razem coś innego. Poczułem wiotczenie mięśni i znowu otoczyła mnie ciemność.
Obudziłem się poirytowany. Chciałem znowu rządzić samym sobą, a na razie czułem się jak kukiełka miotana z kąta w kąt.
– Co się znowu dzieje?! – wykrzyknąłem, podnosząc się. Znów leżałem w jaskini i znów widok przesłaniała mi błona.
Ayvja zachichotała. Grzebała w pojemniku pełnym rybek. Wyciągnęła jedną i wrzuciła do ust. Wzdrygnąłem się.
– Jesteś moim gościem, zachowuj się – usłyszałem i odwróciłem wzrok. U wylotu jaskini unosiła się kolejna syrena. Jej twarz otulała chmura białych włosów, jednak to oczy tak naprawdę przyciągały moją uwagę. Zarówno tęczówki, jak i źrenice miały odcień śniegu. Być może w ogóle nie miała źrenic. Dziwnie to wyglądało. Zastanawiałem się, czy nie jest czasem niewidoma.
– Nie jestem – odpowiedziała na moje nieme pytanie. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, a głos miała ostry i cierpki. Budziła we mnie niepokój. – Panuj nad swoimi myślami, kontroluj się. Zakłócasz mi spokój swoimi prymitywnymi instynktami.
– Kim jesteś? – zapytałem. Jej słowa mnie ubodły.
– Jestem przywódczynią tutejszego stada i twoją właścicielką.
Zrobiłem oburzoną minę. Przywódczyni uniosła kącik ust.
– Uspokój się, nie pobędę nią długo, niedługo twój duch znowu będzie wolny.
– O ile nie złapią go topielice gdzieś po drodze – dopowiedziała beztrosko Alyvja.
– Co macie na myśli? – zapytałem, siląc się na spokój.
– Pożywimy się tobą – zapowiedziała przywódczyni – a potem zabijemy.
Nie pozwoliłem panice napłynąć. Nie pozwoliłem sobie na jakikolwiek objaw strachu. Wyczułem zagrożenie i postanowiłem, że nie mogę pokazywać słabości, siedziałem więc cicho. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Przywódczyni rozmawiała z Alyvją, ale wyłapywałem tylko pojedyncze słowa, jak szkolenie, przynęta, rybacy i ofiara. Nigdzie w zasięgu wzroku nie było Garry. Po, jak mi się wydawało, kilku godzinach przywódczymi opuściła jaskinię i Alyvja została ze mną sama. Wpatrywała się we mnie tymi różowymi oczami i czesała włosy czymś, co ani trochę nie przypominało szczotki. Znów nuciła. Poczułem, jak zamykają mi się oczy.
Słodka, słodka melodia…
Dobranoc…
Nie. Nie. Nie mogłem zasnąć. Zacisnąłem powieki. Przywołałem w pamięci podręcznik jednego z moich uczniów. Jakie było ostatnie zadanie, które rozwiązywaliśmy?
Skupiłem się na liczbach, na działaniach. Myślałem, że poświęcenie się matematyce pozwoli mi oprzeć się piosence Alyvji.
Nieskromnie przyznam, że to był fantastyczny pomysł.
W końcu zdałem sobie sprawę, że melodia ucichła i ośmieliłem się otworzyć jedno oko. Nie widziałem nikogo. Musiała być bardzo pewna siebie, skoro zostawiła mnie samego. Ostrożnie podniosłem się z kamienia i podpłynąłem do wyjścia. Wyjrzałem i krew zamarzła mi w żyłach.
Wszędzie pływały syreny. Kręciły się w tę i we w tę jak mrówki w mrowisku. Coś nosiły, coś mówiły, panował szum i zamieszanie. Pomyślałem, że w sumie dobrze się składa. Może nie zauważą jednego mężczyzny, który akurat przypadkiem ma nogi. W tym momencie jednak rozległ się dźwięk dęcia w róg lub konchę i wszystkie stworzenia rozpierzchły się w popłochu. Uznałem, że to moja szansa i wystrzeliłem z jaskini. Chciałem skryć w jakichś wielkich podwodnych drzewach, które rosły naprzeciw wejścia do jaskini, a jakich nigdy wcześniej nie widziałem, ale niestety mój plan przerwał ryk, który brzmiał jak zarzynany słoń.
Zbliżał się do mnie ogromny rekin. Był tak wielki, że mógłby żywić się wielorybami, a jego doskonale widoczne w podmorskich ciemnościach zęby musiały osiągać rozmiary domu. Zakląłem przeraźliwie i przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Nie zdążyłbym już wrócić do jaskini, więc jedynym, co mi pozostało, było popędzenie przed siebie. Przysięgam, że nigdy się tak szybko nie poruszałem, ale to i tak było za wolno. Wielki potwór zbliżał się nieubłaganie.
– Uważaj! – krzyknął ktoś za mną. Poczułem uderzenie i zostałem zepchnięty z mojego szlaku. Wpadliśmy w drzewa – ja i mój wybawiciel.
A właściwie wybawicielka.
Złote włosy.
Zielone oczy.
Twarz w kształcie serca i zadarty nos.
Marie.
Poczułem, że oczy wypływają mi z orbit i jednocześnie napływają łzami. Zakryłem sobie usta dłonią, a drugą sięgnąłem do jej twarzy. Przejechałem kciukiem po policzku Marie.
– O mój Boże – wyszeptałem przez łzy. – Marie. Jesteś tu. Możemy wrócić do domu. O mój Boże.
Uśmiechnęła się krzywo i oderwała moją dłoń od swojej twarzy.
– Jeśli o to chodzi, James – zaczęła tonem, przez który włosy stanęły mi dęba – to ja nie wracam. Nie mogę.
– Dlaczego? – zapytałem, a krew zaczęła we mnie wrzeć. Tyle dla niej przeszedłem, a ona tak po prostu mówi, że mnie zostawia.
– Widzisz… to po prostu niemożliwe…
Pokazała na swoje nogi, które pokrywała obrzydliwa oślizgła błona i kilka łusek. Z miejsca, gdzie powinny kończyć się stopy, wyrastały dwie brudnożółte płetwy.
– Co to ma być?
Zacisnąłem zęby.
– Przemiana już się rozpoczęła, nie mogę teraz wyjść na ląd, to skończy się śmiercią.
Oddychałem głęboko. Co ona wygadywała?
– Kto ci to zrobił? Znajdę i zabiję – zagroziłem, siląc się na spokój. Jakaś gałąź wbijała mi się w plecy.
– Sama to sobie zrobiłam, James. Ty nie rozumiesz. Ja się duszę na powierzchni, nie mogę tam wrócić.
Jej oczy zaszły łzami. Chciałem je otrzeć, ale się powstrzymałem. To coś, co unosiło się przede mną, nie było Marie, nie było człowiekiem ani kobietą, którą kochałem.
– Duszę się tlenem, duszę się ludźmi, duszę się ciastem mojej mamy, duszę się przykładnym życiem i… – zawahała się – duszę się tobą, James.
– Słucham? – wydukałem. Szok ściąłby mnie z nóg, gdybym stał.
– Zakochałam się – wyznała, a z jej oczu popłynęły łzy, natychmiast rozpływające się w wodzie. – Niestety, nie w tobie, James. Przepraszam. Wróć do domu i ułóż sobie życie, na przykład z Rosalią…
– Rosaliną – poprawiłem. Zamknąłem oczy, nie mogłem już jej słuchać.
– Nie mów tylko nic moim rodzicom… Wiem, że ojciec trzyma w gabinecie zwłoki Vinasayi…
– Czyje?
– Syreny, jednej z nas.
– Was? – nie mogłem się oprzeć śmiechowi. – Wybacz mi, Marie – wycedziłem jej imię – ale nie jesteś jedną z nich. Nie jesteś ani człowiekiem, ani potworem. Jesteś nikim, Marie, nigdzie już nie pasujesz i jeśli myślisz, że kilka łusek sprawi, że możesz stać się częścią tego stada, to się mylisz. Potwory nie mają uczuć i możesz mi wierzyć, że nie włączą cię do swojej wspólnoty.
– Co ty bredzisz? – Na jej policzki wstąpiły rumieńce wściekłości. – Garra wszystko zaplanowała, wszystko mi powiedziała. Będziemy tu żyć i…
– Garra? – zapytałem znów. – To Garra jest twoją nową miłością? To dla Garry naraziłaś mnie na to wszystko?
Powoli przybliżałem się do Marie, a ona cofała się przede mną.
– Naprawdę myślisz, że ten potwór może kochać? I to kogoś takiego jak ty? Proszę cię, nie ośmieszaj się.
Usłyszałem dźwięk konchy i wiedziałem już, że to rekin nadpływa.
– Uratowałam cię! – wykrzyknęła Marie. – Jesteśmy kwita, dobra!
– Nie, nie dobra! – zagrzmiałem. – Przysięgam ci, że to krwiożercze bestie i twoja droga Garra zabije cię przy pierwszej lepszej okazji!
– Nic nie wiesz!
Zauważyłem błysk zębów w rozwartej paszczy rekina.
– Masz rację, nie wiem. – Posłałem jej uśmiech. – Garra cię nie zabije. Ja to zrobię.
Chwyciłem ją za włosy i odbiłem się od gałęzi gniewa. Jej wrzask ciągnął się za mną, dodając mi sił. Wyrywała się i wierzgała, ale uparcie brnąłem do przodu. Kątem oka zauważyłem Garrę ukrywającą się u wylotu mojej jaskini. Nie odważyła się zbliżyć do potwora.
Tak zwana wielka miłość.
Rekin ryknął jeszcze raz, a ja z całych sił rzuciłem ciałem Marie i nawet mimo oporu wody wpadła do rozwartej paszczy. Potwór wyczuł obiad i zacisnął szczęki.
– Smacznego – rzuciłem.
Chwilę czekałem na atak, ale widocznie żadna z syren nie odważyła się zbliżyć.
I dobrze. To jeszcze nie ta chwila, kiedy się nimi zajmę. Musiałem wrócić na powierzchnię i odpowiednio się przygotować, ale wiedziałem, że wkrótce tu wrócę.
I wybiję te suki. Co do jednej. Dopóki wystarczy mi sił.

Kurde.
_________________
AAAAA, NARESZCIE. DŻIZAS.
Poprzednie części tu: Lament, Ocean. Następne: Piórko, Wrzaski. A tutaj dedykowana serii playlista.
Są literówki i błędy i przepraszam za nie, ale zależało mi na dotrzymaniu terminu.
Jedyne, o co was proszę, to nie porównujcie tego do Lamentu, bo to inna historia, mająca wzbudzać inne uczucia i odnosić inny efekt, a przy tym opowiadać o czym innym. To część tego samego uniwersum, ale w pewnym sensie zupełnie osobny twór.
A teraz zaczynam pisać następne opko. Będzie w nim Jim i będzie można płakać, tak myślę :). Bo to się do płakania nie nadaje.

Aha, aha. Garra oznacza szpon właśnie, Alyvja wzięło się od ku narkotykom i Vinasaya to ponoć ruina po jakiemuś tam. No i Tandri to z tego, co pamiętam, ojciec miał być.
Rekin wzorowany na czymś takim, jak megalodon.

Pytanie: kogo bardziej chcecie ukamienować? Jamesa czy Marie?\

31 komentarzy :

  1. CHOCIAŻ RAZ UŚMIERCIŁAŚ KOGOŚ W PEŁNI SŁUSZNIE (pozdrowienia dla Jima {*}). MAM NADZIEJĘ, ŻE MARIE CIERPIAŁA TRAWIONA PRZEZ KWASY ŻOŁĄDKOWE TAK BARDZO JAK JAMES, KIEDY GO WYROLOWAŁA :))))
    + James jest moim faworytem, takich ludzi nam trzeba, hhe
    ++ gniewne puszczanie kaczek ♥♥♥
    +++ TO CHYBA MOJA ULUBIONA CZĘŚĆ, BO NAJWIĘCEJ PATOLOGII I GIGANTYCZNY REKIN, LUV, POLECAM I REKOMENDUJĘ
    ♥♥♥♥♥♥♥♥
    Teraz trza czekać kolejne 12 lat na rozdział, ehhh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKI, CHOCIAŻ JAMES CHYBA TROCHĘ PRZEGIĄŁ, WIESZ XD.
      + Jim teraz płacze w zaświatach :(
      E, będzie szybciej teraz, tak myślę. Jak tylko wykminię narrację do następnego opka XD

      Usuń
  2. CO ZA @#€%&*, cholerny dupek bez uczyć aaaaaa potwór debil idiota aaaa @#€%&*! Oczywiście że chcę udusić Jamesa. Zachowanie Marie można zrozumieć-zakochała się. Poświęciła COŚ dla miłości. Bardzo polubiłam tą postać :( James to po prostu dupek, jego nienawiść do świata syren wzbudza we mnie obrzydzenie. No i to on dobrał się do Sagary... Ugh. BOSKO CI TO WYSZŁO, NO BEZ KITU. WIĘCEJ POPROSZĘ ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On nie ma żadnej winy w sytuacji Sagary, po prostu wykonywał rozkaz. Jedynymi winnymi są tu książę i Nihan i przypominam, kto Sagarę niósł, kiedy nie mogła iść :D. James!
      Ale najbardziej podpadł mi zachowaniem względem dzieci :(.

      Usuń
  3. Wchodzę sobie na bloggera a tam wyskakuje mi zbyt bajkowo. Dżizas. Boskie *^*

    Fragment z chorym ojcem trzymającym zwłoki w swoim domu: MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE WYTŁUMACZYŁEŚ JAK ZAŁATWIAJĄ SIĘ SYRENKI, BO INACZEJ MIAŁBYŚ PROBLEM. TO NIE JEST NORMALNE. TO JEST ROZKŁADAJĄCE SIĘ LUDZKIE CIAŁO.
    Fragment, w którym James był pod wodą: A teraz pewnie będzie czas na wielki powrót... NO MÓWIŁAM! MARIE. CO TY NIE POWIESZ? KTO BY SIĘ SPODZIEWAŁ, ŻE OKAŻESZ SIĘ SAMICĄ PSA? BIEDNY BAXTER.
    Fragment, w którym James ją zabił: TAAAAK! WIDOWISKOWO! DOBRZE JEJ TAK. BOŻE, JAMES, UWIELBIAM CIĘ. DZIĘKUJĘ.
    Ostatnie słowo: OMÓJBOŻE. TO. JEST. ŚWIETNE. KOCHAM CIĘ, JAMES.

    Ukamienujmy Marie! Zraniła osobę, która ją kochała i szukała wszędzie, która oddała własnego, ciężko zarobionego pieniążka jakiemuś dzieciakowi, a nawet dała się porwać syrenie. Odeszła nic nie mówiąc, zniknęła ot tak! James to mój nowy ulubieniec (nawet, jeśli ta cała akcja z Lamentu to po części jego wina, ale zawsze możemy obwinić księcia, który chciał zgwałcić Sagarę, dupek jeden) ♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :') <3.
      On nie myślał o Marie, kiedy dawał się porwać syrenie, więc z tym to tak ostrożnie :D.
      Nie, to nie jest jego wina, został wynajęty, wykonał zadanie, koniec. Ale możecie mi wierzyć, że wyrzuty sumienia dręczyły go do końca życia (nie tak długo) i koszmary prześladowały do ostatniej nocy.

      Usuń
  4. Uwaga, Ala, nadchodzi Królowa Nieogarniętych Komentarzy Vittoria di Angelo. Jak coś zrozumiesz z tego komentarza, to pójdę ci złożyć w ofierze nadprogramową paczkę toffifee (tak to się pisze?).
    AGHSBUSLDKOWMDHX. NIENAWIDZĘ JAMESA. UTOPIĆ GO. NIECH TAM ZGINIE.
    Marie w sumie też chyba nie lubię, ale nie jestem w stanie na razie tego określić, bo... bo... nie, po prostu. Nie wiem, co o niej sądzić, tyle.
    ALE MATKO, OJCIEC MARIE TO JAKIŚ PSYCHOL. Jego to dopiero nie lubię.
    Geez, jak ty dobrze piszesz.
    Chciałabym się dowiedzieć coś więcej o przywódczyni syrenków.
    POTRZEBY FIZJOLOGICZNE WYJAŚNIONE! KOCHAM CIĘ ZA TO MOCNO.
    Rekinek zasługuje na wspomnienie. Luv mocno.
    NIE LUBIĘ JAMESA. DUPEK. PRZEZ NIEGO SAGARA ZOSTAŁA LUDZIEM. KURDE.
    Będzie Jim! BĘDZIE JIM! Dżimdżimdżimdżim <3
    Odpowiadając na pytanie, kogo chcę bardziej udusić: Garrę. Bo mam taki wymysł i dlatego. O.
    To opko jest takie... takie... cudnezajefajnemocnokc.
    12/10.
    Czekam na Jima.
    Nie umiem pisać komentarzy.
    Kurde.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz ze ja zawsze czekam na twój komentarz? Są uroczo nie ogarnięte :D

      Usuń
    2. Kocham twoje komentarze :D.
      W sumie za nikim z tego opka nie przepadam. A nie, Alyvja jest spoko, ale jej jest mało.
      Będzie więcej o hierarchiach syrenek, ale nie konkretnie o tej przywódczyni. Ale one wszystkie są podobne, jak alfy w HTTYD.
      Dzięki :') <3

      Usuń
  5. ...............co do....
    Ekhem. Już wiem, jak syrenki robią kupę. Mogę umrzeć. *^*
    A ukamienować... WSZYSTKICH, ABSOLUTNIE WSZYSTKICH, NIECH ZGINĄ, NIE LICZĄC TEJ W BIAŁYCH WŁOSACH I OCZACH, BO JEST ŁADNA. AWWW, KOCHAM BIAŁE OCZY I WŁOSY, AWWWWWW.
    A Garra to zuo. Duże zuo. No i jej imię przypomina "garnek". Jak ktoś taki mógłby być fajny? :p
    I szkoda mi tych dzieciaczków. Oby Gretel wyzdrowiała. >w<
    I teraz pytanie. Czy Marie kochała (przed Garrą) Dżejmsa? No bo w końcu to ustawione małżeństwo było. A Dżejms się tak poświęcił. I zabić gnoja. ZA SAGARĘ! >wywiesza czarną flagę z czachą i w otoczeniu epickiej muzyki, z kamienną twarzą, wypływa na szerokie wody na tle zachodu słońca. Kiedy nikt nie patrzy, po kryjomu wbija szpilkę w laleczkę voodoo< *^*
    *^*
    *^*
    *^*
    *^*
    *^*
    *^*
    *^*
    Oj tak. " *^* " najlepiej oddaje moje uczucia po przeczytaniu. *^*

    Chociaż przy końcówce moja mina wyglądała bardziej tak: O)_(O






    Polać mi za kolejny bezsensowny komentarz. :'D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *polewa i wcina się na statek do Kasi*

      Usuń
    2. Jakby ktoś miał ci polać za każdy bezsensowny komentarz to z dwadzieścia razy zdążyłabyś się upić XD

      Usuń
    3. Kakaem? Chociaż... ja potrafię wszystko <w<

      Usuń
    4. I tylko 20? Nie doceniasz mnie, Lociuś. :p

      Usuń
  6. To miłe uczucie, gdy przynajmniej częściowo trafisz w znaczenie imion syrenek <3
    Świetne opko, fantastyczny pomysł i bardzo dobre wykonanie ^^
    Błędy owszem, są, ale nie rzucają się w oczy :) Ogólnie: cudownie :D
    Jedno, co mi się nie podoba (wybacz, taka moja subiektywna opinia :")) to imię głównego bohatera. Jim zawsze był dla mnie zdrobnieniem od imienia James, więc na początku myślałam, że chodzi o Jima. Na szczęście szybko się połapałam ;)
    A, jeszcze jedno. Dzięki za nawiązanie. Uwielbiam "ukryte" nawiązania. Hansel i Gretel ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że jesteś blisko :D.
      Dziękuję :D.
      Wiem, że Jim to zdrobnienie od James, ale niestety Jim wykiełkował w mojej głowie jako Jim i Jimem dla mnie pozostanie, tak ma w akcie urodzenia, tak więc przepraszam za wszelkie niedogodności :(. Spędziłam naprawdę mnóstwo nocy na wymyślaniu dla niego jakiegoś innego imienia, ale się nie dał, skubany, został Jimem.
      Lubię, jak ktoś wspomina o takich nawiązaniach i zabiegach <3.

      Usuń
  7. CZEKAŁAM NA TO OPOWIADANIE PRZEZ KILKA OSTATNICH MIESIĘCY.
    Dziwnie czytać coś, co mimo że jest "Lamentem", nie jest o Jimie i Sagarze. Ale szybko się wczułam, wciągnęłam i zakochałam.
    To tak: każdego z nich po części rozumiem. Jamesa - bo przecież kochał Marie. Marie - bo każdy ma prawo do bycia sobą i miłości. Rozumiem nawet jej ojca - czasami jesteśmy czymś tak bardzo zafascynowani, że szalejemy (w takim razie czekam, aż w mojej piwnicy znajdą ołtarz poświęcony "Lamentowi", lol). Nikogo nie chcę ukamieniować,a ten pyskaty chłopak skradł moje serce <3. Zresztą całe opko też. Chyba nie polubię się z syrenami. Jeszcze Sagarę zniosłam, ale tych tu jakoś nie trawię. Przepraszam :|
    Opowiadanie cudne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna piwnica Ci starczy? 0-0

      Usuń
    2. Masz więcej zrozumienia dla moich postaci niż ja :D.
      "Jeszcze Sagarę zniosłam" - wiesz, jak zranić człowieka </3
      Ale nielubienie tych tu rozumiem całkowicie, są mało pocieszne.
      Dzięki!

      Usuń
    3. No przepraszam, argh, po prostu straszne z nich sukowate stworzonka XD
      Ale to o Sagarze miało znaczyć, że ją nawet polubiłam ://

      Usuń
  8. Ała, trochę dziura w mózgu ;o to jedno z tych opowiadań w stylu "o, to chyba się zaraz stanie" "nie, to zbyt dziwne" a potem "onie to się dzieje!!".
    To było... Mocne. Naprawdę mocne. Serio, nie wiem co powiedzieć, ale pomysł bardzo ciekawy. Szczerze mówiąc, fragment z rekinem nie uderzył mnie aż tak, jak to, że Garra stchórzyła, spisała na straty swoją wielką miłość i została w jaskini. Chociaż to może i lepiej. MArrie była ździebko irytująca ;-; Zdecydowanie wolę takie półzłe syreny, kojarzą mi się z faerie. Rozwiniesz wątek z łowcami? *^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie w rankingu najgorszego momentu dalej wygrywa rozmowa z dziećmi. Baxter to psychol :v.
      Zresztą oni wszyscy mają tam nierówno, zdecydowanie najbardziej patologiczne opko, jakie stworzyłam.
      Ale dzięki, bo z komentarza wnioskuję, że efekt osiągnięty :D.
      Raczej nie rozwinę, będą się tylko gdzieś w tle przewijać ewentualnie :<.

      Usuń
  9. Wow. Moje serce bije za szybko.
    To jest naprawdę dobre.
    A końcówka? Wow.
    Wow wow wow. Pieseł jest pod wrażeniem.
    Cudo.
    Myślałam, że on ją naprawdę kocha. A tu rekin.
    Nie wiem jeszcze co napisać, ale chcę następną część przedpremierowo, proszę!
    Chcę więcej syrenek, to będzie hit <3
    Ps Miałam wybór iść dziś do skul na pierwsze lekcje, albo zostać. Zgadnij, co zrobiłam, żeby go przeczytać? 😁
    (Spokojnie, niemiecki dopiero jutro)
    /Endżi

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam to tydzień temu.
    Komentuję dopiero teraz.
    Strasznie, ale to strasznie mi głupio.

    Jak ja uwielbiam twój styl pisania, omg *.*
    Naprawdę nie wiem, co myśleć o tym opku. Oprócz tego, że jest świetne ofc.
    Szczerze? Jakoś nie polubiłam żadnego bohatera XD A to w sumie do mnie niepodobne. Tylko nie bierz tego do siebie! Nie lubię bohaterów, a nie ciebie czy całe opko ;) Nie no, James był okay. Naprawdę okay. Dopóki... no. Nie przesadził troszkę? Rozumiem, że był zły, ale tak od razu zabijać narzeczoną? Okay, Marie zachowała się tak sobie w stosunku do Jamesa. I w stosunku do rodziców (jej ojciec był jakimś świrem. Zwłoki? Serio? Trzymać ogon? Jeju. Straszne.). Zamieniła się w syrenę, zostawiła wszystkich i nie spodziewała się, że będą jej szukać? Mogłaby coś powiedzieć, żeby James nie tracił czasu na szukanie. I żeby nie znienawidził syren.
    Nawet po tygodniu od pierwszego czytania nie mogę poskładać na spokojnie myśli. Piszę jakieś takie krótkie (i dziwne) zdania. Kurde.
    A nie, w porządku była mama Marie - chyba najnormalniejsza osoba ze wszystkich :’)

    « Jedyne, o co was proszę, to nie porównujcie tego do Lamentu, bo to inna historia, mająca wzbudzać inne uczucia i odnosić inny efekt, a przy tym opowiadać o czym innym. To część tego samego uniwersum, ale w pewnym sensie zupełnie osobny twór. » Luzik arbuzik, nie mam zamiaru tego porównywać do Lamentu. To zupełnie inna historia. Jedynie co te dwa opowiadania łączy, to syreny i James XD

    « A teraz zaczynam pisać następne opko. Będzie w nim Jim i będzie można płakać, tak myślę :). » ASNCSKLNAOSICNAKMDCNOANCKSNXCZKMNXANC. NIE MAM NIC DO POWIEDZENIA. MUSZĘ JEDYNIE CZEKAĆ.

    DOBRA, MAM COŚ DO POWIEDZENIA:
    JIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIM <3
    LOFFKI

    JUŻ SIĘ OGARNIAM.

    « Pytanie: kogo bardziej chcecie ukamienować? Jamesa czy Marie? » Marie nie ma sensu ukamienować, bo już nie żyje XD Uznaję więc, że została już ukarana. Zostaje James. W Lamencie jeszcze był w porządku, bo wykonywał swoje zadanie, ale tutaj to lekko przesadził. No. Czyli James.
    Ukamienowałabym jeszcze Garrę, to wszystko przez nią. Absolutnie wszystko.

    Końcówką mnie serio zaskoczyłaś.
    BYŁ REKIN <3333333333
    Nie spodziewałam się, że James to zrobi.
    Ale zrobił.
    A ja nie dowierzałam, więc przeczytała końcówkę jeszcze raz.
    I zgadnij, co.
    Tak, zrobił to.
    :o <- tak wyglądała moja twarz

    Opowiadanie cudowne, czekam na kolejne :D

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Cały dzień bazgrolę i bazgrolę te baletnice, i wyszły mi tylko dwa marne szkice. Teraz leży przede mną rysunek wydziaranej, bardziej rybiej niż ostatnio syrenki. Liczy sie jako fanart :P?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to w jakiś sposób cię zainspirowało, to sziur :P. Dostałam już taką z łuskami na twarzy i z glonami zamiast włosów, tak więc rybie syrenki też przyjmuję XD

      Usuń
    2. Ta ma sztuczny biust, kolczyki, tatuaże i makijaż+glony we włosach i łuski na twarzy :')
      #gdybypodwodąbyłysalonypiękności

      Usuń
    3. sztuczny biust :CC?
      Biedna syrenka, przecież one z natury mają biust idealny :<

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka